Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

piątek, 6 maja 2011

SIERPIEŃ 2O1O

2 SIERPNIA
Sobota to był u nas dzień pod znakiem MASAKRA. Najpierw ja robiąc śniadanie prawie sobie obcięłam opuszek palca, potem M. rozbił dzbanek na herbatę, a popołudniu jak przyszli do nas goście na zaległe moje imieniny to mała na koniec wpadła w taką histerię, że nie wiedzieliśmy co się dzieje! Przez półtorej godziny była grzeczna i cichutka jak myszka. Leżała sobie na leżaczku i obserwowała świat. Potem została przeniesiona na kanapę gdzie ciocie ją zagadywały i zabawiały, dostała cycka, została przewinięta, a pod wieczór włączyła się jej taka syrena, że chyba w całym bloku ją wszyscy słyszeli! Uspokoiła się na chwilę jak jej M. pośpiewał, ale jak już gości sobie poszli, to po kąpieli Pola znowu zaczęła swoją serenadę! No i znowu nam ktoś zepsuł dziecko.. ! Na pocieszenie usłyszałam, że synek siostry też miał w sobotę 'lewy dzień', a w niedzielę jak pojechałam do fryzjera zafarbować sobie włosy to usłyszałam od fryzjerki, że jej córeczka dzień wcześniej też dawała ostro w kość, więc doszliśmy z M. do wniosku, że chyba coś było w powietrzu... :)

Niedziela to już zupełnie inny dzień. Jak napisałam wcześniej, w końcu udało mi się dotrzeć do fryzjera i zrobić coś ze swoimi włosami. W pierwszej wersji miałam nakarmić Polę, odciągnąć sobie pokarm i zostawić go M., żeby podał małej jak się obudzi, a mnie jeszcze nie będzie. Co prawda z butelki do tej pory pije tylko herbatkę, ale założyliśmy że nie będzie problemu również z mlekiem. Niestety po sobotnich histeriach małej, M. stwierdził, że on z nią nie zostanie, bo się boi, że sobie nie poradzi jak Poli znowu włączy się syrena i żadne przytulanie, smoczki, herbatki i inne atrakcje jej nie będą w stanie uspokoić. No może cycek mamy :) Więc we trójkę pojechaliśmy do galerii handlowej, ja zostałam u fryzjera, a mężuś spacerował z małą trochę po pasażu i trochę podobno na świeżym powietrzu.. W każdym bądź razie misja zakończyła się sukcesem - ja nie mam już odrostów na 4 cm, a M. nie musiał się stresować małą, która zresztą przespała cały ten czas.

A ja po całej tej sytuacji zdałam sobie sprawę, że choć M. świetnie małą kąpie (ja tylko asystuje, oliwkuje i ubieram, on myje, czyści oczka, uszka, nosek), jak trzeba to ją przewinie i wcale się nie wymiguje od kupek ;), jak trzeba to ją pobuja w koszyczku, weźmie na ręce albo położy sobie na kolankach i jej śpiewa - czyli generalnie nie boi się dziecka i sobie z nim radzi, ale tak naprawdę boi się z nią zostać sam! Cokolwiek by z nią robił to ma świadomość, że ja jestem w pokoju obok i w razie czego może mnie zawołać i zapytać: "Co mam teraz zrobić?" .. Kurcze, jakoś patrząc na to jak się Polą zajmuje nie przeszło mi przez myśl, że jak będę chciała gdzieś wyjść i zostawić ich samych, z butelką odciągniętego pokarmu to może być to problem? Chyba jednak muszę z tym poczekać.. Popołudniu wzięliśmy ją jeszcze na długi spacer do parku. Zabraliśmy też naszego brytana, żeby sobie suczka pobiegała i trochę swojego sadła zrzuciła (hm, ma lekką nadwagę, ale co zrobić jak ten pies je wszystko, w każdej ilości i zawsze na spacerze coś sobie znajdzie w trawie - a to kawałek chleba, który ktoś wyrzucił dla ptaszków, a to kość, którą ktoś chciał podkarmić bezdomne koty... ). My się dotleniliśmy, pies się zasapał i zmęczył - w końcu pogoda nam pozwoliła zrealizować plan rodzinnego, niedzielnego spaceru. Do tej pory albo był niewyobrażalny upał albo padał deszcz.. :)

Przypomniała mi się od razu sytuacja, którą zaobserwowałam jakieś 4 lata temu u mojej przyjaciółki. Urodziła wtedy pierwszego synka (teraz ma już dwóch małych łobuziaczków), oboje z mężem bardzo się cieszyli i to chyba nawet bardziej mąż naciskał na dzieci niż ona. Pamiętam jak pojechałam ich odwiedzić. Poszłyśmy z małym na spacer, wróciłyśmy, ona położyła małego na leżaczku w kuchni na stole, ja siedziałam obok i pilnowałam go, a przyjaciółka zabrała się za robienie obiadu. W między czasie mąż wrócił z pracy. Podszedł do stołu i z odległości metra zamachał do dziecka mówiąc: 'Cześć synek!' po czym poszedł się przebrać, potem wyrzucić śmieci itp itd. Jakoś wtedy nie zauważyłam w tej sytuacji nic dziwnego. Dopiero jakiś czas później w rozmowie z przyjaciółką wyszedł tak naprawdę problem. Otóż powiedziała mi, że była lekko podłamana na początku swojego macierzyństwa, bo mąż bardzo chciał mieć potomstwo, a jak już im się urodził mały bobas, to mąż niby się cieszył, ale bał się zająć dzieckiem, brać go na ręce i tak naprawdę prawie wszystko przy dziecku musiała robić sama. Sytuacja się zmieniła jakoś po pół roku. Nie wiem, czy mąż się 'oswoił' z sytuacją, czy fakt, że dziecko było już bardziej 'komunikatywne' - generalnie jego stosunek do dziecka zmienił się o 180 stopni! Teraz jak mają dwójkę dzieciaków, to mąż jest tą osobą, która się zajmuje nimi częściej niż moja przyjaciółka! I widać, że sprawia mu to frajdę i nie ma z tym najmniejszego problemu! Ciekawe, czy tak samo chętnie by się bawił, gdyby zamiast dwóch chłopaków trafiły im się dwie dziewczynki :)

A co u naszej dziewczynki, oprócz tego, że w sobotę się zepsuła? Ponieważ skończyła już miesiąc, kupiliśmy jej nowy smoczek do butelki - z 2 dziurkami. Używamy smoczków i butelek Aventu. O ile smoczki zwykłe są na rozmiar 0-3 m-c, to smoczki do butelek są na 1 miesiąc (nie wiem jak to jest w produktach innych firm) i co miesiąc w smoczku przybywa dodatkowa dziurka :) Trochę się obawiałam tej zmiany, bo Pola prawie zawsze jak pije herbatkę to na koniec się krztusi. Tak jakby się zapominała.. Dlatego trzeba jej zawsze pilnować i patrzeć jak pije, żeby w porę jej wyciągnąć butelkę z buźki i jak trzeba to pomóc jej się odkrztusić. Ale moje obawy okazały się póki co niepotrzebne - Pola dostała dziś po porannym spacerze swoją herbatkę HIPP'a i przez nowy smoczek ładnie ją wypiła NIE KRZTUSZĄC SIĘ! :)

A ja zaczęłam swój ostatni, szósty tydzień połogu. Czuję się już od dawna bardzo dobrze. Czasem tylko jak karmię Polę to mnie lekko brzuch poboli. W szpitalu powiedzieli mi, że to dobrze, bo oznacza, że macica się kurczy. Nie wiem, czy po 4-5 tygodniach od porodu macica jeszcze może być nieobkurczona? Dowiem się tego mam nadzieję na najbliższej wizycie u lekarza. A z tym też mam problem, dlatego, że jak pisałam już dość dawno, moja lekarka do której chodziłam w ramach abonamentu do jednej z prywatnych przychodni (a w zasadzie do kilku,bo w między czasie nastąpiło połączenie kilku jednostek) już tam nie przyjmuje od stycznia tego roku i musiałam do niej chodzić prywatnie. Byłam z niej zadowolona i nie chciałam zmieniać lekarza w ciąży. Ale teraz to bez sensu jest mi płacić za wizytę u niej i oprócz tego za abonament w przychodni. Muszę więc wybrać sobie nowego lekarza i tak naprawdę będzie to trochę taki wybór w ciemno. Zawsze chodziłam do ginekologa-kobiety. Mężczyźni mnie zawstydzali :) Ale teraz, po porodzie, jak w szpitalu mnie badali i faceci i kobitki i tak naprawdę nie miałam na to wpływu, a poza tym było mi to jakoś zupełnie obojętne, to jakoś moje 'zawstydzenie' zmalało prawie do 0. Poza tym upławy już mi się prawie skończyły. 'Prawie' - bo jednak bez wkładek higienicznych się nie obejdzie, ale teraz zakładam je już w zasadzie 'na wszelki wypadek'.
---

4 SIERPNIA
Będąc w ciąży zastanawiałam się jak to będzie jak już dziecko pojawi się na świecie. Z jednej strony mam małe doświadczenie w 'obchodzeniu się' z małym człowiekiem - mój brat urodził się jak miałam 13 lat, a ponieważ moja mama szybko wróciła do pracy, siostra nie przejawiała chęci zajmowania się rodzeństwem, bo miała wtedy 15 lat i chłopaków na głowie :) więc to ja byłam tą osobą, która się najwięcej młodym zajmowała. Ale nie rozpaczałam z tego powodu, bo bardzo to lubiłam, zresztą kocham mojego brata bardzo i jakby trzeba było to bym mu i nerkę oddała :) Potem moja siostra urodziła synka, którym co prawda się już nie zajmowałam, ale nasłuchałam się przy okazji różnych historii o dzieciach i moja wiedza w tym temacie siłą rzeczy się poszerzyła.

Od początku wiedziałam, że nie będę miała problemu z przewijaniem, ubieraniem i karmieniem. Bałam się natomiast tego, czy będę miała wystarczająco dużo cierpliwości do dziecka.. Z jednej strony cenię sobie bardzo fakt, że w ciąże zaszłam dopiero teraz, a nie np. 10 lat temu. Myślę, że mając 20 lat nie byłabym w pełni świadoma swojego macierzyństwa. Może nawet byłabym zła na cały świat o to, że moje koleżanki idą na imprezę, do kina, jadą na szalone wakacje nad morze, a ja nie mogę? Tego nie wiem, mogę sobie tylko gdybać. Wiem natomiast, że udało mi się w między czasie zrealizować kilka swoich wielkich marzeń, 'uwić gniazdko' i trafić na odpowiedniego faceta. Ciąża nas nie zaskoczyła, bo była zaplanowana i przegadana wiele razy na wiele sposobów. Pytanie stawiałam sobie tylko jedno: "Czy fakt, że w ciąże zaszłam bardzo świadomie, ale w wieku 31 lat nie spowoduje, że jednak się trochę przyzwyczaiłam do 'egoistycznego' stylu życia?" Mam tu na myśli opcje 'robię co chcę i kiedy chcę' , czyli mam ochotę iść wieczorem do kina z mężem, to jedyne co muszę zrobić to wybrać film. Nie muszę zastanawiać się, czy dziadek będzie mógł tego wieczoru zająć się naszą małą, a może trzeba będzie zadzwonić po opiekunkę? A może trzeba będzie przełożyć wyjście do kina na jutro?
Od paru lat razem z mężem jeździmy raz w roku na miesięczne wakacje gdzieś daleko. Prze cały rok, co miesiąc odkładamy sobie trochę pieniędzy, rezerwujemy bilety, potem planujemy trasę, szukamy informacji, noclegów, kontaktów i jedziemy! Taki samodzielny wyjazd jest nieporównywalnie ciekawszy niż wyjazd z biurem, a poza tym jest co najmniej o połowę tańszy! A sam etap przygotowań jest dla mnie równie ekscytujący co sam wyjazd! Wracamy pełni wrażeń, niekoniecznie wypoczęci, bo jednak codzienne chodzenie i zwiedzanie jest trochę męczące :) , ale wspomnienia, wrażenia, przygody, widoki - rekompensują wszystko! W tym roku nigdzie nie pojedziemy- to oczywiste, ale jak Pola skończy 2 lata to wpakujemy ją do plecaka i pojedzie gdzieś z nami :)
Trochę się obawiałam tego, czy zmiana takiego stylu życia przez pojawienie się Poli nie wpłynie jednak na mnie, czy nie zrobię się jakaś .. hm.. nie wiem jakie słowo oddałoby najlepiej ten stan... 'drażliwa'? Czy starczy mi cierpliwości do opieki nad dzieckiem, które np. będzie cały czas płakać? ..

Jednak moje wszelkie obawy okazały się tylko gdybaniem matki w ciąży :) Zresztą chyba każda kobieta będąc w stanie błogosławionym zastanawia się nad tym, czy "da radę?" Siedzę z Polą już ponad miesiąc w domku. Jedynymi naszymi rozrywkami są:
a) Internet :),
b) spacery z psem po osiedlu i wizyty w sklepie,
c) rozmowy przez telefon ze znajomymi,
d) wieczorne wyprawy z tatą do sklepów wszelakich,
e) łikendowe wizyty mojego taty, Moniki ('dziewczyna' mojego taty) i brata, a czasem i siostry z synkiem,
f) bardzo rzadko tv, w której w czasie wakacji raczej NIC NIE MA!

I co? I wcale mi z tym nie jest źle! Cieszę się każdą chwilą spędzoną z moją królewną. Codziennie zauważam u niej coś nowego, a to nowa minka, a to nowy dźwięk.. Jakbym mogła to bym ją schrupała na deser :) Czasem sobie tak myślę, że mamy tu taki swój malutki świat - ja i ona. Siedzimy sobie razem całymi dniami, a raczej - leżymy :) Mała macha rączkami i nóżkami, próbuje wymawiać różne samogłoski 'aaaa..' , 'eeee...'', czasem trafi się jakieś "ueeee" :), a ja się jej przyglądam i dobrze mi tak :) Mogłabym tak na nią patrzeć cały dzień i chyba by mi się nie znudziło..
Jeszcze będąc w ciąży i czytając tego typu opisy myślałam sobie: "Te laski są jakieś szurnięte!" A teraz sama jestem równie szurnięta na punkcie swojej córeczki i zapatrzona w nią jak w obrazek:) I tak sobie myślę, że prawdą jest to, że dopiero jak kobieta zostaje matką, to jest w stanie zrozumieć drugą matkę...

Moja siostra ostatnio mi zasugerowała, że mogłabym wieczorami jak M. wróci z pracy wpadać do naszej firmy (którą prowadzimy razem z siostrą) na godzinkę, dwie, żeby przypilnować pracowników i 'pobyć trochę z ludźmi dla dobra zdrowia psychicznego'. Ale moje zdrowie psychiczne ma się całkiem dobrze i wcale nie czuję potrzeby ucieczki z domu do ludzi! W domu z małą jest mi dobrze.. No, przynajmniej na razie :)

Więc chyba dla mnie ciąża i dziecko w tym momencie mojego/naszego życia to był dobry wybór! ... Swoje podróżnicze marzenia zrealizowałam prawie wszystkie, mam wspaniałego męża, mamy fajne mieszkanko.. i do pełni szczęścia brakowało nam już chyba tylko małego człowieczka.... :)
---

6 SIERPNIA
Moja waga wróciła prawie do stanu sprzed ciąży. Został mi tylko mały 'brzuszek', który mam nadzieję zniknie jak tylko dostanę pozwolenie na wykonywanie jakichkolwiek ćwiczeń. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że niestety większa część ubrań nadal powisi sobie w szafie czekając na lepsze czasy...:( A to za sprawą moich wielkich, pełnych mleka piersi... W spodnie, czy spódnicę się wcisnę, choć jeszcze nie we wszystkie, za to bluzki? Masakra! Robiłam ostatnio porządek w szafie, bo chciałam ubrania ciążowe z niej zabrać, żeby nie zajmowały miejsca i okazało się, że tak naprawdę nie jest ich wiele: 2 pary spodni, 2 sukienki, 2 swetry i 2 koszulki. Resztę ubrań tak naprawdę kupowałam w większych rozmiarach i dzięki Bogu, bo teraz te koszulki i bluzki nadal mogę nosić. Te typowo ciążowe, z dużą ilością miejsca na brzuch wyjechały w szafie na samą górę, w kąt - może przydadzą się jeszcze kiedyś? (mam nadzieję, że tak) . Dobrze, że nie muszę chodzić do pracy, a po domu mogę chodzić w zwykłych szortach i koszulce, bo byłoby kiepsko, bo takich ciuchów bardziej 'pracowych/wyjściowych' to aktualnie mam niewiele :( Byłam co prawda z M. ostatnio na zakupach - chcieliśmy wykorzystać fakt, że wszędzie mają obniżki, ale jak zobaczyłam te sterty ubrań wyrzucone na stół i tłum rąk w nich grzebiący, to odwróciłam się na pięcie i poszliśmy dalej. Nie lubię takiego 'grzebania'. Prędzej coś znajdę na wieszaku niż w takiej stercie wszystkiego. Z wypadu na zakupy udało mi się jednak wrócić z jedną szmatką - śliczną sukienką w kwiaty, którą M. mi kupił w ramach poprawy nastroju..

A biustonosz to już w ogóle temat rzeka! Nie rozumiem, dlaczego producenci bielizny damskiej nie wykraczają poza rozmiar D?? Jeśli nie zauważyli, że niektóre kobiety mają większe piersi, że kobiety w ciąży mają większe piersi, to dziwi mnie, że nie zauważyli w telewizji, że niektóre polskie gwiazdy również mają 'większe piersi' od tych, jakie miały jeszcze rok temu i że proces ten wychodzi od pewnego czasu 'na ulice'? Że coraz więcej kobiet funduje sobie większe biusty? Zawsze miałam duże piersi i zawsze miałam problemy z kupnem biustonosza, bo rozmiar 75E nie należy do popularnych.. No cóż, nie-będąc w ciąży 'wydawało mi się', że mam problem z biustonoszem. Bo prawdziwy problem to ja mam TERAZ! :)

Pomału rozterki ubraniowe dopadają mnie również w przypadku naszej Poli. Tyle, że są trochę innego typu :) Nasza mała rośnie prawie w oczach i już kilka razy zdarzyło się, że ubieram jej body - a tu ups! nie da się zapiąć, ZA MAŁE! A jeszcze 3 dni wcześniej było dobre! I chociaż panie w przychodni wymierzyły ją na 56cm 2 tygodnie temu, to nasza Polcia spokojnie wchodzi w ubranka w rozmiarze 62. Wszystko oczywiście zależy od firmy, bo tak jak w przypadku ciuchów dla dorosłych - rozmiar 36 firmy X nie jest równy rozmiarowi 36 firmy Y tylko np 38. Tak i w przypadku ubranek Poli - pajacyki H&M w rozmiarze 62 jest na nią za krótki, a z Mothercare - ciut za duży. I tak sobie wczoraj pomyślałam, że jak nasza córcia tak szybko rośnie to za chwilę naprawdę nie będziemy mieli ją w co ubrać, bo kupowaliśmy jej ciuszki głównie w rozmiarze 62 albo 0-3 m-ca. Z rozmiarówki 68 nie mamy prawie nic.. No, może jakieś letnie sukienki i bodziaki z krótkim rękawkiem, które dostała w prezencie od różnych 'cioć'. Zarządziłam więc wyjazd w najbliższych dniach do sklepu, może uda nam skorzystać jeszcze z obniżek i coś małej kupić z dłuższym rękawem na początek jesieni?

A pisząc o Poli muszę się pochwalić jej ostatnim wyczynem :) Zrobiła kupkę, więc wzięłam ją na przewijak, żeby wymienić jej pampersa. Przewijak leży na komodzie dosuniętej do ściany. Jak już jej pupinkę umyłam i zabierałam się do podłożenia nowego pampersa, to z siłą armaty Pola wystrzeliła kolejną kupę. Na szczęście udało mi się w porę podłożyć pampersa i nie zostałam 'obsrana', za to kupa wylądowała częściowo na ścianie... ZA GŁOWĄ POLI! :)) hehe niezły łobuziak z tej naszej małej dziewczyny :)) Musiała być z niezłą siłą wystrzelona, skoro odbiła się od pampersa i poleciała na ścianę :)) Aż dziw, że jak tak robi kupkę do pieluchy to pampers nie pęknie ;)
---

11 SIERPNIA
Do czasu pierwszego spaceru z małą na chodniki nie zwracałam uwagi. Ale odkąd zaczęłam jeździć z małą po osiedlu jej czterokołowym rydwanem, to słowo "chodnik" nabrało nowego znaczenia. Negatywnego! Krzywo położone płyty chodnikowe, albo wybrakowane, albo zamiast płyty chodnikowej - żwirek, wysokie krawężniki - wszystko to powoduje, że małą nieźle czasem wytrzepie, a o spaniu nie ma mowy.. Ledwo zaśnie, a tu dziury w chodniku, których nie da się objechać i koniec - mała się budzi, gwałtownie podnosi łapki do góry i po spaniu! Dobrze, że chociaż, że na osiedlu jest sporo miejsc parkingowych i ludzie nie zostawiają samochodów na chodnikach. Co niestety zdarza się w innych miejscach i wtedy to już w ogóle chyba najlepiej jest wziaść wózek na plecy...

Jest jednak małe światełko w tunelu, które nazywa się 'chusta do noszenia dzieci'. Myślałam o niej od dawna, ale najpierw chciałam iść na warsztaty, żeby dowiedzieć się jak prawidłowo ją wiązać i czy to nie jest tak, że jednak dziecko noszone cały czas 'przy mamie' nie przyzwyczai się do tego za bardzo. I będzie jak z noszeniem dziecka na rękach - czyli krótko mówiąc przekichane.. :) Jak będę mieć już chustę, to idąc do sklepu nie będę musiała brać wózka i tym samym pokonywać po pierwsze: wysokich krawężników, a po drugie: gimnastykować się w sklepie, żeby przejechać jakoś wózkiem między regałami ..

I życie z małym człowieczkiem stanie się choć trochę łatwiejsze :) Bo wyjście do sklepu po ziemniaczki, czy mleko nie będzie już taką wyprawą jak jest teraz :)

TEŚCIOWIE ...
..to temat rzeka. Wśród moich znajomych jakoś nikt nie narzekał specjalnie na swoich teściów. Może jedna koleżanka, na początku znajomości ze swoim mężem była trochę ozięble traktowana przez teściową, ale po ślubie, w miarę upływu czasu rodzice małżonka przekonali się do niej i teraz już nie słyszę od niej żadnych przykrych historii w tym temacie. U mnie za to niby na początku było ok, ale im bliżej ślubu tym gorzej, a po ślubie to już w ogóle porażka!
Teściowie mieszkają w innym mieście i widujemy się rzadko, praktycznie tylko w święta. Mi chęć 'zbliżenia' do siebie naszych rodzin już dawno opadła, choć miałam na początku takie 'poczucie misji' - bo zostałam tak wychowana, że rodzina to coś ważnego, że trzeba utrzymywać ze sobą kontakt, pomagać sobie wzajemnie jak trzeba.. Jeździłam z mężem do jego rodziców co jakiś czas, ale w pewnym momencie powiedziałam sobie 'Dość!'. Taka sama droga od nas do nich, jak od nich do nas. Dlaczego to zawsze my mamy do nich jeździć, a oni do nas przez nie?? U mnie w domu było zawsze tak, że jak miał ktoś przyjść, to zawsze przygotowywało się jeśli nie obiad/kolację, to chociaż jakieś ciastka i kawę/herbatę. U rodziców M. było tak: przyjeżdżaliśmy i jak chcieliśmy coś zjeść, to najczęściej trzeba było sobie samemu zrobić kanapki, podczas gdy teściowie siedzieli przed tv.. Na początku mnie to mocno zaskoczyło, bo nie byłam przyzwyczajona do czegoś takiego. Dla mnie było to takie 'olanie' nas. Ja czułam się tam bardziej jak 'gość', niż jak 'domownik'. A poza tym domownik, czy gość - kurcze, jak by mój syn, którego dawno nie widziałam mnie odwiedził, to bym specjalnie dla niego ugotowała obiad/upiekła ciasto! A tu takie bez-uczuciowe powitanie i 'jak-jesteś-człowieku-głodny-to-tam- jest-kuchnia'...
Potem jednak doszłam do wniosku, że mama M. po prostu taka jest: siebie stawia trochę ponad nami i według niej, to my powinniśmy ich odwiedzać, my jako młodsi, jako 'dzieci' powinniśmy im nadskakiwać, nimi się zajmować, to nie ona powinna nam robić herbatę, tylko my jej ... Taki typ charakteru...

Nie widziałam się z teściami długo, ale jak przyjechali do nas zobaczyć wnuczkę to tak właśnie było. Ja - tydzień po porodzie, jeszcze obolała i osłabiona powiedziałam, że nie będę robić obiadu dla kilku osób, bo po prostu nie dam rady. Myślałam, że może teściowa, która jako kobieta i matka powinna wiedzieć, jak można się czuć tydzień po porodzie, zaproponuje, że w takim razie ona coś na szybko u nas ugotuje? Ale gdzie tam. Zapadła więc decyzją, że M. zabierze ich do restauracji. A teściowie przyjechali, babcia chwilę małą poniańczyła, kazała sobie zrobić sesję fotograficzną z wnuczką i pojechali.. M. podawał im kawę, ciastka i ogarniał sytuację. Ani razu nie padło: "Synku, usiądź z nami, pogadaj, zostaw te ciastka, sami sobie nałożymy co będziemy chcieli."...

Przypomniała mi się wtedy teściowa mojej siostry. Pamiętam, jak odwiedziłam ją w domu kilka dni po porodzie. Teściowa u niej siedziała prawie całymi dniami - prasowała pieluszki, pomagała i doradzała w kuchni, bo młoda mama nie bardzo wiedziała co może jeść, żeby nie zaszkodzić maleństwu.. Jak dziecko dostało kolek, to teściowa podpowiedziała, żeby kupić herbatkę z koprem, jak siostra miała zapalenie piersi, to robiła jej masaże i przyniosła liście kapusty.. Potem zaoferowała się, że zaopiekuje się wnukiem jak siostra chciała wrócić do pracy.. I choć raz na czas siostra nadaje na swoją teściową, że gada głupoty, że się mądrzy itp. to jednak co by nie mówić, ma w niej wsparcie i może liczyć na jej pomoc. Ja nie usłyszałam od swoich teściów, czy w czymś nam pomóc? Czy sobie damy radę w tych pierwszych dniach z małym dzieckiem? Usłyszałam tylko, że ona owszem, może się chwilę dzieckiem zająć będąc u nas, ale przewijać to nie będzie. "Bo jak się zwali to fujjj"... Co to w ogóle jest za słowo "ZWALI SIĘ"??

Myślałam, że tacy teściowie zdarzają się rzadko. Że nie powinnam się tym przejmować, bo mam kochanego męża, a teściów widuję od czasu do czasu. Ale jak zaczęłam podczytywać blogi innych młodych mężatek i mam, to z lekkim przerażeniem odkryłam, że tacy teściowie zdarzają się częściej! Kurcze, jak to jest? Przecież oni kiedyś też byli młodzi i mieli teściów? Nie pamiętają już jak to było? Rozumiem, że teściowe kochają swoich synów najbardziej na świecie i ciężko im się pogodzić z tym, że 'synuś' już dawno jest pełnoletni i właśnie założył nową rodzinę. Że powinny cieszyć się jego szczęściem i wspaniałą synową. Że synowa synusiowi krzywdy nie zrobi, wręcz przeciwnie :) Teraz to ona będzie mu prać skarpetki i podawać obiad, więc teściowa powinna być z tego powodu szczęśliwa - w końcu odpada jej kawał roboty! :) Dlaczego więc traktuje synową jak powietrze albo zło konieczne?...

Podobno rodzice są od wychowywania, a dziadkowie od rozpieszczania... Ale jak mówić o rozpieszczaniu, kiedy dziadek nie chce wziąść wnuka na ręce, a babcia ma 'dużo spraw na głowie' i nie ma czasu odwiedzić wnuczki? Albo - tak jak pisze jedna z blogowiczek - dziadek przejeżdża prawie codziennie koło ich domu, ale do wnuka przez 3 miesiące zajrzał tylko raz? Pomijam tu naszą sytuację, bo u nas problemem jest dodatkowo odległość - ponad 200km, więc ciężko mówić o odwiedzinach raz w tygodniu.. Komuś dziadki obiecały wózek - nic z tego, komuś babcia obiecała, że zajmie się dzieckiem jak mama będzie chciała wrócić do pracy, ale jak przyszło co do czego to się wykręciła przysłowiowym sianem? Czy 'dziadkowanie' polega już tylko na odwiedzeniu synowej w szpitalu dzień po porodzie, zrobieniu zdjęcia wnukowi/wnuczce, żeby mieć się czym pochwalić przed koleżankami/sąsiadkami? A gdzie ta babcina miłość? Dawanie dziecku po kryjomu czekoladki? Branie dziecka na spacer do lasu? Spędzanie z wnukami wakacji? ..

Mi dziadek (świetej pamięci) kojarzy się z czekoladą, taką w białym papierze. Zawsze nam takie dawał .. Były twarde i gorzkie, ale były 'od dziadka'! :) Babcia od strony mamy z kolei grała z nami w warcaby i ogrywała nas równo! Czasem jak już widziała złość albo smutek na naszych twarzach to dawała nam fory i pozwalała wygrać.. Mieszkała na drugim końcu miasta i zawsze w wakacje do nas przyjeżdżała na kilkanaście dni. Rodzice chodzili do pracy i nie martwili się, że dzieci zostają same w domu. Babcia nam gotowała, pomagała mamie w domu - robiła pranie, zajmowała się ogródkiem..

Mam dużo wspomnień z dziadkami z dzieciństwa. Miłych wspomnień. Czy moje dziecko też będzie takie miało? Hm... Na razie chyba wolę o tym nie myśleć...
---

12 SIERPNIA
Minęło 6 tygodni i okres mojego połogu się skończył. Mogłam więc udać się do lekarza na kontrolę. Jak pisałam już kiedyś, miałam wykupiony abonament na opiekę medyczną w jednej z dużych przychodni. Jednak w połowie mojej ciąży, moja lekarka przestała tam pracować i chodziłam do niej prywatnie płacąc za każdą wizytę. Nie chciałam zmieniać lekarki, bo byłam z niej zadowolona, poza tym do rozwiązania zostały mi u niej 3, czy 4 wizyty, więc stwierdziłam że nie będę już kombinować. Za to teraz, bez sensu jest mi już płacić za abonament i za wizytę u niej. Postanowiłam więc iść do innego lekarza w przychodni. Umówiłam się telefonicznie, w dogodnym dla mnie terminie przyjmowała ginekolog-kobieta, więc nawet fajnie. Ale na tym, że była to kobieta ta 'fajność' się skończyła. Lekarka raczej starsza, co mogło wróżyć dobrze lub źle. Dobrze = ma dużo doświadczenia, źle = jest starej daty i leczy według starych zasad medycyny. Nie brałam pod uwagę jeszcze jednego - że może być po prostu niemiła. Niesympatyczna. Opryskliwa. Z łaską wypisująca receptę na antykoncepcję. Uznająca zasadę: jak pacjentka coś chce to się pyta, po co sama będę ją informować o tym, czy o tamtym. Jak będzie chciała sobie zrobić badania, to się sama o nie upomni. Najciekawiej było przy wypisywaniu recepty na tabletki antykoncepcyjne. "A jak mam je zażywać skoro nie mam okresu?" "Jak to jak? Codziennie tabletkę, może być od dziś. Zresztą proszę poczytać receptę" ! Jak bym wiedziała jak, to bym się nie pytała! No przepraszam bardzo, że w ogóle przyszłam na wizytę i chciałam żeby mnie zbadała! Aaa, jeszcze jedna sytuacja była całkiem zabawna hihi Pytam się, czy skoro połóg się skończył, to czy mogę jakiś większy wysiłek wykonywać, podnieść np wózek? (chodziło mi oczywiście o to, czy mojej macicy nie grozi to jakimś przesunięciem/wypadnięciem itp) - na co lekarka, podkreślam GINEKOLOG odpowiedziała mi: "No wie pani, dysk może pani w każdym momencie wypaść" :))
Normalnie bez komentarza :)

Dla naszej Poli 6 tygodni oznaczało jedno: SZCZEPIENIE. Chcąc oszczędzić dziecku cierpienia (i sobie też) bez dwóch zdań wybraliśmy opcję 5 w 1. Niestety w naszej przychodni nie ma wariantu 6 w 1. Za to długo zastanawialiśmy się nad dodatkowymi szczepieniami na rotawirusy i pneumokoki. Obie są płatne odpowiednio 250 i 270zl. Koszty to jedno, a czy warto szczepić już teraz i fundować dziecku dodatkowe kłócie to drugie. Nasza lekarka powiedziała tylko tyle, że jeśli dziecko idzie do żłobka to można by je zaszczepić, bo automatycznie szansa na złapanie choroby od innego dziecka jest większa. Jeśli nie idzie do żłobka, to zaszczepić dziecko można jak będzie starsze, wtedy też ilość wkłóć jest mniejsza. Lekarka koleżanki dodała, że zdarzają się różne powikłania po tych dodatkowych szczepieniach i ona raczej by odradzała. Zastanawialiśmy się kilka dni i podjęliśmy w końcu decyzję, że nie będziemy na razie Poli na to szczepić. Dostała więc 2 zastrzyki: szczepionkę skojarzoną 5 w 1 i na żółtaczkę. Cała wizytę mała zniosła super - ważenie, mierzenie, badanie. Nawet się uśmiechała do pani doktor i podziwiała sufit :) Ale jak pielęgniarka jej wbiła igłę w nóżkę to nagle uśmiech zmienił się w kreseczkę, a potem w podkówkę i Polcia uderzyła w ryk. Widząc jej ból na twarzy mi samej prawie łzy stanęły w oczach. Oczywiście, to dla jej zdrowia, dobra itp. Ale jednak serce mięknie jak się widzi taką małą, bezbronną istotkę, całą czerwoną na twarzy, ze łzami w oczach i z takim wielkim smutkiem w oczach.. Jakby chciała powiedzieć: "Mamo, dlaczego mi to robisz? buuuu" ...... Na szczęście jak ją wzięłam na ręce po tym wszystkim to się szybciutko uspokoiła i w aucie zaraz zasnęła :)
---

16 SIERPNIA
Jedzenie! Moje menu się cały czas poszerza. Cieszę się, że Pola nie reaguje na te zmiany drastycznie (tfu! odpukuje w niemalowane, żeby nie zapeszyć). W końcu ileż można jeść na śniadanie to samo, czyli kanapki albo musli? Zrobiłam więc raz jajecznicę, na maśle (a więc można powiedzieć, że 'smażona'), z kiełbaską - w sumie też podsmażaną i szczypiorkiem. Ach -mniam! Nie odkryje Ameryki mówiąc, że człowiek docenia takie rzeczy dopiero wtedy jak mu ich brakuje.. Innym razem na śniadanie wjechały tosty z szynką i serem + ketchup. Najbardziej bałam się tego ketchupu, ale obyło się bez sensacji. Rosół, koperkowa i jarzynowa też mi się w końcu znudziły, zwłaszcza, że jak robię zupę, to mamy ją na 2-3 dni. Spróbowałam więc z zupą z kurczakiem i mleczkiem kokosowym, coś a'la tajska i przeszło bez bólu :) I tak sobie pomału podjadam coś innego.. Na razie jedyny problem jaki ma czasem Pola to próby zrobienia kupki nad ranem. Stęka i wierci się tak od 5 czasem nawet do 7, co oznacza dla mnie 2 godziny mniej snu :/ A że nad ranem śpi się najlepiej.. cóż, Pola chyba o tym jeszcze nie wie i chyba myśli, że jak za oknem jest już troszkę jaśniej to nie trzeba spać :) A ja od paru dni śpię naprawdę mocnym snem. Myślę, że organizm przestawił się już na opcję pobudek nocnych na karmienie i jak tylko położę głowę na poduszce, to zaraz zasypiam i śpię jak suseł! Do tego śnią mi się różne dziwne, kolorowe historie - jakbym film oglądała :) Śni mi się piękna zima, jazda na snowboardzie, wycieczka przez pola pełne kwiatów, motyle - takie sielankowe obrazki. M. twierdzi, że to dlatego że jestem zakochana :) Nie ma nocy, żeby mi się 2, 3 różne sny nie pojawiały.. No i oczywiście najbrutalniej jest wtedy, kiedy w śnie coś zaczyna się dziać ciekawego, a tu mnie nasz mały Kwękuś budzi, bo głodny ..

A nasz Kwękuś ma już całkiem sporo do powiedzenia :) Oprócz odgłosów zwierzątek, czyli: "Meee.." "Beeee.." "Miau" .. zaczęły pojawiać się nowe dźwięki. Już prawie umie powiedzieć: "Nieeee".. "Huuuu"..... "Aguuuu"... "Uuuu"... Jeszcze chwila i zacznie wołać 'Mamaaaa, daj cycaaaa!" :) Coraz częściej się też uśmiecha. I ten czarujący uśmiech nie jest już taki 'przypadkowy'. Jak się mała budzi i do niej przychodzę, witam ją z uśmiechem, to Pola odwzajemnia uśmiech i śmieje się od ucha do ucha :) Wtedy nie ważne, że jest to 5 rano i ledwo oko mi się otworzyło. Jak widzę jej wesołą buźkę to od razu mija moje zmęczenie i chęć zaśnięcia i mogę tak stać nad nią długo i wpatrywać się w nią jak w obrazek. Hm, chyba będąc w ciąży nie przewidziałam, że aż tak BARDZO zwariuję na punkcie swojego dziecka :) I że tak wielką ochotę będę miała schrupać te jej słodkie stópeczki, pupkę maleńką jak ziarnko kawy i piękne, duże oczka :)

Rozmawiałam ostatnio przypadkiem z dwoma koleżankami. Na wieść, że niedawno zostałam mamą, jednym z ich pierwszych pytań było: "A gdzie śpi dziecko?" "Z nami" "Z wami w łóżku?" "Nie, śpi w koszyczku, ale z nami w pokoju." Jedna z koleżanek (mama dwójki szkrabów) jak to usłyszała to wykrzyknęła: "BRAWO Aniu, BRAWO!" - co najmniej jakbym się pochwaliła złotym medalem w rzucie dyskiem. A druga znajoma wydała westchnienie ulgi "Uff, to dobrze, że nie z wami w łóżku.. Bo wiesz, niektórzy rodzice śpią z dziećmi, a to NIE JEST DOBRE. Bo dziecko się przyzwyczaja i nie chce potem spać samo i to jest KOSZMAR!" .. Kurcze, jak chcą spać z dzieckiem to niech śpią. To ich sprawa! I to że będą lub nie, mieć problem nauczyć dziecko potem spania samodzielnie to też ich sprawa! Nie przypuszczałam, że to gdzie śpi dziecko INNYCH ludzi jest dla co poniektórych tak ważne! Druga z moich koleżanek po wielkim "Uff..." wygłosiła długaśny monolog, w którym usłyszałam co mi wolno, czego mi nie wolno, jak powinnam mówić do dziecka, kiedy mogę mu obciąć włosy (choć na razie to nasza Pola jest małym łysolkiem :), czy mogę dawać smoczka i kiedy.. UF, czułam się jak uczeń pierwszej klasy, któremu wychowawczyni tłumaczy jak należy zachować się w szkole. Nie cierpię ważniaków. Nie cierpię jak ktoś głosem najmądrzejszej na świecie osoby mówi o rzeczach oczywistych albo bazując na swoich doświadczeniach, każe innym postępować tak samo, nie biorąc pod uwagę, że inna droga może być równie dobra albo i lepsza.
Moja siostra ma czasem takie tendencje. Kiedyś jak jej powiedziałam, że zapisujemy się do Szkoły Rodzenia to naskoczyła na mnie: "Ale PO CO? To bez sensu! To strata czasu i pieniędzy! Ja poszłam ze 3 razy do szpitala do położnej, posiedziałam u niej po godzinie, półtorej i ona mi wszystko powiedziała." No i oczywiście ja powinnam zrobić tak samo! Ale jak jej powiedziałam, że w 'naszej' Szkole Rodzenia przed każdymi zajęciami jest gimnastyka dla kobiet w ciąży i tego na pewno mi jej położna nie zapewni to troszkę jej mina zrzedła i stwierdziła, że : "No tak, to jest przydatne... Mnie pod koniec ciąży strasznie bolały krzyże i dopiero jak położna mi pokazała pare ćwiczeń to mi przeszło"..


Rozumiem chęć dzielenia się doświadczeniami. Ale nie na zasadzie wymądrzania się! Sama chętnie korzystam z rad innych młodych mam, bo jest to dla mnie w zasadzie jedyne źródło 'doradztwa' w nagłych wypadkach. Nie mam mamy, do której mogłabym zadzwonić i się o coś zapytać, a do teściowej dzwonić jak na razie nie zamierzam. I nie chodzi tu o to czy się lubimy, czy nie. Ale jej 'rady' są raczej .. hm, staroświeckie, dziwne i bałabym się o rezultaty po ich stosowaniu. Dla przykładu: na samym początku ciąży wyszedł mi bardzo nisko poziom płytek krwi. Jak teściowa się o tym dowiedziała to radziła mi - uwaga - pić krew z byka!! Po pierwsze: FEEEEEEE...! , a po drugie: lekarka kazała mi powtórzyć badanie z zaznaczeniem, że płytki mają być liczone ręcznie i wynik tym razem wyszedł w normie! Nie potrzebne było żadne leczenie. A tym bardziej krew z byka! Jak usłyszała o tym moja koleżanka, która pracuje jako asystentka stomatologa to się mocno oburzyła i powiedziała mi, że nie wolno pić takich rzeczy! Że można złapać różne świństwa i picie krwi jakichkolwiek zwierząt jest szkodliwe!
A wracając do tematu, to sama dzielę się swoimi doświadczeniami i wiedzą ostrożnie, bo zdaje sobie sprawę z tego, że to, że ja poszłam w lewo i doszłam do celu nie oznacza, że ktoś wybierając drogę w prawo do tego celu nie dotrze. Może moja droga była krótsza, a może jego była lepsza? Dzielmy się wiedzą, ale mądrze! I nie narzucajmy innym swojego zdania i swoich wyborów.
:)
---

18 SIERPNIA
Okres połogu się skończył.. Nie powiem, czekaliśmy na ten moment z M. i prawie odliczaliśmy dni w kalendarzu do wizyty u lekarza z nadzieją na zielone światło w temacie sexu. Na forum babyboom, które bardziej podczytuje niż się udzielam dziewczyny pisały o różnych 'wrażeniach'. Jedne pisały, że seks po porodzie był dla nich jak ten pierwszy raz, że było cudownie, że bolało, że było inaczej - w sumie ile osób tyle zdań. Byłam ciekawa jak to będzie u nas.. u mnie.. Położna jak mnie zszywała to powiedziała, że podszyje mi kawałek błony dziewiczej. Nie wiem, czy tak było jej lepiej, czy to było konieczne - po nieprzespanej nocy i porodzie było mi wszystko jedno i nie dopytałam się o to. M. jak o tym usłyszał, to oczywiście się ucieszył, w końcu dla faceta opcja rozdziewiczenia kobiety to chyba dodatkowy punkt do męskiego ego :) No i cóż.. Co prawda lekarka u której byłam przepisała mi tabletki antykoncepcyjne, ale recepta na razie leży.. Szyszka napisała mi, że jej lekarz powiedział, że jak się karmi to nie powinno się zażywać takich tabletek.. Na forum babyboom dziewczyny pisały, że mają krwawienia po nich - jedna nawet przez 2 tygodnie, a w ulotce jest napisane, że może to trwać do 3 miesięcy! Więc po cholerę brać tabletki, skoro tak naprawdę nie działają tak jak powinny, bo zamiast umożliwiać swobodne współżycie totalnie je uniemożliwiają?? Stwierdziliśmy, że w takim razie zostaniemy przy prezerwatywie. A tabletek na razie nie będę brać. Co prawda podobno przenikają do mleka matki tylko w niewielkiej ilości i nie szkodzą dziecku, ale po co faszerować malucha już od małego hormonami? Urośnie z Poli potem takie wielkie monstrum i co? :)

Nasz pierwszy seks po porodzie.. Czułam się trochę nieswojo i niepewnie. I kurcze, chyba tak jak przy 'pierwszym razie'! :) A do tego - bolało chyba tak samo, a tego się nie spodziewałam! Nie spodziewałam się też krwawienia 'po' - dobrze, że było niewielkie. M. śmiał się, że mnie 'rozdziewiczył' :) Na szczęście kolejny raz już nie był bolesny i obyło się bez śladów krwi. Czułam się też dużo lepiej - spokojnie i jakoś tak wewnętrznie szczęśliwie. Może po prostu za bardzo się stresowałam przy tym 'pierwszym razie'?...

Ostatnio zaczęłam pić codziennie herbatkę HIPP'a na laktację, bo miałam wrażenie że moje piersi się zmniejszyły i są dziwnie mięciutkie, jakby w nich było mało mleka. Wcześniej były twardsze - albo tak tylko mi się wydawało. Cieszę się, że mogę karmić Polę piersią, ale są też momenty kiedy cieknące mi z piersi mleko mnie trochę denerwuje.. Miałam problemy zwłaszcza w nocy - karmiłam małą np. z lewej piersi, a z prawej ciekło mi jak z kranu. Spałam więc w biustonoszu, z wkładką laktacyjną w środku. Ale pewnego dnia stwierdziłam, że moja skóra na piersiach w ogóle nie oddycha, bo 24h/dobę chodzę w biustonoszu, z przerwą na prysznic.. Wzięłam się więc na sposób i koło poduszki kładę wkładki laktacyjne. Jak biorę do łóżka małą na nocne karmienie, to do jednej piersi przykładam Polę, a do drugiej wkładkę. I jakoś daje radę :) Ale wczoraj w nocy, byłam tak zaspana przy karmieniu, że zapomniałam o wkładce.. Mała przyssała się do cyca, mi się oczy zamknęły i ocknęłam się nagle jak poczułam coś mokrego pod brzuchem.. Pola mokra, prześcieradło mokre, mój brzuch cieknący mlekiem.. Aj, dziecko trzeba było przebrać, siebie umyć i podłożyć sobie ręcznik pod piersi.. I masz babo placek! :)

A dziś nasza Pola super przespała noc. W zasadzie to ja ją budziłam na karmienie. Zjadła kolację ok. 19. Z reguły jak tak wcześnie jadła to potem się budziła ok. 22. A wczoraj spała do 1:30, dostała cyca i poszła spać dalej. Mnie obudził ból w piersi i mokra koszulka - znowu mleko mi wyciekło :/ Patrzę na zegarek : 5:15! Normalnie mała powinna się już drugi raz budzić na karmienie, bo w nocy karmię ją średnio co 2 godziny od 1:30. Wzięłam ją z koszyczka i na śpiocha ją nakarmiłam, bo piersi miałam już twarde i bolesne. I tak sobie pomyślałam, że chyba jednak lepiej jest jak ona się budzi w nocy te 3-4 razy na cyca, niż jakby przesypiała całą noc, bo i tak musiałabym wstawać w nocy i pokarm odciągać. Inaczej piersi by mi chyba rozerwało! :)

Dziś w ogóle mamy niezły dzień. Pola od 2 dni nie robiła kupki. Puszczała bączki i zachowywała się normalnie, więc brzuszek ją chyba nie bolał. Ale 2 dni bez kupki?.. Hm, plan był taki, że jeśli dziś nie będzie kupy to idziemy do lekarza. Ale przy porannym 'śniadanku' o 8 rano mała zrobiła głośne 'pruuk', a potem już w powietrzu było czuć, że coś w pampersie siedzi.. :) Jeszcze niedawno jej kupki były bezzapachowe, ale od pewnego czasu pojawia się już lekki smrodek, choć M. stwierdził, że nie wolno przy dziecku mówić że jego kupa śmierdzi - trzeba mówić, że 'brzydko pachnie' ;) Niestety na tym się atrakcje dnia nie skończyły. Poszłyśmy z Polą po śniadaniu na spacer, tak jak to mamy w zwyczaju. Po spacerku był oczywiście cycek, po cycku dziecko zwróciło trochę drugiego śniadania na mnie i na siebie, a potem już przebrane leżało sobie na leżaczku i patrzyło jak mama robi sobie kawkę. A jak mama chciała wziąść córeczkę na ręce, to się okazało, że mała ma cały lewy bok mokry.. od kupy! Ale jak ktoś przez 2 dni się nie wypróżnia, to mu się zbiera i Poli się uzbierało tyle, że musiałam ją przebrać całą i włożyć pod kran, bo miała brudną pupcię, plecy z lewej strony aż pod paszkę i brzuch do pępka :)) Hehe takiej kupy to u nas jeszcze nie było! :)

A przy okazji: cieszę się bardzo, że grono blogowych mam, które podczytuję się powiększyło - gratula
cje dla Boberkowej, Kaczuszki, Katariny :)
---

20 SIERPNIA
Nasza Pola skończyła dziś 2 miesiące :) Nie wiem kiedy ten czas zleciał! Jest już z nią jakiś kontakt - uśmiecha się bardziej świadomie. Jak do niej mówię i się śmieję to ona też się śmieje. A ma najpiękniejszy uśmiech na świecie :) hehe wiem, że każda mama tak mówi o swoim dziecku, ale tak właśnie jest - dla każdej mamy jej dziecko jest najpiękniejsze na świecie :)
Jak pokazuje jej kolorowe grzechotki to mała podąża za nimi wzrokiem. Na razie nie ma swojej ulubionej, chyba wszystkie jej pasują :) Kurcze, z jednej strony chciałabym, żeby już miała 2, 3 latka, żeby umiała chodzić, żeby można było z nią pogadać, a z drugiej strony chciałabym, żeby cały czas była takim malutkim, bezbronnym, słodziutkim bobaskiem jakim była po urodzeniu.. Swoją drogą ciekawa jestem jaki Pola będzie miała głosik...

Dziś z rana mieliśmy małe spięcie z M. Powiedziałam mu, że w nocy śpi jak zabity i ani razu nie wstał przez 2 miesiące, żeby nawet małą przewinąć, a on mi na to, że od opieki nad dzieckiem jest matka.. Oj, ale mi podniósł ciśnienie! Przez cały dzień chodziłam zła jak osa! Co za szowinistyczne podejście! Jak już ochłonęłam i miałam chwilę, żeby na spokojnie o tym pomyśleć jak mała spała to stwierdziłam, że cóż, oboje jesteśmy trochę zmęczeni nocą, bo Pola jakoś od 6 nie mogła spać i sobie pokwękiwała w łóżeczku. Potem zrobiła wielką kupę, więc musiałam ją przewinąć, potem dostała cycka i tak mi zeszło z nią do 8.. M. już wczoraj miał jakiś lewy humor... Więc oboje chyba sobie powiedzieliśmy za ostre słowa.. Z drugiej strony, to niestety M. takie podejście wyniósł z domu.. :( Bardzo dużo na ten temat rozmawialiśmy przed pojawieniem się Poli i jeszcze dawno temu przed ślubem. Bo rodzice M. i moi rodzice to 2 zupełnie przeciwne bieguny jeśli chodzi o wychowanie dzieci, czyli nas. Tata M. wyjechał na kilka lat za granicę jak M. był mały i wrócił jak mój mąż miał 15 lat, czyli akurat tyle, żeby ojciec nie był mu potrzebny, bo ważniejsi byli koledzy. Jego mama zajmowała się nim i jego siostrą i wydaje mi się, że to nie był szczyt jej marzeń i nie była z tego zadowolona. I wydaje mi się, że jej niezadowolenie odbijało się na dzieciach, a raczej sposobie w jaki je traktowała, czyli więcej na nie krzycząc, wymagając, a nie przytulając i okazując uczucia. Dlatego podczas wielu wspólnych rozmów, M. powiedział mi, że on nie wie jak okazuje się uczucia, bo nikt go tego nie nauczył. Że on nie będzie wiedział co się robi z małym dzieckiem, jak się z nim bawi, bo tego w jego dzieciństwie zabrakło przez wyjazd ojca.. Że u niego w domu było tak, że mama wracała z pracy wcześniej, robiła obiad, sprzątała, a tata wracał z pracy 'zmęczony' i zasiadał przed tv. I taki schemat rodziny wyniósł mój mąż z domu. No masakra! U mnie w domu było zupełnie inaczej. Owszem, domem zajmowała się mama, ale my z siostrą jej w tym pomagałyśmy-sprzątałyśmy, wieszałyśmy pranie... Tata zajmował się sprawami 'technicznymi', ogrodem, myciem samochodów, robieniem cięższych zakupów, mama gotowała, robiła mniejsze zakupy i ogólnie mówiąc - ogarniała dom. Oboje rodzice pracowali, więc sprawami domowymi dzielili się tak jak się dało. U M. też oboje rodzice pracowali, ale tata miał podejście takie, że domem zajmuje się mama i on jej się do tego nie wtrąca. A dzieci w sumie zajmują się sobą.. Wiele rozmów musiałam odbyć z M., żeby mu wytłumaczyć, że małżeństwo polega na partnerstwie, wzajemnym szacunku i pomaganiu sobie. Że nie ma wykorzystywania siebie nawzajem, bo to do niczego dobrego nas nie doprowadzi. Że okej, ja jako kobieta i żona robię pranie, prasuję, gotuję, ale on ma mi w tym pomagać! Przecież może odkurzyć? Wyrzucić śmieci? Zrobić zakupy? Czy to taka ujma na męskim honorze? A dziecko to nie zło konieczne, tylko radość, szczęście..!
Myślę, że dlatego też nie układa mi się z jego rodzicami tak jakbym chciała, bo gdzieś w głębi mnie siedzi żal, a może złość? do jego rodziców, że takiego a nie innego schematu rodzinnego nauczyli swojego syna.. Na szczęście M. szybko z domu 'wybył' i jego charakter ukształtował się potem tak, że teraz wszyscy znajomi twierdzą, że to niemożliwe, aby był synem swoich rodziców, tak inny jest od nich :) Ale jak widać, nie we wszystkim...

Ale jak to u nas bywa, trochę się na siebie podąsamy, a potem siadamy i wylewamy sobie swoje żale tłumacząc sobie wzajemnie co kto kiedy myślał i miał na myśli i z reguły wychodzi na to, że jedna strona źle zrozumiała drugą i stąd problem. Tym razem M. powiedział mi, że on po prostu taki jest, tak go nauczyli w domu i tyle. Że on jako facet nie ma instynktu macierzyńskiego, że po co ma wstawać w nocy on, skoro ja już i tak wstałam, żeby np. nakarmić małą? To przecież mogę ją już z rozpędu przewinąć, a on może sobie pospać, bo rano idzie do pracy... Ech..
Ciekawe co będzie, jak mała przejdzie na butelkę?
Ech, wiem, że takie problemy są w każdym związku gdy pojawia się dziecko.. Wcześniej, czy później przychodzi pierwsza kłótnia .. Bo w końcu zmęczenie po nieprzespanych nocach musi gdzieś znaleźć sobie ujście, prawda? :)
---

22 SIERPNIA
ROZMOWA MATKI Z CÓRKĄ:
Pola: Heeej..
Ja: Cześć myszko, obudziłaś się?
Pola: Aaaaaa...
Ja: A co Ci się śniło?
Pola: Eeeee.. Khhhhhh.... Oouuuuuu...
Ja: Naprawdę?
Pola: Gniiiiiiii (+ czarujący uśmiech od ucha do ucha)
Ja: Oo, to jak takie piękne rzeczy Ci się śnią to już wiem skąd ten dobry humor z rana :)
Pola: Aaagggggg........ Oooooo...... Khhhhhh....(tu następuje bulgotanie w gardziołku)

I takie właśnie rozmowy sobie z Polcią prowadzimy :) Mała próbuje wydobywać ze swojego gardełka różne dźwięki i często sama jest zdziwiona jak coś nowego 'powie'. Robi wtedy taką słodką, zdziwioną minką mówiącą:"Ooo, to ja powiedziałam?" hihi

Fajnie, że mogę ją już zostawić na leżaczku i np. robić obiad. Na początku nie chętnie na nim leżakowała, a teraz to nawet i 15 minut sobie cichutko leży, macha nogami co powoduje bujanie leżaczka (ale póki co robi to bezwiednie), wpatruje się w zabawki, a w zasadzie w wiszącego przed nią króliczka. Czasem sobie pogada, czasem na leżaczku zrobi kupkę (oj tak, często się to tu zdarza :) i mama ma chwilę wolnego. Wczoraj też po raz pierwszy leżała dłużej na macie. Udało jej się też pare razy 'uderzyć' rączką w wiszącą żyrafkę co spowodowało, że zwierzątko 'pogrzechotało'. Jeszcze troszkę i mam nadzieję, skuma o co na macie chodzi i będzie sobie sama 'szturchała' wiszącego tygryska, żyrafkę i inne zabawki, które wydają z siebie dźwięki.


W zeszłym tygodniu ogarniałam temat chrzcin. Mamy już ustaloną datę (12.09), ksiądz nas wpisał do swojej wielkiej księgi, przed nami tylko wybranie jakiejś restauracji na obiad. Gości będzie 15 osób razem z nami, więc odpada opcja obiadu w domu. Niby u mojego taty byśmy się zmieścili, ale przygotować wszystko dla tylu osób to jest naprawdę trochę roboty. Nawet jakbyśmy zamówili catering, to przecież trzeba w domu posprzątać, przygotować talerze, obrus itp itd a potem to wszystko umyć, doprowadzić dom do porządku - nie, robienie takiej imprezy w domu stanowczo odpada. Myślimy też cały czas intensywnie nad tym, co byśmy chcieli (a raczej Pola) dostać w prezencie.. Łańcuszek z medalikiem dostaniemy od chrzestnej, od chrzestnego - poprosiliśmy o coś co będzie pamiątką dla małej. Jego żona to artystyczna dusza z mnóstwem pomysłów, więc na pewno coś wymyślą. Gorzej będzie z rodzicami M. i jego siostrą... Teściów poprosimy chyba o krzesełko do karmienia. Na razie postoi w kącie, ale potem na pewno się przyda.. Nie wiemy co podpowiedzieć siostrze. A wiem, że jak nic nie wymyślimy, to możemy dostać coś co nam się nie spodoba albo nie przyda - już parę razy tak było i od jakiegoś czasu przy różnych okazjach mówimy konkretnie rodzicom M. co chcemy, żeby nie było potem głupiej sytuacji: dostajemy jakąś masakrę i trzeba się uśmiechnąć i powiedzieć : "Ale to ładne!" bo jak powiemy, że 'Oj, to nie w naszym guście/ to nam się nie przyda/ czy coś podobnego' to teściowa ma potem focha przez baaardzo długi czas. A ona jest naprawdę pamiętliwa! :) I nie uznaje tego, że ma totalnie odmienny gust od naszego.. Może macie jakieś pomysły na prezent? Kasy nie chcemy, bo się rozejdzie nie wiadomo kiedy.. Już lepiej jakąś zabawkę..
Od mojego taty też chcemy dostać coś co będzie pamiątką. Wiem, że tata coś wymyśli fajnego. Tak jak pomógł wymyślić M. prezent dla mnie z okazji urodzenia Poli. Szczerze mówiąc, to M. kiedyś coś bąknął, że rozmawiał z siostrą, która mu powiedziała, że jak żona urodzi dziecko to trzeba jej kupić pierścionek, więc on chciałby mnie wziąść do jubilera i mi coś kupić. Pomyślałam sobie: "Hm, fajnie. Szkoda, że sam na to nie wpadł :)" Ale wiem też, że M. zupełnie nie ma głowy do takich rzeczy.. Czasem aż dziwi mnie, że nie zna jakiś zwyczajów i tradycji. Ale cóż, jak już kiedyś pisałam, nasze rodziny są różne i widocznie u niego w domu się niektórych tradycji nie pielęgnowało. W każdym bądź razie zapomniałam już o tym pierścionku. A tu któregoś dnia M. zabrał mnie do Rynku na lody. Usiedliśmy sobie w trójeczkę w kawiarni tzn. my siedzieliśmy, a mała sobie smacznie spała w wózku i M. kazał mi zamknąć oczy, po czym powiedział, że jest dumny ze mnie, że urodziłam nam taką śliczną córeczkę i tak dzielnie zniosłam poród i że ma dla mnie z tej okazji prezent, po czym kazał mi otworzyć oczy.. Przede mną leżało małe pudełeczko, a w nim łańcuszek z zapięciem w kształcie słonika z trąbą wywiniętą do góry (potem się dowiedziałam, że to od taty) i z takim wisiorkiem - nie wiem jak to się fachowo nazywa - takie owalne 'puzdereczko' , otwierane, w środku jest miejsce na 2 malutkie fotografie, i z tyłu była wygrawerowana data urodzin Poli, jej imię i podpis Kochający M. :) Oj, to było takie śliczne, i wogóle M. powiedział mi tyle miłych słów, i tak mnie zaskoczył, że miałam łzy w oczach i prawie się popłakałam :) M. powiedział, że chciałby abym do środka włożyła sobie zdjęcie jego i Poli, a jak się pojawi drugie dziecko to zamiast tatusia, włożyła zdjęcie nowej pociechy. I żeby to była taka pamiątka przekazywana z matki na córkę.. Oj, ten prezent jest dużo piękniejszy niż wszystkie pierścionki świata :) Fajnie, że tata przekonał M. do czegoś takiego, zamiast jakiejś błyskotki na palec.. A że tata w temacie jubilerskim siedzi od lat, więc zna się na rzeczy!

A co do prezentu z okazji chrztu.. Hm, nie podobają mi się srebrne smoczki, aniołki, na kolczyki jest za wcześnie, po za tym to są takie prezenty, które trzyma się całe życie w szufladzie i tyle. To już chyba wolałabym, aby Pola dostała jakąś zabawkę edukacyjną, którą będzie się mogła bawić przez dłuższy czas.. Łóżeczko turystyczne nam się raczej nie przyda.. Wózek już mamy.. Sama nie wiem, co można by podpowiedzieć rodzinie w tej materii.. Może macie jakieś pomysły? :)
---

27 SIERPNIA
To, że Pola lubi muzykę widać było od pewnego czasu. Dostaliśmy od chłopaków z pracy M. płytę dla małej:

Widząc, że mała chętnie słucha, dokupiliśmy jej drugą z tej serii, zieloną. Ale prawdziwą radość sprawia Poli słuchanie Mozarta na macie edukacyjnej :) Jest na niej możliwość puszczenia właśnie Mozarta albo odgłosów zwierząt. Sama już nie wiem, co jej się bardziej podoba - bo przy obydwóch opcjach Pola się uśmiecha i macha wesoło rączkami :) Może będzie z niej jakaś pianistka? Albo piosenkarka? :)

W każdym bądź razie obie płyty mogę polecić z czystym sumieniem! Co prawda po kilku dniach słuchania ciągle tych samych utworów mam wrażenie, że jakbym usiadła do pianina to chyba zagrałabym je bezbłędnie, ale widząc zasłuchaną minę Poli, żal mi zmieniać płytę :)

A my pomału szukamy pomysłu na krótki wyjazd za miasto. Nie byliśmy w tym roku nigdzie na wakacjach, tylko M. poszalał w zimie na snowboardzie, ja za to ciągle siedzę w domu.. :/ Postanowiliśmy więc wyjechać na parę dni już po chrzcinach. Zaczerpnąć świeżego powietrza, odpocząć, zmienić obraz swoich 4 ścian na coś innego.. Nie chcemy jechać za daleko, bo nie wiem jak mała długą podróż zniesie, więc pomysł wypadu nad morze od razu odpadł.. Z tego wszystkiego pojedziemy chyba do Zakopanego. Wiem, że to takie oklepane miejsce, ale nie byliśmy tam już parę lat. Poza tym musimy brać pod uwagę fakt, że jedziemy z psem i z dzieckiem. Musi więc być możliwość spacerowania z wózkiem i zielona trawka, żebyśmy mogli zabierać naszą suczkę na spacery. Ach, już nie mogę się doczekać! :) Oby tylko pogoda nie była wtedy taka jak dziś... bo na ten deszcz i szarość za oknem to się człowiekowi nic nie chce. No, może tylko spaaaaaććććć :)
---

31 SIERPNIA
Od zawsze słuchałam i czytałam o tym, jakim to wspaniałym okresem dla kobiety jest ciąża. Że ma się wtedy piękną cerę, piękne włosy... Ja jakoś nie odczułam tej różnicy. Moja cera była w sumie taka jak przed ciążą, tyle, że w pewnym momencie zaczęły mi pękać naczynka na twarzy. Głównie w okolicy ust. Z daleka wyglądało to jakbym miała takie małe pryszczyki na policzkach. Potem pojawiły się małe, pęknięte naczynka na dekolcie i ramionach.. No cóż, jak byłam mała miałam też ten problem, ale zniknął 'z wiekiem'. Pani ginekolog przy którymś badaniu powiedziała mi, że to nic takiego, że czeka mnie po prostu wizyta u kosmetyczki po porodzie i tyle. Hm, ja się pocieszałam, że może znikną same - tak jak wtedy, gdy miałam te kilka, czy naście lat. I co? Niektóre zniknęły, ale pojawiły się nowe w innych miejscach, więc chyba jednak nie obejdzie się bez wizyty u specjalisty.
Włosy? Hm, w ciąży mi na pewno nie wypadały. A czy były jakieś 'lepsze'? Hm, nie zauważyłam. Za to zaraz po porodzie przez jakieś 2 tygodnie prawie w ogóle mi się nie przetłuszczały! Normalnie myję głowę co 2 dni, a tu mogłam nie myć włosów przez 3 dni i wcale nie wyglądały nie świeżo. Ale ten stan trwał może 2 tygodnie... A teraz? Włosy zaczęły mi okropnie wypadać! Widzę to zwłaszcza pod prysznicem.. Czasem jak biorę sobie Polę na ramię, żeby jej się odbiło to po chwili jak widzę, że ma mojego włosa gdzieś pod brodą, na swoim ubranku albo co najgorsze, gdzieś przy buzi..

Zafundowałam sobie ostatnio odrobinę relaksu - mała spała już po wieczornym myciu, a ja zrobiłam sobie wspaniałą kąpiel, z solą morską, pianą, świeczkami zapachowymi i piwem Karmi :) Do tego książka - ach, czego chcieć więcej?
No i cóż: piwo Karmi (które piłam chyba drugi raz w życiu) okazało się być wstrętne, więc po 2 łykach je odstawiłam. A leżąc sobie tak błogo w wannie odkryłam, że moje ciało nie jest takie fajne, mięciutkie i gładkie jak kiedyś, tylko jakieś takie jakby lekko szorstkie.. wcale nie 'jędrne' tylko takie krótko mówiąc - beznadziejne! No cóż, przez całą ciąże brałam tylko szybki prysznic, smarowałam się kremami na rozstępy - a jakże, i póki co jakoś udało mi się ich uniknąć. Ale nie przypuszczałam, że moja skóra aż tak się zmieni! Aż dziwne, że zauważyłam to dopiero leżąc w wannie pełnej wody i piany z płynu do kąpieli o działaniu nawilżającym .. Odstawiłam więc swój balsam z samoopalaczem i kupiłam sobie taki silnie nawilżający. Trzeba jakoś się ratować... Zaczęłam też trochę ćwiczyć przed snem. Najpierw trochę sama się 'rozruszam', a potem wrócę na zajęcia fitness nie daleko mnie. Ale póki co, to muszę nabrać kondycji, bo czuję że jakbym teraz poszła na jakieś fiku-miku to po rozgrzewce już bym była cała mokra, a po kolejnych 5 minutach padłabym tam na pysk! :)

I tak mi się przypomniały słowa mojej koleżanki, która rok temu urodziła śliczną córeczkę. Miała cesarkę i długo dochodziła do siebie. Powiedziała mi wtedy, że wszystko fajnie, poród bez komplikacji, dziecko śliczne i zdrowe. Ale ona czuje się fatalnie, szew ją ciągnie, nie może się za bardzo schylić, podnieść, za wiele w domu też nie może zrobić, do tego ciągle się z niej leje, ma ochotę na ogórka kiszonego, a że karmi piersią to nic z tego - i dlaczego wszyscy mówią o wspaniałym macierzyństwie, a nikt nie mówi o fatalnym okresie połogu? O tym, że zjadło by się konia z kopytami, a można tylko ryż i kurczaka? Że jak tu się uśmiechać, jak brzuch po cesarce boli, dziecka na ręce wziąść nie można, a mleko nie leci? ... Wszędzie piszą o urokach macierzyństwa, a o ujemnych stronach życia, zwłaszcza w tym początkowym okresie mówi się tylko w kontekście nie przespanych nocy. A gdzie reszta? ...

Ja co prawda nie mam co narzekać, ale znam dziewczyny, które naprawdę ciężko zniosły połóg, dzieci im chorowały, w małżeństwie zaczęło się pieprzyć i pojawiło się mnóstwo, mnóstwo innych problemów. O których nikt ich nie uprzedził, że w ogóle mogą się pojawić..
Jakby wiedziały, że może być tak lub tak, to może by się lepiej do danej sytuacji przygotowały, kto wie? .. A tak to pojawiła się frustracja i zniechęcenie... A miał być uśmiech i szczęśliwe życie z nowym członkiem rodziny..



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz