Raz na czas czara się przelewa i po prostu mam wszystkiego dość. Dopada mnie dół i nie mam na nic ochoty. Nic mnie nie cieszy. Na wszystko jestem obojętna. Ja nie wiem, ale czy Wasi faceci też są tacy beznadziejni? Wydawało mi się, że setki przegadanych godzin na temat dziecka i rodziny coś zmieniły w myśleniu i podejściu do życia mojego męża. Jak byłam w ciąży wszystko było super, mała się urodziło - na początku było okej, ale potem.. w zasadzie z małymi wyjątkami to jest coraz gorzej. Moje marzenie o drugim dziecku oddala się w tempie odrzutowca.. Bo jak tu myśleć o drugim dziecku, kiedy mąż nawet przy pierwszym nie za bardzo pomaga? Na głowie mam w tym momencie 2 firmy. Myślałam, że jak uruchomimy coś wspólnie, w sensie ja i M. to będzie raźniej i jakoś obowiązki się rozłożą na dwie osoby. Nic bardziej mylnego! M. siedzi w swoim muzycznym świecie, ja zajmuje się sprawami od kadrowych, przez zamówienia, wprowadzanie produktów do sklepu internetowego, marketingiem, reklamą, kontaktami z księgowym, jedyne czego NIE robię to sprawy graficzne: zrobienie ulotki lub wizytówki. To robi M. wspierany przez kolegę grafika. Cała firma na mojej głowie. Dom - na mojej głowie. Dziecko - tu również na nie wiele mogę liczyć... Codziennie rano do Poli wstaję ja. Nie ważne, czy się wyspałam, czy położyłam się spać wcześniej czy później niż M. Dla niego wstanie o 7 rano do dziecka to wielka kara. Jak go ostatnio obudziłam i poprosiłam, żeby do niej poszedł i wziął ją na nocniczek, to wstał zły jak osa, pomruczał wkurzony pod nosem, do dziecka burczał i jak to usłyszałam, to po prostu mi się żal Poli zrobiło. Bo jaka jej wina w tym, że ojciec leń i śpioch? Jeszcze jak by to była 5 rano to rozumiem, człowiekowi się wtedy najlepiej śpi, za oknem ciemno, do rano jeszcze co najmniej godzina, dwie.. Ale 7 rano to przecież pora kiedy 'normalni' ludzi się budzą do szkoły/ pracy itp! No więc jak panisko ma z wielką łaską i mruczeniem pod nosem iść do uśmiechniętego i wypoczętego dziecka i zepsuć mu humor od rana, to ja wolę wstać i przywitać córcię uśmiechem swoim, a nie krzywą miną taty! I tak od nie-pamiętam-kiedy codziennie rano ja wstaję do małej, robimy siku, gadamy, potem się ubieramy, bawimy, czytamy książeczkę, jemy śniadanko i czekamy na ciocię - panią Małgosię, która przychodzi na 9 rano. Wtedy ja mogę się dopiero wymalować, zjeść śniadanie i zebrać do pracy. Wcześniej nie mam za bardzo na to szans. Tata wstaje czasem o 8, czasem o 8:30. Kieruje się najpierw do łazienki (15minut), potem je śniadanie i ma wszystko w dupie! Nie ważne, że ma dzień wolny i to on mógłby poczytać dziecku bajkę z rana, a ja w tym czasie mogłabym się umalować, zjeść śniadanie i wyjść do pracy nie na 10, czy 11, a na 9! Wieczorem też nie ważne, czy jest w domu, czy w pracy to ja małą kąpie, bo tatuś jest zajęty oglądaniem wiadomości albo serialu "Na wspólnej".. Tak, wiem może trzeba mu powiedzieć, że teraz jest pora na kąpanie dziecka i niech on to zrobi. Oczywiście. Ale wiecie co? Pola ma półtorej roku. Kąpiemy ją o tej samej porze. Więc mówienie komuś CODZIENNIE o tej samej porze co teraz trzeba zrobić jest chyba przegięciem? Skoro tatuś pamięta, że rano musi zjeść śniadanie to powinien też pamiętać o tym, że wieczorem się kąpie dziecko? W normalnej rodzinie, w takiej jaką chciałabym mieć, rodzice dzielą się obowiązkami równo. Jednego dnia mama kąpie/karmi/ przebiera/ itp itd dziecko, drugiego dnia ojciec.. Niestety u nas to tak nie działa! A ja nie lubię się prosić! Zwłaszcza w sytuacji jak kogoś o coś proszę, a on robi minę w stylu "O boże, znowu coś muszę robić!"... Łaski nikt mojemu dziecku robić nie będzie! Dlatego wczoraj już miałam w głowie wielkie hasło "rozwód"! Bo uwierzcie mi, mam już serdecznie dość! Myślałam (o ja naiwna i głupia!!), że skoro mąż wychowywał się bez ojca (był za granicą kilkanaście lat) i wie, że mu ojca brakowało, wie CZEGO mu w dzieciństwie brakowało, to będzie chciał aby jego dziecko miało lepiej! Żeby właśnie JEGO dziecku TEGO nie zabrakło! Niestety, płonne me nadzieje... Ech.. Mój tata jak byłam mała też przebywał długo poza domem. Zawoził mnie i siostrę do szkoły i wracał do domu ok. 19, więc praktycznie na kolację. W tygodniu nie miał więc za dużo czasu dla nas, ale nadrabiał to w weekendy. Zabierał nas na spacery, żeby mama mogła w tym czasie w spokoju zrobić obiad, do kina, cyrku.. Mój mąż niestety nie przepada za spacerowaniem i najlepiej spędza mu się czas z nosem w komputerze! Owszem, jak zarządzę spacer to z nami pojedzie. Ale żeby tak sam, z siebie coś kiedyś zaproponował innego niż oglądanie filmu - to nie bardzo! Ech, jestem taka rozżalona, zdołowana i smutna, najchętniej bym pierdolnęła tym wszystkim, spakowała siebie i Polę i wyjechała jak najdalej stąd. Wyłączyła telefon i odcięła się od świata! Momentami zastanawiam się, czy ślub z moim mężem nie był błędem.. I jednocześnie zdaję sobie sprawę, że sam fakt, że taka myśl się pojawiła w mojej głowie jest już czerwonym światełkiem... że nie najlepiej nasze małżeństwo wygląda w tym momencie..
Wczoraj w ogóle się do M. nie odzywałam. Bo i po co? Po co mam mu po raz kolejny mówić, że mi nie pomaga? Przecież już ten temat wałkowaliśmy kilka razy. I nic to nie dało! Przez tydzień po awanturze było ok, a potem wrócił do swoich zwyczajów. I zawsze tłumaczenie ma jedno: "
Wiedziałaś, że jestem leniwy! Ja tego nie zmienię! Taki jestem i już!" Ale wieczorem jak wróciłyśmy z Polą z nowych zajęć to nagle słyszę
"Wykąpać ją? Położyć ją spać?" No proszę. Chyba pomyliłam adres! Ale podziękowałam i powiedziałam, że nie potrzebuję pomocy z bożej łaski. Codziennie małą kładę, więc i dziś ją położę, a on niech się zajmie sobą, jak zwykle! Nic nie powiedział. Dopiero wieczorem w łóżku sam zaczął rozmowę "
Chcesz mi coś powiedzieć?" Ja:"
Nie". On:"
No przecież widzę, że chcesz po mnie pojechać." Ja:"
Powiedziałam Ci, że nie mam Ci nic do powiedzenia. A cokolwiek bym chciała powiedzieć, to i tak to nic nie zmieni, więc jakakolwiek rozmowa jest bez senu". On: "
Bo ja sobie wszystko przemyślałem i stwierdziłem, że masz rację i chcę coś zmienić. Jak ci mogę pomóc? Zamówiłem nawet pizzę na kolację, Twoją ulubioną z rukolą i szynką parmeńską, ale nie chciałaś .." Ile razy ja to już słyszałam?.. To wszystko działa potem przez 2, może 3 tygodnie po czym następuje powrót jego lenistwa i krzywe miny na moje prośby o zrobienie czegokolwiek.
Dziś rano nawet M. zaproponował, że zrobi jajecznicę! No proszę, da się coś ZAPROPONOWAĆ, tak od siebie, z nienacka! Ale ja od wczoraj mam z tego wszystkiego ściśnięty żołądek i nawet mi się jeść nie chce, choć wiem, że jak nie zjem śniadania to potem mam zawroty głowy. Ale ostatnio z tego stresu i przemęczenia i po zjedzeniu śniadania kręci mi się w głowie albo łeb mi pęka przez cały dzień. Ibupromy nie pomagają, organizm chyba domaga się zwolnienia tempa i odpoczynku. Ale jak tu odpocząć jak wracam po pracy do domu, z Polą się bawię, czytamy bajeczki, rysujemy, idziemy się kąpać, spać - na zegarze wybija 21, a ja jeszcze muszę przygotować obiad dla córci na drugi dzień, zebrać pranie, poprasować, coś posprzątać, sprawdzić firmową pocztę i poodpisywać na maile i - nie wiadomo kiedy robi się północ! A mąż albo w pracy wieczorami albo 'zajęty'.
W dupie mam takie życie. Proszenie się o cokolwiek. Wydawało mi się, że spędzenie czasu z dzieckiem powinno być przyjemnością, a nie obowiązkiem. A jak dla kogoś to jest "kara" to sorry.. Nie mam pytań!...
:/