Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

piątek, 29 czerwca 2012

Spanie

Od jakiś 3, 4 tygodni nasza noc wyglądała tak, że ok. 3-4 nad ranem rozlegało się głośne wołanie z Polisławy pokoju "Mamuuuusiuuuuuuuu! Zabies Polusie do mamusiii łóśkaaaaa!!! Mamuuuusiuuuu!!! Polusia do duziego łóśkaaaaaaaa chceeeeeeee!!". Musiałam więc wstać (ja, bo tatuś jak się zjawiał u małej w pokoju to i tak dalej wołała "Mamusia, tatuś nieeee! Mamusia psyjdź po Polusię!!! Tatuś nieeee!"), wyjąć ją z łóżeczka i za rączkę doprowadzić do naszego łoża. A Pola po drodze oczywiście komentowała całe zajście: "Polusia idzie z mamusią za jączkę (rączkę). Polusia idzie z mamusią do duziego łóśka. Tatuś zjób dla Polusi miejsce. TATUSIU! MIEJSCE!". Po czym mała panienka ładowała się między nas, kazała przykryć się kołderką i można było iść spać. Czasem jeszcze zarządała dodatkowo mleczka lub wody z soczkiem. Nie powiem, ale takie wybudzenie o 3, czy 4 nad ranem czasem mocno dawało mi się we znaki, bo potem nie mogłam już zasnąć i rano byłam jak zombie... Czekałam kiedy ten etap (jak wiele wcześniejszych) minie. Ale w końcu doszliśmy do wniosku, że to nie będzie takie proste. Bo pobudki małej nie są kwestią wieku, etapu, skoku rozwojowego, czy jakkolwiek by to nazwać. Powodem jest natomiast CIASNOTA! Pola lubi w łóżku się powiercić, przekręcić kilka razy, a szczebelki mocno jej to utrudniały...
Jednym z prezentów jakie dostała od nas córcia było więc nowe, 'dorosłe' ŁÓŻKO, o którym pisałam wcześniej. Jak tylko M. je rozłożył, Polisława wpadła w szał radości :) Siadała, kładła się, skakała, wchodziła i schodziła z niego, jednym słowem prezent jej się spodobał :) Radość jej była tak wielka, że nie szło jej przekonać do spaceru, wyjścia do piaskownicy, do parku, czy na plac zabaw - całe popołudnie spędziłyśmy w domu, a ściślej mówiąc w jej pokoju! 

Pierwsza noc była pełnym sukcesem! Zero pobudek. Liczyłam również, że skoro łóżko jej nie ogranicza, to nie będę musiała rano po nią przychodzić, tylko sama do nas przyjdzie jak będzie chciała. Niestety, chyba weszło jej w nawyk wołanie mnie rano i pomimo tego, że śpi już w dużym łóżku tydzień, to jeszcze ani razu sama do nas nie przyszła. Albo mnie woła albo ja się budzę (mam niestety bardzo czuły sen), bo słyszę jak mała gada do siebie w pokoju. Zniknęły za to nocne pobudki i zniknęło wołanie nad ranem o mleko, z czym walczyłam od pewnego czasu. Nie to, żebym nie chciała dać dziecku mleka. Jak chce niech pije. Ale nie w nocy! Nie chcę, żeby miała potem kłopoty z zębami..

Jeśli chodzi zaś o znamiona to jestem po usunięciu jednego..Miałam pietra, nie powiem. Mam bardzo dużego pieprzyka w dość intymnym miejscu :) Mam go tam od urodzenia. Pamiętam jak byłam mała to mama mi mówiła, że będą mnie w to miejsce całować kiedyś chłopaki hehe :) Może i tak, ale mi ten pieprzyk od dawna nie dawał spokoju. Siedział sobie na jak to się pięknie mówi wardze sromowej i niestety nie chciał zniknąć. Był dość duży i taki wystający. Ale dziś został usunięty i już go nie ma. Myślałam, że będzie gorzej, że szwy będą ciągnęły, że może będzie bolało przy chodzeniu itp. ale nie jest tak źle. Za 2 pozostałe wezmę się po wakacjach.. 

A wracając jeszcze do urodzin Polisławy - impreza rodzinna udała się super, za tydzień będziemy świętować ze znajomymi i innymi dziećmi. Szkoda tylko, że dziadkowie (teściowie) zapomnieli o urodzinach wnuczki.. Ja się nie odzywałam, bo wiem, że to dla M. drażliwy temat. Nie chciałam dokładać oliwy do ognia. Ale wieczorem nie wytrzymałam i się zapytałam, czy jego rodzice dzwonili do Polisławy z życzeniami (bo w sumie mogli dzwonić w czasie kiedy mnie np. nie było w domu, bo byłam w sklepie), to odpowiedział krótko, że nie. Że jest zdziwiony, bo jak miesiąc wcześniej urodziny miał ich pierwszy wnuczek to mówili, że  teraz świętują drugie urodziny Olka, a za miesiąc, 25tego będą świętować urodziny wnuczki.. Następnego dnia rano wysłał im smsa, i babci i dziadkowi. Minęło jakieś pół godziny, zanim dziadek oddzwonił i tłumaczył się, że myślał, że 25ty jest dziś, a nie wczoraj, no ogólnie słaba ściema. Ale było mu chyba faktycznie głupio, bo zadzwonił jeszcze 2 dni później i gęsto się tłumaczył. Babcia za to nie zadzwoniła do dziś! A najbardziej wkurzające jest to, że jak kiedyś M. zapomniał o jej urodzinach i zadzwonił dzień później, to mu zrobiła wielką awanturę i nieźle go opierdzieliła. Jak M. ją wtedy przeprosił i powiedział, że oni np. nie pamiętali o naszej pierwszej rocznicy ślubu, to go objechała, że my jesteśmy młodzi i naszym obowiązkiem jest pamiętanie o ich świętach, a oni są starzy i pamiętać nie muszą! No co za argument! Jak mi to M. powiedział, to aż mi ciśnienie skoczyło! Jak można wymagać od kogoś coś, czego się nie wymaga od samego siebie? No jak? Teściowa jest z tych, do których przyczepić się nie wolno, natomiast ona może się czepiać wszystkich! Nie cierpię takich ludzi! Takich, którzy popełniają błędy i nie potrafią się do nich przyznać, nie potrafią przyjmować krytyki pod swoim adresem, natomiast uważają za normalne i słuszne czepianie się innych, krytykowanie i wytykanie im błędów. No cóż, na szczęście widujemy się rzadko, a jak się widujemy to na prośbę M. staram się przymykać oko na teksty teściowej, choć nie raz mnie język świerzbił, żeby jej się odgryźć. 

Dziadki tez mają przyjechać za tydzień na Kinder Bal Polci. Zobaczymy co tym razem wymyślą :) Nasza niania, którą Polisława uwielbia i którą też zaprosiliśmy na imprezę urodzinową, razem z wnuczką (2 lata starszą od naszego Bączka, jedną z dwóch 'psyjaciółek' Polci) powiedziała mi dziś, że trochę się boi reakcji dziadków. Bo Pola woła do niani albo ciociu albo babciu, non stop się do niej przytula, daje jej buziaki, wskakuje jej na kolana, a podejrzewam że do dziadków będzie podchodziła z dystansem (w tym roku widziała ich 2 razy).. I p. Małgosia boi się jak na taką zażyłość z bądź co bądź obcą dla rodziny osobą zareagują teściowie. Ale uspokoiłam ją, że tego akurat nie ma się co bać. Bo to dziadkom powinno być głupio i oni się powinni z tym źle czuć, a nie ona! A jak będzie, czas pokaże... 
:)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

100 LAT!!! :)

100 lat dla najweselszej, najsłodszej, najfajniejszej i najukochańszej córci na świecie! Rośnij zdrowo, zdobywaj nowe umiejętności, poznawaj nowe słówka, ucz się świata i bądź dalej takim wesołym i słodkim Skarbkiem jakim jesteś :) 





Dziś zamiast torta była tarta z malinami mamusinymi rączkami zrobiona po raz pierwszy i wyszła nawet całkiem całkiem :) Chyba zacznę wierzyć w swoje cukiernicze umiejętności - kiedyś wychodziły mi głównie zakalce, ale od pewnego czasu udają mi się całkiem niezłe ciasta ;) Dziś tarta, bo przyjęcie skromne - tylko dla rodzinki. Za to za 2 tygodnie jak znajomi wrócą z wakacji i będziemy mogli zaprosić więcej gości i więcej dzieci, będziemy mieć prawdziwe Kinder Party! Z prawdziwym tortem i balonami :) 

PS : Dzięki dziewczyny za wszystkie komentarze pod ostatnim wpisem. Naprawdę dodałyście mi otuchy i jakoś mi lepiej na sercu. Teraz tylko zostaje mi przekonanie M. ... 

piątek, 22 czerwca 2012

Drugie dziecko, tak czy nie?

Hm. Od jakiegoś czasu biję się z myślami. Decyzja do podjęcia poważna. Na resztę życia...
Zawsze chciałam mieć dwoje dzieci. Bo w dwójkę raźniej. Bo nie chcę, aby nasz Bączek był rozpuszczoną jedynaczką. Bo praktycznie wszystkie jedynaki jakie znam, mówią, że mają żal do rodziców, że nie zafundowali im rodzeństwa. Bo sama mam ciut starszą siostrę i choć raz się kłóciłyśmy, a raz kryłyśmy przed rodzicami, to jednak zawsze byłyśmy DWIE! Jak trzeba było posprzątać dom, to w dwójkę było raźniej i szybciej. Pożyczałyśmy sobie ciuchy, buty, siostra pomagała mi odrabiać lekcje, pożyczała swoje zeszyty, jak byłyśmy małe, to mama wysyłała nas na ogród, żebyśmy się razem pobawiły, a ona w tym czasie spokojnie mogła robić obiad. 

Nie wiem jak to jest być starszym rodzeństwem. Ale wiem jak to jest być młodszą siostrą - móc zawsze schować się za plecami tej starszej i móc liczyć na jej pomoc. Mieć z kim pogadać wieczorem przed zaśnięciem, mieć kogoś pod ręką przed ważnym wyjściem, kto szczerze Ci powie, czy w tej sukience wyglądasz dobrze, czy lepiej ubrać coś innego.. 

Teraz, patrząc z punktu widzenia rodzica wiem, że dwoje dzieci to i plusy i minusy. To z pewnością większe wydatki - pomijając, że w lodówce trzeba mieć więcej jedzenia, to i buty i zeszyty do szkoły, rolki, rowery itp itd trzeba kupić razy 2. Nasza obecna sytuacja finansowa jest dużo gorsza niż 3 lata temu. M. zmienił pracę na ciekawszą (według niego), ale zarabia w niej połowę tego co we wcześniejszej firmie (która się zamknęła). Robi dodatkowo jakieś fuchy w domu na kompie, ale raz są, raz ich nie ma i nie jest to źródło dochodów, na które można liczyć. W firmie, którą prowadzę z siostrą mieliśmy bardzo ciężkie półtorej roku. 3 miesiące temu podjęłyśmy ryzykowna decyzję, ale dziś widzę że było to bardzo dobre posunięcie. Firma pomału wychodzi z długów.. Zanim wyjdziemy na prostą minie pewnie rok, jak nie dwa. Ale jest dobrze i widać światełko w tunelu! 

Nasz (mój i M.) sklep z akcesoriami dla dzieci chwilowo zawisł w powietrzu - od kwietnia szukamy nowego lokalu, z mniejszym czynszem i lepszą lokalizacją. Niestety nie jest to łatwe, więc działamy tylko on-line, a to otwierając sklep zależało nam na tym, aby nie być kolejnym sklepem internetowym, tylko żeby oferować w normalnym sklepie produkty dostępne głównie w sieci. Tak, aby u nas mamy mogły przyjść, dotknąć i zobaczyć na własne oczy to co chciały kupić w necie i za co musiałyby zapłacić więcej (z racji kosztów dostawy). 

Zdaję sobie też sprawę z tego, że dwoje dzieci to więcej prania, prasowania, sprzątania, potrzeba większej cierpliwości i zdrowia. A już teraz zdarza mi się nieraz, że mam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok albo po prostu dać Poli klapsa, bo marudzi okropnie, bo bierze sobie z łazienki podnóżek, przynosi do kuchni i stawia pod blatem, po czym sięga rączką tak daleko jak może i ściąga z blatu co się da - rozsypuje cukier z cukierniczki, wylewa herbatę z kubka albo nie chce iść się umyć, przebrać, molestuje psa i jak jej mówię, że 'nie wolno ciągnąć psa za ogon' to się chichocze jak z najlepszego żartu, bo choć jej czasem tłumaczę, że czegoś nie może brać, to ona to bierze i rzuca tym gdzie popadnie. Krótko mówiąc są chwile kiedy mam wszystkiego dość! 

Ale dużo więcej jest chwil kiedy razem się śmiejemy, bawimy w domu w chowanego, rysujemy, puszczamy bańki na balkonie, wygłupiamy się, dajemy sobie buziaki, dużo więcej jest chwil, kiedy moje serce mięknie totalnie na widok córci biegnącej do mnie z wyciągniętymi rączkami i wołającej "Mama, buziakaaa! mamusia do pjacy nieeeee!" albo chwil, kiedy rozpiera mnie duma jak widzę, że Pola zdobywa nową umiejętność albo z trudem wymawia nowe, trudne słowo jak np 'truskawka' :) I nie muszę chyba mówić, że jak większość mam jestem fanką swojego dziecka i kocham je najbardziej na świecie, aż M. mi kiedyś zwrócił uwagę, że małą całuję dużo więcej nich jego ;) Ale co zrobić, jak ma się taką małą, słodką dziewuszkę w domu? 

I trochę się boję, czy tą swoją miłością jej kiedyś nie przytłoczę? .. I że może dobrze by było dla równowagi trochę tej miłości przelać na drugie dziecko? :) Ale wiem też, że urodzić dziecko drugie, czy trzecie to nie sztuka. Za to sztuką jest dobrze dziecko wychować, a nie 'hodować'. A ja bym chciała dziecku zapewnić godne warunki rozwoju! Chciałabym, żeby tak jak ja uprawiało jakiś sport. Bo to kształtuje charakter, uczy samodyscypliny, wyrabia kondycję i dobrą sylwetkę ;) Chciałabym móc wyjechać raz w roku z dziećmi na wakacje za granicę nad morze, czy w zimie w góry. Chciałabym, aby moim dzieciom nic nie brakowało. Ale w dzisiejszych czasach nie jest to łatwe! I tego się trochę boję. Jeszcze 4 lata temu żyłam sobie spokojnie, miło, wygodnie, bez większych stresów. Firma kręciła się całkiem nieźle, mogłam sobie planować fajne wakacje na drugiej półkuli, mogłam iść do galerii i kupić sobie fajny ciuch bez stresu, czy mam na koncie kasę czy nie i czy ta kasa nie jest przypadkiem przeznaczona na rachunek za prąd, czy komórkę. Wszyscy mi mówili, że jak urodzę dziecko to wszystko się zmieni i już nie będzie tak różowo. I pech chciał, że akurat zbiegło się kilka rzeczy w jednym czasie. To, że pojawiła się Pola nie spowodowało wielkiej dziury w naszym budżecie. Bo na to złożyło się kilka czynników. Może za rok, czy dwa, moja firma wyjdzie na prostą i znowu nie będę musiała się martwić, czy starczy nam na wszystkie rachunki czy nie? Może jakiś headhunter wyłowi mojego męża i okaże się, że jego wyjątkowe umiejętności bardzo się przydadzą w firmie, która płaci 2 razy więcej niż wynosi jego aktualna pensja? I znowu będziemy mogli sobie pozwolić na wakacje w Grecji, czy dłuższy, samodzielny wyjazd do Azji, na kupno dzieciom rowerów górskich, nart czy laptopów? Ale tego niestety nie wiem. I wiedząc ile na dzień dzisiejszy wynoszą nasze wydatki, a ile nasze dochody, mam duże wątpliwości, czy stać nas na drugie dziecko... Z jednej strony nie chciałabym rezygnować z możliwości wyjazdu na wakacje za granicę, a wiadomo - wyjazd dla 4 osób to zupełnie inny wydatek niż wyjazd dla 3 osób. Wiem też, że nasze warunki mieszkaniowe są ograniczone - 3 pokoje nijak nie dadzą się rozciągnąć na 4 i że jeśli mielibyśmy rzeczywiście dwoje dzieci to musiałyby mieć wspólny pokój (a aktualny pokój Polisławy to 9m2). Wiem też, że nie mam już 20 lat i częściej niż kiedyś wpadam w złość. Wiem też, że nie przeraża mnie powrót do pieluch, dieta w okresie karmienia, chodzenie z wielkim brzuchem, a nawet perspektywa częstego kłócia przy badaniach (widok krwi mnie osłabia ..). Wiem też, że mój mąż nie za bardzo jest 'pro-dzieciowy' i że większość obowiązków związanych z drugim dzieckiem (i z pierwszym też) spadłyby na mnie. Że miałabym na głowie dom (sprzątanie, gotowanie itp) swoją pracę, naszą firmę i dwoje dzieci. I nie wiem, czy dam temu radę. Bo kręgosłup coraz częściej mnie boli. Wiem też, że nie mam 2o lat, a 34(jeszcze 33, ale już za miesiąc 34 ;)  i mam niewiele czasu na decyzję o drugim dziecku z racji zegara biologicznego.. 

No i tak właśnie sobie rozmyślam od paru dni. I zbieram się na rozmowę z M. na ten temat, choć wiem, że nie będzie to łatwa gadka. Bo on od dawna głośno mówi, że 'drugie dziecko - nie". Czasem mam wrażenie, że mówi to na serio, a czasem że z przekory. Jednak nie usłyszałam od niego do tej pory hasła 'No to kiedy sprawimy Poli braciszka?" A ja nie chcę dziecka na siłę! Nie chcę 'wpaść'  i postawić go przed faktem dokonanym "Kochanie, jestem w ciąży! Nie wiem jak to się stało, chyba pomyliłam się twierdząc, że nie mam dni płodnych.."

Ech.. 

Do tego poszłam dziś zbadać swoje znamiona w ramach akcji 'Badaj znamiona'. I niestety nie usłyszałam nic dobrego! Ostatnio zauważyłam, że wychodzi mi dużo nowych pieprzyków. Lekarka powiedziała, że tak się dzieje 2, 3 lata po porodzie, więc to mnie trochę uspokoiło. Jednak dowiedziałam się też, że mam dużo znamion, które wymagają stałej kontroli co 6 miesięcy i 3 do wycięcia, bo nie wyglądają dobrze! I że jestem pierwszą osobą, której to mówi, ale naprawdę nie wygląda to dobrze.. Najpierw powiedziała, że wymagam kontroli co rok, a potem jak się im przyjrzała to powiedziała, że jednak co 6 miesięcy! 
Nie powiem, boję się. Boję się, bo moja mama zmarła na raka piersi i boję się, że mnie rak też dopadnie. I nie koniecznie musi być to rak piersi, może być to rak skóry... Tfu, tfu, wypluwam te słowa i mam nadzieję, że mnie to nigdy nie dopadnie. Ale jeśli któraś z Was miała w najbliższej rodzinie osobę, która zmarła na raka, to wiecie jak to jest, jak gdzieś tam, w głowie siedzi myśl, że jest się w gronie osób podwyższonego ryzyka i że ta choroba Was/ Nas dopaść.. I tak sobie też myślę, że nie chciałabym zostawić kiedyś mojego męża z dwójką dzieci, bo nie wiem czy sobie poradzi.. Z jednym dzieckiem prędzej, ale z dwójką..?.. I dlatego też decyzja o kolejnym potomku nie jest dla mnie taka łatwa, choć serce woła i krzyczy  TAAAAK!!! to rozum jednak stawia mi w głowie wielki znak zapytania....

wtorek, 19 czerwca 2012

Rysowanie

Pola bardzo lubi rysować. A najbardziej pisakami. Dzisiejszy poranek minął nam właśnie pod hasłem 'rysowanie'. A co pojawiło się na kartce? Pytam Poli co jej narysować z nadzieją, że usłyszę 'kotka/ gwiazdkę/ auto/ kwiatuszka/ domek/ mamusię itp' (choć to ostatnie wychodzi mi najsłabiej). Ale tym razem zostałam zaskoczona! "Polusi pupcię!" hehe A druga wersja to było: "Polusię z uszkami" :))

I jak tu nie mieć dobrego humoru od rana? :)


piątek, 15 czerwca 2012

Miłej pracy mamusiu! :)

Do 2-gich urodzin naszej córci już tylko 10 dni :) Jednym z prezentów jakie od nas dostanie będzie nowe łóżeczko, a w zasadzie łóżko. O takie:

Pola ma już krzesełko z tej serii, więc łóżeczko będzie nam pasowało. Chcę tylko pomalować jej zwierzątka  na jakiś kolor. Tutaj na zdjęciu nad głową są 2 owieczki, ale chcemy jej kupić takie, gdzie jest kotek i piesek - te same zwierzątka co na krzesełku. Zastanawiam się nad kolorem.. Dywan mała ma biało czerwony. Mebelki białe, a na ścianie ma tapetę białą? ecru? (coś w ten deseń) w kolorowe wróżki, do tego fioletowa zasłonka w oknie. Kosze na zabawki ma czerwone i niebieskie (też z Ikei, innych kolorów nie było).. Myślałam, żeby może w takie same barwy pomalować kotka i pieska? Co myślicie?

Mam też nadzieję, że jak dostanie nowe, większe łóżeczko to problem z zasypianiem zniknie.. 

Poza tym mała zaskakuje nas co jakiś czas znajomością nowych słówek. Przykład? Zmieniam pościel, Pola stoi obok i mi 'pomaga'. Jak zdjęłam już poszewki z kołdry i poduszek, mała nagle wypaliła: "Teraz psescieradło". Skąd wiedziała, że prześcieradło tak się nazywa? :) To akurat rzadko używane słowo. Wychodzę do pracy - i słyszę "Mamusiu, miłej pjacy" - czy nie rozmiękło by Wam serce? :) Jemy kolację: "Mamusiu, pjose podać Polusi keciup!" Oj, naszej córci naprawdę dobrego wychowania nie brakuje, co muszę przyznać, jest zasługą nie tylko naszą, ale i naszej niani :) Nie jesteśmy typami ludzi, którzy w domu rzucają mięchem, słowa 'Proszę/ Dziękuję/ czy Przepraszam (choć częściej mówimy do siebie Sorry :)" są u nas na porządku dziennym. Co nie oznacza, że słychać u nas tylko i wyłącznie poprawną, literacką polszczyznę. Po prostu rozmawiamy ze sobą normalnie. Poza tym odkąd Pola stała się małą papugą powtarzającą po nas prawie każde słowo, staramy się bardzo uważać na to co mówimy. Ostatnio M. oglądając mecz wypalił "Kurna mać!" - co od razu podchwyciła mała wołając "Tatuś powiedział kujna mac!" :) Jak gdzieś idę i słyszę jak rodzice przy dziecku kompletnie bez obciachu rzucają łaciną to aż nóż mi się w kieszeni otwiera! Czego można potem wymagać od dzieci, przy których rodzice przeklinają jak przysłowiowy szewc? Jakim autorytetem są dla swoich dzieci? Czego ich uczą?? Jak wychowują?? No po prostu brak słów! 

Więc zaapeluję jak w Radio Bajka: "Mówmy pięknie!" :)

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Dlaczego Pola nie chce zasypiać w swoim łóżeczku?m

Na wstępie mam wielką prośbę do EKOMAMY! Kochana, nie mogę wchodzić na Twojego bloga i zupełnie nie wiem co u Ciebie słychać? Czy możesz mi na priv wysłać informację co mam zrobić, żeby móc się zalogować na Twojego bloga?

Pisałam jakiś czas temu, że mamy problem - Pola nie chce zasypiać w swoim łóżeczku, tylko zasypia w dużym pokoju na kanapie, a ostatnio - w naszym łóżku. O ile mi to za specjalnie nie przeszkadza, bo pomimo tego, że mała w nocy się wierci i kręci to strasznie lubię zasypiać obok niej :) A jeszcze jak mogę ją trzymać za jej malutką rączkę, to już w ogóle bomba! Za to mój mąż od początku był przeciwny spaniu razem z dzieckiem. Najpierw się bał, że mając mocny sen, po prostu zgniecie dziecię w łóżku. Potem, jak mała już nie była taka malutka, twierdził, że jak jej pozwolimy od małego spać z nami, to potem ciężko będzie ją od tego odzwyczaić. Tu miał rację, z którą nie mogłam się nie zgodzić, pamiętając, że taki właśnie błąd popełnili moi rodzice z moim bratem - przegapili odpowiedni moment 'przełożenia' młodego z ich łóżka do jego. Finał był taki, że spał z nimi (WSTYD JAK NIC!!! :) .. do III klasy podstawówki!! I za żadne skarby, żadnymi sposobami nie szło go od tego odzwyczaić! 

Pola za to nie miała nigdy większych problemów z zasypianiem.. Aż do teraz! Myślałam, kombinowałam, czytałam - może to 'taki wiek'? może coś jej się śniło? I w końcu wpadłam na pewien 'trop' :) Tutaj BARDZO chciałam podziękować Big M. za podpowiedzenie lektury bloga Żyrafy. Trochę mi pomógł i naprowadził mnie na dobry tok myślenia. Moja teoria jest taka, że Bączek chce spać z nami w łóżku, bo po prostu brakuje mu bliskości taty. Prawda jest taka, że każde poranki od momentu kiedy mała wstanie do śniadania spędzam z nią ja. Nie ważne czy jest to sobota, środa, czy poniedziałek, nie ważne czy położyłam się wcześniej od M. spać, czy nie. Wałkowałam z nim ten temat kilka razy, niestety bez skutku. On twierdzi, że rano ciężko mu wstać, jest zmęczony, a jak próbowałam zastosować metodę 'ja nie wstaję, to może on wstanie', to wyglądało to tak, że Pola wołała ze swojego pokoju "Mamusiuuuuuuu! Pola wyjść!!!", a M. jej z naszej sypialni odpowiadał: "Pola, idź spać, rodzice chcą jeszcze pospać!" To oczywiście nie było odpowiedzią, którą mała chciała usłyszeć, więc wołała coraz rozpaczliwszym głosem "Mamusiuuuuu! Pola wyjść!" Wołanie przechodziło w płacz, mi serce miękło, zaciskałam zęby i szłam do niej. Nie będę z lenistwem męża 'walczyć dzieckiem'! Dlaczego córka ma cierpieć z powodu leniwego ojca?
Po śniadaniu opiekę nad Polą przejmuje opiekunka. Popołudniu - w ostatnim czasie prawie codziennie czas z córcią spędzałam sama, bo M. był w pracy do późnych godzin z powodu najpierw festiwalu filmowego w Krakowie, przy obsłudze którego pracował, potem mieli jakieś konferencje i ciągle go nie było. To wszystko doprowadziło do sytuacji, kiedy przewinąć małą mogę tylko ja, jak trzeba ją umyć, wykąpać, posadzić na nocnik, przebrać, ubrać itp itd to ZAWSZE woła mnie i nie chce tego robić ani z tatą, ani z opiekunką (no chyba, że mnie nie ma w domu to wtedy niania jest ok :)
Wpadła mi dziś w ręce gazetka z Rossmana i trafiłam tam na artykuł na temat ojcostwa. Ale widzianego oczami matek, samotnie wychowujących swoje dzieci, a to z powodu rozwodu, a to z powodu zajścia w ciążę w wyniku romansu z żonatym facetem itp. Przeczytałam tam list jednej kobiety, która była po rozwodzie. Jej były mąż najpierw odwiedzał córkę w weekendy 2 razy w miesiącu. Potem coraz rzadziej. Obiecał zabrać dziecko na 2 tygodnie na wakacje nad morze - nie zabrał, obiecywał odwiedzić, nie przyjeżdżał. Tłumaczył się pracą, tym, że musi pomóc dziadkom - krótko mówiąc ściema za ściemą. To wszystko doprowadziło do tego, że córka zaczęła (!) przychodzić do niej do łóżka, potem nie odstępowała jej na krok, a jak kobieta gdzieś zniknęła córce z oczu, bo np. zamknęła się w łazience na siku, to mała zaczynała płakać. Hm, brzmi BARDZO znajomo! .. 

Do tego wczoraj się już na serio zbuntowałam, wydarłam mordę, bo inaczej tego nie da się nazwać (niestety, moja cierpliwość i siły uleciały w siną dal już dawno temu..) i stał się cud! M. przez godzinę RANO, od 6 do 7 bawił się z córką! Okazało się, że DA SIĘ, że to NIE BOLI, nie trzeba być super kreatywnym, bo mała sama nakręca sobie (i reszcie) zabawę wydając polecenia: "Najisuj mi kotka/ układaj pusle z Polcią/ włącz mjuziczkę/ zbuduj wieżę, a Polcia zbuzi itp itd" :)

I co? I po spędzeniu dłuższej chwili na zabawie z tatą, nagle okazało się, że tata może umyć dziecku rączki, zrobić picie - już nie wszystko musi robić mama! Ciekawa jestem jak długo ta 'chęć' spędzania czasu z dzieckiem u mojego męża będzie trwać.. 
Ale żeby nie było, że M. jest taki okropny.. Mój mąż jest naprawdę fajnym gościem :) Jedyną jego wadą jest lenistwo i stąd się biorą często między nami kłótnie. Do tego niestety nie wyniósł z domu jakiegoś sensownego podejścia do tematu 'rodzina/ dzieci'. Ciągle siedzi w nim podejście w stylu: 'Dzieci ciągną kasę i niech jak najszybciej się z domu wyniosą. A rodzina, no cóż, ma się ją i tyle." Rozmawiam z nim na ten temat naprawdę dużo, tłumaczę, podaję przykłady, wołam jak Pola coś fajnego/śmiesznego/mądrego zrobi/ wymyśli/ powie, żeby to widział, żeby przy tym był, żeby poczuł, jak fajnie jest mieć dzieci, jak fajnie jest być ojcem.. Czasem mam wrażenie, że już 'zaskoczył', że podoba mu się bycie tatą, ale za chwilę łup, znowu wraca jego 'stare myślenie' i wszystko szlag trafia! Niestety mój mąż do książek ma awersję, więc mu nawet ich nie podtykam, tylko sama jak coś mądrego w temacie wychowania, czy relacji dziecko-rodzic wyczytam, to mu potem streszczam. Walczę, nie poddaję się! I ciągle mam nadzieję na zwycięstwo...I ciągle czekam, aż nadejdzie taki dzień, kiedy mój mąż sam z siebie powie: "Zabieram dziś Polę na plac zabaw/ do parku/ na rower, a Ty sobie spokojnie zrób obiad/ posprzątaj/ odpocznij"...

środa, 6 czerwca 2012

sobota, 2 czerwca 2012

Wrrrr ... Bunt 2-latka a sio!

Do tej pory nie mieliśmy żadnych większych problemów z Bączkiem. Nie znane są mi kłopoty z karmieniem, akceptacją butelki, smoczka, odstawianiem dziecka od piersi, przejściem na posiłki stałe, nauką nocnikowania, jedzeniem, piciem wody, jazdą samochodem - no można by rzec, że trafił nam się model idealny! 

Ale do czasu.. Poli drugie urodziny zbliżają się coraz szybciej (zostały 3 tygodnie) i ... ZACZĘŁO SIĘ! Najpierw nagle na hasło 'kąpiel' dziecko zaczęło reagować nerwowo i wołać "Myju NIEEEE!". Nagle na hasło "idziemy spać", usłyszeliśmy okrzyk "Do łóżeczka NIEEEEEE!". Na niechęć do kąpieli szybko znalazłam sposób - stawiałam małą w wannie i robiłam jej szybki prysznic. Spodobało się :) Za trzecim razem zatkałam korek i woda z prysznica pomału napełniała wannę. Mała sama nie wiedząc kiedy usiadła sobie, zamoczyła pupinę w wodzie i zabrała się za przelewanie wody z kubka do kubka i już było okej. 
Gorzej było ze spaniem. Nie chciała zasypiać w swoim łóżeczku, chciała spać u nas. Ale w końcu stanęło na tym, że przez 3 dni zasypiała na kanapie w dużym pokoju, a potem przenosiłam ją do łóżeczka. Jak się w nim nad ranem budziła, to nawet nie było wrzasku ani płaczu, pomimo tego, że przecież budziła się w innym miejscu niż zasnęła. Po tygodniu tak nagle jak problem się pojawił, tak szybko zniknął i po umyciu ząbków Pola po prostu pomaszerowała do swojego pokoju, stanęła pod łóżeczkiem i zakomunikowała 'Spać!" :) 

Problem z kąpielą i spaniem zniknęły, za to pojawiły się inne manifestacje buntu 2 latka... Ulubionym słowem Bączka stało się 'Nie!". Rano chcę ją posadzić na nocniku - 'Nie", chcę jej ubrać pieluchę - "Nie", przebrać ją - 'Nie', umyć jej zęby, ubrać buty, stawiam przed nią śniadanie - ciągle tylko 'Nie" i "Nie', a do tego jak czegoś się jej nie da albo na coś nie pozwoli to zaczyna wrzeszczeć i piszczeć takim sztucznym piskiem. No bębenki w uszach pękają, a po głosie i tak słychać, że to taki ściemniony wrzask.. Do tego dochodzi kładzenie się na podłodze albo rzucanie czymkolwiek co jest pod ręką. Ostatnio tak rzuciła w powietrze kanapką, że ta wylądowała na podłodze, a na to tylko czekał pies, który w ułamku sekundy pochłonął Polusiowe śniadanie. Mała jak to zobaczyła, to uderzyła w ryk "Nieeeee! Tejunia zjadła Polusi kanapkę! Nieeeeeeeeeeeeee!" Jak się można domyśleć, nie ma co w takiej chwili tłumaczyć jej, że sama rzuciła chlebem, bo to i tak nic nie da. Ona wrzeszcząc zupełnie nie skupia się na tym co się do niej mówi, więc lepiej to przeczekać.
Ze 2 razy myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok, tak cudowała! W takiej chwili myślę sobie, że nie chce mieć więcej dzieci i że na dziecko powinnam zdecydować się 10 lat temu kiedy miałam więcej cierpliwości! Ale mija chwila, Pola znów staje się moją słodką dziewczynką rozdającą buziaki na lewo i prawo, wołającą mnie gdy wychodzę do pracy "Mamusiuuuuuuu! Buziakaaaaa! Ukochaj Polusię!" :) I co? I mięknie mi serce i wcale nie mam ochoty wychodzić z domu z domu i najchętniej olałabym pracę i została z moim Bączkiem :) 

Powiedzcie, jak długo u Was trwał bunt 2-latka i jak sobie z nim radziłyście?

A mój Bączek dziś mnie podsumował pięknie. Wracamy z placu zabaw, patrzę i widzę jakąś białą plamę na kolanie u Poli.
- Polciu, skąd masz tę plamę?
- Mamusia nie umyła :)