Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

czwartek, 25 października 2012

Dobro, bezpieczeństwo dziecka? Guzik! Tu rządzi pieniądz!

Cóż. Przyznam się. Jestem naiwna. Wierzę, że ludzie są dobrzy i sprawiedliwi. Ufam ludziom, nie jestem na dzień dobry podejrzliwa itp itd. 
Wierzyłam również, że sklepy - mam tu na myśli duże, ogólnopolskie, sieciowe sklepy - z akcesoriami i zabawkami dla dzieci, ubraniami i butami mają jakieś kryteria w temacie doboru asortymentu i sprzedają produkty BEZPIECZNE, SPEŁNIAJĄCE WSZELKIE NORMY, ATRAKCYJNE itp itd. I dupa!
Pojechaliśmy w zeszłym tygodniu na targi jako polski przedstawiciel 2 marek zagranicznych licząc na pozyskanie nowych klientów. Takich osób/ firm jak my było oczywiście sporo i pod wieczór jak hala targowa pustoszała, to sobie chodziłam po innych stoiskach, rozmawiałam, pytałam, wymieniałam poglądy. No i dowiedziałam się, że to nie takie hop siup wprowadzić fajny, dobry i oryginalny produkt do dużego sklepu. Czasem nikt nawet nie chce zobaczyć co to, jak wygląda, jak to się je itp. No chyba, że do partii towaru dorzuci się kopertę :) Rozmawiałam z gościem, który jest przedstawicielem hiszpańskiej marki produkującej butelki, niekapki, smoczki itp o bardzo fajnym designie. Wszystko kolorowe, fajnie zrobione, bez BPA itp. No i co? Jego produktów nawet nikt nie chciał zobaczyć!
A dlaczego? Bo podobno w jednej z regionalnych sieci sklepów dla dzieci ktoś ściąga na lewo z Chin smoczki i butelki bardzo popularnej firmy. Dzięki temu omija koszty związane z narzutem na produkt jaki daje prawdziwy producent. Dzięki temu sprzedając akcesoria dla maluszków po 'normalnej cenie', zarabia dużo więcej. I niby po co miałby rozszerzać asortyment, skoro dla niego wszystkie podobne produkty innych marek będą już na starcie dużo droższe niż te z Chin, więc zarobi mniej? Ale jak mówi polskie przysłowie: "Polak potrafi". I wiecie co? Ja chyba powinnam urodzić się w Australii, czy innym normalnym kraju, gdzie zwykły obywatel nie kombinuje jak tu wszystkich (w tym Państwo) oszukać, orżnąć, wyzyskać, byle samemu mieć więcej. Mnie to zawsze dziwiło, dziwi i pewnie dziwić będzie takie zachowanie. Jestem raczej z tych, którzy prędzej pomogą, od ust sobie odejmą, oddadzą potrzebującym. Dlatego między innymi nawet podniszczone ubranka po Poli nie wywalam na śmietnik, tylko wrzucam ich zdjęcie na gumtree z zapytaniem, czy ktoś pomimo plamek i spranych kolorów ich nie potrzebuje? I zawsze po takim ogłoszeniu moja skrzynka mailowa pęka w szwach i po 1 dniu, a czasem szybciej muszę zamknąć ogłoszenie, bo zgłasza się tyle osób, że wybór tej najbardziej potrzebującej z tego całego grona jest naprawdę nie lada wyzwaniem!

M skwitował to wszystko jednym stwierdzeniem, że niestety, w biznesie rządzi pieniądz i nie ważne czego ten biznes dotyczy.
A ja wtedy pomyślałam sobie, że już wiem dlaczego na rynku działa tyle fajnych, internetowych sklepów z ciekawymi produktami dla maluszków. Cóż, szkoda, że te duże mają inne priorytety, ale z drugiej strony, to dobrze, bo dzięki temu na rynku mogły pojawić się te małe :) Z fachową i miłą obsługą klienta i z fajnymi produktami. A nie ze znudzona ekspedientką, która nawet ceny towaru nie chce sprawdzić..

A my z targów przywieźliśmy dla Bączka dwa prezenty:

 Butelka z tańczącym króliczkiem i kotkiem - tyle, że w naszej butli smoczek jest zwykły, silikonowy, przezroczysty. 


I puzzle :) Na zdjęciu trochę słabo widać, że nie są to takie zwykłe puzzle. Tzn. nie są powycinane w klasyczne kształty, a raczej tak, jakby ktoś skalpelem pociachał je jak leci. Bączkowi układanie tak się spodobało, że puzzle są w użyciu przynajmniej kilkanaście razy dziennie. A fajne jest w nich też to, że dużo się na obrazku dzieje i można przy okazji opowiedzieć tu niezłą historię :) No i podszkolić swoje słownictwo! :)

sobota, 20 października 2012

Po rozłące, wizyta dziadków oraz rozmowy z życia wzięte

3 dniową rozłąkę nasza córcia zniosła dużo lepiej niż ja :) Co prawda nie dzwoniłam co 5 minut do niej, a jedynie 2 razy dziennie, ale tęskniłam bardzo. Wiedziałam, że zostaje w najlepszych rękach, że nie będzie chodzić głodna, brudna, ani nie będzie się nudzić.. Dzięki temu, że została pod dobrą opieką nie musiałam się zamartwiać, czy wszystko u niej ok i mogłam spokojnie przez 2 dni być na targach i załatwiać tak zwane interesy :) A na targach było bardzo ciekawie i owocnie. Wróciliśmy z głowami pełnymi nowych pomysłów, nagrodą dla 1 z 5 najlepszych produktów na targach, mnóstwem kontaktów i nowymi znajomymi. Przy okazji pobytu w Warszawie spotkaliśmy się też ze znajomymi, więc było i służbowo i prywatnie, i z całą pewnością intensywnie! 
Było też trochę wojny z M., który jednak próbował przed wyjazdem namówić mnie, żebyśmy spróbowali zabrać ze sobą małą i zostawić ją z jego rodzicami, ale byłam nie ugięta! Ona ich tak rzadko widuje, że zostawienie jej z nimi na cały dzień (1o godzin) przez 2 dni mogłoby się zakończyć katastrofą. Przede wszystkim przez cały czas denerwowałabym się, czy wszystko u niej ok. Czy przypadkiem babcia nie puściła jej bajek i nie zajęła się sobą, albo poszła na balkon palić fajki zostawiając ją bez opieki? Czy ją odpowiednio ubrali na spacer, czy nie biega w ich zimnym mieszkaniu (non stop je wietrzą, żeby nie śmierdziało fajkami, bo dziadek pali u siebie w pokoju, drzwi zamyka, ale i tak smród papierosów czuć w całym domu). No i co by było, gdyby drugiego dnia rano mała powiedziała, że nie chce zostać z dziadkami, że nie puści mnie lub M. do pracy i uderzyłaby w płacz? Na pewno bym jej wtedy nie zostawiła u dziadków i cały dzień byłabym wkurzona, że przyjechałam na targi, a nie mogę na nich być i zastanawiałabym się, co takiego jej dziadki zrobiły lub powiedziały albo właśnie nie zrobiły, że nie chce z nimi zostać? M. próbował mnie nakłonić tłumacząc, że powinniśmy spróbować ją z kimś z rodziny zostawić itp. Ok, na 2, 3 godziny jasne. Ale na cały dzień, tak od razu? Niee... Nie będę robić dobrze jego rodzicom krzywdząc przy tym dziecko. Może jestem przewrażliwiona, ale nie ugnę się w tym temacie. Widziałam nie raz, jak babcia odzywa się do swojego drugiego wnuka (w wieku Poli) mówiąc: "Nie dotykaj!/ Nie ruszaj!/ Spadaj!/ Zostaw to, bo wleję Ci w tyłek!/ ". Z naszych ust NIGDY takie słowa do dziecka nie padały i nie padną i taki sposób wychowywania dzieci jest mi zupełnie obcy"! I nie pozwolę, żeby ktoś moje dziecko straszył laniem w tyłek nie mówiąc już o biciu! 

Poza tym, po raz pierwszy chyba odkąd nasza rodzina liczy 3 osoby dziadkowie postanowili nas odwiedzić weekendowo! I to tuż przed wyjazdem na targi, kiedy mieliśmy jeszcze trochę pracy do zrobienia. No ale cóż, zadzwonili w piątek wieczorem, że w sobotę przyjeżdżają. Już pomijam fakt, że mogli zadzwonić dzień lub 2 dni wcześniej, ale dobrze, że w ogóle się zapowiedzieli.. Przyjechali na 1 dzień, bo przecież oni u nas nigdy nie śpią, pomimo tego, że jest miejsce i ich zawsze do tego namawiamy. Dziadek od razu ruszył do natarcia na Polę mówiąc: "Daj mi rękę!" A Bączek, jak to małe dziecko, które spotyka obcą lub prawie obcą osobę (ostatni raz widziała ich w wakacje), na początku jest nie ufne. Ale dziadek się nie poddawał:"Choć, wezmę Cię na ręce" (nie mieliśmy wózka, bo od dawna go nie używamy, Pola chodzi na własnych nóżkach). Mówię więc do dziadka, żeby jej nie brał, bo ona spaceruje sama. Ale nawet gdybym się nie odezwała to i tak mała swoim zachowaniem wyrażała dobitnie "NIE!" chowając się za mnie. Ale trochę czasu razem spędziliśmy, pospacerowaliśmy korzystając z pięknej pogody i mała się zaczęła przełamywać. Dziadkowie byli zszokowani jak ona pięknie mówi, śpiewa piosenki, że można z nią normalnie porozmawiać. Bo syn siostry M., miesiąc od niej starszy mówi ponoć tylko 'mama, tata' i coś tam po swojemu, czego babcia i dziadek nie rozumieją. Babcia cały czas próbowała zyskać uwagę Poli. Niestety robiła to w -jak dla mnie głupi sposób. Widząc, że mała idzie alejką i szuka w trawie kasztanów, zamiast jej w tym pomóc, pokazać jej gdzie leży kasztan, to babcia wołała non stop "Daj mi rękę!/ Choć do babci", a potem jak już dotarliśmy na kawę do nas do domu i mała zainteresowała się książeczkami z naklejkami od dziadków, to babcia próbowała ją łaskotać tu i tam. W końcu Pola nie wytrzymała i wypaliła: "Przestań! Nie podoba mi się takie zachowanie!" hehe Mina babci - bezcenna!
Potem było jeszcze kilka sytuacji, w których ewidentnie widać było brak znajomości zwyczajów małej i tego, co jej w domu wolno, a czego nie. I widać było po zachowaniu babci, że u niej w domu dzieciom nie wolno chyba nic. No może jedynie oddychać, oglądać bajkę (to z reguły robił u niej jej wnuk jak ich odwiedzaliśmy) lub skakać po kanapie, na co pozwalała u siebie Poli, a na co z kolei my jej nie pozwalamy w domu. I tak na przykład Pola siedząc na kanapie z babcią, nagle spojrzała na okno i woła: "Ojej, mamo, zapomniałyśmy podlać kwiatuszków! Chodź, pomogę Ci!" i zerwała się z kanapy zabierając po drodze pustą konewkę z parapetu i biegnąc do mnie do kuchni, żebym nalała wody. A babcia leci za Polą, wyrywa jej konewkę z ręki i woła "Zostaw to! Nie wolno!" Ja na to: "Daj Polciu konewkę, zaraz podlejemy kwiatuszki" po czym wytłumaczyłam babci, że mała mi pomaga w sprzątaniu i podlewaniu kwiatków w domu i że jej na to pozwalamy. Babcia zrobiła obrażoną minę, ale mam to gdzieś! Nie będę dziecku zabraniała czegoś tylko dlatego, że babcia tak chce!

Ogólnie nie było tak źle podczas ich wizyty, ale jednak na koniec stwierdziłam, że dobrze, że się nie ugięłam M. bo dziadki mogłyby sobie z małą nie poradzić. A zabraniając jej wszystkiego mogliby rzeczywiście doprowadzić do tego, że nie chciała by z nimi na drugi dzień zostać.

A na koniec przytoczę Wam jeszcze kilka hitów z ostatnich dni:
Pola : "Mamusiu, gdzie jesteś?"
Ja: "W łazience"
Pola: "A co robisz?"
Ja: "Kupkę"
Pola: "A dużą i śmierdzącą?

Pola wczoraj zadomowiła się na dobre w dużym pokoju. Chcąc ją jakoś odciągnąć do jej pokoju powiedziałam: "Chodź Polciu, pójdziemy do Twojego pokoiku i poukładamy puzzle"
Pola: "O. Będzie świetna zabawa!
:)

Pola zasypia w swoim łóżku. Nagle się zrywa i mówi: "A gdzie tatuś?"
Ja: "W pracy. Wróci późno."
Pola: "To chodźmy spać do tatusia łóżeczka. Jak wróci z pracy to go złapię za rączkę i pogłaszczę i będzie mu bardzo miło."

Robienie czegoś, żeby nam 'było bardzo miło' oraz dziękowanie nam za wszystko - 'Dziękuję mamusiu, że mnie ubrałaś./ Dziękuję tatusiu za soczek/ Dziękuję mamusiu, że mi podałaś klocki itp" weszło Poli mocno w nawyk. I muszę Wam powiedzieć, że za każdym razem jak głosi swoje słodkie podziękowania to robi mi się niezwykle miękko na sercu i mam ochotę ją wyściskać tak mocno, na ile mi tylko pozwoli. Bo jak ją przytulam za mocno to słyszę: "Mamusiu, nie ściskaj Poli tak mocno. Bo Pola jest jeszcze malutka i tak mocno nie wolno.' :)

poniedziałek, 15 października 2012

Historyjki zamiast bajek oraz pierwsza poważna rozłąka

Przez pewien czas Pola zasypiała po opowiedzeniu jej bajeczki. Najlepiej o zwierzątkach :) Puszczałam więc wodze swojej fantazji, uśpione w zasadzie przez długi czas pod wpływem 'dorosłego' myślenia szablonowego nakierowanego głównie na obowiązki pracowe i domowe i myślenie co jeszcze zrobić, czego nie zrobiłam, że chleba nie ma na kolacje i karma dla psa się skończyła.. Same wiecie jak to jest.. :)
No więc puszczałam te moje wodze fantazji do czasu.. do czasu, kiedy to Polisława zamiast bajek zapragnęła usłyszeć 'historyjkę'. Czyli coś z prawdziwego życia :) I tak opowiadam jej teraz to, jak mając kilka lat złamałam rękę na lodowisku i miałam gips albo opowiadam to, co razem przeżyłyśmy - czyli na przykład jak ostatnio bolały mnie i piekły oczy i pojechaliśmy razem z M. i oczywiście naszym Bączkiem do szpitala, że była kolejka, że chłopiec przede mną miał rękę w bandażu, bo sobie ją rozciął na szkle i przyjechał na szycie.. A nasza Pola z tych wszystkich historii tworzy własne. I tak oto ostatnio myjąc jej ręce usłyszałam, że 'Tata zbił mamę i mama pojechała do szpitala i pan chirurg założył jej gips" :)
Ostatnio wplata też do swoich opowieści fragmenty wierszyków i tekstów z książeczek, które jej czytamy. I tak to wczoraj zainspirowana 'Zosią Samosią" stwierdziła, że "Pola Zosia Samosia. Wszystko sama sama. A mama mówi 'Toś Ty głupia". 
Czasem te jej wersje naprawdę są przerażające (jak ta z pobiciem mamy), a czasem mocno zabawne. Dobrze, że nasza niania zna fantazję Poli, bo inaczej mogłaby pomyśleć że mamy dom pełen patologii :)

A przed nami pierwsza poważna rozłąka. Jedziemy z M. na 2 dni na targi i zostawiamy córcię z nianią. Będzie u nas nocować w tym czasie i wiem, że zostawiam ją w najlepszych rękach. Było kilka pomysłów, ale ten w końcu wygrał. Targi mamy w Warszawie, czyli w mieście, w którym mieszkają Poli dziadkowie. Ale że dziadkowie widują ją rzadko, to jak dla mnie nie ma opcji, żeby zostawić z nimi małą na cały dzień. 10 godzin! Ani nie wiedzą jakie mała ma zwyczaje, na co jej pozwalamy, czego zabraniamy, jak się zachowuje w różnych sytuacjach, jak my na te sytuacje reagujemy. A babcia jest typem krzyczącym, na nic nie pozwalającym i podejrzewam, że dla obu stron byłoby ciężko. 2, 3 godziny to co innego niż cały dzień. Na tak krótki czas może bym i zostawiła Polisławę z dziadkami.
A tak to Pola będzie przede wszystkim u siebie, więc będzie czuć się bezpiecznie i pewnie. Będzie w dobrych rękach, a ja będę mieć pewność, że nie chodzi głodna, posikana, zapłakana, czy brudna. Choć co do płakania, to mam nadzieję, że tego unikniemy.. :) 
Nie będzie nas 2 noce. Niecałe 3 dni. Nie wiem jak to przeżyję :) Będę tęsknić okropnie. No ale cóż, kiedyś musiał nastąpić ten 'pierwszy raz'. I pewnie będzie tak, że to ja będę najbardziej to przeżywać, a Pola nawet nie zauważy że nas nie ma.


niedziela, 7 października 2012

Mamunia!

Od kilku dni Pola zwraca się do mnie 'Mamuniu!" Nie wiem gdzie to usłyszała i skąd jej się to wzięło, ale jak tak do mnie mówi, to mam przeogromny problem, żeby jej na przykład czegoś zabronić. Bo jak tu skarcić dziecko, które siedząc przy stoliku i pijąc herbatę, machnęło ręką i ową herbatę wylało zachlapując obrus, książkę i dywan. I woła: "OJEJ, MAMUNIU! Narobiłam bigosu!"

I tu mnie ma! A raczej moje rozmiękczone serce :) 

A jak do tego dołożyć co chwilowe podziękowania naszej córci: "Mamuniu, dziękuję za soczek!/ za kanapeczkę!/ za ubranie mnie!/ za zupkę-pychotkę! itp itd." to już macie pełny obraz naszej słodkiej dziewczynki, na którą naprawdę trudno się gniewać :) Można jedynie przeogromnie kochać, przytulać i całować póki jest jeszcze mała i nie powie, żeby nie robić jej obciachu ;)

środa, 3 października 2012

Dziecięce wspomnienia

Chciałabym - jak chyba każda mama - aby jej dziecko miało same miłe i fajne wspomnienia z dzieciństwa :) Wiem, że to utopia, bo i te bolesne i przykre są częścią dnia codziennego. Bo nie udało się ułożyć piramidki z klocków albo puzzli, bo trafił się guz na czole albo rozcięte kolano. Bo mama nie kupiła tego co dziecko chciało. Ale jak tylko mogę, to staram się sprawić, aby jednak było miło i wesoło :) 
Jako że weekend i że pogoda cudna, więc zapakowaliśmy się do auta i siup za miasto. Ale tym razem nie na zieloną trawkę i nie łapać motyle, a do Dinolandii oglądać dinozaury! Może brzmi strasznie, ale uwierzcie - dinusie straszne nie są. A momentami nawet zabawne :)



Pierwsza część parku to wesołe miasteczko. Wstęp wolny, ale niestety za atrakcje trzeba płacić. Na szczęście ceny przyzwoite, za to większość dostępna dla dzieci od 5 roku życia. Mamy więc i strzelnicę (to dla tatusiów) i karuzelę trochę przypominającą Gwiezdne Wojny, bo siedzi się w czymś co mi przypominało kapsułę, jeździ się tym dookoła wielkiej fontanny ze zwierzątkami i jak któreś z nich otworzy paszcze i zaatakuje nas strumieniem wody, oddajemy mu również strzelając wodą z wielkiego, kosmicznego pistoletu. Mamy też specjalny plac zabaw dla maluszków. Płacimy 6 zł i nasze dziecię może szaleć bez ograniczeń czasowych! A do dyspozycji ma 3 trampoliny, 2 dmuchane zamki ze zjeżdżalniami (mały i duży), 2 labirynty ze zjeżdżalniami do kulek, huśtawki itp itd.Naprawdę jest gdzie szaleć!

Niestety za wstęp na teren parku z dinozaurami musimy już zapłacić. Nam spacer (idzie się wyznaczoną ścieżką) zajął jakieś pół godziny, 45 minut. Po drodze mija się różne jaszczury i inne wielkoludy (wszystkie ponoć naturalnych rozmiarów). Przy każdym opis w 3 językach, co uważam za duży postęp jak na warunki polskie ;) Niektóre stwory wydają odgłosy, inne machają ogonami i kłapią paszczami, jeszcze inne wierzgają łapami. Jest też jeden wielkolud, który macha ogonem i sika (i oczywiście mi się dostało), jest taki który płacze - a dlaczego? Wystarczy przeczytać dziecku spisaną obok na kamiennej płycie bajkę.

Pola wróciła do domu pełna wrażeń! I teraz co wieczór każe opowiadać sobie bajkę 'o dinusiu, który płakał". Co chwilę wspomina też dinusia, który obsikał mama i Polę, pyta kiedy pojedziemy na trampolinę..

W niedzielę z kolei poszliśmy 'na kasztany' i po popołudniowej Poli drzemce robiłyśmy ludziki. Teraz nowi koledzy Poli stoją dumnie na stoliku w jej pokoju i kto przychodzi, musi się z nimi zapoznać :)

Ale na szczęście Pola jest wierna i 'najbardziej na świecie' wciąż kocha tylko 'mamę i tatę'. A ludziki kasztanowe, misie, psa i inne swoje zabawki co najwyżej 'kocha', tak zwyczajnie lub jedynie lubi :)

A z nowych słów jakie Pola ostatnio wymyśliła, warte zapisania w pamięci jest hasło, że "Pola nie bojała się dinusiów", co jak łatwo się domyślić oznacza, że dinozaurów się nasze dziecko nie bało.
Bączek ma też ostatnio po raz kolejny etap bicia nas. Zauważyłam, że robi to wtedy kiedy jest pełna emocji (wszelakich - zarówno radości, jak i złości) i nie potrafi ich wyrazić. Kiedyś uderzyła w takiej właśnie euforii M. Tata się zdenerwował, zwrócił dziecku uwagę, a Pola jak to Pola - w takiej sytuacji uderza w płacz. I z tego płaczu znowu uderzyła M. Więc M. postawił małą w kącie i próbuje z nią na ten temat porozmawiać. Gdy się w końcu uspokoiła, pyta się jej: "Wiesz, dlaczego stoisz w kącie"
Pola: "Tak. Bo Pola bijała tatę" :)

Heh, dobrze że byłam wtedy w pokoju obok i Pola nie widziała mojej rozbawionej miny :))

A tak przy okazji: czy Wasze dzieci też tak mają? Że wyrażają emocje bijąc ręką po kanapie, po mamie/tacie itp? Co robicie w takich chwilach? U nas nie działa ani rozmowa, ani tłumaczenie, ani odwracanie się w drugą stronę..