Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

czwartek, 5 maja 2011

MAJ 2010 R.

3 MAJA (33 tydzień)
Pamiętam jak w 5tym miesiącu ciąży nagle mój brzuch zaczął gwałtownie rosnąć. Kompletnie nie mogłam sobie z tym poradzić - wstawałam rano, otwierałam szafę i łapałam doła, bo praktycznie wszystkie bluzki, koszulki i swetry były na mnie za ciasne.. Miałam wtedy taki okres, że choć cieszyłam się z ciąży to jednak nie akceptowałam swojego ciała - rosnącego z każdym dniem brzucha i piersi. To, co jeszcze tydzień wcześniej było na mnie dobre, teraz było opięte. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim mój brzuszek zaczął mi się podobać i zaakceptowałam zmiany jakie spotkały moje ciało. Kupiłam parę nowych ciuchów - tu polecam sklep Camaieu, w którym można trafić na duże rozmiary bluzek i koszulek, w fajnych kolorach i wzorach. Bo ciuchy w sklepach z odzieżą ciążową są: A) dość drogie, B) mało kolorowe, C) styl ciotko-klotkowaty, D) mały wybór, stąd większość lasek w ciąży chodzi tak samo ubranych :)

Jak zrobiło się trochę cieplej, to przeglądnęłam jeszcze raz swoją szafę i okazało się, że w niektóre letnie sukienki jeszcze się wcisnę, bo są luźniejsze. Do tego leginsy albo rajstopki, a na to rozpinany sweterek, nawet taki w który się już nie zapinam, ale przynajmniej ręce zakrywa - i gotowe. A niektóre koszulki z krótkim rękawkiem są na tyle elastyczne, że spokojnie mogę w nich chodzić. I co najważniejsze, mój okrąglutki brzuszek wygląda w nich bardzo ładnie. I tak naprawdę sama nie wiem kiedy - ale zaakceptowałam swój stale rosnący brzuszek i :)

Zauważyłam, że ostatnio mój wilczy apetyt na słodycze trochę zmalał. Za to u M. - wzrósł :) I teraz to on namawia mnie do odwiedzenia cukierni w drodze do domu albo przynosi sam jakieś czekoladowo-ciastkowe smakołyki do domu 'na deser po kolacji' :)
Mam tylko nadzieję, że od tych słodkości nasza Pola nie wyrośnie na małego grubaska..

Wyczytałam ostatnio na jednym z forów ciążowych, że laski które podobnie jak ja rodzą w czerwcu, mają już prawie wszystkie zakupy za sobą, torby do szpitala spakowane, pokoiki dla dziecka przygotowane, kosmetyki, przewijaki itp pokupowane i - kurcze, trochę się przeraziłam. Przecież jeszcze mamy trochę czasu! Choć z drugiej strony, jeśli któraś ma termin na początek miesiąca, a nie tak jak ja - na koniec, to rzeczywiście czasu już niewiele - miesiąc. Ja chyba zacznę od zakupów pod kątem torby do szpitala. Muszę kupić sobie 2 piżamy rozpinane albo z rozcięciem z przodu, szlafrok, majtki z siateczki (takie polecali w Szkole Rodzenia), podpaski itp. M. cały czas twierdzi, że na zakupy przewijaka, kosmetyków, butelki itp mamy czas.. No tak, faceci to zawsze zostawiają wszystko na ostatnią chwilę, a M. to już w szczególności!

Póki co, M. skręcił komodę na ubranka dla Poli i wymienił nam dzwonek w drzwiach. Mieliśmy tak głośny, że umarłego by z grobu wybudził, nie mówiąc o śpiącym dziecku.. Pojechaliśmy więć do Leroy Merlin i wybraliśmy taki zwykły, krótki, lekko 'ćwierkający' i przede wszystkim CICHSZY!

Przed nami jeszcze zakupy w stylu przewijak, wanienka ze stelażem (bo chcemy oszczędzić swoje plecy przy kąpaniu), ręczniki, pieluszki i kocyki. Drobniejsze rzeczy, typu smoczki, butelki i kosmetyki kupię chyba sama. M. ciągle powtarza, że mamy jeszcze dużo czasu.. Typowy facet! A ja tam wolę mieć wszystko wcześniej przygotowane i nie cierpię robić wszystkiego w ostatniej chwili. Nie mogę też kupić wszystkiego sama, bo M. się obrazi. A że on i tak nie wie dokładnie co potrzebujemy dla dziecka, to nawet się nie zorientuje.

Aaaa, zapomniałam wspomnieć jeszcze o zdjęciu Poli! Pisałam, że byliśmy we wtorek na USG 3D i nie wiele mogliśmy zobaczyć. Mała zasłaniała buźkę rękami i tak naprawdę lekarzowi udało się zrobić tylko fotkę jej słodkich stópek i warg sromowych, do rozwiało już wszelkie nadzieje u M., że być może Pola może być jeszcze Paulem albo Jasiem.
A że pan doktor okazał się moim znajomym jeszcze z czasów liceum, to zaproponował nam, żebyśmy odwiedzili go na drugi dzień - może mała inaczej się ułoży i będzie można ją zobaczyć. Tak też zrobiliśmy i - mieliśmy szczęście :) Pola schowała rączki i mogliśmy wyraźnie zobaczyć jej słodka buźkę i jeszcze słodsze usteczka :) Na szczęście nie odziedziczyła ich po mamusi (która ma ustka malutkie i wąziutkie jak wszyscy w jej rodzinie), tylko po tatusiu. Wyglądała trochę jak córka Brada-Brodatego-Pitta i Angeliny-Wielkie-Usta-Jolie. Hm, usta po tatusiu, to może rozumek po mamusi? :)
Kurcze, jeszcze tyle musimy na nią czekać.. 7 tygodni....

No i tak patrząc na jej zdjęcie, zastanawiałam się ostatnio jak to jest, że z jednego seksu bierze się taki słodki bobas? :)
---

4 MAJA (33 tydzień)
Stanęłam wczoraj wieczorem na wadze i - magiczne 10 kg zostało przekroczone! Pamiętam jak ważyłam się zaraz po powrocie z Chin (połowa października), dzień przed zrobieniem testu ciążowego. Chciałam sprawdzić ile udało mi się schudnąć dzięki codziennym spacerom i zwiedzaniu. No cóż, okazało się, że nic nie schudłam, a nawet przytyłam ;) Wtedy waga pokazywała 61 kg. Wczoraj było już 71,4 kg. Generalnie nie jest źle. Jest szansa, że nie przytyję w ciąży więcej niż 15 kg, ale jednak fakt, że ważę WIĘCEJ niż 70 kg jest trochę hm... przerażający :) Normalnie nigdy nie ważyłam więcej niż 61-62 kg, a najczęściej waga pokazywała 59kg. Ciekawe ile czasu zajmie mi zrzucanie tego sadełka..

Dziś wpadłam na chwilę do pracy i jedna z lasek powiedziała mi, że tak naprawdę to mogę już za 3 tygodnie rodzić. Kurcze, faktycznie! Gdyby mała się pospieszyła, to wszystko jest możliwe... A ja taka nie przygotowana! :) I dlatego postanowiłam jutro już nieodwołalnie iść na zakupy i zacząć pomału pakować swoją walizeczkę szpitalną. Niech leży i czeka w pogotowiu. Rozmawiałam o tym z M. i o dziwo stwierdził, że faktycznie powinnam się zorganizować. Bo resztę rzeczy dla małej to on kupi jak ja będę w szpitalu! No na litość boską, Ci faceci są niemożliwi! A jeszcze nie dawno było: "Ojej, nie panikuj, mamy jeszcze TYYYLE czasu'.. :) Jak mu zaczęłam tłumaczyć, co będzie musiał kupić i że chciałabym, żebyśmy razem wybrali przewijak, kocyk, ręczniki, pieluszki w kaczuszki albo inne misie-patysie, to stwierdził, że ja już tyle rzeczy kupiłam małej sama, że on teraz też chce coś kupić sam! No kurde, ja mu nie broniłam chodzić ze mną na zakupy i wybierać rzeczy dla małej, tylko on sam nie miał na to ochoty. A teraz narzeka! Faceci to jednak dziwne stworzenia :) Ale co byśmy bez nich zrobiły, zwłaszcza w takich sytuacjach jak wczoraj - kiedy to wyciągając wtyczkę od tostera z kontaktu, wyrwałam niechcący cały kontakt ze ściany i M. musiał go naprawić. W sprawach technicznych bez mężczyzn byśmy zginęły :)

A póki co to czujemy się z Polą całkiem dobrze. Mój pępek pomału zaczyna 'wychodzić na zewnątrz' i zamieniać się w guzik z napisem 'open'. W nocy różnie, ale generalnie udaje mi się spać. Trochę się wiercę, przekręcam się z boku na bok, ale jakoś udaje mi się nawet wyspać. Zauważyłam, że jak śpię na lewym boku to jest ok. Jak się przekręcę na plecy to różnie, ale jak tylko położę się na prawym boku, to mała zaczyna mnie kopać z prawej strony pod cyckiem i z lewej, w okolicy żeber. Nie mogę jednak spać całą noc na lewym boku, bo mnie potem boli cała lewa strona ciała. Kombinuje więc trochę na plecach, trochę na boku, byle do rana...

Pojawiły się u mnie małe problemy z oddychaniem. Ale to tylko jak jestem w zamkniętym pomieszczeniu np. w sklepie. W domu mamy cały czas uchylone okna, a jak jest ciepło to i otwarty balkon, więc zupełnie tego nie odczuwam. Ale jak tylko dłużej przebywam w jakimś pomieszczeniu bez okien, to zatyka mi się dziurka w nosie, potem uszy i zmuszona jestem oddychać przez buzię, co nie jest za wygodne, zwłaszcza jak się z kimś w między czasie rozmawia. Jest to trochę męczące, a po chwili zaczyna mi się kręcić w głowie, a to już nie jest fajne. Kiedyś miałam już takie akcje w Kościele. Musiałam wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem przez chwilę i było ok. W niedzielę pojechałam do sklepu po chleb i rybkę na obiad i jak stałam w kolejce do kasy to mnie dopadło. Na szczęście miły pan stojący przede mną, zauważył mój brzuch i praktycznie wepchał mnie przed wszystkich pod kasę tłumacząc kasjerce, że powinna mnie obsłużyć bez kolejki bez dwóch zdań. Byłam naprawdę mile zaskoczona, bo nie zdarza mi się to na codzień, na co pan odpowiedział, że wie jak to jest, bo ma dwójkę dzieci :) Dzięki Bogu, zostałam obsłużona szybko i sprawnie i mogłam szybko wyjść na świeże powietrze, bo szczerze mówiąc nie wiem, czy bym wystała z takim przytkanym nosem jeszcze 10 minut...
---

5 MAJA (33 tydzień)
Zapomniałam wydrukować sobie wczoraj listy, którą zrobiłam na podstawie rad i wskazówek dziewczyn na jednym z forum ciążowych na temat tego, co trzeba wziąść ze sobą do szpitala. No i poszłam do apteki i kupiłam na razie tylko poporodowe podpaski Bella i majteczki z siateczki. W Szkole Rodzenia radzili tak samo, więc nie będę kombinować inaczej. Paczka podpasek - ok. 4zł, majtki 2szt. - 10zł (kupiłam 2 opakowania). Jeśli któraś jest zainteresowana to podpowiadam, co przyda się jeszcze w szpitalu:

DLA MAMY:
- staniki do karmienia - najlepiej 2 szt., z czego 1 może być większy,

- kapcie,
- klapki pod prysznic,
- szlafrok,
- rozpinane z przodu koszule, żeby łatwiej było karmić,
- skarpetki
- koszulę do porodu, którą w razie czego można spisać na straty,
- ubranie na wyjście do domu.


KOSMETYKI I ARTYKUŁY HIGIENICZNE
- szczoteczka i pasta do zębów
- szampon
- delikatne mydło-najlepiej dla dzieci np. BAMBINO
- szczotka do włosów
- nożyczki i pilniczek do paznokci-mogą się przydać
- saszetki TANTUM ROSA- 3 szt powinny starczyć
- ręczniki, 2 kąpielowe i 2 małe, może być też ściereczka kuchenna
- ręczniki papierowe
- chusteczki higieniczne-kilka paczuszek
- wkładki laktacyjne- 1 pudełeczko
- bepanthen do brodawek
- podkłady poporodowe takie na łózko-w aptece wiedza o co chodzi
- papier toaletowy
- laktator ?

INNE:
- sztućce-choc nie w kazdym szpitalu potrzeba
- kubek
- woda mineralna
- herbata zwykła
- cukier
- herbatka laktacyjna-np HIPP
- mozna wziąść sok w kartonie, ale taki który nie zawiera cytrusów i owoców zdużymi pestkami-moreli,brzoskwiń,śliwek(Bo one wpływaja na ilosc pokarmu)
- termometr
- komórka
- drobne pieniądze
- leki, które przyjmuje się na stałe
- suszarka do włosów - niekoniecznie
- czasem może przydać się igła i nici
- coś do poczytania-książka, gazety
- zestaw słuchawkowy do komórki lub mp3.


Od razu zaznaczam, że jest to lista spisana na podstawie kilku wypowiedzi dziewczyn, które już poród mają za sobą i nie jest to lista obowiązkowa. Niektóre szpitale mają swoje wymagania, czegoś zabraniają, coś nakazują mieć ze sobą, więc warto się z ich wytycznymi zapoznać. Ja na pewno nie będę brała tych wszystkich rzeczy. Myślę, że bez igły i nitki przeżyję, bez laktatora chyba też. Zresztą na razie nie będę go chyba kupowała, zobaczę - może nie będzie potrzebny. A jak będzie, to wyślę M. do sklepu z instrukcją co ma kupić albo zamówię na allegro. A tak a'propo allegro to zamówiłam sobie wczoraj piżamę do karmienia. W sklepie z ubraniami ciążowymi były strasznie drogie - ok. 80zł taka zwykła koszula, tyle że rozpinana. A w necie znalazłam coś takiego - dużo tańsze i ładniejsze:


http://www.allegro.pl/item1026523388_koszula_dla_karmiacej_roz_l_super_wybor_nowosc.html

Podoba mi się pomysł z rozpinaniem po skosie. Wydaje mi się, że to rozwiązanie będzie dużo wygodniejsze niż takie klasyczne guziki rozpinane od brody w dół. Znalazłam przy okazji w szafie koszulę, którą kiedyś dostałam od taty w formie żartu i aluzji do tego, że już chyba najwyższa pora powiększyć rodzinę. Mniej więcej coś takiego:

http://www.allegro.pl/item1015921386_do_karmienia_z_bocianem_kr_rek_m_ciemny_roz.html

Co prawda w Szkole Rodzenia położna odradzała koszule z rozcięciami po bokach, bo podobno piersi same się 'wychylają przez okienko' w najmniej odpowiednich momentach. Ale jak już taką mam, to przecież jej nie wyrzucę, najwyżej wyskoczy mi cycuszek na wierzch - ale w końcu dla lekarzy to nic nowego, dla położnych też. Samo życie :)

No i pomału zaczynam pakować sobie walizeczkę..
---

7 MAJA (34 tydzień)
Pojechaliśmy w końcu wczoraj na zakupy pieluchowo-niemowlęce. M. o dziwo przestał mówić, że 'mamy jeszcze czas' i mój pomysł 'jedźmy na zakupy' przyjął z uśmiechem na ustach. Nie wiem, czy dlatego że nadarzała mu się okazja kierowania autem, czy chciał mieć to już z głowy, najważniejsze, że pojechaliśmy :) Dostaliśmy w Szkole Rodzenia kupon zniżkowy do Smyka -20% i postanowiliśmy go wykorzystać. Niestety nie wszystko co chcieliśmy udało nam się znaleźć, więc czeka nas jeszcze wycieczka do Entliczka-Pętliczka. Podobno mają lepsze zaopatrzenie i szerszy asortyment. Póki co, dla naszej Poli kupiliśmy:

* smoczki,
* butelkę,
* fridę do nosa na wypadek kataru,
* cienkie flanelki - będę je kładła na przewijaku, żeby małej było wygodniej albo w lecie je wykorzystam jako przykrycie do wózka zamiast kocyka,
* paczkę pieluch tetrowych - chciałam w kaczuszki, ale nie było :) były tylko różowe albo niebieskie w misie..
* prześcieradło frotte,
* podkładkę pod materac, która pochłania wilgoć. Trochę się nad nią zastanawialiśmy, bo w Szkole Rodzenia polecali ceratkę pod prześcieradło. Ale z drugiej strony, jak się małej uleją siuśki, to co prawda ceratka zabezpieczy materac przed przemoczeniem, ale nie wchłonie wilgoci i mała będzie leżała na mokrym prześcieradle ... Więc wymyśliliśmy, że zrobimy tak: na materac damy ceratkę, na to podkładkę pochłaniającą wilgoć i na to prześcieradło. Przy takim ułożeniu, materac nie przemoknie, a mała będzie miała w miarę sucho.

Zostało nam do kupienia jeszcze:
* przewijak,
* ręczniki,
* wanienka i stelaż,
* kosmetyki,
i chyba tyle :)

Po to wszystko pojedziemy już w przyszłym tygodniu, bo M. na likend wyjeżdża do szkoły i zostaje sama.

Dziś miałam fatalną noc. Strasznie mnie bolał brzuch, układałam się na lewym, prawym boku, na plecach - w każdej pozycji było mi źle. Brzuch bolał mnie cały, to nie było kłucie, ani kopanie. Chodziłam chyba z 5 razy w nocy do łazienki na siku, a nie piłam specjalnie dużo przed snem. Pół nocy nie spałam. W końcu za entym razem jak dotarłam do łazienki na siku, wyleciał mi 'bączek' :) I potem jakoś już mi zrobiło się lepiej. Więc nie wiem, może jelita mi się przytkały? Albo kalarepka, którą zjadłam wieczorem siadła mi na żołądku? Grunt, że w końcu ok. 3 nad ranem udało mi się zasnąć i już spałam do rana. Ale postanowiłam dziś się polenić, zostać w domu i po prostu sobie odpocząć. Będzie mi ciężko, bo nie jestem typem osoby, która lubi się lenić i nic nie robić, ale myślę, że jak pół nocy nie spałam to chętnie się zdrzemnę w ciągu dnia. Zwłaszcza, że za oknem pogoda barowa... Znowu! :/ Kiedy w końcu wyjdzie słońce, hm?
---

9 MAJA (34 tydzień)
M. wyjechał na likend do szkoły do Warszawy, gdzie mieszkają jego rodzice. Wieczorem zakomunikował mi, że dostaliśmy 'wyprawkę' dla Poli od jego rodziców - ciuszki w kolorze różowym, którego postanowiliśmy unikać jak ognia i parę rzeczy, na które M. od razu powiedział: "Nieeee, tego na pewno nie wezmę!" Na co mama stwierdziła: "Weźmiesz, weźmiesz". Czy zapytał mamy, czy pamięta jak jej mówiłam, że dużo rzeczy już mamy lub mamy dostać 'w spadku' od znajomych, więc jak będzie chciała nam coś kupić niech zapyta, czy to już mamy albo czy nam się przyda? Tak, zapytał, ale jego mama i tak zrobiła po swojemu. Nie rozumiem takiego podejścia! Po co wydawać pieniądze na siłę, na rzeczy, z których i tak nie będziemy korzystać? Ok, żeby nie robić im przykrości M. przywiezie to do domu i schowamy je na dno szafy. Ale po co? Czy nie lepiej zapytać i kupić nam coś, z czego będziemy: 1) zadowoleni, 2) będziemy korzystać?

Rodzice M. są dla mnie osobami, których nie bardzo rozumiem. I to w wielu kwestiach. Po pierwsze, nie mamy zbyt częstego kontaktu. M. wyprowadził się z domu i ze swojego rodzinnego miasta jakieś 6, 7 lat temu. Do czasu naszego ślubu 2 lata temu, jego rodzice odwiedzili nas tylko 1 (słownie: jeden) raz. Przyjechali po zaręczynach poznać mojego tatę. Potem przyjechali dopiero na ślub. Przez ten czas widywaliśmy się tylko wtedy, kiedy ja jechałam z M. do Warszawy, czyli sporadycznie. Po ślubie niewiele się zmieniło. Oprócz tego, że obrazili się na mnie za to, że nie mówię do nich 'mamo, tato'. Choć sami mi tego nie zaproponowali i w ogóle nie podjęli tego tematu, a wiedzieli dobrze, że mój tata przed ślubem rozmawiał o tym z M. i zasugerował mu, żeby mówił do niego po prostu po imieniu. Bo on ma swoje dzieci, już je odchował i będzie mu milej, jeśli M. będzie tak się do niego zwracał.
No cóż, w różnych rodzinach różne są zwyczaje. 'Wchodząc' do czyjejś rodziny, nie wiemy co nas tam spotka - jakie panują tam obyczaje na co dzień. Każdy z nas jest przyzwyczajony do stylu życia swojej rodziny i podświadomie nastawia się na to samo.
U nas relacje rodzice-dzieci były dość bliskie, na rodzicach zawsze mogliśmy polegać, jak trzeba było to pochwalili, jak trzeba było to ukarali, nawet jak byłam już na studiach to jeździłam z nimi na wspólne wakacje. W domu rozmawiało się o wszystkim, a jak skończyliśmy szkołę średnią i zaczęliśmy studiować, to nasze relacje zamieniły się na bardziej partnerskie.
U M. w rodzinie panowały zupełnie inne stosunki. Przede wszystkim tam każdy sobie rzepkę skrobie. Rodzice przyjęli postawę nadrzędną względem M., traktując go jak małe dziecko, któremu trzeba mówić jak ma żyć, co ma robić, jak ma myśleć. Nie do końca akceptując fakt, że on już dawno dorósł, założył swoją rodzinę, że ma swój mózg i potrafi myśleć, że jest inteligentnym człowiekiem i na wielu sprawach zna się lepiej niż oni! Że jest równorzędnym partnerem do rozmowy, że ma swoje zainteresowania i przede wszystkim, że jest już DOROSŁY!
Dużo rozmawiałam z M. na temat relacji, a raczej ich braku -z jego z rodzicami. Nie raz się pokłóciliśmy o to, ale od jakiegoś czasu jest lepiej. Przynajmniej raz na czas dzwonią do siebie, sprawdzają czy z tej drugiej strony wszystko w porządku. Choć i tak te rozmowy są bardzo ogólne 'Co u Was? Wszyscy zdrowi? A jak w pracy? Aha.." Ale biorąc pod uwagę, że przez całe swoje życie M. rozmawiał z rodzicami tylko o tym, co u niego w szkole, to i tak jest postęp :) Dodatkowo teraz mają jeszcze jeden temat do rozmowy, a mianowicie moja ciąża i to jak się czuję.
Hm, moje relacje z teściami nie są rewelacyjne. Kiedyś miałam poczucie jakiejś misji, aby te stosunki ocieplić, żeby ich nakłonić do częstszych odwiedzin (a nie raz do roku), żeby zbliżyć do siebie nasze familie, ale w końcu dotarło do mnie, że starych drzew się nie przesadza.. Że w tej rodzinie nie będzie tak jak w mojej, bo po prostu to są inne charaktery, inna mętalność, inne podejście do życia i do rodziny. I - odpuściłam sobie. Już się nie napinam, nie mówię M. jak wyjeżdża do Warszawy, żeby zaprosił rodziców do nas na łikend. Nic na siłę... Jeśli oni nie mają potrzeby odwiedzenia swojego syna - i jak twierdzą od ślubu - swojej nowej córki, trudno. Co mogę powiedzieć? Jest mi trochę przykro z tego powodu i momentami czuję taką dwulicowość z ich strony, ale pomału się już z tym pogodziłam i staram się tym nie przejmować. Z jednej strony każą mówić do siebie 'mam, tato' i mówią, że traktują mnie jak córkę, z drugiej - nie palą się do odwiedzenia nas, ani też zaproszenia do siebie, czy utrzymania jakiś bliższych relacji..

Choć nie powiem, momentami jest mi ciężko. Zazdroszczę dziewczynom, które w okresie ciąży i potem, jak już się pojawi dziecko mogą liczyć na pomoc mamy albo teściowej. Moja mama nie żyje od kilku lat, teściowa po pierwsze daleko, po drugie - jak wspomniałam wcześniej, nie mamy ze sobą bliższych relacji. Jak pojawi się Pola i będę chciała wrócić do pracy, to ratuje nas tylko i wyłącznie niania. I to jest też jeden z powodów, dla których tak długo zwlekaliśmy z powiększeniem rodziny - bo wiedzieliśmy, że będziemy mogli liczyć głównie na siebie. Nie pomoże nam żadna babcia, ani ciocia. Mój tata na pewno będzie starał się nam pomóc, ale ma swoją firmę i swoją pracę, więc ta pomoc będzie raczej sporadyczna. Ale wierzę, że damy sobie radę :)
---

11 MAJA (34 tydzień)
Siedziałam wczoraj w łazience na tronie i sięgając po papier życia, zwany toaletowym stwierdziłam, że jakoś szybko on znika.. No tak, ale jak się chodzi po 5 razy w nocy sikać, a w ciągu dnia co najmniej drugie tyle to nie ma się co dziwić. I zaczęłam się zastanawiać co jeszcze nam się w domu zmieniło odkąd jestem w ciąży.. Hm, częściej trzeba wyrzucać śmieci - wiem, że w ciąży trzeba pić dużo wody, ale ja nigdy za samą wodą nie przepadałam, więc pije herbatki owocowe i soki. Tym samym w śmietniku ląduje codziennie co najmniej 1 karton po soku. Produkuje też więcej ogryzków i skórek z pomarańczy, bo tych owoców jadam najwięcej. No i więcej szklanek jest do mycia po tych moich malinowych, owocowo-leśnych i zielonych herbatach :)

W weekend były u nas targi Mother&Baby na Bulwarach Wiślanych. Było mnóstwo rodzin z dzieciakami w wózkach i takimi starszymi, które miały tam istny raj. Trampolina do skakania, mini wesołe miasteczko, kącik malowania dzieciom twarzy, balony itp itd. W namiotach natomiast były wykłady albo prezentacje różnych firm. Hm, z wykładów nie skorzystałam, bo większość tematów była powtórzeniem tego, co mieliśmy w Szkole Rodzenia. Odwiedziłam za to namiot 'firmowy', ale tutaj nic nowego się nie dowiedziałam i nic nowego nie znalazłam. No może oprócz wanienki ze stojakiem za 250zł :) Ale jeszcze nie oszalałam aż tak na punkcie swojego dziecka, żeby tyle wydawać na coś, z czego mała wyrośnie za chwilę i trzeba będzie wyrzucić to na śmietnik. Fajne były wózki, firmy Stokke, ale ich ceny są zabójcze! Jak by ktoś był zainteresowany to szczegóły można znaleźć tutaj:

www.stokke.com/pl-pl/

W niedziele miał być wykład na temat noszenia dzieci w chustach, ale lało od rana i jakoś mój leń kazał mi zostać w domu.. Ciągle waham się, czy kupić taką chustę do noszenia małej, czy nie. Czytałam trochę na ten temat, wszyscy sobie chwalą kontakt matki z dzieckiem, piszą, że dziecko się szybciej usamodzielnia, jest spokojniejsze itp. itd. Boję się trochę tego, że sobie nie poradzę z wiązaniem chusty i potem mała będzie miała jakieś skrzywienie nóżek albo kręgosłupa. Albo że za bardzo się przyzwyczai i potem będzie chciała tylko w chuście siedzieć.. No nic, mam jeszcze trochę czasu na przetrawienie tego tematu. W końcu taką chustę mogę kupić w każdej chwili, nawet jak już mała będzie z nami.
---

16 MAJA (35 tydzień)
Przetrwałam całą zimę i te wielkie mrozy bez żadnego przeziębienia, a tu przyszła wiosna i dopadł mnie ból gardła i katar. Momentami katar miałam tak wielki, że zatykały mi się obie dziurki w nosie, przez to uszy i ciężko mi było oddychać, zwłaszcza jak akurat gdzieś szłam .. Na szczęście katar przeszedł, ból gardła też i to w zasadzie tak nagle jak nagle się pojawił.
Pojawiło się za to znowu lekkie krwawienie z nosa z rana.

Nie da się też ukryć, że zaczynam odczuwać, że 'koniec' jest już blisko. Jest mi coraz ciężej, brzuszek czasem mi przeszkadza np. jak siedzę przy stole i chcę się przysunąć, żeby mi się wygodniej jadło, a tu nic z tego.. :) Najgorzej jednak jest ze spaniem... Wyczytałam ostatnio, że nie powinno się spać w ciąży na plecach, bo wtedy krew wolniej przepływa do łożyska i że najoptymalniejszą pozycją jest spanie na lewym boku. Wszystko fajnie, tylko że po jakimś czasie biodro zaczyna mnie boleć i muszę się przekręcić na drugi bok. Po jakimś czasie i on zaczyna boleć, więc się budzę i tak w kółko.

Dzisiejsza noc była w ogóle fatalna. M. pojechał spotkać się wieczorem z kolegą, a ja położyłam się z książką do łóżka. Nagle poczułam jakieś 'ruchy' nisko, w dole brzucha, a potem Pola zaczęła się tak bardzo wiercić w brzuchu, że nie mogłam się skupić na tym co czytałam. Próbowałam zmieniać pozycję, może któraś jej spasuje i się uspokoi? Ale gdzie tam. Kładłam się na prawym boku, na lewym, siadałam i robiłam sobie piramidkę z poduszek pod plecami - mała szalała raz bardziej raz mniej. W końcu się poddałam, odłożyłam książkę i położyłam się spać. Chwilami był spokój, ale jak już udało mi się zasnąć i coś zaczynało mi się śnić, to mała kopała tak, że się zrywałam i koniec spania. I taką imprezkę miałam do 1 w nocy, dopóki M. nie wrócił. Wyżaliłam mu się, że spać nie mogę i że nie wiem co się dzieje. M. nachylił się nad moim brzuszkiem i zaczął do Poli mówić, żeby poszła spać i dała mamie też pospać, żeby nie fikała i nie rozrabiała, bo to nie pora na szaleństwa... I ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, mała się uspokoiła i przestała kopać! No proszę jaką tatuś ma siłę przekonywania :) M. zasnął, mała chyba też, a ja - dupa, nie mogłam. Miałam całe mnóstwo myśli w głowie, że może mała szykuje się do wyjścia? że może coś jej się stało? że może owinęła się pępowiną za bardzo i próbuje się wyswobodzić i dlatego tak się wierci? że jak tak mocno kopie, to może przebije łożysko i co wtedy? Wiem, że to głupie, ale naprawdę tak mocno i tak intensywnie jeszcze nigdy nie kopała! Jak już się uspokoiła i M. sobie spał, to zaczął mnie brzuch boleć. Przypomniało mi się, że czytałam kiedyś o dziewczynie którą w nocy zaczął tak starsznie boleć brzuch jak przy najgorszej miesiączce. Wzięła no-spę, ale nic nie pomagało. W końcu nad ranem zdecydowała się pojechać do szpitala i co ? - i okazało się, że zaraz będzie rodzić! A do porodu miała jeszcze trochę czasu, nie pamiętam w którym tygodniu była, ale to był jakiś 8-my, 9-ty miesiąc. Więc oczami wyobraźni już widziałam siebie w szpitalnej pidżamce na łóżku porodowym. Stwierdziłam, że jak mi ból brzucha nie minie, to rano jedziemy do szpitala.
Na szczęście ból nie trwał długo, ale i tak zasnąć nie mogłam. Chodziłam chyba z 5 razy sikać. Zastanawiałam się nawet, czy może za którymś tam razem to nie potrzeba opróżnienia pęcherza mnie wzywa do kibelka, a wody płodowe? Nie śmiejcie się, ale w nocy człowiek ma różne dziwne myśli :)
Na szczęście w końcu udało mi się zasnąć i gdyby nie pies, to pewnie bym spała do 10, a tak to o 8:30 mieliśmy już pobudkę. M. na szczęście widząc moją niewyspaną minę zaoferował się, że pójdzie z naszym brytanem na poranne siuśki, co muszę powiedzieć zdarza się BAAARDZO rzadko, czym mnie zaskoczył ponownie :) Coś mnie coraz częściej zaskakuje ostatnio... Ciekawe.... :)

Jutro idę na wizytę kontrolną do pani gineksowej, zobaczymy co powie. Wyniki badań, które robiłam w tym tygodniu (mocz i morfologia) wyszły ok. Ciekawa jestem, czy Pola się już odwróciła główką w dól, bo po analizie jej kopniaczków mam wątpliwości...

A z racji tego, że do rozwiązania już coraz bliżej, to pomału zabrałam się za pranie i prasowanie ciuszków dla Poli. Wyprałam od razu pieluszki i pościel z Kubusiem Puchatkiem, którą zamówiłam na allegro jakiś czas temu. Do prania kupiłam proszek dla niemowląt Lovela i płatki mydlane, bo na stronie szpitala, w którym będę rodzić jest informacja, aby w nich wyprać wszystko dla malucha. Jak otworzyłam pudełko z płatkami, to od razu poczułam zapach 'dzidziusia' :) Niestety, zamiast przeczytać najpierw to co jest napisane na opakowaniu, to wrzuciłam ubranka do pralki, a płatki w miejsce, gdzie normalnie wsypuje proszek. Wcisnęłam guzik 'start' i zaczęłam czytać instrukcję obsługi płatków mydlanych. 'Pranie w pralce - kilka łyżek płatków rozpuścić w gorącej wodzie i wrzucić bezpośrednio do pralki' UPS..... :) No cóż, będę mądrzejsza przy następnym praniu.... :)
---

16 MAJA (35 tydzień)
Pada i pada... Pogoda jak w październiku. Kiedy w końcu odwiedzi nas prawdziwa wiosna? Taka, żeby można było z przyjemnością iść na spacer?
A tak to nic się nie chce. N-I-C.

Byłam wczoraj u pani gineksowej. Zbadała mnie, stwierdziła, że mała jest już obrócona główką do dołu, tak że pomału przygotowuje się do wyjścia, wód płodowych mam dużo, łożysko w porządku, szyjka macicy długa, czyli ogólnie mówiąc - wszystko ok. Zrobiła mi szybkie usg - serducho małej bije, Polcia akurat spała i nawet nie zasłaniała buźki łapkami :) Średnio dobra wiadomość jest taka, że waży już.... 2,5kg, czyli biorąc pod uwagę, że w ostatnim okresie ciąży dziecko przybiera ok. 250-300 gram na tydzień to możliwe, że za 5 tygodni (tyle mi zostało do porodu) mała będzie ważyć niecałe 4 kg! I jak ja takiego hipopotama przecisnę przez swoją dziurkę od klucza? :) Pani doktor powiedziała mi, że jej znajomy lekarz ma to lepsze określenie: "Urodzenie dziecka to tak jak wysranie główki kapusty" :)
Hm, chyba coś w tym jest... Ale nie zmienia to faktu, że prognoza jest taka, że Pola mała nie będzie :) No cóż, a ja już się martwiłam, że mamy za mało pajacyków w rozmiarze 56 cm. A tu wygląda na to, że chyba nie będą nam takie potrzebne....
---

19 MAJA (35 tydzień)
Jak zaczęłam ostatnio prać ubranka dla Poli, to stwierdziłam, że w sumie wcale ich nie mamy tak dużo! Tzn. mamy bardzo dużo bodziaków z krótkimi rękawkami, bodziaki takie prawie 'na ramiączkach' na lato, kilka z długimi rękawami, pare sukieneczek, ale jeśli chodzi o śpioszki/pajacyki to np. w rozmiarze 56 mamy tylko 3, a w rozmiarze 62 - 4. Oprócz tego mamy jeszcze 2 bluzy, 2 dresiki i 1 zestaw na 62/68 : kurteczka i spodnie. Reszta to są już większe rozmiary, które na razie mogą spokojnie leżeć w szafie. Wpadłam w lekką panikę i postanowiłam przejść się do H&M i coś wyszperać. Niestety tym razem H&M mnie mocno zawiódł. Mają praktycznie tylko letnie ciuszki: sukieneczki i rampersiki z krótkimi nogawkami i rękawkami. Jeśli chodzi o pajacyki, czy śpiochy - żadnego wyboru :/ Poszłam więc do Mothercare - tutaj też za dużego wyboru nie było. Mogłam wybrać zestaw 3 pajaców za prawie 90zł albo jakiś zestawik w stylu: śpioszki, kaftanik, czapeczka w tej samej cenie. Trochę dużo... W sklepie 5-10-15 wogóle nic ciekawego nie mieli - ogólnie lipa, zostaje allegro albo czekanie na to, co rodzina i znajomi nam sprezentują :) A że nienawidzę zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę, o czym już nie raz pisałam, więc włączyłam wczoraj wieczorem allegro i zaczęłam szperać :)

A wyszperać można to co w H&M, Mothercare, czy innym sklepie po dużo korzystniejszej cenie. Może którejś z Was się przyda to co znalazłam:

http://www.allegro.pl/item1041135901_jaba16_pajace_spiochy_0_3_early_days_mix_kolorow.html

http://www.allegro.pl/item1041721933_emil_pajace_spiochy_early_days_0_3m3pac_nowosc.html

http://www.allegro.pl/item1034625716_polspiochy_bezuciskowe_100_baw_r_62_sliczne.html

http://www.allegro.pl/item1034590341_pajacyk_krotki_rekaw_i_nogawka_paski_wybor_62.html

No, a oprócz tego oczywiście można trafić na naprawdę fajne zestawy używanych ciuszków w dobrej cenie. Mi się udało wylicytować wczoraj wieczorem zestaw super ubranek 0-6 m-cy, 60 sztuk w cenie 225zł, co daje jakieś 4 zł za sztukę. A ubranka naprawdę są super! Piękne sukieneczki, sweterki, spodenki, półśpiochy, koszulki na lato, koszulki z długim rękawkiem, śpioszki itp. Większość niestety w różu, którego chcieliśmy z M. uniknąć jeśli chodzi o garderobę naszej Poli, ale naprawdę wzory i fasony mnie urzekły! Co prawda trafiły się w tych 60 sztukach rodzynki, w które na pewno Polę nie ubierzemy, ale na szczęście jest ich tylko kilka. Już nie mogę się doczekać aż paczka do nas dojdzie! :) Domówiliśmy jeszcze z M. 1 zestaw pajacyków z tych, do których link podałam wyżej, 2 półśpiochy i chyba na razie nam wystarczy.. Choć jak czytam wypowiedzi dziewczyn na forum ciążowym o tym, że mają po 200 ubranek dla swoich pociech, to myślę że nam do nich jeszcze duuuuuużo brakuje :)

A tak zmieniając temat, to zauważyłyście, że w ciąży zmienia się zapach naszych cycuszków? :) Nie wiem, w którym momencie to zauważyłam, na pewno dawno, ale jest to taki specyficzny, zupełnie inny zapach... Ciekawe jak ten zapach się zmieni jak zacznę karmić.

A póki co to czujemy się dobrze. Mała coraz bardziej kopie i momentami staje się to męczące :/ Poza tym zaczyna uciskać mi na pęcherz w związku z czym biegam co 2 minuty do łazienki, jakbym miała zapalenie pęcherza. Oprócz tego, mam wrażenie jakby mi ktoś wbił patyk od dołu w prawą pierś. Strasznie mnie tam kłuje głównie wtedy jak siadam. Jak stoję albo idę to tego nie czuję, ale wystarczy że na chwilę siądą - zaraz mnie boli. Nie wiem, może mała nogę tam wkłada i sprawdza jak tam produkcja mleka idzie? :) W każdym bądź razie nie jest to miłe!
---

22 MAJA (36 tydzień)
W końcu przestało padać! :) Woda w Wiśle trochę opadła i pomału życie w mieście wraca do normy..

Zabawne... Jak nie byłam w ciąży, to wszędzie widziałam kobiety w ciąży. Teraz jestem w ciąży i wszędzie widzę chude dziewczyny z płaskimi brzuchami... I zastanawiam się, ile czasu minie zanim mój wróci do takiego stanu? :)

Zerknęłam ostatnio na stronę szpitala, w którym będę rodzić, żeby sprawdzić listę rzeczy potrzebnych dla matki i dziecka przy porodzie. Mam już prawie wszystko, ale paru rzeczy jeszcze brakowało jak np. wkładek laktacyjnych dla mnie, 2 czapeczek dla małej (mieliśmy 1), kaftaników praktycznie nie mamy wcale (a są wymagane 3 szt.), ale za to mamy body - takie zapinane tylko w kroku i takie zapinane i w kroku i z boku. Z tego co czytałam, to bodziaki są lepsze, wygodniejsze i nie podwijają się na plecach tak jak kaftaniki. Mam nadzieję, że to nie będzie problem dla położnych..

Do porodu jeszcze 4 tygodnie.. Nie wiem, ale coś czuję, że urodzę wcześniej. Ja i M. urodziliśmy się w terminie, wg pani doktor nic nie wskazuje na wcześniejszy poród, więc może to tylko moje głupie myśli? Faktem jest, że najgorsze jest teraz to czekanie.. Nie chce mi się siedzieć całymi dniami w domu. Rano wychodzę z psem na spacer, potem budzę M. i jemy śniadanko, on wychodzi do pracy, a ja się pomału ogarniam. Koło południa jadę na chwilę do pracy, z M. wyskakujemy na obiad, wracam do domu, idę z psem na spacer, posiedzę przed kompem, nastawię pranie, coś posprzątam, M. wraca z pracy i jedziemy na zakupy spożywcze, wieczorem oglądamy tv i tak w zasadzie mija dzień za dniem..
Za wiele robić też nie mogę, bo jednak szybko się męczę. Te 12 kg więcej daje znać o sobie :) Wczoraj trochę pochodziłam, była ładna pogoda, więc poszłam do M. do pracy, wyskoczyliśmy na szybki obiadek, przeszłam się potem przez Rynek i jak wracałam do auta to już czułam lekkie zmęczenie. Potem pojechałam jeszcze do galerii, chciałam dokupić czapeczkę i skarpetki dla małej (nie mogłam się powstrzymać :), a że H&M jest na końcu galerii, więc znowu się nachodziłam. Najgorzej się jednak czułam po pokonaniu wysokich schodów - sapałam jak 85letnia staruszka :) Za to wieczorem padłam o 21:30 i spałam jak zabita do 4 rano, kiedy to obudziła mnie pilna potrzeba odwiedzenia toalety. Mała chyba też była zmęczona, bo obyło się bez wieczornych szaleństw u mamy w brzuszku.
Zauważyłam, że najbardziej szaleje między 10-12 przed południem i potem wieczorem, tak po 21szej. Mój brzuch faluje wtedy jak fale na morzu! Śmieszne to uczucie :) I muszę powiedzieć, że lubię je.. Będzie mi tego brakowało jak Pola się wykluje i mój brzuch co najwyżej będzie mógł poburczeć.

M. znowu wyjechał na weekend do Warszawy na zajęcia i znowu zostałam sama. Jutro ma wpaść do mnie moja rodzinka na obiad, przynajmniej będę miała jakąś rozrywkę :)
A za tydzień z kolei przyjeżdzają teściowie - chcą mnie zobaczyć w ciąży, bo ostatnio widzieli mnie pół roku temu, w Wigilię. Mieli przyjechać na cały weekend, ale w końcu stwierdzili, że to chyba za długo i przyjeżdżają przed południem pociągiem, w zasadzie tylko na obiad i popołudniu wracają z powrotem... Oni nas nie odwiedzają, to my z reguły do nich jeździmy. Ostatnio chcieliśmy ich odwiedzić przed Wielkanocą, żeby im złożyć życzenia świąteczne, ale się nie udało. Praktycznie w momencie, gdy wsiadaliśmy do pociągu (o naszym przyjeździe wiedzieli od co najmniej tygodnia) do M. zadzwoniła mama i powiedziała, żebym nie przyjeżdżała, bo ona jest chora! Szkoda, że nie zadzwoniła do nas wcześniej, wtedy rzeczywiście moglibyśmy zostać w domu, a nie w momencie jak już byliśmy jedną nogą w pociągu! Na szczęście mamy w Warszawie sporo znajomych i mogliśmy się u nich zatrzymać na likend. Nie muszę chyba mówić, że przez te 2 dni z teściami się nie widzieliśmy, no bo przecież jeszcze bym się od teściowej zaraziła... Jak się łatwo domyśleć, nie mamy zbyt dobrych relacji i to nawet nie dlatego, że mieszkają w innym mieście. Mamy zupełnie inne poglądy na życie i inne oczekiwania w ramach pojęcia 'rodzina' i to jest chyba główny powód. Dla mnie rodzice to osoby, które nam, dzieciom pomagają, wspierają, są blisko, okazują miłość rodzicielską i czułość. A rodzice M. dalecy są od okazywania uczuć, traktują nas z góry i przede wszystkim oczekują cały czas, że to my będziemy im nadskakiwać, do nich dzwonić, ich odwiedzać, a oni? Oni - a zwłaszcza tata M. - będą nam mówić jak myśleć, negować nasze poglądy, bo przecież 'oni są starsi i wiedzą lepiej'. Moja mama była bardzo ciepłą i miłą osobą. Jak ktoś do mnie przychodził, to zaraz coś wykombinowała do jedzenia, a jak nie miała akurat nic pod ręką to jechała do sklepu na szybkie zakupy albo zamawiała nam pizzę.. Dbała o to, aby w domu była ciepła atmosfera i ja tak zostałam wychowana. W domu M. jest zupełnie inaczej. Jego mama owszem zrobi nam herbatę, ale czasami mówi wprost: "Jak coś chcecie to sobie weźcie". A mi jest głupio grzebać w obcej kuchni po szafkach w poszukiwaniu kubka, herbaty, czy kawy. Mama M. mówi, żebym się czuła jak u siebie w domu, a mi jest ciężko poczuć się w takiej surowej atmosferze 'jak u siebie'. Poza tym rodzice M. jak do nich przyjeżdżamy to głównie mówią o sobie. Albo o osobach, których ja nie znam. Nie pytają co u nas, jak było na naszych wakacjach, jak nam w pracy idzie.. liczą się głównie oni. Przez to mam wrażenie, że my ich w ogóle nie interesujemy.. Jest mi przykro z tego powodu, ale już się z tym pogodziłam. Na początku mnie trochę oburzało to, jak można aż tak nieinteresować się swoim dzieckiem, ale w miarę upływu czasu i różnych wydarzeń, doszłam do wniosku, że oni tacy po prostu są, a starych drzew się nie przesadza. I ja ich nie zmienię, tak jak oni nie zmienią nagle mnie. Każdy z nas ma inne przyzwyczajenia, inne zasady życia. To trochę tak jak w pracy - nie wszystkich trzeba lubić, ale trzeba się wzajemnie tolerować :)
Choć muszę powiedzieć, że odkąd zaczęłam rozmawiać z mężem na ten temat, to sam zaczął dostrzegać problem i kiedyś wziął się na odwagę i powiedział swoim rodzicom, że się nim nie interesują, że mówią ciągle tylko o sobie, że tak naprawdę to niewiele o nim wiedzą itp .. Jego mama zareagowała na początku obrazą, ale jak za jakiś czas przyjechaliśmy do nich w odwiedziny, to ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, usłyszeliśmy: "A co u Was słychać? Jak Wam się mieszka w nowym mieszkaniu?".. :) Więc chyba jednak przemyśleli sobie co nieco...

Zastanawiam się co będzie jak do nas przyjadą. Trochę się tym stresuję, a najbardziej tym, że mnie zdenerwują swoim zachowaniem albo jakimiś tekstami i jeszcze z tych nerwów wcześniej urodzę... A tego bym nie chciała.. Chyba sobie strzelę przed ich przyjazdem uspokajającą herbatkę z melisy :)
---

23 MAJA (36 tydzień)
Wyszłam wczoraj spod prysznica, spojrzałam w lustro i tak jakoś wydało mi się, że mój brzuszek tak jakby się trochę obniżył. Ee, pomyślałam - zdaje mi się. Ale jak robiłam zakupy wieczorem (bo przecież dziś wszystkie sklepy są zamknięte - Zielone Świątki), spotkałam dziewczynę z pracy, która popatrzyła na mnie i mówi:"Chyba Ci się brzuch obniżył.." No i trochę się zdenerwowałam.. W końcu do porodu mam jeszcze 4 tygodnie! Może to przez te zakupy, które niosłam do domu dzień wcześniej? Lekkie nie były, ale też i nie ważyły nie wiadomo ile... Może to poranne sprzątanie w domu? Ale w końcu nie myłam okien i nie robiłam nie wiadomo czego - odkurzyłam, pościerałam kurze, umyłam wannę, umywalkę i kibelek...Nie dźwigałam nic, nie przemęczałam się.. Kurcze, sama nie wiem.. Może po prostu panikuje bez sensu?

No nic, dziś pomimo ładnej pogody postanowiłam odpoczywać w domu. Niestety pies będzie musiał zadowolić się standardowym spacerem, nigdzie dalej się nie wybierzemy. Pomimo tego, że się nie przemęczam tylko siedzę na kanapie i czytam książkę, to nagle puściła mi się krew z nosa, co znowu podniosło mi trochę ciśnienie... Do tej pory zdarzało mi się to parę razy w ciąży i to zawsze rano, nigdy w ciągu dnia. Do tego od wczoraj mam zwiększoną potrzebę delikatnie mówiąc 'wypróżniania się'. Normalnie biegałam do kibelka raz dziennie, czasem nawet co drugi dzień. A tu wczoraj byłam 3 razy, dziś już 2. Czyżby mój organizm się oczyszczał? Hm... Wczorajszą potrzebę zwaliłam na karb tego, że dzień wcześniej jadłam na kolację sałatkę jarzynową kupioną w sklepie. Miała inny smak niż zazwyczaj i być może mi zaszkodziła. A dziś? Już sama nie wiem.. Czuję się w sumie dobrze, brzuch mnie nie boli, mała raz na czas gdzieś kopnie, niby wszystko jest w porządku. Noc przespałam dobrze, tylko 1 obudziłam się na nocne sikanie. Nie wiem, może sama się nakręcam? ...
---

24 MAJA (36 tydzień)
Dzięki dziewczyny za wszystkie komentarze! Podniosłyście mnie na duchu :) Czyli nie zostaje mi nic innego jak czekać - jak widać organizm się mobilizuje do porodu :)

Wyciągnęłam M. dziś na zakupy. W piątek zrobiłam zamówienie w internetowym sklepie Myszka, który znalazłam na allegro. Zamówiłam kilka pierdółek w stylu: prześcieradełko, ręczniczek (mają naprawdę fajne wzory), szczoteczkę do włosów, szczotkę do mycia butelek, pieluchy tetrowe w kaczuszki i wybrałam odbiór osobisty, bo siedzibę mają w Krakowie. Zadzwoniłam rano, czy będzie można przed 18 wszystko odebrać. Usłyszałam, że 'Oczywiście'. Podjechaliśmy więc po pracy M. do sklepu i co - i pani ekspedientka rozłożyła ręce mówiąc, że nie ma szefowej, a ona nie ma dostępu do Internetu i nie może sprawdzić zamówienia. Zaczęła dzwonić do szefowej, która odebrała dopiero po kilku minutach. Ja rozglądałam się po sklepie, ale M. stał blisko ekspedientki i słyszał całą rozmowę. Pani szefowa na hasło, że jest tu jakaś pani, która składała zamówienie przez Internet i chce je odebrać, powiedziała że ona nic nie wie i generalnie olała sprawę. Wspaniale! A podobno klient nasz pan! Co za beznadzieja, już więcej nie zrobię w tym sklepie zakupów skoro takie wspaniałe mają podejście do klientów! Nie zostało nam nic innego jak po prostu pobuszować po sklepie i wybrać produkty, które zamówiłam. Problem polegał na tym, że nie pamiętałam całej listy...

Podjechaliśmy też do Ikei, bo słyszałam, że mają tam fajne przewijaki i kocyki. Chcieliśmy wcześniej już kupić przewijak, ale w Entliczku-Pentliczku były same przesłodzone - różowe, żółte w jakieś całujące się misie albo w kolorach łazienkowej zieleni. A my chcieliśmy coś prostego.. Kurcze, wstawiłabym fotkę, ale nie mogę znaleźć tego przewijaka na stronie Ikei.. W każdym bądź razie jest biały i ma biały 'pokrowiec' z czerwonym lub niebieskim serduszkiem na środku i czerwoną lub niebieską oblamówką naokoło. Wybraliśmy jeszcze zielony ręcznik w żabkę i pościel w zwierzątka :)

A nasza mała szaleje w brzuszku u mamy. Chyba rzeczywiście jest jej tam już ciasno, bo mój brzuch faluje z prawej na lewą i z góry na dół :) Ale mam nadzieję, że jednak jeszcze trochę posiedzi w ciepłej norce i nie będzie się zbytnio spieszyć.

Zauważyłam, że ostatnio jestem bardziej podenerwowana. Ciąża mnie generalnie wyciszyła i jakoś wszelkie stresowe sytuacje mnie nie ruszały. Wszystko tak jakby toczyło się obok. Ale od paru dni wkurzają mnie drobne pierdółki, momentami dziwnie się czuję i nie potrafię określić na czym ta 'dziwność' polega. Nie stresuje się porodem, nie myślę nawet o nim. Bardziej skupiam się na tym, czy mam już wszystko do szpitala, czy o czymś nie zapomniałam, czy dla małej mamy wystarczającą ilość ciuszków i wszystkie niezbędne akcesoria.. Może to napięcie 'przedporodowe'? :)
---

26 MAJA (37 tydzień)
Dzisiaj Dzień Matki.. Cały dzień trąbili o tym w radio, organizowali konkursy z nagrodami dla Mam, można było Mamom złożyć na antenie życzenia... Dla jednych miłe, dla drugich smutne.. Pod wieczór już nie mogłam słuchać radia, w aucie przełączyłam się na słuchanie płyty. Pojechałam wieczorem na cmentarz do mamy, postawiłam na grobie koszyczek z pomarańczowymi różami, zapaliłam żółte znicze i .. się rozpłakałam. Minęło już 7 lat od jej śmierci, a wciąż przychodzą takie momenty kiedy emocje są silniejsze ode mnie i się rozklejam. Strasznie żałuję, że mamy nie ma przy mnie i nie będzie kiedy Pola się pojawi na świecie. Na pewno bardzo by się cieszyła i pewnie by nam bardzo pomogła. Wiem, że damy sobie sami świetnie radę, ale jednak mama to mama. Zazdroszczę wszystkim dziewczynom, które mogą liczyć na pomoc swoich mam w takim okresie jak ciąża, czy pierwsze dni z małym brzdącem w domu. Co prawda mamy wychowywały nas dość dawno i od tego czasu wiele się zmieniło, ale jednak mają doświadczenie i wiedzę, którą my, młode mamy będziemy dopiero nabywać. Jak kąpać maleństwo, jak je trzymać na rękach, co zrobić jak się pupka odparzy - to wszystko się nie zmieniło aż tak bardzo. I tak jakoś smutno mi dzisiaj ..

Myślę, że na ten mój smutek złożyło się jeszcze jedno wydarzenie. Chyba nie pisałam wcześniej, że również siostra M. jest w ciąży. W zeszłym tygodniu wylądowała w szpitalu i lekarze zadecydowali w poniedziałek o wcześniejszym rozwiązaniu ze względu na bezpieczeństwo dziecka. Wywołali u niej poród i wieczorem urodziła synka, 3 tygodnie przed planowanym terminem. M. z siostrą nie ma zbyt dobrych układów, każdy z nich żyje osobno, dzwonią do siebie głównie w urodziny/imieniny/święta, więc M. nie za wiele wiedział o przebiegu porodu i o siostrzeńcu. Zadzwoniłam więc wczoraj do teściowej (bo do siostry nie mam numeru), żeby zapytać jak się czuje młoda mama i czy z małym wszystko ok. Dzwonię, mówię :"Dzień dobry, mówi A. Jak się czuje świeżo upieczona mama?" A na to teściowa: "A.? Jaka A.?" Yyy, zatkało mnie w pierwszej chwili, bo co prawda nie rozmawiam z nią przez telefon za często, a raczej dość rzadko, ale przecież ma do mnie numer, który chyba powinien jej się wyświetlić i powinna wiedzieć kto do niej dzwoni?? Jak jej wytłumaczyłam jaka 'A." do niej dzwoni to stwierdziła, że odda telefon siostrze M. I taka była moja rozmowa z teściową. Nie powiem, zrobiło mi się przykro, bo poczułam się jak spuszczona po brzytwie. Wyszło na to, że teściowa nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Chyba wciąż jest na mnie obrażona za rozmowę, którą kiedyś z nimi przeprowadziłam tłumacząc im, że fakt wzięcia ślubu z M. dla mnie nie oznacza natychmiastowej zmiany zwracania się do nich per 'mamo, tato'. Na to potrzeba czasu i - według mnie - nawiązania bliższych stosunków (do czego im nie spieszno), a skoro widujemy się raz na pół roku to łatwe to nie jest. Poza tym ja mamy nie mam i jest mi ciężko w ogóle wymówić słowo 'mama', bo od razu mam łzy w oczach. Dla mnie mama to synonim bliskiej i ciepłej osoby. A mama M. jest dla mnie oschła i oziębła. Zresztą ona w ogóle jest raczej mało uczuciową osobą - przynajmniej z tego co udało mi się zaobserwować. A już na pewno nie jest wylewna w okazywaniu uczuć! I jak ja mam do kogoś kto jest w moich odczuciach przeciwieństwem mamy w moim rozumieniu mówić 'mama'? To jest mega sztuczne i zakłamane i nie wiem czemu ma to służyć. Niestety moja teściowa powiedziała mi dobitnie i dużymi literami, że wychodząc za mąż za M. weszłam do ich rodziny i u nich panują TAKIE zasady, a nie inne i ona sobie NIE ŻYCZY, żebym do niej mówiła per 'proszę pani"! Szkoda tylko, że ona nie wykorzystała okazji jaką był nasz ślub, żeby się zbliżyć do mojej rodziny, zacieśnić stosunki rodzinne skoro 'mamy być rodziną'. Rodzice M. nie brali w ogóle udziału w przygotowaniach, wszystko organizowaliśmy sami albo z pomocą mojego taty. Oni nawet nie zadzwonili do niego, żeby zapytać czy nie potrzebuje pomocy, żeby nawet głupi rodzaj alkoholu razem wybrać. Na ślub przyjechali jak inni goście. Po prostu. A potem strzelili focha jak usłyszeli, że mówię do nich per pan/pani. Dla nich oczywiste było, że ślub automatycznie zmienia formę zwracania się do nich. A dla mnie to nie było niestety takie oczywiste. Dla nas fakt zawarcia małżeństwa nie zmieniał wiele. Mieszkaliśmy z M. razem już wcześniej, zarówno przed jak i po ślubie kochaliśmy się i kochamy tak samo mocno, przybyły nam tylko obrączki na palcach, no i ja zmieniłam nazwisko. Koniec zmian. Ale jak widać dla rodziców M. nasz ślub (którym się za bardzo i tak nie interesowali) zmienił dużo więcej.

Rozpisałam się jak zwykle, odbiegając od tematu... :) W każdym bądź razie chciałam powiedzieć tylko tyle, że po tym jak usłyszałam w słuchawce: "A.? Jaka A.?" to zrobiło mi się przykro. I pomyślałam sobie:" I co? I taką osobę mam traktować jako 'mamę'?" ... :/

Na pocieszenie i osłodę mogę sobie za to popatrzeć na stos ubranek, które wczoraj do mnie dotarły :) Pisałam wcześniej, że wylicytowałam na allegro pakę 60 ubranek w rozmiarach 56-62-68 w bardzo korzystnej cenie. Do tego ubranka były wyjątkowo ładne, co rzadko się w takich 'paczkach' zdarza. W większości są to sukieneczki na lato, ale są też i spodenki, koszulki, 2 polarki itp itd.. Niestety większość w kolorze różowym - a postanowiliśmy z M. ograniczyć ciuszki w tym kolorze do minimum, żeby nie robić z Poli laleczki. W końcu oprócz różu są też inne kolory - czerwony, niebieski (nie wiem czemu zarezerwowany niby dla chłopców?), zielony, żółty, biały... M. jak zobaczył te wszystkie różusie to powiedział, że mam bana na kupowanie na allegro :) Ale zaczęłam wyciągać wszystko to, co było w innym kolorze i mu pokazywać i jakoś się udobruchał. Faktem natomiast jest, że mała ma już tyle ubranek, że ledwo się mieszczą w szafce, a sukienek ma chyba 2 razy tyle co ja! :) Niektóre co prawda nadają się jedynie na wyjście do cioci na imieniny albo na ślub znajomych, ale jest też sporo takich, które będzie można jej spokojnie założyć w cieplejszy, wakacyjny dzień na spacer.

To chyba tyle moich żalów na dziś...
Dobranoc..
---

28 MAJA (37 tydzień)
Ostatnie noce tfu tfu odpukać mam spokojne. Śpię w miarę dobrze, w nocy budzę się ze 2, 3 razy na siku i tyle. Dziś spałam przy otwartym oknie, bo noc była chyba wyjątkowo ciepła. I tak spociłam się pod kołdrą, więc postanowiłam ją dziś wymienić na cieńszą, taką pod jaką sypia M. On pod taką cieniutką sypia cały rok, ja jestem zmarzluch i na zimę muszę mieć grubszą. Ale mam nadzieje, że teraz będzie już tylko coraz cieplej :)
Miałam dziś fajny sen - śniło mi się, że miałam dziurę w brzuchu, przez którą wyjęłam sobie słodziutką Polę, oczywiście w pełnym ubranku - nawet czapeczkę miała na głowie :) Była taaaaaka słodziutka i uśmiechała się do mnie.. Wycałowałam ją z każdej strony, M. i moja mama, która też się w śnie znalazła poprzytulali i nacałowali małą, po czym im ją zabrałam i schowałam z powrotem do brzucha :)) Kurcze, nie mogę się już doczekać kiedy ją zobaczę, choć z drugiej strony im bliżej porodu tym dziwniej się czuję i tym większe moje obawy jak to będzie.. Czy mój poród będzie trwał długo, czy krótko? Czy mnie natną bardzo, czy tylko trochę? Bo biorąc pod uwagę prognozy wagowe Poli, to mała ona nie będzie i chyba bez nacięcia się nie obejdzie :/ Byle by mnie tylko nie rozerwało.. Mam cichą nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji i że mała będzie zdrowa jak jej mama. I że nie będę się męczyć. Generalnie jestem dość wytrzymała na ból, gorzej u mnie z widokiem krwi (robi mi się słabo), ale na około tylko słyszę i czytam jaki to straszny jest ból porodowy.

Hm, jeszcze 3 tygodnie i się przekonam :)
---

31 MAJA (37 tydzień)
W sobotę odwiedzili nas teściowie. Miałam lekkiego stresa jak to będzie, bo po nich różnych rzeczy, a w zasadzie różnych tekstów można się spodziewać, ale o dziwo, było całkiem miło. Teściowa nie wygłaszała żadnych mądrości życiowych, nie pouczała mnie/ nas, nie traktowała mnie z góry jak często jej się zdarza. Z kolei teść pomimo tego, że do obiadu wypił z M. i moim tatą trochę wódeczki, to zachowywał się 'normalnie'. Bo ma w zwyczaju ciągnąć monologi na tematy życiowe po wypiciu nawet małego drinka :) Te monologi są z reguły baardzo męczące, nudnawe i takie w stylu 'jestem starszy, wiem lepiej, więc słuchaj i rób jak mówię'.
Zaprosiliśmy ich do Rynku na kawkę, potem teściowa chciała pobuszować po sklepach w galerii, a popołudniu pojechaliśmy na obiad. Ja się tym razem wymigałam od robienia obiadu, bo szczerze mówiąc nie uśmiechało mi się stanie pół dnia w kuchni i przygotowywanie obiadu dla kilku osób, więc postanowiliśmy z M. zabrać wszystkich do restauracji. Niestety z takim brzuszkiem i na tym etapie ciąży zabawa w gotowanie dla 8 osób to już nie dla mnie..
Ale naprawdę byłam, a w zasadzie byliśmy z M. pozytywnie zaskoczeni sobotnim spotkaniem z jego rodzicami. Po nich naprawdę można się spodziewać różnych dziwnych i nie koniecznie miłych tekstów, a tu proszę - było miło, a momentami nawet wesoło. Ale jedno się nie zmieniło - ubraniowy gust mamy M. :) Dostaliśmy ubranka dla małej, takie na bardzo odległą przyszłość, czyli na wiek ok. 12 m-cy zupełnie nie w naszym stylu. Nawet nie w stylu 'do cioci na imieniny'. Bardziej w stylu 'moda lata 80te' :) Jak to M. stwierdził - ubierzemy małą raz w to wszystko, zrobimy zdjęcie, prześlemy dziadkom i wrzucimy na dno szafy albo oddamy na Caritas.

A wczoraj, w piękne niedzielne przedpołudnie wybraliśmy się z pieskiem na długi spacer do Pieskowej Skały. Na zamek z psem nas nie wpuścili, ale pospacerowaliśmy alejkami w lesie, nasz brytan sobie pobiegał, nawąchał się nowych zapachów, my dotleniliśmy się troszkę i wróciliśmy już niestety w deszczu do domu.

Udało mi się jeszcze wczoraj zrobić pranie ostatniej porcji ubranek dla małej. Według zaleceń szpitalnych, rzeczy które dla niej zabierzemy do szpitala wyprałam w płatkach mydlanych. Resztę ubranek piorę jej w proszku Lovela i taki sam mam płyn do płukania. Dziś zostało mi tylko wyprasowanie ich - i rzeczy dla Poli mogę wrzucić do swojej szpitalnej torby.

Tak sobie myślę ostatnio, że jak mój brzuszek zaczął rosnąć, to na początku bardzo mnie to drażniło. I miałam problem z jego akceptacją, ale to chyba głównie dlatego, że po prostu przestałam się mieścić w swoje ciuchy. Potem stopniowo się do niego przyzwyczajałam. Brzuszek rósł, a ja w zasadzie coraz bardziej go lubiałam :) I tak sobie teraz myślę, że chyba jak Pola się urodzi, to będzie mi trochę brakowało tej walizeczki z przodu.. Choć nie powiem - są też momenty, kiedy trochę mi ten brzuszek przeszkadza, zwłaszcza jak trzeba się schylić, zasznurować butki albo podnieść się z kanapy :)

Za tydzień mam wizytę u pani gineksowej. Zobaczymy co powie, jak zaprognozuje termin porodu.. Może Pola się wcześniej zmobilizuje do wyjścia? :) W zasadzie wszystko dla niej mamy gotowe, czekamy tylko na łóżeczko, które siostra ma nam przywieźć.

Obserwuje swój organizm w ostatnich dniach i widzę, że 'coś się dzieje'. Czytałam, że w ostatnim okresie ciąży, kiedy dziecko odwraca się już główką do dołu to kobiecie powinno się lepiej oddychać, bo maleństwo nie naciska już tak mocno na przeponę. U mnie niestety jest odwrotnie - przez całą ciąże nie miałam problemów z oddychaniem, za to w ostatnich 2 tygodniach zdarzają mi się 'zadyszki'. W nocy z piątku na sobotę obudziłam się, bo poczułam jakby mi ktoś usiadł na klatce piersiowej. Oddech zaczął robić się coraz krótszy i trochę się przestraszyłam. W końcu nie miałam za sobą biegu maratońskiego, a kilkugodzinny sen! Wstałam, przeszłam się po mieszkaniu, napiłam się wody i przeszło. Wyczytałam potem gdzieś w Internecie, że jednak mogą się pojawić problemy z oddychaniem w ostatnich tygodniach ciąży i że po prostu trzeba dużo wypoczywać..


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz