Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 27 grudnia 2011

Poświąteczne refleksje, wspominki i komentarze.

Święta jak zwykle zleciały tak szybko, że ledwo się zaczęły, to już się skończyły. U Was też? :)

Czytałam wczoraj wpis o świętach na blogu EkoMamy i smutno mi się zrobiło. Przykro się człowiekowi robi jak czyta o tak 'wojskowym' i przymusowym podejściu do świąt jak to było w jej rodzinie. Zupełnie nie rozumiem takiego podejścia do życia jakie prezentują jej rodzice, tak samo jak nie rozumiem rodziców mojego męża.. Ale cóż, różnych lokatorów Bóg ma na Ziemi.. A ja trzymać kciuki będę, aby kolejne święta u EkoMamy były na odmianę spokojne, radosne, rodzinne i bez stresowe! EkoMamo - trzymam za to kciuki! :)

A nasze święta w tym roku były skromniutkie, bo tylko my z M., Bączek i mój brat. Pierwszy raz smażyłam karpia i zawsze wydawało mi się, że to trwa i trwa, bo mama jak smażyła w domu rybę na Wigilię to miałam wrażenie, że robi to cały dzień! Ale w domu u nas zawsze na Wigilię było przynajmniej 6 osób, tzn. my i babcia, a jak przyjeżdżał brat mamy z rodziną to było nas 10. Czasem jeszcze przyjeżdżał brat taty z rodziną i już się lista gości powiększała.. A nie ma co ukrywać, że to spora różnica - 4 (jak u nas), a 10 osób (jak wtedy) - i nieporównywalna ilość czasu potrzebna do przygotowania wszystkiego. W każdym bądź razie nie skromnie mówiąc, karp wyszedł mi przepyszny! Zastosowałam rade naszej niani i 'wrzuciłam' go na noc do mleka, aby się namoczył i aby nie było czuć od niego mułem, jak to często bywa.. Poza tym dzięki takiej mlecznej kąpieli karp nie był potem suchy i był naprawdę baardzo dobry :)

Był też oczywiście barszczyk z uszkami, kluski z makiem, a na deser sernik, który uwaga uwaga - przygotował M.! :) Potem były prezenty, wpadła na chwilę moja siostra z siostrzeńcem, a potem wskoczyliśmy do łóżek, bo na drugi dzień musieliśmy wstać o 6 rano. O 7:45 mieliśmy pociąg do Warszawy i wizytę u teściów.. Mój brat jechał z nami, bo nie chciałam żeby został sam w domu na święta, a moja siostra niestety nie wychyliła się z żadną propozycją w jego kierunku... Pola pierwszy raz jechała pociągiem i bardzo jej się podobało. Nam również - bo jazda z dzieckiem w aucie to dla nas 5 bitych godzin, z czego może połowę mała by przespała, a w drugiej połowie musiałabym się nieźle nagimnastykować, żeby ją czymś zająć, żeby się nie nudziła i nie marudziła. Bo my, starzy to przynajmniej się w aucie pokręcimy, usiądziemy na drugim pośladku, a brzdąc jedzie przypięty do fotelika non stop, bez szansy na jakąkolwiek zmianę pozycji, co nie ukrywajmy - nie jest szczytem wygody i marzeń. A w pociągu wiadomo - można pochodzić, odwiedzić Wars, posiedzieć chwilę u taty na kolanach, chwilę u mamy, chwilę samodzielnie - atrakcji znajdzie się co niemiara :)

Sama wizyta u teściów jakoś minęła. Bez achów i ochów, ale i bez zgrzytów. Tak jak się spodziewałam, pomimo tego, że przyjechaliśmy tak naprawdę w porze obiadowej, to do jedzenia dostaliśmy zestaw śniadaniowy :) Co tu dużo mówić - moja teściowa nie jest mistrzynią kucharzenia, z tego co zdążyłam się przekonać to repertuar dań ma niewielki (rosół, żurek, ziemniaki, schabowy, sałatka jarzynowa i bigos - to jedyne dania jakie w ciągu tych kilkudziesięciu wizyt u niej widziałam na stole). A poza tym i smakowo jej kuchnia mi średnio smakuje. Dla mnie to wszystko jest po prostu niedoprawione, niedopieszczone i tyle. Po prostu ugotowane, ale jak to mówi pani Gessler - bez serca :)

Tym razem na stół wjechała wspomniana wcześniej sałatka jarzynowa, wędliny, chleb i - po raz pierwszy barszcz czerwony i pierogi z kapustą. O ile pierogi były całkiem smaczne (kupione), to barszcz(robiony przez teściową) już zupełnie mi nie podszedł, bo był słodki i niedoprawiony. Ja wolę kwaśny, z odrobiną czosnku, pieprzu, taki konkretniejszy. Ale jak to się mówi - o gustach się nie dyskutuje. Coś tam zjadłam, ale się nie napchałam. Trochę barszczu wypiłam i szczerze mówiąc, w pewnym momencie miałam dylemat. No bo z jednej strony, wypadałoby pochwalić gospodynię i powiedzieć, że barszczyk/ sałatka i cała reszta jest pyszna i smaczna, a z drugiej strony - przecież to kłamstwo w moim przypadku, bo w ogóle mi to nie smakowało. No i tu mam do Was pytanie. Jak myślicie, co lepsze jest w takiej sytuacji - kłamstwo, sztuczne uśmiechy i chwalenie gospodyni, czy może lepiej przemilczeć temat? Mój brat jako dobrze wychowany chłopak, do tego będąc po raz pierwszy gościem u moich teściów jedząc sałatkę powiedział, że jest 'pyszna', ja za to przemilczałam temat i udawałam, że nie słyszę dyskusji na temat jedzenia bo bawię się z dziećmi (faktem jest, że się bawiłam). Być może jakbym była u kogoś innego, to bym skłamała i powiedziała, że jedzenie jest smaczne itp itd. Ale po tych różnych akcjach z teściową, siedzi gdzieś we mnie takie totalne nastawienie 'anty' do niej. Zapieram się i nie popuszczam w swoim uporze i tym 'anty' stosunku do niej jak nigdy wcześniej do nikogo. Jest jakiś bunt we mnie i tyle. M. już nie raz mi mówił, żebym odpuściła. Ale ja się uparłam i powiedziałam, że nie odpuszczę! Może kiedyś z czasem mi przejdzie, ale póki co to jestem na stanowcze 'NIE!'.

Zmieniając temat z jedzenia, ale zostając dalej w temacie teściowej to po raz enty zadziwiło mnie to samo, czyli brud! Kurcze, są święta, teściowa przecież wiedziała, że będzie mieć gości, że odwiedzą ją WNUKI (bo i siostra M. z synkiem przyszła), to się chyba w mieszkaniu sprząta, tak? Nie mówię tu o pucowaniu każdego kąta, choć przed świętami by się przydało (swoją drogą dobrze, że są święta bo przynajmniej człowieka to jakoś zmusza i mobilizuje właśnie do odgracenia tych zakamarków domu, do których się na co dzień nie zagląda), ale wypadałoby ogarnąć przynajmniej te pomieszczenia, do których goście zajrzą! Przykład: idziemy z Polą umyć ręce do łazienki. A tam umywalka ze śladami wyplutej pasty do zębów nas wita, a nad nią zachlapane lustro, nie myte chyba z tydzień... Chciałyśmy zrobić siusiu - nocnik znalazłyśmy pod umywalką, cały w kurzu i proszku do prania, przywalony wielkimi butlami płynów do płukania. No kurcze blade - przecież babcia wiedziała, że wnuki przyjdą, to można się chyba było domyślić, że nocnik może będzie potrzebny? Hellooooo? Przemyłam go mokrymi chusteczkami, posadziłam na nim Polcię, przykucnęłam obok niej i .. o zgrozo, prawie pawia puściłam! Teściowie nie mają wanny, a kabinę prysznicową z głębokim (prawie do kolan) brodzikiem. Kucnęłam akurat obok brodzika, którego brzeg zakurzony, zabrudzony, chyba wieki szmatki i cifa nie widział. Fuj, jak w czymś takim można w ogóle się myć? To już czystsze łazienki widziałam w Birmie, gdzie ludzie w małych wioskach ledwo wiążą koniec z końcem! Na drzwiach do łazienki na dole mają taką kratkę wentylacyjną. Drzwi są białe - kratka:czarna! Dotknęłam ją z ciekawości palcem, żeby zobaczyć, czy to brud, czy może już lakier odszedł i dlatego jest czarna? Brud został mi na palcu, a na kratce biały pasek, w miejscu w którym przejechałam palcem.. Blee... Kucałam tak obok Polci, która zamiast siku zaczęła robić kupkę i po prostu ręce mi opadły. Gdzie nie odwróciłam głowy tam kurz, rozsypany proszek do prania, no po prostu nie-apetycznie, nie-estetycznie, blee....

Do kuchni tym razem nie wchodziłam, pamiętając, że poprzednim razem wyszłam z niej z przylepionymi do skarpetek resztkami jedzenia... No po prostu to jakiś fenomen jak dla mnie!
I to jest właśnie jeden z powodów dla którego nie lubię do teściów jeździć. Świąt też nie lubię tam spędzać. Bo mi się święta kojarzą z wypastowaną podłogą i pysznościami na stole, a tam jest wręcz odwrotnie.

U nas na Wigilii nie było 12 potraw. Nie było nawet 10. Było tradycyjnie - barszczyk i karp. I kompot z suszonych śliwek. Mi te 3 dania wystarczą, żebym poczuła święta. A u teściów nie podaje się żadnej z tych rzeczy. Jest śledź, sałatka jarzynowa i bigos. Dobrze chociaż, że choinkę mają.. Dlatego też już dawno powiedziałam M., że na 1 dzień świąt do jego rodziców możemy jechać, ale na więcej to ja dziękuję. Poza tym brak mi takiej prawdziwej, fajnej, rodzinnej atmosfery przy stole. Tam jest często przekomarzenia się, pokazywanie kto w czym jest lepszy itp itd.

Po raz kolejny też zadziwiło mnie u rodziny M. podejście do dzieci. Jak usłyszałam jak jego siostra mówi do swojego synka: "Spadaj mi stąd!" to aż mnie wyprostowało na krześle! No jak tak można mówić do dziecka?? Że to niby miało być oznaką wyluzowania?? Cóż, ja tego nie kumam i nie kupuję! M. stwierdził, że jego mama wszystko robi tak jak siostra, a siostra robi tak jak mama kiedyś i krąg się zamyka. Oj, przykre to... I żal mi tego małego.. Ciekawe co zrobią jak on jeszcze trochę podrośnie i zacznie do nich tak mówić? Ciekawe, czy będą go upominać, że tak się nie mówi, czy uznają to za coś normalnego?..

A siostrzeniec M. jest naprawdę fajnym, grzecznym dzieckiem. Ładnie się z Polą bawili, dawali sobie buziaczki, co wyglądało taaak słodko.... :) Razem oglądali bombki na choince, pokazywali sobie światełka, po swojemu do siebie gadali.. Babcia tylko co chwilę wołała: "Patrzcie, patrzcie, jak się ładnie bawią!" Nie wiem czego się spodziewała, że będą się po głowie walić młotkiem?

Pola dostała dużo książeczek, prawie każda o zwierzątkach, z guzikami do naciskania - a pod każdym krył się inny dźwięk zwierzątka. Dostała też klocki, pisaki zmywalne, kredki, malowanki, mp3 playera dla dzieci :), od nas dmuchany fotel edukacyjny, trochę ciuszków (babcia jak zwykle uszczęśliwiła ją i nas ubrankami.. tym razem nawet nie najgorsze wybrała, tyle że z rozmiarem nie trafiła... Pola ma 87cm, a babcia jej kupiła na.. uwaga: 104 i 110 :)) Pomimo tego, że już milion razy jej mówiliśmy, żeby nam nie kupowała ubrań, bo delikatnie mówiąc, mamy zupełnie inny gust - to teściowa sprezentowała nam koszulki Reeboka pod choinką :) M. dostał szaro, czarną - w kolorach, w których W OGÓLE nie chodzi i nie lubi, ja dostałam różową :) - czyli w kolorze, za którym też nie przepadam, a mój brat dostał szaro-niebieską.. Poza tym my nie gustujemy w takich 'sportowo-markowych' ciuchach.. Ale oczywiście podziękowaliśmy i ciuchy wrzuciliśmy na dno szafy.. Będzie w czym sprzątać w razie czego! ;)

Święta, święta i po świętach... Ech, przydałby się jeszcze przynajmniej 1 wolny dzień.... :)

U nas w rodzinie te święta miały niestety również smutny akcent... W pierwszy dzień świąt zdechł nam pies, tzn. nie nasz, ale ten u taty.. Mała suczka rasy kundelek miała swoje lata (11, czy 12, nie mogliśmy się doliczyć). Była ostatnio trochę schorowana, przed świętami uciekła przez otwartą bramę garażową i potrącił ją samochód, o czym tatę poinformował taksówkarz, który przyszedł pewnego dnia i powiedział, że jechał dzień wcześniej autem w okolicy i przed nim koleś potrącił psa i pojechał dalej.. On się zatrzymał, ale pies uciekł. Rozpytywał więc po okolicy czyj to pies, żeby powiedzieć właścicielowi, no bo skoro pies uciekł, to łapy miał całe, ale może miał jakieś wewnętrzne obrażenia? Tata pojechał do swojego weterynarza, on nic nie stwierdził, ale nie zrobił usg. Diagnozę wydał tylko po ogólnych oględzinach i zaglądnięciu psu w oczy.. Wysłałam więc tatę do naszego weta, który zrobił psu usg i badanie krwi. Okazało się, że jednak ma jakieś wewnętrzne obrażenia, wyniki badań krwi były bardzo złe - wszystko poprzekraczane i to bardzo mocno, nerki w złym stanie, pies w ogóle nie pił i nie sikał przez kilka dni.. Tata postanowił więc zabrać ze sobą psa na święta w góry. Tam byli u 2 weterynarzy, którzy stwierdzili, że nerki nie pracują, jeden dał psu kroplówkę, drugi leki na odetkanie cewki moczowej, ale to wszystko niestety nie pomogło... Pies zmarł w drodze od weta do hotelu :/
Nie był to pies pieszczoch, nie spał z nikim w łóżku, nie wskakiwał na kolana, żeby go drapać za uchem. Ale była w domu lata, nie raz kładła się na plecach, żeby posmyrać ją po brzuszku albo podchodziła, trącała pyskiem czyjąś nogę i nadstawiała ucho do drapania :) Przywiązaliśmy się do niej, przyzwyczailiśmy się do jej piskliwego szczekania, no i tak jakoś smutno się w te święta zrobiło...
Tata powiedział, że nie zostawią jej tam w górach, tylko przywiozą ją do domu i zakopią w ogródku.. To już trzeci pies, którego tata będzie zakopywał w ogródku i trzeci, który przy nim odszedł na tamten świat... Jak z nim rozmawiałam przez telefon, to słyszałam, że ciężko mu i smutno na sercu... Ech.. Cóż.. Życie....

czwartek, 22 grudnia 2011

Śnieg! :)

No i znowu zebrały mi się zaległości w pisaniu.. Nie wiem jak u Was, ale u nas okres przedświąteczny jakoś spowodował przyspieszenie czasu i ... i dopiero zaczynał się grudzień, a tu JUŻ święta!! Nie wiem kiedy te 3 tygodnie zleciały..

W tym roku Wigilię spędzamy w wyjątkowo skromnym gronie: ja, M., Pola i mój brat. Tata wyjeżdża ze swoją narzeczoną w góry - nigdy nie mogli wyjechać na święta, czy na Sylwestra, bo ona zawsze musiała być w pracy, a teraz jak jest na zwolnieniu to chcą to z tatą wykorzystać. Siostra jak zwykle idzie do swoich teściów, więc zostajemy sami. Ale nie rozpaczam z tego powodu, choć szkoda, że będzie nas tak mało. Ale przynajmniej nie muszę spędzać tygodnia w kuchni na przygotowaniach.. Bo co to jest zrobienie Wigilii dla 3 osób? Tzn. 3 i pół? :) Hm, choć patrząc na ilości jedzenia jakie ostatnio pochłania Pola to powinno się ją liczyć jako 1 osobę.. Ostatnio zjadła 2 miski rosołu, a potem dorwała się do mojego talerza z makaronem ze szpinakiem i kurczakiem i zjadła mi prawie pół porcji! Nie byłoby może w tym nic dziwnego, bo Pola makaron bardzo lubi, szpinakiem też nie wzgardzi, o mięsku nie wspominając, ale zawsze jest tak, że je zupę w południe, a II danie dopiero ok. 16. A tu naraz zjadła 2 miski zupy i pół porcji makaronu! Cóż mogę powiedzieć - rośnie nam mały żarłoczek ;) Ze spustem po tatusiu! :)

Pola próbuje też coraz więcej mówić. Widać, że chciałaby już TYYLE powiedzieć, ale jeszcze języczek nie do końca sobie radzi z wymową. Zamiast 'tu' mówi 'ku'. Na siebie mówi 'papa', na Terke - naszego psa "tete" i tak sobie po swojemu coś tam ciągle pomrukuje. Rzuca sylabami na prawo i lewo, próbuje po nas powtarzać to co mówimy do siebie albo do niej i czasem jej to wychodzi lepiej, czasem gorzej. Próbuje też ściągać i ubierać sobie skarpetki. O ile to pierwsze udaje jej się błyskawicznie, to jednak z ubieraniem jest dużo gorzej :)

Próbujemy też pomału pić z kubeczka. Jak pisałam już kiedyś, Pola nie zaakceptowała żadnego kubka-niekapka. Testowaliśmy te z Aventu, Tomme Tippee - z żadnego nie chciała pić, tylko z normalnej butelki! A to wstyd, żeby taka duża panna piła z butli. Kubek Lovi 360 stopni też mieliśmy. Parę razy z niego się napiła i to wszystko... W końcu przyniosłam jej z naszego sklepu butelkę MAM Baby z takim twardym ustnikiem. Butelka fajna, bo wyprofilowana, tak że idealnie mieści się w małej rączce dziecka. I ku mojej wielkiej radości - butla została zaakceptowana! Już lepsze to, niż picie ze smoczka :)

Przyniosłam małej też kubek Doidy Cup. Słyszałyście o nim? To taki 'wykrzywiony' kubek, z którego można podawać dzieciom napoje już od 4 miesiąca. Jak nie znacie to wpiszcie sobie jego nazwę w wyszukiwarkę i zaraz zobaczycie, jaki to sprytny wynalazek. Niestety nasz Bączek nie zapałał do niego miłością... :/

Mamy w domu tez bidon SIGG z serii KIDS. Bidon czerwony, z krówką, śliczny, pomysłowy. I co? I Pola też z niego pić nie chce! Ale jak przychodzimy do naszego sklepu to ściąga te bidony z półki (sprowadziliśmy je do sprzedaży), otwiera i łapie się za picie :) Mały rozbójnik! :)

Poza tym to królewna nam trochę powyrastała z ubranek.. Dawno nic jej nie kupowaliśmy, bo miała pełną garderobę, a ostatnio wkładam jej body - a tu ledwo się zapina w kroczku! To samo z paroma koszulkami - ledwo do pępka jej sięgają... Chyba jakiś kolejny skok rozwojowy nam się pojawił, bo i je więcej i rośnie zadziwiająco szybko w porównaniu do ostatnich miesięcy...

No i w końcu pojawił się nam ŚNIEG!! :) Nie przepadam co prawda za zimą w mieście, ale fajnie, że się zabieliło za oknem.. Już tej szarości miałam pomału dość! Oby tylko nie stopniał do Wigilii.. Bo Święta bez śniegu są takie mało klimatyczne....

A korzystając z okazji życzę Wam Wszystkim przede wszystkim Spokojnych Świąt, Pachnącej Choinki, Mnóstwa Prezentów, Rodzinnej Miłej Atmosfery przy Stole, Uśmiechniętego Karpia i Uśmiechu, Radości i Zdrowia!

I dziękuję Wam za życzenia zostawione pod poprzednim postem!! :)

Buziaki ode mnie i od Poli dla Was! :*

czwartek, 15 grudnia 2011

Nadrabianie zaległości...

Hm, trochę się zapuściłam w pisaniu.. Jak zwykle zwalę wszystko na brak czasu ;) A nawet jak go miałam trochę wieczorem, to M. akurat był w domu, a wtedy za bardzo nie mam jak blogować, bo M. nie został wtajemniczony w moje pisanie z wiadomych powodów, czyli takich, że piszę tu nie tylko o dziecku, ale i o naszych małżeńskich relacjach, lepszych i gorszych chwilach i nie chciałabym, aby on to wszystko czytał..

A ponieważ M. miał pare wolnych wieczorów ostatnio to nadrobiliśmy zaległości filmowe i w ramach relaksu i wspomnień obejrzeliśmy 'Kac Vegas w Bangkoku'. Trochę się pośmialiśmy, trochę się wyluzowaliśmy.. Bangkok niestety pokazali od fatalnej strony, więc nie mieliśmy co wspominać, choć prawdę mówiąc na samo hasło 'Bangkok' na moich ustach pojawia się błogi uśmiech, a w głowie wspomnienie najlepszego makaronu z warzywami i kurczakiem jakie w życiu jadłam :) Hm, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam pojedziemy...

A wczoraj obejrzeliśmy beznadziejną amerykańską produkcję z Harisonem Fordem (zupełnie nie rozumiem, co on w takim szitowym filmie robił???? :) i Bondem, czyli Davidem Craigiem "Kowboje i kosmici". Co za beznadzieja! hehe Naprawdę, jeśli macie w planach tę produkcję to zastanówcie się, czy nie macie czegoś lepszego do zrobienia, bo to naprawdę strata czasu...

A nasza Polcia rośnie! A żeby rosnąć, to je tyle co stary! hihi
W niedzielę robiłam rodzinny obiad, bo w święta każdy z nas będzie osobno - tata jedzie w góry, siostra idzie do teściów, a my będziemy świętować tylko z moim bratem, bo babcia Wigilię spędza u swojego drugiego syna (to mama mojego taty). Barszczyku Pola zjadła tyle co zwykle, ale jak przyszła pora na drugie danie - to jak nigdy, nie chciała mięsa, tylko ziemniaki z kapustą z grzybami! :) Uprosiła aż... uwaga... 4 dokładki! :)) Mój tata się śmiał, że apetyt ma po dziadku :) Do mięsa się w końcu przekonała (robiłam indyka), ale musiała mieć do tego sos i żurawinkę, czyli jeść po prostu tak, jak dorośli. A jaki miała potem brzuch..... Jak szła to najpierw szedł jej brzuszek, potem długo długo nic i na końcu Pola! :))

Byliśmy ostatnio u lekarki, bo mała dostała jakiegoś uczulenia - wyszły jej pod kolanami i pod paszką takie czerwone suche plamy.. Przy okazji ją zważono i zmierzono. Wynik: 11 kg, 87 cm :) Jeszcze trochę i mamę dogoni (w wadze i wzroście)!

Poza tym jej słownictwo pomału pomału się powiększa. Coraz więcej rozumie, coraz więcej umie przekazać. Na pytanie kto tu jest łobuzem pokazuje oczywiście na siebie :) Jak jest głodna to bierze mamę/tatę za rączkę, prowadzi do kuchni i pokazuje na blat kuchenny, na którym zawsze kroimy, robimy kanapeczki, herbatę itp. itd. Poza tym bardzo ładnie podaje rączkę i się wita, przybija piątkę, żółwika, daje całuski. No i niestety nadal męczy psa... Jej nowa zabawa polega na tym, że dosiada psa, po czym łapie za uszy i udaje, że to uzda czyli ciągnie i ciągnie i tylko psu się uśmiech powiększa :) Niestety mówienie jej i tłumaczenie, że tak się nie robi, że to pieska boli nic nie daje. Wręcz przeciwnie - jak pies zapiszczy, to Pola wpada w euforię radości.. Może macie jakiś sposób na takie zachowanie?

A nasz sklep pomału się rozwija. Staram się wyszukiwać cały czas fajne, nowe produkty. I co chwilę odkrywam jakąś firmę, która robi coś fantastycznego i zastanawiam się, jak to się stało, że ja tego wcześniej nigdzie nie widziałam?? Np. znalazłam w Anglii takie coś, takie jakby pudełeczko, które na przyssawkach przykleja się do płytek nad wanną, wlewa się do tego płyn i z tego czegoś zaczynają lecieć do wanny bańki mydlane! Już widzę naszą Polę, która się kąpie pół nocy i nie ma dość zabawy! :) Znalazłam też bardzo fajne sztućce dla dzieci z widelcem, na który w końcu można coś nabić. Testowaliśmy na małej różne wynalazki - Aventu, Canpola itp itd. Albo się łamały albo widelce miały takie grube ząbki, że nie szło nic na nie nabić. Więc Bączek od dłuższego już czasu je w domu widelcem do ciasta :) A tu proszę - znalazłam nie dość, że fajne, to jeszcze praktyczne, a do tego ładnie zapakowane w pudełko, więc można je ze sobą zabierać jak się np. wychodzi do restauracji. Poza tym wyszukałam świetne, kolorowe bidony-niekapki, zabawki, ale niestety Pola na większość jest już za duża :) I powiem Wam, że strasznie się wkręciłam w te poszukiwania internetowe rzeczy do sklepu....

Nie dawno rozmawiałam z M. na temat tego, że moja praca, czyli firma którą prowadzę z siostrą nie jest moim spełnieniem marzeń. Że tak naprawdę zajmuję się tym 'bo tak wyszło'. Bo mama zmarła i trzeba było się firmą zająć. Ale chyba nigdy nie wkładałam w tą pracę swojego serca - co nie znaczy, że ją olewałam. Wręcz przeciwnie - spędzałam w niej sporo czasu, dużo więcej niż moja siostra, bo mama nauczyła mnie jednego - interesu trzeba pilnować samemu, bo jak to się mówi:" Kota nie ma myszy harcują!" :)
M. ma pracę, która idealnie wiąże się z jego zainteresowaniami.. Krótko mówiąc robi to co lubi. Ja tego nigdy nie mogłam powiedzieć. W związku z tym kiedyś jak już miałam serdecznie dość swojej pracy, w której niestety nie jest najlepiej w ostatnich miesiącach, to M. zapytał się mnie - co bym chciała robić? W czym bym się czuła dobrze? Jaka praca sprawiała by mi radość? I wiecie co, nic nie wymyśliłam... :/ Skończyłam studia na specjalizacji marketing. Wybrałam ją, bo mnie to interesowało i chciałam pracować w agencji zajmującej się badaniami marketingowymi. Wyszło inaczej. Dziś nie miałabym co w takiej agencji szukać.. Od ukończenia studiów minęło prawie 10 lat. Wiele się pewnie zmieniło, wyszłam z obiegu itp itd.

I teraz jak już mamy ten swój mały sklepik i siedzę sobie tak po nocach z nosem w Internecie, szukam, oglądam produkty, wysyłam zapytania itp itd, to przypominają mi się czasy studenckie, kiedy to przesiadywałam w bibliotece albo też z nosem w Internecie i szukałam informacji do referatów, pracy magisterskiej itp. I stwierdziłam, że to jest chyba to co lubię robić hehe :) Czyli grzebanie! :)

czwartek, 8 grudnia 2011

Mikołajkowo

Mikołaj, czyli to na co chyba wszyscy czekamy cały rok :) I z czym mamy największy problem.. Bo co kupić dziecku, jeśli w sklepach jest do wyboru TYLE zabawek i wszystkiego?.. Co kupić mężowi, który niby ma wszystko, ale na pewno jest jeszcze coś czego nie ma i o czym marzy?
W moim przypadku problemem było jeszcze to, co kupić naszej niani, o której niby coś wiem, ale tak naprawdę nie wiele? Wiem, że lubi czytać książki, ale które ma, a których jeszcze nie ma? Lubi gotować, ale co ma, a czego nie ma w kuchni/ w domu? Szalika, apaszki nie nosi, rękawiczki, parasol ma.. Wypadałoby kupić coś niezobowiązującego, ale fajnego i przydatnego.. Tylko CO?... W końcu poszłam do księgarni, poprosiłam o dopiero co wydaną książkę obyczajową (ryzyko, że JUŻ ją ma niewielkie), a potem poszłam do sklepu z pierdołkami i dokupiłam do tego duży, kolorowy, świąteczny, bo z Mikołajem kubek, z którego Pani Małgosia będzie mogła pić duużo kawy - bo herbaty nie pija. Więc gdybym nie trafiła z książką, to przynajmniej kubek jej się na coś przyda. Prezent może niezbyt wyszukany, ale uwierzcie mi, nic innego mi do głowy nie przyszło.. A może Wy macie jakieś sprawdzone patenty na niezobowiązujące prezenty, które można by zastosować dla naszej niani? Bo Gwiazdka niedługo, więc znowu będę mieć problem.. Dodam, że w zeszłym roku dostała od nas zestaw kawowy (kawy w różnym smaku) i świąteczne czekoladki... Na urodziny daliśmy jej taką ładną, szklaną deskę do krojenia.. Takiej na pewno nie miała :)

Do Poli oczywiście też przyszedł Mikołaj. Długo myśleliśmy co by jej przyniosło najwięcej radości i w końcu wymyśliliśmy :) U dziadka zamówiliśmy mały stolik z krzesełkiem, a od nas dostała takie dziecięce organki. Stolik z krzesełkiem i wielką kokardą zrobił furorę! Mała jak na krzesełku siadła i do ręki wzięła bajkę, tak zejść nie chciała :) Książeczkę na stoliku oglądała w te i wewte. Prezent niby prosty i banalny, ale praktyczny i co najważniejsze, spodobał się dziecku :) Teraz tylko kupimy jej blok i kredki i w końcu będzie mogła sobie porysować wygodnie.


Taki oto zestaw dostała Pola od dziadka :)

A ponieważ jak tylko tata oddaje się swojej pasji muzykowania, to Pola wdrapuje mu się na kolana i próbuje swoich sił w muzykowaniu, to aby nie przeszkadzała tacie, a mogła sobie pograć - dostała od nas 'dziecięcy keyboard" :

Pianinko naśladuje odgłosy pieska, ptaszka, krówki, konika, owieczki, do tego ma możliwość nagrywania i odtwarzania, ma kilkanaście różnych melodyjek - więc Pola puszcza sobie którąś po czym zaczyna kiwać się na boki rytmicznie lub 'tańczyć' :) Więc prezent również trafiony! Pytanie tylko jak długo wytrzymamy tą jej muzyczną zajawkę i kiedy nas głowy rozbolą... :)

Teraz pozostaje tylko wymyślić coś równie fajnego na Gwiazdkę...



sobota, 3 grudnia 2011

..i po wizycie ..

Margolkowa mamo: przeżyłam :)

Ale nerwów trochę miałam. Bo co? Bo pomimo porannej zmiany planów na wersję taką, że spotkamy się jednak u nas w domu i tak stanęło na tym, co chciała teściowa. Czyli pierwsze co zrobili to pojechali do nowej galerii. Najśmieszniejsze jest to, że jadąc tam z Warszawy prawie przejeżdżali koło naszego bloku. A czemu się nie zatrzymali? Bo dzwonili do M., a że on akurat wymieniał żarówkę w samochodzie w garażu, a tam nie ma zasięgu, więc się teściowie do niego nie dodzwonili. A jak M. się ich spytał, czemu nie zadzwonili do mnie, to go jeszcze opieprzyli i odwrócili kota ogonem!

M. dzwonił do nich koło 9 rano i stwierdzili, że będą ok. 11. Więc po śniadaniu posprzątaliśmy kuchnię, M. skoczył jeszcze na zakupy, bo skoro mieli do nas przyjechać już na 11, to stwierdziłam, że pomimo tego co mówili wcześniej na temat obiadu, czyli że zjedzą go po drodze i nie będą u nas nic jeść, to jednak dobrze będzie mieć coś w zapasie. Nie wychodziłam z Polą na spacer, bo głupio by było, żeby dziadki przyjechały, a nas nie było. Ale 11 minęła, 11:30 minęła. M. dzwoni do rodziców, a Ci jakby nigdy nic mówią, że są już w galerii! O jak mi skoczyło ciśnienie! Jakby kurna nie mogli zadzwonić i powiedzieć, że będą u nas później! Tak się wkurzyłam, że ubrałam małą i wyszłyśmy na spacer przewietrzyć się i ochłonąć trochę. Zero szacunku do cudzego czasu i cudzych planów! Mała potuptała sobie w kałużach, ja ochłonęłam i wróciłyśmy do domu. M. stwierdził, że pewnie jego mama wymusiła na reszcie, żeby najpierw pojechać na zakupy.. Jakby to była jedyna galeria handlowa na świecie! Nie widzieli wnuczki 3 miesiące i proszę jak im się do niej spieszyło!

I pomimo tego, że M. bardzo mnie prosił, żebym nie komentowała i nic nie mówiła do jego rodziców, to stwierdziłam, że tak jak oni mają nas w d.. tak ja nie będę się przejmować, tylko powiem co myślę. I jak przyszli to stwierdziłam na głos, że "O, dostąpiliśmy zaszczytu wizytacji!' na co teściowa powiedziała (zupełnie nie wiem co to miało znaczyć) "A my mamy ten zaszczyt raz na 10 minut" Hm, nie skumałam :) Niestety lub stety jak dotarli to Pola już sobie ucinała południową drzemkę. I spała wyjątkowo długo, bo ponad 2 godziny :) Teściowa siedziała jak na szpilkach i sama się przyznała, że czeka aż mała się obudzi, bo musi jej porobić zdjęcia, bo ją koleżanki w pracy męczą, a ona ma 'przecież same stare zdjęcia Poli'. Już jej miałam powiedzieć, że wnuczka nie jest na pokaz i że chwalić to się może koleżankom swoimi zakupami, a nie moją córką, której nawet odwiedzić jej się nie chce.. Ale powiedziałam tylko, że jak chce mieć aktualne zdjęcia, to niech częściej wnuczkę odwiedza. Ha, i tu jej chyba z lekka przypiekłam, bo uśmiechnęła się wściekle i wyskoczyła z tekstem "Moja droga synowo, to Wy nas odwiedzajcie na dłużej niż godzinę jak ostatnio!" Hm, o ile sobie dobrze przypominam, to ostatnio widzieliśmy się na ślubie siostry M. i było to zdecydowanie dłużej niż godzinę, tyle, że np. jak szliśmy na spacer to babcia wolała zostać w domu, a na spacer z wnukami wysłała dziadka.. Ale już nie chciałam wywoływać wojny i licytować się z nią na godziny.

W każdym bądź razie obiad zjedli (teściowa tylko zupę, teść za to drugie danie) , choć wcześniej zapewniali, że nie będą u nas na obiedzie. I to mnie właśnie wkurza! Nie tylko u nich, ale w ogóle u ludzi - mówią jedno, robią drugie. Umawiają się tak, a robią inaczej. Nie licząc się z tym, że swoim zachowaniem psują komuś plany, dezorganizują dzień. Ja jak się umawiam albo coś obiecuję, to staram się tego trzymać. A jak coś mi staje na drodze, to dzwonię i mówię, że taka i taka sprawa i nie zdążę/ nie dam rady/ itp itd. A rodzice M. uwielbiają mówić jedno, a potem robić zupełnie coś innego i są jeszcze zdziwieni, że ktoś może się potem wkurzać...

A wracając do ich wizyty jeszcze, to jak tylko Polcia się obudziła to teściowa od razu zamieniła się w paparazzi. Nie ważne, że mała jak to dziecko po przebudzeniu - zawisła mi na szyji, a jak zobaczyła tyle nowych twarzy na około to już w ogóle przez 10 minut nie chciała się ode mnie odkleić :) Siostra M. kilka razy zwracała jej uwagę, że Pola jeszcze się nie obudziła, żeby dała jej kilka minut na oswojenie się z otoczeniem, ale teściowa miała to w nosie.. Cyk cyk cyk, karta pamięci zapełniała się w tempie błyskawicy.

Mała zjadła pięknie obiadek (teściowa oczywiście asystowała, cykała i komentowała non stop: "a teraz ziemniaczek/mięsko/pomidorek/" aż normalnie do znudzenia.. No ale cóż, chciała sobie do małej pogadać, niech sobie gada.. Przynajmniej nie mówiła do niej "Spadaj!" tak jak to powiedziała do synka siostry M. jak skończyła go karmić. No jak tak można do dziecka powiedzieć? Jakby tak do Poli powiedziała, to chyba bym jej odpowiedziała tak samo! Może jestem przewrażliwiona, ale my z M. się nawet do siebie tak nie odnosimy! No chyba, że w żartach. Szanujemy się, choć czasem kłócimy. Ale ani do siebie, ani tym bardziej do dziecka się tak nie odnosimy! Na Polę to w ogóle rzadko głos podnosimy, chyba że już naprawdę przegnie (a zdarza jej się to najczęściej w relacjach z psem, którego ostatnio dosiada i ciągnie za uszy niczym konia za lejce :)

A tak poza tym to nawet wizyta teściów nie była taka zła. No i pomimo podejrzeń M., nie było 'drugiego dna'. Albo może i było, może siostra M. nie przyjechała tak bez celu. Ale wiecie jak to jest - jak się chce pogadać na jakiś drażliwy temat, to trzeba najpierw stworzyć odpowiedni nastrój, a potem zgrabnie od 'normalnego tematu' przejść do sprawy. I może po prostu nie było okazji, żeby jakąś kwestię poruszyć, bo byli u nas krótko? A może szwagierka chciała sobie urozmaicić życie, bo jak się dowiedzieliśmy, straciła pracę i siedzi w domu z dzieckiem?
Tak czy siak, myślę, że jak rzeczywiście mieli jakiś temat do obgadania to za parę dni teść zadzwoni do M. i temat poruszy!
:)



piątek, 2 grudnia 2011

Wizytacja

Kurcze, nie wiem kiedy minął listopada.. Ostatnio jechałam ulicą nad którą była kładka dla pieszych. Na kładce wielki napis, aby kierowcy go widzieli: "26.11.2011 Dzień bez zakupów!" Jadę, widzę, i tak sobie myślę "Ciekawe jaki w tym ma być ukryty cel.. Ale to jeszcze kupa czasu do tej daty, to sprawdzę w necie o co chodzi..." Ha, tyle że to był już chyba 27, jak nie 28.11 :)

A z innej beczki - czeka nas jutro wizytacja teściów.. Miałam na ten temat milczeć, ale aż się we mnie gotuje. Bo po co przyjeżdżają? Ano teściowa dowiedziała się, że otworzyli w Krakowie nową galerię handlową i TAM SIĘ MAMY Z DZIADKAMI SPOTKAĆ!! Rozumiem, jakby mieszkali na wsi, z dala od miasta i markowych sklepów. Ale mieszkają w stolicy, gdzie sklepów jest więcej niż u nas! Jeszcze jakby teściowa była jakąś dbającą o siebie elegancką starszą panią... Ale ona ani się nie maluje, ani za modnie nie ubiera, nawet włosów nie farbuje i jest 'szpakowata'..

M. twierdzi, że ten przyjazd ma drugie dno. I o coś rodzicom chodzi.. Zobaczymy jutro.. Zwłaszcza, że przyjeżdża z nimi siostra M. z synkiem w wieku Poli. Jadą autem = 5 godzin w jedną stronę, przynajmniej my tyle jedziemy z małą. Bo dziecko nie wysiedzi długo w foteliku, w tej samej pozycji, poza tym trzeba je przewinąć, a w jadącym aucie się tego raczej nie da zrobić. Więc ze 2 postoje murowane. Ale teściowie jak to oni, powiedzieli, że spać u nas nie będą, więc co? Wyjeżdżają rano, po 5 godzinach są u nas, spotykamy się w galerii, spędzimy może ze 2, 3 godziny razem i oni wracają do Warszawy, czyli znowu 5 godzin w aucie. Ja nie wiem, ale czy oni serca nie mają, żeby małe dziecko katować i w ciągu 1 dnia spędzić w aucie 10 godzin? Dorosłego człowieka męczy długa jazda samochodem, a co ma powiedzieć takie małe dziecko?
No po prostu bez komentarza....