Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

poniedziałek, 17 grudnia 2012

I jak tu być konsekwentną..?..

No właśnie, jak? Wczoraj mieliśmy sądny dzień pod tytułem 'Ja sama'. Apogeum nastąpiło wieczorem, kiedy to Pola kąpiąc się zalała mnie i pół łazienki, wyjść z wanny nie chciała i jak to czasami bywa - gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała. Na koniec kąpieli, gdy woda już spłynie i wanna jest 'sucha' Pola kładzie się na brzuszku, potem na pleckach i ma z tego wielką radochę. Nie wiem, co w tym fajnego, przecież człowiek mokry, zimno mu, chciałoby się szybko opatulić ciepłym ręcznikiem, a tu chęci są zupełnie inne. No więc tak sobie figlowała w tej pustej wannie i nie wiem jak, ale strąciła z półeczki nad wanną lejek, którym się z reguły bawi w wodzie. Lejek stoczył się na środek wanny, 'rurką' do góry i na nieszczęście Pola zechciała wtedy położyć się na brzuszku i nadziała się swoimi klejnocikami na lejek.. Auć... Płacz był, na szczęście nie jakiś wielki, więc chyba zbyt mocno się nie uszkodziła, choć na sam widok całej akcji (a trwało to sekundę!) mnie samą wszystko zabolało! Mówię więc do niej, że gdyby mnie posłuchała i wyszła z wanny wtedy, kiedy była na to pora, to by sobie krzywdy nie zrobiła! I słyszę ulubiony Poli tekst ostatnimi czasy: "Tak, wiem mamo. Już więcej tak nie zrobię! Obiecuję!" Dobra, dobra, ja znam te jej 'obiecanki'. Nic to, ubieramy się, smarujemy kremem, suszymy włoski. Chce jej jeszcze wyczyścić uszy, a ta migusiem wychodzi z łazienki, zatykając sobie uszy i udając, że mnie nie słyszy! Wołam: "Pola, chodź, jeszcze uszy!" Powtarzam raz, drugi, trzeci. Nic. Bąk mały stoi na środku przedpokoju tyłem do mnie i udaje, że nie słyszy. A że słyszy - wiem, bo mając tak zatkane uszy jak ona, czyli malutkie paluszki włożone nawet nie do ucha tylko gdzieś obok, słyszy doskonale co do niej mówię. To już była ta kropla, która przelała czarę. Wyszłam z łazienki, poszłam do pokoju, włożyłam głowę w poduszkę i niech się dzieje co chce! Niech mi wszyscy dadzą święty spokój! Całe popołudnie walka! A wszystko przez to, że nie spała w południe. Tyle, co zasnęła na chwilę w samochodzie, gdy wracaliśmy z zakupów z choinką w bagażniku. Do domu ją wniosłam na śpiocha, do łóżeczka włożyłam, ale już przy rozbieraniu przebudziła się i nie było szans na spanie, bo przecież CHOINKA!! Trzeba ją podotykać, obwąchać, ubrać! Po co spać?! 
No więc leżę z tą głową w poduszce i myślę sobie, że mam dość wszystkiego, że się do tego nie nadaję, że potrzebuję co najmniej weekendu w SPA i co najmniej 10 godzin nieprzerwanego snu, gdy dochodzi do mnie słodziutki głosik z przedpokoju "Hm, gdzie jest moja mamunia? Gdzie ona jest? Muszę jej poszukać!" Po czym wchodzi mały mój Bąk do sypialni i co? I skacze na moje plecy! Uo matko, ledwo ten atak przeżyłam! Więc rozsierdzona już na maksa, ze łzami złości w oczach mówię: "Co Ty robisz? Chcesz mi plecy złamać? Jesteś dziś bardzo niegrzeczna! W ogóle mnie nie słuchasz! Proszę Cię po kilka razy o wszystko, a Ty i tak robisz swoje! Też tak będę robić, zobaczysz! Będziesz chciała oglądać bajkę, to też będę udawała, że nie słyszę i będę zajmować się sobą! Bardzo mi dziś smutno i przykro, że moja córcia jest niegrzeczna!" Po czym - czego można się było spodziewać - Pola zaczyna swoje 'Już więcej nie będę! Obiecuję!" Tere fere.. Potem następuje rzucenie się mamusi na szyję, wielki buziak, oczka kota ze Shreka i.. ostateczny argument do tego, żeby mama się nie gniewała ;" Mamusiu, kocham Cię! Najmocniej!" No i powiedzcie mi, jak ja mam się gniewać? 

Już zrezygnowana mówię: "No dobra mała, szoruj teraz do kuchni, zrobię Ci mleczko." A Pola na to: "Dobrze. Ty też szoruj mamuniu!" :) 'Szorujemy' więc obie przez przedpokój do kuchni, a po drodze pada jeszcze jedno pytanie: "Mamusiu, ale już koniec tego gadania, tak?" :)
 
I powiedzcie mi, jak ja mam się w takim momencie nie uśmiechnąć, jak mam się dalej złościć, denerwować, stawiać ją w kącie, mówić o karach za złe zachowanie itp itd jak te jej wielkie oczka kota ze Shreka patrzą na mnie błagalnie, małe rączki obejmą moją nogę, szyję, policzki, cokolwiek co jest w ich zasięgu, mokry całus wyląduje na mojej buzi i słyszę "Mamuniu, kocham Cię! Najbardziej!"

Moja silna wola i konsekwencja każdego dnia są wystawiane na wielką próbę. I przyznaję się, że czasem ulegam tym słodkim małym całuskom i pięknym oczkom. No cóż, jestem tylko albo aż kobietą, mamą, człowiekiem i moje serce nie jest z kamienia :)

wtorek, 11 grudnia 2012

Po Mikołajkowo..

W zeszłym roku Mikołaj był, ale jakby go nie było - Pola była jeszcze zbyt mała żeby coś z tego rozumieć. Co innego w tym roku! Na długo przed 6 grudnia rozpoczęliśmy zaznajamianie córci z tematem Mikołaja opowiadając jej, że jak spadnie śnieg, to przyjedzie na saniach z reniferami (tu nastąpiła prezentacja Mikołaja w książeczce - czerwona czapka, płaszcz, BRODA itp :) I oczywiście opowieść, że siedzi on wysoko na chmurce i notuje w wielkim zeszycie, które dziecko jest grzeczne, które nie. I potem w zależności od tego, czy dziecko było bardzo grzeczne, czy tylko grzeczne, to dostaje większy (ewentualnie kilka mniejszych) prezent, a jak ktoś był małym łobuziakiem to może nawet NIC nie dostać! W tym wszystkim chcieliśmy jakoś usprawiedliwić fakt, że Pola dostanie prezent w domu (od nas), od mojej siostry, od Dziadków itp. No bo jak tu wytłumaczyć dziecku logicznie, że Mikołaj nie daje od razu wszystkich prezentów, tylko tak 'zostawia' po rodzinie? I jak tu wytłumaczyć, że jedne dzieci dostają duży prezent, a inne mniejszy? No w każdym bądź razie przez kilkanaście dni na dobranoc Pola życzyła sobie opowieść o Mikołaju :) 

Nie będę ukrywać, że Święty trochę nam pomógł w tych dniach, bo jak tylko mała zaczynała za bardzo szaleć albo łobuzować, to mówiliśmy jej, że Mikołaj patrzy z góry i wszystko widzi! I czasem działało i mała się uspokajała, a czasem w złości mówiła 'Nie chcę Mikołajaaa! i dalej rzucała zabawkami albo robiła coś, na co jej nie pozwalaliśmy.. 

W między czasie próbowaliśmy jakoś wyciągnąć informacje od naszej małej łobuziarki co chciałaby, aby ów Mikołaj jej przyniósł. I niezmordowanie słyszeliśmy 'książeczkę z naklejkami z Hello Kitty/ lub Peppą'. Bardzo ekonomiczne to nasze dziecko, ale w tym przypadku nie o to chodziło.. :) Zwłaszcza, że ciotki i dziadki też się dopytywały co kupić małej 'od Mikołaja'. Na szczęście na ratunek przyszły nam gazetki marketowe, w których chyba już od połowy listopada królowały prezenty dla dzieci! I dzięki nim, Pola wypatrzyła sobie: klocki Lego Duplo 'Przychodnia weterynaryjna' i zestaw małego lekarza. Przy okazji nauczyła się rodzajów klocków Lego (Duplo, City, Friends, Ninjago) i nauczyła się je rozróżniać po kolorze opakowania. Ale przy tym wszystkim nie oszalała i na nasze szczęście nie chciała wszystkich tych klocków, piesków pluszowych, lalek, miśków, wózków, autek itp - nasz portfel póki co może czuć się bezpiecznie!

A ponieważ Mikołaj bardzo Polę intrygował ('Mamo, ale jak on wejdzie w nocy przez okno? Ale ja chcę ukochać Mikołaja!!!itp) więc postanowiliśmy zorganizować małej spotkanie ze Świętym! W naszym mieście na szczęście było sporo możliwości ku temu. A ja wybrałam opcję gdzie oprócz rozdania prezentów był też koncert świąteczny studentów Akademii Muzycznej (skrzypce + fortepian) - Pola sobie potańczyła do kolend :), dekorowanie pierniczków (mniam mniam czekolada ze strzykawki lądowała na pierniczku, a potem można było do niej poprzyklejać różne posypki) oraz robienie z kolorowego papieru kartek świątecznych. Jednak i tak największą atrakcją okazał się Mikołaj! I tu muszę przyznać, że spisano się na medal! Święty miał fachowy strój, nie tam jakaś fuszera - nawet buty miał odpowiednie, broda nie szara tylko biała, mocno się trzymająca, do tego miły głos i nie schodzący z twarzy uśmiech :) 
Zastanawialiśmy się, jak nasz Bączek zareaguje na Mikołaja, bo jak wiadomo, często dzieci się go po prostu boją. Ale nasza Pola śmiało do niego podeszła, prezent przyjęła, co prawda na kolana wejść nie chciała, ale usiadła obok, pozwoliła sobie pstryknąć ze Świętym zdjęcie, wierszyka ani piosenki nie chciała wyrecytować/ zaśpiewać, choć wcześniej się zarzekała, że 'Mikołaja ukocha i zaśpiewa mu "Kółko graniaste" :) Może za rok... 

A po powrocie do domu w Poli pokoju mieliśmy istny szpital! Z tatą zbudowała 'klinikę dla zwierzątek', stetoskopem który dostała w zestawie lekarskim od niani zbadała wszystkie lalki i miśki oraz mamę i tatę ("Mamo, ale nie tak! Musisz psecies podnieść koszulkę! Pses ubranie sie nie da! A teraz plecki. Dziękuję, jest pani zdrowa, mamo! :)

Jak nic rośnie nam lekarka albo pielęgniarka!

A przy okazji zapraszam na konkurs do Hafiji z okazji Mikołaja i baardzo okrągłej liczby :)
Wśród nagród bony rabatowe do naszego sklepu :

Mikołajkowe 400 000 :)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, czyli czyja praca jest lepsza oraz rośnie nam mała artystka

Oj, zaległości mi się zrobiły w pisaniu, że hej! Ale uwierzcie, nie miałam siły i czasu. W mojej firmie, którą prowadzę razem z siostrą i w której pracują prawie same laski zrobiło się ostatnio nie ciekawie. Z powodu mniejszego ruchu w interesie, laski zaczęły jak to zwykle bywa zajmować się pierdołami i rozkręcaniem afery tam gdzie jej nie ma. Doszły do nas 'z zakuli' wieści, że ta czy tamta ma kochasia na boku, a jedna która jest w ciąży to nie wie kto będzie ojcem - jej mąż, czy kochaś! No jak to usłyszałam to długo nie mogłam uwierzyć, bo do tej pory miałam je za w miarę normalne kobiety! Ale jak potem rozmawiałam o tym z siostrą to stwierdziłyśmy, że może w tych plotkach jest trochę prawdy? Bo ta, czy tamta od dawna nadawały na swoich mężów, że lenie, że w domu nie pomagają (skąd ja to znam? :), że nic im się nie chce, że non stop ich nie ma, że to czy tamto.. W między czasie jedna z naszych pracownic się rozwiodła (od 3 lat nie mieszkała z mężem, kłócili się okropnie i w końcu się rozstali) i zaczęła spotykać się z gościem, z którym spotykała się przed małżeństwem. No i chyba koleżanki pozazdrościły jej 'randkowania' i zaczęły (podobno) umawiać się z facetami z portali randkowych.. Dodam tylko, że każda ma męża i dziecko lub nawet dwoje. Jednym słowem akcja żywcem wyjęta z 'Ukrytej Prawdy', czy jak tam nazywają się te 'życiowe' programy na Polsacie.. :)
Umawiały się ponoć przez jakiś czas, teraz przestały, no i chyba nudzi im się, bo nagle w pracy zaczęło im wszystko przeszkadzać. Nawet zostało mi wypomniane to, że nie zwróciłam uwagi tej, czy tamtej, że się spóźniły do pracy i kiedyś tam przyszły w nieodpowiednim stroju, czyli zamiast czarnej lub białej bluzki miały jedna beżową, a druga jakąś w paski... Zamiast się cieszyć i siedzieć cicho, że nie dostały opieprzu, to wyskoczyła jedna z pracownic na mnie, że odpuściłam jej koleżankom te spóźnienia! Szkoda gadać.. Potem się podobno jeszcze pokłóciły między sobą i atmosfera się mocno zagęściła. 
Momentami miałam już tak serdecznie dość wszystkiego, że nawet wieczorem nie chciało mi się laptopa odpalać. Po raz nie wiem który mówiłam sobie, że może trzeba w końcu rzucić tę robotę i zająć się lepiej naszym dziecięcym biznesem, który nie ukrywam jest dużo bliższy mojemu sercu, niż firma którą odziedziczyłyśmy z siostrą po mamie... 
Ale tak jak to często w życiu bywa - w momencie kryzysowym odwiedzili nas znajomi, którzy mają córkę rok starszą od Poli. Dziewczynka chodzi od roku do przedszkola, jest równe 10 miesięcy starsza, ale - wzrostowo z naszym Bączkiem są równe. Jeśli chodzi o mowę, to nasza mała bije tamtą na głowę. Córkę znajomych naprawdę ciężko zrozumieć. Często moje rozumienie jej polegało na zgadywaniu o co jej chodzi. To prawda, że dzieci rozwijają się w różnym tempie, ale według mnie jak na ponad 3 letnie dziecko, Poli koleżanka naprawdę bardzo mało mówi, a do tego bardzo nie wyraźnie. Chodzą z nią do logopedy, który stwierdził, że niewątpliwie problemem jest to, że mała ogląda za dużo bajek w tv, gdzie dzieje się dużo i szybko, postaci mówią szybko i często niewyraźnie i dziewczynka tym mocno przesiąknęła. Do tego ma problemy z koncentracją, w przedszkolu podobno nie jest w stanie wysiedzieć, gdy pani czyta bajkę, uczy dzieci wierszyka, czy piosenki.. W domu rodzice nie czytają jej bajek na dobranoc, bo bajkę to ona ogląda w tv lub na laptopie. Zresztą wiedząc jak bardzo nasi znajomi są uzależnieni od Internetu, podejrzewam, że jak siedzą w domu z dzieckiem, to po prostu każdy ma nos w swoim komputerze lub tv i tak spędzają wolny czas :) Do tego oboje dużo pracują, małą z przedszkola odbierają dziadkowie, którzy - zgodnie z tym co mówiła nasza koleżanka - pozwalają wnuczce na wszystko. No i przez to też mała jest strasznie awanturniczym dzieckiem, bo nauczyła się że jak pokrzyczy, powrzeszczy i porzuca czym popadnie to dostanie to co chce... 
Po spędzeniu wspólnie weekendu stwierdziłam, ze chyba jednak wolę swoją pracę, do której mogę przyjść na którą godzinę chcę, mogę wyjść kiedy chcę albo kiedy muszę. Dzięki temu mogę w domu być o 17, a nie o 19 (tak jak nasza koleżanka), czy później i mam możliwość spędzenia z dzieckiem choć trochę czasu każdego dnia.. Mogę rano zjeść z Polą razem śniadanie, przy okazji poczytać jej książeczkę albo porozmawiać. Po prostu być z nią. Do pracy iść muszę, ale z reguły jestem w niej krócej niż 8 godzin. I pomimo różnych problemowych, czy wkurzających sytuacji, tego że narzekam na swoją pracę czasami, to jednak nie ukrywam, że praca we własnej firmie daje mi jako mamie mnóstwo komfortu! I cieszę się z tego, bo nasz Bączek jest naprawdę strasznie fajną dziewczynką i uwielbiam z nią spędzać czas i wysłuchiwać jej mądrości :)

Ostatnio jej ulubioną opowieścią jest opowiadanie 'Jak Pola była dorosła, i umiała kierować autem, to widziała : i tu następuje za każdym razem inna wersja wydarzeń - panią, która miała torebkę/ pana na przystanku/ takie duże auto itp itd" :)
Jak nic, nasza córka chciałaby już być tak duża i dorosła jak mama i tata! I chciałaby kierować autem i pić kawę, o czym codziennie nas informuje! Aha, i chciałaby 'chodzić do pracy i zarabiać pieniążki, żeby mamie coś kupić" - a nie mówiłam, że moje dziecko jest najukochańsze na świecie? :)

A jeśli nie poszczacie swoim dzieciaczkom muzyki, to gorąco Was do tego namawiam! W Poli pokoju non stop coś gra i śpiewa - Fasolki, Aida, Piosenki dla dzieci po angielsku, płyty z gazet dla dzieci z dziecięcymi hitami w stylu 'Hu hu ha, nasza zima zła/ Jedzie pociąg z daleka/ Kółko graniaste.." Bączek niby nie slucha, niby bawi się obok, a wieczorem już sobie pod nosem nuci tą, czy tamtą piosenkę.. :) I raz na czas tworzy własne kompozycję śpiewając np po jednej linijce, czy zwrotce z każdej piosenki i robiąc miksa made by Pola :)

środa, 21 listopada 2012

Wytrąbić..

.. to ostatnio ulubione słowo naszego Bączka! Nie wiem gdzie i kiedy je usłyszała, ale używa go dość często w różnych sytuacjach. Słowo nabrało znaczenia uniwersalnego :) Pola 'wytrąbia się' wchodząc na krzesło, pakując się mi na kolana, wchodząc do wanny, wskakując z podłogi na dywan, pijąc mleko, układając puzzle..

A nowym hobby małej stały się w ostatnim czasie właśnie puzzle! Układa je namiętnie, kilka razy dziennie i wcale jej się to nie nudzi. I idzie jej naprawdę dobrze - wreszcie coś ma po mamusi :) Odkąd pamiętam to lubiłam wszelkie układanki. W podstawówce, czy później w liceum kupowałam sobie w czasie wakacji wielkie puzzle przedstawiające jakieś zdjęcie, 1500 kawałków i miałam zajęcie. Fajnie, że mała też to lubi - ćwiczy dzięki temu pamięć, rączki i na pewno jest to lepsze od oglądania tv. A niestety przy takiej beznadziejnej pogodzie jak teraz, i zapadających ciemnościach już o 16 wychodzenie na popołudniowy spacer w zupełności odpada! Więc szukamy i kombinujemy w co by się tu w domu bawić, co robić, żeby dziecko się nie nudziło i jakoś fajnie spędzało czas. Ale na szczęście nie mamy z Polą problemów, bo oprócz puzzli lubi też kolorować kredkami malowanki, piec ze mną babeczki, sprzątać, słuchać czytanych bajek, bawić się drewnianą kolejką z Ikei, badać wszystkie swoje misie i lalki czy są zdrowe, układać klocki - najczęściej w wielką wieżę lub piramidę - jednym słowem póki co, to nie mamy co narzekać :)

Zresztą my w ogóle nie mamy co narzekać, bo trafiła nam się naprawdę wspaniała córcia! Co jakiś czas, jak tak na nią patrzę, to myślę sobie "Boże, dziękuję Ci za tak wspaniałe dziecko, że lepszego nie mogłabym sobie wymarzyć!" Bo co innego mogę powiedzieć, gdy słyszę od zasypiającego dziecka: "Mamusiu, jesteś najwspanialsa na świecie!" / gdy coś przeskrobie i ją strofuje to mówi dyrygując jak czasem ja, palcem wskazującym "Dobze mamusiu, jus więcej nie będę. OBIECUJE!" / "Mamusiu, zycę Ci miłej pjacy! Daj buziaka i ukochanie!" - nawet jak wychodzę do sklepu naprzeciwko po bułki, czy jabłka to Pola musi mi dać całuska i na 'do widzenia' mnie uścisnąć. Jest naprawdę rozkosznym dzieckiem :) Również wtedy, gdy oglądamy z M. wiadomości, a ona pakuje się miedzy nas stwierdzając "Musę się wtrąbić między mamusię i tatusia", po czym siada między nami i ogłasza: "Ale supej, cała jodzinka w komplecie" :)

I tak sobie słodzimy .. Choć oczywiście zdarzają się chwile kryzysowe, kiedy zamiast iść spać, mała chce układać puzzle, rysować, biega po całym mieszkaniu nie wykazując żadnych oznak zmęczenia, choć powinny oczy jej się same zamykać! 

No i przy tym wszystkim muszę pochwalić naszą Polę, która jest bardzo oszczędnym dzieckiem i od Mikołaja zażyczyła sobie tylko książeczkę z naklejkami z kotkiem Hello Kitty albo świnką Peppą :)

środa, 14 listopada 2012

W sprawie instynktu raz jeszcze ..

..chyba źle się wyraziłam w poprzednim poście. Nie pisałam tylko i wyłącznie o moim M., nie było moim zamiarem użalanie się nad swoim losem, ani tym, że faceci są be. To były takie moje przemyślenia jakie mi się urodziły w głowie w ostatnim czasie.. Faktem jest, że mój mąż nie jest typem idealnego ojca. Taki po prostu ma charakter i tego nie przeskoczę - tak jak napisała Kinga. Jest dobrym mężem i ojcem, ale.. ale jak większość facetów - potrzebuje często bodźca, aby coś zrobić. Bo żeby tak sam, z siebie coś w domu zrobił albo jakoś sam z siebie postanowił pójść z małą gdzieś, to niestety nie w tym przypadku :) 
Miałam długo nadzieję, że uda mi się to w nim zmienić, ale jak tak się nasłuchałam w ostatnim czasie od znajomych i znajomych znajomych jak to jest w innych domach i rodzinach, to stwierdziłam, że niestety ale faceci rzeczywiście są z Marsa. A kobiety z Wenus! 

My możemy robić 5 rzeczy na raz, a facet jak ma zrobić 2 to ma już problem! :) Dla nas wiele rzeczy jest po prostu czymś naturalnym, dla facetów nie. Facet prędzej przeskoczy przez brudne skarpetki rzucone na podłogę, niż je podniesie i wrzuci do kosza z brudną bielizną. Nastawienie pralki dla nich to często kosmos, głównie z powodu nie odróżniania kolorów - kilka razy M. próbował zawalczyć z pralką i zawsze pytał się mnie, czy żółty t-shirt można zaliczyć do 'jasnych kolorów', czy jeansy prać z jasnymi, czy ciemnymi..

 I jak tak sobie posłuchałam kiedyś w telewizji śniadaniowej, że 3/4 facetów po prostu takich jest, wszystko trzeba im pokazać palcem, powiedzieć, bo niestety ale się nie domyślą, że nie potrafią skupić się na 2 czynnościach na raz, że jeśli chodzi o organizację to jednak my, kobiety bijemy ich w tym na głowę itp itd. .. I stwierdziłam, że - cóż - trafił mi się typowy facet :) I chyba nie ma sensu próbować go zmienić na siłę.. Bo to chyba i tak się nie uda. Owszem, jak czasem mam już wszystkiego dość i zacznę się awanturować i domagać odrobiny świętego spokoju to M. bierze sprawy w swoje ręce i nawet z żelazkiem się zaprzyjaźni! Tyle, że tak sobie czasem myślę, że po co ten mój wrzask, te nerwy.. że fajnie by było gdyby on taki po prostu był cały czas, a nie tylko po awanturze.. Ale wtedy byłoby chyba za pięknie i za różowo! No i M. musiałby być kobietą!


wtorek, 13 listopada 2012

Instynkt macierzyński i tacierzyński

Dlaczego u kobiet instynkt macierzyński uruchamia się jakoś tak automatycznie? Często już w okresie ciąży, a jak nie to jak tylko ta mała istotka pojawi się na świecie? Są oczywiście wyjątki, depresje poporodowe itp., ale jednak u większości świeżo upieczonych mam instynkt JEST! Pojawia się i .. i kobieta po prostu wie co robić z dzieckiem, jak je trzymać, przewijać, chce z nim spędzać czas. A ojciec? Najczęściej boi się być przy porodzie, boi się wziąść dziecko na ręce, przewinąć.. A już z pewnością na hasło kobiety 'A może zrobimy sobie małego słodkiego dzidziusia? mąż/ facet krztusi się herbatą i w 99% znanych mi przypadkach mówi: "Yyy, jeszcze nie teraz/ Dziecko? Nie! / Dziecko? A po co?/ Ale ja nie chcę mieć dzieci! itp itd." 

Niestety mój mąż nie jest wyjątkiem. I niestety bardzo żałuję, że nie jest typem ojca wpatrzonego w swoją super córcię, zabierającego w wolnej chwili dziecko na plac zabaw, kupującego małej worek zabawek, zrywającego się do niej rano żeby wykorzystać te chwile przed pracą i poukładać z nią puzzle, klocki itp. itd. Nie znaczy to, że w ogóle nie spędza z nią czasu. Bo spędza, ale najczęściej wtedy kiedy sama go o to poprosi albo ja. Jakoś tak żeby sam wpadł na to, żeby z dzieckiem gdzieś pójść, wstać rano i iść pobawić się z córką pozwalając mi choć raz, tak po prostu pospać chwilę dłużej. Bez proszenia się o to.... 
A tak, to czy świątek czy piątek, czy poszłam spać wcześniej od niego, czy później - zawsze rano pierwsza muszę wstać ja... A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jak proszę małą: "Obudź tatusia, niech dzisiaj on poczyta Ci z rana bajeczkę" to słyszę w odpowiedzi: "Ale tatusia nie wolno budzić! Psecies on tak słodko śpi!" I gdzie tu sprawiedliwość, he? :)

Kiedyś mnie to strasznie wkurzało, chciałam mieć w domu jak w filmie. Niestety życie to nie film. I musiałam się nasłuchać trochę historii od znajomych, poczytać w necie jak to mają inne mamy, żeby stwierdzić, że cóż, niestety tak najczęściej bywa, że więcej serca, czasu i cierpliwości do dzieci mają mamy. Prędzej wiedzą i rozumieją o co dziecku chodzi, jak je ubrać na spacer jesienną porą, prędzej zauważą niepokojące objawy, wysypkę, pamiętają kiedy wyszedł pierwszy ząbek... Przejmują się bardziej i są bardziej troskliwsze. I mają większego fioła na punkcie dziecka niż tatusiowie!

Oglądałam jakiś czas temu jeden z programów telewizji śniadaniowej. Tematem była dyskusja o 'partnerstwie' w związkach. O tym, że pomimo 'równouprawnienia' i tak kobiety w domu robią dużo więcej niż mężczyźni, a są dużo mniej doceniane. Bo kobiety wykonują czynności, których po prostu nie widać! Ugotują obiad, który wszyscy zjedzą i nie zostaje po nim śladu! Posprzątają - wpadnie do domu pies, dzieci - i po porządku nie ma śladu! Zrobią pranie, poprasują - ubrania lądują w szafie lub ponownie 'w brudach'. A facet? Facet złoży szafę, wywierci dziury i powiesi obrazy - i to stoi najczęściej latami! I to WIDAĆ! :) I facet ma prawo potem powiedzieć, że jest zmęczony, bo widać, że COŚ zrobił. A kobieta? Kobieta odkurzy, zmyje podłogę, pościera kurze - i kto to zauważy? .. 

Tak naprawdę znam tylko jednego tatę, tak szczerze i prawdziwie oddanego dzieciom. Takiego, który wstaje rano i idzie bawić się z synami klockami w ich pokoju, zabiera ich na rowery, żeby mama mogła spokojnie zrobić obiad i posprzątać dom. I nie trzeba go ani o to prosić, ani mu o tym mówić, po prostu jest to dla niego tak naturalne jak to, że po przebudzeniu idzie człowiek zrobić siku. I nie miał super wzorca ojca w domu, bo jego tata zmarł jak on był mały. I strasznie zazdroszczę mojej przyjaciółce, że ma w domu faceta, któremu przynajmniej w dziedzinie 'ojcostwa' nie trzeba wszystkiego pokazywać palcem. I choć w sprawach domowych jest typowym facetem, nie odróżniającym niebieskiego od granatowego, otwierającego lodówkę i pytającego się gdzie jest masło, choć ma je przed oczami, nie umiejącego prasować i mającego problem z nastawieniem prania, to przynajmniej w tym jednym, bardzo ważnym, rodzicielskim temacie chyba nie ma sobie równych! :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Słowotwórstwo

Że język polski do najprostszych nie należy każdy wie. A jak czasem trudno coś w naszej ojczystej mowie wyrazić, przekonuję się ostatnio coraz częściej słuchając jak nasza Polisława próbuje wyrazić swoje myśli tudzież pochwalić się swoim osiągnięciem. 
"Mamusiu, zobacz jak pięknie UKŁADŁAM puzzle!" :) 
"Mamusiu, popats, sama sobie WYKŁADŁAM mydełko na rączkę!" (czyli wycisnęłam z pojemnika mydło w płynie) 

A że dziecko nas słucha i zapamiętuje to, co do niej mówimy przekonałam się w sobotę. Fatalnie się czułam, było mi niedobrze, do tego ból głowy przeokropny. Leżę na łóżku w pokoju Poli, mała siada obok mnie i mówi: "Mamusiu, jak jesteś chora to będę się Tobą opiekować. I jak coś złego będzie Cię chciało spotkać, to ja Cię zawsze obronię. PAMIĘTAJ!!" :)) To słowa żywcem wyjęte z naszych ust - powtarzamy małej często, że jako jej rodzice będziemy się starali zawsze jej pomóc i ją bronić jak coś złego ją będzie chciało spotkać.. No i proszę, doszło do tego, że to córcia będzie stawać w mojej obronie! :)

czwartek, 1 listopada 2012

O zasypianiu i nocnikowaniu

Pola zasypia tylko ze mną. Myślę, że z przyzwyczajenia. M. bardzo często pracuje do późna i wraca do domu po 22giej, więc siłą rzeczy kąpię i kładę spać małą ja. A jak jesteśmy oboje, to Pola chyba z przyzwyczajenia woła, że bajkę/ historyjkę na dobranoc ma opowiedzieć mama. I najczęściej wyglądało to tak, że układałam się obok niej w jej łóżeczku, opowiadałam bajkę i.. często przy tym zasypiałyśmy obie :) Budziłam się często po godzinie lub dwóch i z racji późnej pory już na nic nie miałam czasu, ani siły i byłam tak zaspana, że nadawałam się tylko do spania. Gorzej, gdy musiałam jeszcze zrobić obiad dla małej na drugi dzień, poprasować lub popracować przy kompie.. I przez to chodziłam spać często po północy, a rano wstawałam zmęczona, z podkrążonymi oczami itp itd. 
I przyszedł w końcu taki moment, kiedy stwierdziłam, że tak dalej być nie może. Że i mi należy się chwila czasu dla siebie wieczorem i że w końcu powinnam kłaść się spać wcześniej niż po północy. Nie powiem, uwielbiam zasypiać koło Poli, opowiadać jej wieczorem historyjki, trzymać ją za rączkę, rozmawiać z nią o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia (wtedy ma na to największą ochotę :) Ale jednak chciałabym w końcu pospać dłużej niż 4-5 godzin.. 

M. chciał podejść do tematu brutalnie. Po prostu zostawić ją w pokoju wieczorem po opowiedzeniu bajki, zamknąć drzwi i niech płacze w niebogłosy. Ale ma zasnąć sama. I tak próbował zrobić pierwszego wieczoru. Dla mnie taka nagła zmiana przyzwyczajeń, zwłaszcza tych wieczornych, kiedy wiadomo, że dziecko jest zmęczone i bardziej marudne - nie ma najmniejszego sensu. Ale M. chciał być mądrzejszy, kazał mi siąść na kanapie i się stamtąd nie ruszać. A tu Pola zostawiona nagle po opowiedzeniu zaledwie jednej bajki (a często opowiadałam jej więcej) sama w swoim pokoju, zaczęła płakać, wzywać mamę, tata do niej, że mama nie przyjdzie, ta w krzyk, że 'mama jest miła i przyjdzie', płacze rozżalona, mi serce pęka, a M. stoi przy jej drzwiach jak mur niewzruszony i mówi, żebym siedziała na kanapie i nawet nie myślała o ingerencji!

Wiem, czasem trzeba być twardym i konsekwentnym. I wiem, że z nas dwoje M. jest twardszy, a ja ta miększa. Ale wydaje mi się, że czasem przesadza z tą swoją stanowczością. Na szczęście zadzwonił mu telefon, poszedł odebrać, a ja weszłam do pokoju zapłakanej Poli. I tak naprawdę wystarczyła jej moja obecność, żeby się uspokoiła. Przytuliłam ją, potem usiadłam obok niej na małym krzesełku, opowiedziałam jej jeszcze jedną bajkę i - zasnęła! M. oczywiście miał mi za złe, że 'znowu byłam miękka'. 
Może i tak, ale nie będę słuchać jak moje dziecko rozżalone płacze, bo nie wie co się dzieje, bo nie było przygotowane na taką sytuację, bo nikt mu wcześniej nie powiedział, że dziś wieczorem będzie 'zmiana'. Bo tak naprawdę wszystko to wyszło spontanicznie. 
Kolejnego dnia uprzedzałam małą, że wieczorem opowiem jej jedną bajkę, dam jej całuska na dobranoc i sama pójdzie spać. Nie za bardzo oczywiście jej się to podobało, ale jak przyszło co do czego, to tak właśnie się stało, po czym na koniec powiedziałam jej jeszcze, że 'Mamusia idzie teraz do kuchni posprzątać i będzie w pokoju obok. I jak coś będziesz chciała to zawołaj mamusię." I.. mała powiedziała 'Dobrze" i zasnęła sama! Trzeciego dnia po opowiedzeniu jej bajki usłyszałam: "A teraz mamusiu życz mi kolorowych snów i idź sobie tam posprzątaj w kuchni" :) I tym oto sposobem od ok. 20:30 jestem już wolna! :) 
Kładę ją do łóżeczka, opowiadam bajkę lub historyjkę, dają całuska, przytulam, życzę kolorowych snów i - wychodzę! 

I tak naprawdę wciąż jestem w szoku jak gładko to poszło! 

Dumna jestem też z innego Polusiowego sukcesu! Od jakiś 2 miesięcy chodzi bez pampersa! Zakładamy jej go tylko na noc, ale i tak rano jest suchy! Używam więc kilka razy tego samego, aż rzep przestaje trzymać. Mała sika przed snem, potem czasem w nocy albo o ok. 5 rano jak się budzi na mleczko. Potem najczęściej idzie do nas do łóżka z butlą, siada miedzy nami wołając już od drzwi sypialni "TATAAAAA! Zrób mojej Poli miejsce" :) Po czym pakuje się na łóżko, siada na poduszce między nami komentując cały czas "Tatuś tu śpi./ Smacznie sobie śpi/ Pola pogłaszcze tatusia po rączce i będzie mu bardzo miło./"
I idzie spać dalej :)

No i tak właśnie nam rośnie mała żabka.. Rośnie.. Zmienia się... Dorasta.. Zdobywa nowe umiejętności.. Patrzeć tylko kiedy pójdzie do przedszkola (za rok), do szkoły .. Ech.. Chciałabym, żeby ciągle była taką małą słodką córcią jak teraz :)

czwartek, 25 października 2012

Dobro, bezpieczeństwo dziecka? Guzik! Tu rządzi pieniądz!

Cóż. Przyznam się. Jestem naiwna. Wierzę, że ludzie są dobrzy i sprawiedliwi. Ufam ludziom, nie jestem na dzień dobry podejrzliwa itp itd. 
Wierzyłam również, że sklepy - mam tu na myśli duże, ogólnopolskie, sieciowe sklepy - z akcesoriami i zabawkami dla dzieci, ubraniami i butami mają jakieś kryteria w temacie doboru asortymentu i sprzedają produkty BEZPIECZNE, SPEŁNIAJĄCE WSZELKIE NORMY, ATRAKCYJNE itp itd. I dupa!
Pojechaliśmy w zeszłym tygodniu na targi jako polski przedstawiciel 2 marek zagranicznych licząc na pozyskanie nowych klientów. Takich osób/ firm jak my było oczywiście sporo i pod wieczór jak hala targowa pustoszała, to sobie chodziłam po innych stoiskach, rozmawiałam, pytałam, wymieniałam poglądy. No i dowiedziałam się, że to nie takie hop siup wprowadzić fajny, dobry i oryginalny produkt do dużego sklepu. Czasem nikt nawet nie chce zobaczyć co to, jak wygląda, jak to się je itp. No chyba, że do partii towaru dorzuci się kopertę :) Rozmawiałam z gościem, który jest przedstawicielem hiszpańskiej marki produkującej butelki, niekapki, smoczki itp o bardzo fajnym designie. Wszystko kolorowe, fajnie zrobione, bez BPA itp. No i co? Jego produktów nawet nikt nie chciał zobaczyć!
A dlaczego? Bo podobno w jednej z regionalnych sieci sklepów dla dzieci ktoś ściąga na lewo z Chin smoczki i butelki bardzo popularnej firmy. Dzięki temu omija koszty związane z narzutem na produkt jaki daje prawdziwy producent. Dzięki temu sprzedając akcesoria dla maluszków po 'normalnej cenie', zarabia dużo więcej. I niby po co miałby rozszerzać asortyment, skoro dla niego wszystkie podobne produkty innych marek będą już na starcie dużo droższe niż te z Chin, więc zarobi mniej? Ale jak mówi polskie przysłowie: "Polak potrafi". I wiecie co? Ja chyba powinnam urodzić się w Australii, czy innym normalnym kraju, gdzie zwykły obywatel nie kombinuje jak tu wszystkich (w tym Państwo) oszukać, orżnąć, wyzyskać, byle samemu mieć więcej. Mnie to zawsze dziwiło, dziwi i pewnie dziwić będzie takie zachowanie. Jestem raczej z tych, którzy prędzej pomogą, od ust sobie odejmą, oddadzą potrzebującym. Dlatego między innymi nawet podniszczone ubranka po Poli nie wywalam na śmietnik, tylko wrzucam ich zdjęcie na gumtree z zapytaniem, czy ktoś pomimo plamek i spranych kolorów ich nie potrzebuje? I zawsze po takim ogłoszeniu moja skrzynka mailowa pęka w szwach i po 1 dniu, a czasem szybciej muszę zamknąć ogłoszenie, bo zgłasza się tyle osób, że wybór tej najbardziej potrzebującej z tego całego grona jest naprawdę nie lada wyzwaniem!

M skwitował to wszystko jednym stwierdzeniem, że niestety, w biznesie rządzi pieniądz i nie ważne czego ten biznes dotyczy.
A ja wtedy pomyślałam sobie, że już wiem dlaczego na rynku działa tyle fajnych, internetowych sklepów z ciekawymi produktami dla maluszków. Cóż, szkoda, że te duże mają inne priorytety, ale z drugiej strony, to dobrze, bo dzięki temu na rynku mogły pojawić się te małe :) Z fachową i miłą obsługą klienta i z fajnymi produktami. A nie ze znudzona ekspedientką, która nawet ceny towaru nie chce sprawdzić..

A my z targów przywieźliśmy dla Bączka dwa prezenty:

 Butelka z tańczącym króliczkiem i kotkiem - tyle, że w naszej butli smoczek jest zwykły, silikonowy, przezroczysty. 


I puzzle :) Na zdjęciu trochę słabo widać, że nie są to takie zwykłe puzzle. Tzn. nie są powycinane w klasyczne kształty, a raczej tak, jakby ktoś skalpelem pociachał je jak leci. Bączkowi układanie tak się spodobało, że puzzle są w użyciu przynajmniej kilkanaście razy dziennie. A fajne jest w nich też to, że dużo się na obrazku dzieje i można przy okazji opowiedzieć tu niezłą historię :) No i podszkolić swoje słownictwo! :)

sobota, 20 października 2012

Po rozłące, wizyta dziadków oraz rozmowy z życia wzięte

3 dniową rozłąkę nasza córcia zniosła dużo lepiej niż ja :) Co prawda nie dzwoniłam co 5 minut do niej, a jedynie 2 razy dziennie, ale tęskniłam bardzo. Wiedziałam, że zostaje w najlepszych rękach, że nie będzie chodzić głodna, brudna, ani nie będzie się nudzić.. Dzięki temu, że została pod dobrą opieką nie musiałam się zamartwiać, czy wszystko u niej ok i mogłam spokojnie przez 2 dni być na targach i załatwiać tak zwane interesy :) A na targach było bardzo ciekawie i owocnie. Wróciliśmy z głowami pełnymi nowych pomysłów, nagrodą dla 1 z 5 najlepszych produktów na targach, mnóstwem kontaktów i nowymi znajomymi. Przy okazji pobytu w Warszawie spotkaliśmy się też ze znajomymi, więc było i służbowo i prywatnie, i z całą pewnością intensywnie! 
Było też trochę wojny z M., który jednak próbował przed wyjazdem namówić mnie, żebyśmy spróbowali zabrać ze sobą małą i zostawić ją z jego rodzicami, ale byłam nie ugięta! Ona ich tak rzadko widuje, że zostawienie jej z nimi na cały dzień (1o godzin) przez 2 dni mogłoby się zakończyć katastrofą. Przede wszystkim przez cały czas denerwowałabym się, czy wszystko u niej ok. Czy przypadkiem babcia nie puściła jej bajek i nie zajęła się sobą, albo poszła na balkon palić fajki zostawiając ją bez opieki? Czy ją odpowiednio ubrali na spacer, czy nie biega w ich zimnym mieszkaniu (non stop je wietrzą, żeby nie śmierdziało fajkami, bo dziadek pali u siebie w pokoju, drzwi zamyka, ale i tak smród papierosów czuć w całym domu). No i co by było, gdyby drugiego dnia rano mała powiedziała, że nie chce zostać z dziadkami, że nie puści mnie lub M. do pracy i uderzyłaby w płacz? Na pewno bym jej wtedy nie zostawiła u dziadków i cały dzień byłabym wkurzona, że przyjechałam na targi, a nie mogę na nich być i zastanawiałabym się, co takiego jej dziadki zrobiły lub powiedziały albo właśnie nie zrobiły, że nie chce z nimi zostać? M. próbował mnie nakłonić tłumacząc, że powinniśmy spróbować ją z kimś z rodziny zostawić itp. Ok, na 2, 3 godziny jasne. Ale na cały dzień, tak od razu? Niee... Nie będę robić dobrze jego rodzicom krzywdząc przy tym dziecko. Może jestem przewrażliwiona, ale nie ugnę się w tym temacie. Widziałam nie raz, jak babcia odzywa się do swojego drugiego wnuka (w wieku Poli) mówiąc: "Nie dotykaj!/ Nie ruszaj!/ Spadaj!/ Zostaw to, bo wleję Ci w tyłek!/ ". Z naszych ust NIGDY takie słowa do dziecka nie padały i nie padną i taki sposób wychowywania dzieci jest mi zupełnie obcy"! I nie pozwolę, żeby ktoś moje dziecko straszył laniem w tyłek nie mówiąc już o biciu! 

Poza tym, po raz pierwszy chyba odkąd nasza rodzina liczy 3 osoby dziadkowie postanowili nas odwiedzić weekendowo! I to tuż przed wyjazdem na targi, kiedy mieliśmy jeszcze trochę pracy do zrobienia. No ale cóż, zadzwonili w piątek wieczorem, że w sobotę przyjeżdżają. Już pomijam fakt, że mogli zadzwonić dzień lub 2 dni wcześniej, ale dobrze, że w ogóle się zapowiedzieli.. Przyjechali na 1 dzień, bo przecież oni u nas nigdy nie śpią, pomimo tego, że jest miejsce i ich zawsze do tego namawiamy. Dziadek od razu ruszył do natarcia na Polę mówiąc: "Daj mi rękę!" A Bączek, jak to małe dziecko, które spotyka obcą lub prawie obcą osobę (ostatni raz widziała ich w wakacje), na początku jest nie ufne. Ale dziadek się nie poddawał:"Choć, wezmę Cię na ręce" (nie mieliśmy wózka, bo od dawna go nie używamy, Pola chodzi na własnych nóżkach). Mówię więc do dziadka, żeby jej nie brał, bo ona spaceruje sama. Ale nawet gdybym się nie odezwała to i tak mała swoim zachowaniem wyrażała dobitnie "NIE!" chowając się za mnie. Ale trochę czasu razem spędziliśmy, pospacerowaliśmy korzystając z pięknej pogody i mała się zaczęła przełamywać. Dziadkowie byli zszokowani jak ona pięknie mówi, śpiewa piosenki, że można z nią normalnie porozmawiać. Bo syn siostry M., miesiąc od niej starszy mówi ponoć tylko 'mama, tata' i coś tam po swojemu, czego babcia i dziadek nie rozumieją. Babcia cały czas próbowała zyskać uwagę Poli. Niestety robiła to w -jak dla mnie głupi sposób. Widząc, że mała idzie alejką i szuka w trawie kasztanów, zamiast jej w tym pomóc, pokazać jej gdzie leży kasztan, to babcia wołała non stop "Daj mi rękę!/ Choć do babci", a potem jak już dotarliśmy na kawę do nas do domu i mała zainteresowała się książeczkami z naklejkami od dziadków, to babcia próbowała ją łaskotać tu i tam. W końcu Pola nie wytrzymała i wypaliła: "Przestań! Nie podoba mi się takie zachowanie!" hehe Mina babci - bezcenna!
Potem było jeszcze kilka sytuacji, w których ewidentnie widać było brak znajomości zwyczajów małej i tego, co jej w domu wolno, a czego nie. I widać było po zachowaniu babci, że u niej w domu dzieciom nie wolno chyba nic. No może jedynie oddychać, oglądać bajkę (to z reguły robił u niej jej wnuk jak ich odwiedzaliśmy) lub skakać po kanapie, na co pozwalała u siebie Poli, a na co z kolei my jej nie pozwalamy w domu. I tak na przykład Pola siedząc na kanapie z babcią, nagle spojrzała na okno i woła: "Ojej, mamo, zapomniałyśmy podlać kwiatuszków! Chodź, pomogę Ci!" i zerwała się z kanapy zabierając po drodze pustą konewkę z parapetu i biegnąc do mnie do kuchni, żebym nalała wody. A babcia leci za Polą, wyrywa jej konewkę z ręki i woła "Zostaw to! Nie wolno!" Ja na to: "Daj Polciu konewkę, zaraz podlejemy kwiatuszki" po czym wytłumaczyłam babci, że mała mi pomaga w sprzątaniu i podlewaniu kwiatków w domu i że jej na to pozwalamy. Babcia zrobiła obrażoną minę, ale mam to gdzieś! Nie będę dziecku zabraniała czegoś tylko dlatego, że babcia tak chce!

Ogólnie nie było tak źle podczas ich wizyty, ale jednak na koniec stwierdziłam, że dobrze, że się nie ugięłam M. bo dziadki mogłyby sobie z małą nie poradzić. A zabraniając jej wszystkiego mogliby rzeczywiście doprowadzić do tego, że nie chciała by z nimi na drugi dzień zostać.

A na koniec przytoczę Wam jeszcze kilka hitów z ostatnich dni:
Pola : "Mamusiu, gdzie jesteś?"
Ja: "W łazience"
Pola: "A co robisz?"
Ja: "Kupkę"
Pola: "A dużą i śmierdzącą?

Pola wczoraj zadomowiła się na dobre w dużym pokoju. Chcąc ją jakoś odciągnąć do jej pokoju powiedziałam: "Chodź Polciu, pójdziemy do Twojego pokoiku i poukładamy puzzle"
Pola: "O. Będzie świetna zabawa!
:)

Pola zasypia w swoim łóżku. Nagle się zrywa i mówi: "A gdzie tatuś?"
Ja: "W pracy. Wróci późno."
Pola: "To chodźmy spać do tatusia łóżeczka. Jak wróci z pracy to go złapię za rączkę i pogłaszczę i będzie mu bardzo miło."

Robienie czegoś, żeby nam 'było bardzo miło' oraz dziękowanie nam za wszystko - 'Dziękuję mamusiu, że mnie ubrałaś./ Dziękuję tatusiu za soczek/ Dziękuję mamusiu, że mi podałaś klocki itp" weszło Poli mocno w nawyk. I muszę Wam powiedzieć, że za każdym razem jak głosi swoje słodkie podziękowania to robi mi się niezwykle miękko na sercu i mam ochotę ją wyściskać tak mocno, na ile mi tylko pozwoli. Bo jak ją przytulam za mocno to słyszę: "Mamusiu, nie ściskaj Poli tak mocno. Bo Pola jest jeszcze malutka i tak mocno nie wolno.' :)

poniedziałek, 15 października 2012

Historyjki zamiast bajek oraz pierwsza poważna rozłąka

Przez pewien czas Pola zasypiała po opowiedzeniu jej bajeczki. Najlepiej o zwierzątkach :) Puszczałam więc wodze swojej fantazji, uśpione w zasadzie przez długi czas pod wpływem 'dorosłego' myślenia szablonowego nakierowanego głównie na obowiązki pracowe i domowe i myślenie co jeszcze zrobić, czego nie zrobiłam, że chleba nie ma na kolacje i karma dla psa się skończyła.. Same wiecie jak to jest.. :)
No więc puszczałam te moje wodze fantazji do czasu.. do czasu, kiedy to Polisława zamiast bajek zapragnęła usłyszeć 'historyjkę'. Czyli coś z prawdziwego życia :) I tak opowiadam jej teraz to, jak mając kilka lat złamałam rękę na lodowisku i miałam gips albo opowiadam to, co razem przeżyłyśmy - czyli na przykład jak ostatnio bolały mnie i piekły oczy i pojechaliśmy razem z M. i oczywiście naszym Bączkiem do szpitala, że była kolejka, że chłopiec przede mną miał rękę w bandażu, bo sobie ją rozciął na szkle i przyjechał na szycie.. A nasza Pola z tych wszystkich historii tworzy własne. I tak oto ostatnio myjąc jej ręce usłyszałam, że 'Tata zbił mamę i mama pojechała do szpitala i pan chirurg założył jej gips" :)
Ostatnio wplata też do swoich opowieści fragmenty wierszyków i tekstów z książeczek, które jej czytamy. I tak to wczoraj zainspirowana 'Zosią Samosią" stwierdziła, że "Pola Zosia Samosia. Wszystko sama sama. A mama mówi 'Toś Ty głupia". 
Czasem te jej wersje naprawdę są przerażające (jak ta z pobiciem mamy), a czasem mocno zabawne. Dobrze, że nasza niania zna fantazję Poli, bo inaczej mogłaby pomyśleć że mamy dom pełen patologii :)

A przed nami pierwsza poważna rozłąka. Jedziemy z M. na 2 dni na targi i zostawiamy córcię z nianią. Będzie u nas nocować w tym czasie i wiem, że zostawiam ją w najlepszych rękach. Było kilka pomysłów, ale ten w końcu wygrał. Targi mamy w Warszawie, czyli w mieście, w którym mieszkają Poli dziadkowie. Ale że dziadkowie widują ją rzadko, to jak dla mnie nie ma opcji, żeby zostawić z nimi małą na cały dzień. 10 godzin! Ani nie wiedzą jakie mała ma zwyczaje, na co jej pozwalamy, czego zabraniamy, jak się zachowuje w różnych sytuacjach, jak my na te sytuacje reagujemy. A babcia jest typem krzyczącym, na nic nie pozwalającym i podejrzewam, że dla obu stron byłoby ciężko. 2, 3 godziny to co innego niż cały dzień. Na tak krótki czas może bym i zostawiła Polisławę z dziadkami.
A tak to Pola będzie przede wszystkim u siebie, więc będzie czuć się bezpiecznie i pewnie. Będzie w dobrych rękach, a ja będę mieć pewność, że nie chodzi głodna, posikana, zapłakana, czy brudna. Choć co do płakania, to mam nadzieję, że tego unikniemy.. :) 
Nie będzie nas 2 noce. Niecałe 3 dni. Nie wiem jak to przeżyję :) Będę tęsknić okropnie. No ale cóż, kiedyś musiał nastąpić ten 'pierwszy raz'. I pewnie będzie tak, że to ja będę najbardziej to przeżywać, a Pola nawet nie zauważy że nas nie ma.


niedziela, 7 października 2012

Mamunia!

Od kilku dni Pola zwraca się do mnie 'Mamuniu!" Nie wiem gdzie to usłyszała i skąd jej się to wzięło, ale jak tak do mnie mówi, to mam przeogromny problem, żeby jej na przykład czegoś zabronić. Bo jak tu skarcić dziecko, które siedząc przy stoliku i pijąc herbatę, machnęło ręką i ową herbatę wylało zachlapując obrus, książkę i dywan. I woła: "OJEJ, MAMUNIU! Narobiłam bigosu!"

I tu mnie ma! A raczej moje rozmiękczone serce :) 

A jak do tego dołożyć co chwilowe podziękowania naszej córci: "Mamuniu, dziękuję za soczek!/ za kanapeczkę!/ za ubranie mnie!/ za zupkę-pychotkę! itp itd." to już macie pełny obraz naszej słodkiej dziewczynki, na którą naprawdę trudno się gniewać :) Można jedynie przeogromnie kochać, przytulać i całować póki jest jeszcze mała i nie powie, żeby nie robić jej obciachu ;)

środa, 3 października 2012

Dziecięce wspomnienia

Chciałabym - jak chyba każda mama - aby jej dziecko miało same miłe i fajne wspomnienia z dzieciństwa :) Wiem, że to utopia, bo i te bolesne i przykre są częścią dnia codziennego. Bo nie udało się ułożyć piramidki z klocków albo puzzli, bo trafił się guz na czole albo rozcięte kolano. Bo mama nie kupiła tego co dziecko chciało. Ale jak tylko mogę, to staram się sprawić, aby jednak było miło i wesoło :) 
Jako że weekend i że pogoda cudna, więc zapakowaliśmy się do auta i siup za miasto. Ale tym razem nie na zieloną trawkę i nie łapać motyle, a do Dinolandii oglądać dinozaury! Może brzmi strasznie, ale uwierzcie - dinusie straszne nie są. A momentami nawet zabawne :)



Pierwsza część parku to wesołe miasteczko. Wstęp wolny, ale niestety za atrakcje trzeba płacić. Na szczęście ceny przyzwoite, za to większość dostępna dla dzieci od 5 roku życia. Mamy więc i strzelnicę (to dla tatusiów) i karuzelę trochę przypominającą Gwiezdne Wojny, bo siedzi się w czymś co mi przypominało kapsułę, jeździ się tym dookoła wielkiej fontanny ze zwierzątkami i jak któreś z nich otworzy paszcze i zaatakuje nas strumieniem wody, oddajemy mu również strzelając wodą z wielkiego, kosmicznego pistoletu. Mamy też specjalny plac zabaw dla maluszków. Płacimy 6 zł i nasze dziecię może szaleć bez ograniczeń czasowych! A do dyspozycji ma 3 trampoliny, 2 dmuchane zamki ze zjeżdżalniami (mały i duży), 2 labirynty ze zjeżdżalniami do kulek, huśtawki itp itd.Naprawdę jest gdzie szaleć!

Niestety za wstęp na teren parku z dinozaurami musimy już zapłacić. Nam spacer (idzie się wyznaczoną ścieżką) zajął jakieś pół godziny, 45 minut. Po drodze mija się różne jaszczury i inne wielkoludy (wszystkie ponoć naturalnych rozmiarów). Przy każdym opis w 3 językach, co uważam za duży postęp jak na warunki polskie ;) Niektóre stwory wydają odgłosy, inne machają ogonami i kłapią paszczami, jeszcze inne wierzgają łapami. Jest też jeden wielkolud, który macha ogonem i sika (i oczywiście mi się dostało), jest taki który płacze - a dlaczego? Wystarczy przeczytać dziecku spisaną obok na kamiennej płycie bajkę.

Pola wróciła do domu pełna wrażeń! I teraz co wieczór każe opowiadać sobie bajkę 'o dinusiu, który płakał". Co chwilę wspomina też dinusia, który obsikał mama i Polę, pyta kiedy pojedziemy na trampolinę..

W niedzielę z kolei poszliśmy 'na kasztany' i po popołudniowej Poli drzemce robiłyśmy ludziki. Teraz nowi koledzy Poli stoją dumnie na stoliku w jej pokoju i kto przychodzi, musi się z nimi zapoznać :)

Ale na szczęście Pola jest wierna i 'najbardziej na świecie' wciąż kocha tylko 'mamę i tatę'. A ludziki kasztanowe, misie, psa i inne swoje zabawki co najwyżej 'kocha', tak zwyczajnie lub jedynie lubi :)

A z nowych słów jakie Pola ostatnio wymyśliła, warte zapisania w pamięci jest hasło, że "Pola nie bojała się dinusiów", co jak łatwo się domyślić oznacza, że dinozaurów się nasze dziecko nie bało.
Bączek ma też ostatnio po raz kolejny etap bicia nas. Zauważyłam, że robi to wtedy kiedy jest pełna emocji (wszelakich - zarówno radości, jak i złości) i nie potrafi ich wyrazić. Kiedyś uderzyła w takiej właśnie euforii M. Tata się zdenerwował, zwrócił dziecku uwagę, a Pola jak to Pola - w takiej sytuacji uderza w płacz. I z tego płaczu znowu uderzyła M. Więc M. postawił małą w kącie i próbuje z nią na ten temat porozmawiać. Gdy się w końcu uspokoiła, pyta się jej: "Wiesz, dlaczego stoisz w kącie"
Pola: "Tak. Bo Pola bijała tatę" :)

Heh, dobrze że byłam wtedy w pokoju obok i Pola nie widziała mojej rozbawionej miny :))

A tak przy okazji: czy Wasze dzieci też tak mają? Że wyrażają emocje bijąc ręką po kanapie, po mamie/tacie itp? Co robicie w takich chwilach? U nas nie działa ani rozmowa, ani tłumaczenie, ani odwracanie się w drugą stronę..

piątek, 28 września 2012

Zmiany, zmiany i urodzinowe pomysły

Wiele się działo i ciągle się dzieje. Ale brak czasu i obecność M. w domu patrzącego mi w monitor nie sprzyjały pisaniu. Ale dziś mąż 'w terenie', więc mogę wreszcie podzielić się tym co u nas :)

Zachorował nam pies. Przez kilka dni był bez życia. W końcu dostał zastrzyk na obniżenie gorączki, bo okazało się, że ma 39,5 st. i jakby ręką odjął! Pies wyzdrowiał, mnie dopadło! A raczej moje oczy... Pierwsza diagnoza okulistki: zapalenie spojówek. Po tygodniu leczenia oczy nadal mnie szczypały i były czerwone jak pomidory, więc poszłam do innego specjalisty. Tym razem lekarka załamała ręce i postawiła nową diagnozę: bardzo zaawansowany stan zapalenia rogówki, pogłębiony przez stosowanie wysuszających kropel do oczu poleconych przez panią doktor nr 1. I takich to mamy wspaniałych lekarzy! Nic, tylko powystrzelać!
 Leczę się od tygodnia, przede mną jeszcze 2 tygodnia zakrapiania oczu. 3-tygodniowa kuracja! Pięknie! ... 

W między czasie zachorowało nam dziecię, choć słowo 'zachorowało' jest chyba na wysort. Dostała strasznego kataru - śpiki miała do kolan, a po 2 dniach pojawił się też suchy kaszel. Poszłyśmy więc do pediatry, bo o ile katar po 2 dniach prawie zniknął, to kaszel był niepokojący. Mała w nocy dostawała ataków, aż ją 'zatykało'. U pediatry okazało się, że każde dziecko czekające w kolejce ma dokładnie takie same objawy plus niewielka gorączka lub stan podgorączkowy w kilku przypadkach. Pola dostała 3 syropy, tantum verde do psikania do gardła i żel do nosa na katar. Wszystko bez recepty. Wszystko za prawie 80zł. Cóż, nie od dziś wiadomo, że najlepiej jest nie chorować. I tyczy się to zarówno kiepskiej fachowości lekarzy (patrz: mój przypadek i konieczność weryfikacji pierwszej diagnozy u drugiego specjalisty, a co za tym idzie konieczność podwójnej zapłaty) i wysokiej ceny leków.... 

Pola przez swoje przeziębienie siedziała 4 dni w domu. Czwartego dnia jej skrywana energia była już na tak wysokim poziomie, że zamiast chodzić po mieszkaniu, córcia zaczęła wszędzie skakać :) A jak piątego dnia wyszła na spacer to jakbyśmy psa ze smyczy spuścili :) 

A ja ostatnio trochę się zmieniłam. W sumie sama nie wiem jak to wyszło. 
Siedzą we mnie dwie sprzeczności. Z jednej strony jestem typem, który woli wszystko zrobić sam. Wynika to trochę z tego, że już nie raz się przekonałam, że sama zrobię coś lepiej, bo inni zrobią to po łebkach albo trzeba ich prosić kilka razy, co jest denerwujące. Wynika to też z tego, że gdy moja mama chorowała to był taki okres, kiedy o wszystko się w domu awanturowała. Chyba chciała przez to wykrzyczeć swoją złość na chorobę. Wracała z pracy i dostawało mi się za zabawki, które rozrzucił po pokoju mój młodszy brat, za to, że tata robiąc sobie kolację nie poskładał w kuchni (i nie ważne, że wcześniej wszystko posprzątałam na błysk). Dlatego od pewnego momentu, aby uniknąć awantur sprzątałam wszystko o co mogła być wojna, a że nie wiedziałam o której mama dokładnie wróci, więc cały czas 'byłam w pogotowiu', aby po zabawie młodego klocki nie zostały na stole, aby po kolacji nie było okruszka na stole.. 
To wszystko przekładało się na to, że dużo obowiązków domowych brałam po prostu na siebie. Mój mąż jak sam twierdzi jest leniwy i sam się do pracy zwłaszcza domowej nie garnie. Cóż, tak go rodzice wychowali. W domu od sprzątania jest baba, a mąż? A mąż wraca z pracy zmęczony i musi odpocząć. Tak jakby kobieta w pracy nic innego nie robiła tylko wypoczywała! Ale odłóżmy temat jego wychowania i zwyczajów w jego domu na inny moment. W każdym bądź razie ja sprzątałam, gotowałam, prałam itp. Początki naszego 'wspólnego mieszkania' nie były łatwe, ale z czasem M. nauczył się, że odkurzacz w rękach faceta to nie grzech, że umycie wanny po sobie to standard, że umycie naczyń nie umniejszy jego 'męskości' itp. Ale jeśli chodzi o ścieranie kurzy - w tym np. z jego biurka - to nadal nie widzi sensu :)
Więc sprzątanie z reguły wyglądało tak, że ja doprowadzałam całą łazienkę do stanu przyzwoitości - myłam wannę, sedes, umywalkę, podłogę, półki, lustro... M. odkurzył całe mieszkanie, wyrzucił śmieci, jak trzeba było to rozwiesił lub zebrał pranie. Ale już czyszczenie kurzy w całym mieszkaniu robiłam ja, kuchnię - szafki, kuchenkę, okap, stół - sprzątałam ja. Pokój małej i naszą sypialnię też ogarniałam ja. Jeśli byliśmy wszyscy wtedy w domu, to szło mi to bardzo opornie, bo Pola przecież musiała 'pomóc mamusi'. Zabierała mi płyn do czyszczenia mebli, siama chciała sprzątać, z czego często był większy bałagan, a ja w połowie miałam już dość! 
M. w tym czasie 'pracował przy komputerze' albo był w pracy. Ale od pewnego czasu udało mi się 'wywalczyć', żeby w sobotę do południa 'nie pracował', tylko zabierał małą na spacer, na plac zabaw albo na zakupy. Ja w tym czasie mogłam spokojnie posprzątać i ugotować obiad. I to wszystko w czasie o połowę krótszym niż przy udziale Poli! Kiedyś sprzątanie mnie odstresowywało. Ale odkąd uczestniczyła w nim córcia, stało się czymś, za czym zupełnie nie przepadałam i co mnie totalnie wyprowadzało z równowagi. 
A teraz? Mała spędza więcej czasu z tatą co od razu się odbiło (i to BARDZO pozytywnie) na jej relacjach z M., mieszkanie w końcu wygląda przyzwoicie, nawet udało mi się ostatnio wyprać wszystkie firanki i zasłony oraz dobrać się do kątów, które sprzątałam wcześniej jedynie przed świętami :) No i nie miałam piany na ustach  od sobotniego poranka ;)

Ciężko mi było się 'przełamać'. Ciężko mi było i jest nadal prosić kogoś o pomoc, o wyręczenie mnie w jakiejś czynności, ale wiem, że mój mąż sam na pewne rzeczy nie wpadnie i jemu trzeba to wyłuszczyć i to DUŻYMI literami. I generalnie nie ma problemu ze zrobieniem tego, czy owego, ale jak sam twierdzi - trzeba mu o tym powiedzieć, bo on zbyt domyślny w temacie domowych obowiązków nie jest. 

Jak wiecie jestem z tych mam, co pracują i Polą opiekuje się w ciągu dnia niania. Mam w związku z tym czasem wyrzuty sumienia, że tak niewiele czasu z córką spędzam.. Bo co to jest? Chwila rano zanim wyjdę do pracy i potem wieczór... Rano to akurat tyle, żeby ją ubrać, zjeść z nią śniadanko, a w między czasie porozmawiać, chwilę się pobawić, może poczytać bajkę. Wieczorem już mamy więcej czasu na wspólne malowanie kredkami, farbami, zabawy ciastoliną, czytanie bajek, spacer, rozmowy.. I czasem mi smutno, że coś zrobiła po raz pierwszy nie przy mnie, tylko przy niani. Ale wiem też, że gdybym nie pracowała tylko zajmowało się domem i dzieckiem to nie czułabym się do końca szczęśliwa. Ja lubię ruch, lubię coś robić, mieć jakieś zajęcie, lubię jak coś się dzieje, lubię pracę z ludźmi, nie lubię monotonii. Wiem, że gdybym nie mogła się w żaden sposób realizować zawodowo to stałabym się zgorzkniałą sknerą i pewnie mąż by mnie zaraz rzucił! :)

W związku z tym, jak pojawiało się hasło wyjścia wieczorem na piwo ze znajomymi, czy na imprezę to z reguły mówiłam M., żeby poszedł sam, bo ja wolałam zostać z Polą. Poza tym w naszym przypadku każde nasze wspólne wyjście wieczorem oznacza konieczność poproszenia niani o przyjście i opiekę nad małą, a niestety nie robi tego za friko.
Ale spotkałam kiedyś koleżankę z liceum, mamę dwóch małych łobuziaków. Wymieniłyśmy się nr telefonu, zdzwoniłyśmy się pewnego pięknego dnia i umówiłyśmy się na wieczorne ploty. Ale dawno tego nie robiłam :) Gadałyśmy ze 3 godziny i nagadać się nie mogłyśmy! Oczywiście temat mężów i dzieci był numerem 1, ale udało nam się też wymienić poglądy na inne tematy. Wróciłam do domu uśmiechnięta, zrelaksowana i z doładowanymi bateryjkami :) Dziecko smacznie spało, mąż czekał w łóżku, mieszkanie nie spłonęło. I pomyślałam sobie, że tak naprawdę życie moje kręci się tym samym torem i stało się sama nie wiem kiedy - monotonne. Praca, dom, praca, dom.. Plus mała odskocznia w postaci weekendowego wypadu za miasto, wyjścia z Polą na zajęcia dla dzieci, spotkania na kawę ze znajomymi poznanymi właśnie na owych zajęciach, od czasu do czasu wypad do Warszawy do znajomych.. Kocham moją Polę nad życie i uwielbiam spędzać z nią czas, ale zrozumiałam (matko, ileż to trwało! :), że jak raz na czas wyjdę wieczorem na piwko z koleżankami to jej się nic nie stanie. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że M. niestety nie jest typem ojca wpatrzonego w swoje dziecko jak w obrazek, poświęcającego mu cały swój wolny czas, bawiącego się cały dzień z dzieckiem na dywanie, czy biegającego z dzieckiem po parku.. No niestety. Jest za to typowym facetem, który nie za bardzo chciał mieć dzieci, nie za bardzo wiedział jak się z małym dzieckiem obchodzić, a jak podrosło to nie za bardzo wiedział jak może się z nim bawić. Dopiero jak Pola stała się dzieckiem, z którym można się skomunikować, które umie wyrazić swoje chęci, umie zbudować coś z klocków, umie trzymać kredkę w ręce itp, dopiero wtedy M. zaczął jakoś bardziej i chętniej spędzać z nią czas. Wcześniej miałam obawy, czy sobie poradzi z nią sam na sam. Teraz wiem, że tak. 
Wiecie, to żadna frajda i relaks wyjść z domu wieczorem 'na miasto' nie mając pewności, czy mąż będzie pamiętał o tym, żeby dziecko wykąpać, że do wieczornego mleka trzeba dosypać łyżkę kaszki itp itd. Teraz, jak wiem, że sobie oboje poradzą mogę iść i się w pełni wyluzować :) 

I tak sobie myślę, że te małe-duże zmiany poprawiły także relacje między mną i M. I mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. I że nie skończymy jak Tommy Lee Jones i Meryl Streep w filmie 'Dwoje do poprawki', na którym byłam ostatnio w kinie z koleżanką :)

A przede mną nie lada wyzwanie - urodziny M.! Jak pamiętacie, mój mąż w moje urodziny zorganizował mi cały dzień. Dzień pod hasłem 'wspomnienie z Tajlandii". Byliśmy więc najpierw w kinie, potem w restauracji tajskiej na obiedzie, a potem zafundował mi masaż tajski! Wszystko było niespodzianką, wszędzie byłam prowadzona i nie miałam bladego pojęcia gdzie idziemy. 
Tym samym poprzeczkę mąż ustawił wysoko. Kombinowałam i kombinowałam jakby jemu zorganizować urodziny i w końcu wymyśliłam! Urodziny ma we wtorek. Pójdziemy więc na obiadokolację i do kina. Powiem mu, że to taki 'wstęp', bo właściwy prezent nie dotarł na czas, że poczta zawaliła itp. A właściwy prezent dotrze w sobotę w postaci znajomych z Warszawy, którzy przyjadą do nas na weekend. Mam nadzieję, że dotrą najpóźniej w południe. Jeszcze nie wiem jak to zorganizować, żebyśmy byli wtedy w domu, a może lepiej żeby nas nie było? Zostawiłabym im klucze u naszego blokowego portiera i jak byśmy wrócili z M. ze spaceru to miał by niespodziankę? :) Zjedlibyśmy szybko obiad i - tutaj też nie wiem jeszcze jakiego fortelu użyję - ale musielibyśmy wyjechać gdzieś koło 14. Wykupiłam na zakupach grupowych dla 8 osób 3-godzinną zabawę w paintball. Wciągnęłam w spisek kolegów M. i wszyscy się mocno podjarali pomysłem :) Mam tylko nadzieję, że nikt nie puści pary z ust - 2 lata temu też organizowałam 'niespodziankę-przyjazd przyjaciół z Warszawy i wyjście wieczorne do knajpy'. I jeden z kolegów M. wysłał do wszystkich znajomych, w tym do M. zapytanie "czy wpadają na imprezę niespodziankę?"...
Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze i nie będzie padało. Choć może paintball w deszczu jest fajniejszy? :) 

No nic, rozpisałam się dziś i zrobiło się późno. Mam nadzieję, że kolejny wpis będzie za mniej niż tydzień ;)

czwartek, 27 września 2012

Rozstrzygnięcie konkursu.

Tym razem nikt nie trafił w przysłowiową 'dziesiątkę'. Pola zrobiła jednego dnia (według krokomierza) prawie 16300 kroczków, choć myślę, że w rzeczywistości było ich dużo więcej.. Przed południową drzemką urządzenie wskazywało nieco ponad 8 tysięcy, a po drzemce nagle spadło do ponad 7.. I nie pytajcie mnie dlaczego :) 

Niniejszym ogłaszam, że pieluszki Pampers Active Baby w wybranym rozmiarze oraz chusteczki nawilżające wędrują do:
1) K
2) Asi
3) Olguśki

Wszystkie mamy proszę o maila i podanie danych odnośnie rozmiaru pieluszek oraz adresu do wysyłki (ciazowy@gmail.com). 

Przekażę je dalej :)

Gratuluję i dziękuję za udział w zabawie :)

sobota, 22 września 2012

Konkurs!


Nie robiłam nigdy na blogu konkursów, aż tu przyszła pora :) Dostałyśmy z Polą krokomierz oraz paczkę pieluszek Pampers i chusteczek nawilżających w prezencie. Naszym zadaniem było zmierzenie ile kroków maluch robi dziennie - od rana do wieczora. 
Krokomierz zaczepiłam jej we wtorek rano, ale że bardzo jej się spodobał nowy gadżet, to z mierzenia nic nie wyszło, bo kilka razy w ciągu dnia wcisnęła przycisk 'reset' . W środę było lepiej. Zaczepiłam go bardziej z tyłu, o szlufki w spódniczce. Ale że przyczepiony był nie pionowo, tylko poziomo, to jakoś nic nam nie policzył. I dopiero za trzecim razem udało nam się uzyskać wynik :) 

I tu pojawia się KONKURSOWE pytanie. Jak myślicie, ile kroków pokazał wieczorem licznik?

Dla 3 mam, które będą najbliżej prawidłowej odpowiedzi Pampers przygotował nagrody: Pieluszki oraz chusteczki nawilżające.

Konkurs trwa do środy, 26.09.2012 do godz. 23:59.
Zwycięzców ogłoszę dzień później. 

No to zgadujcie! :)

wtorek, 18 września 2012

Najpiękniejsze wyznanie miłości :)

Miałam pisać dziś o zaległych historiach, ale .. tyle się tego codziennie dzieje, że chyba skupię się na tych bieżących :) 
Myję dziś wieczorem zęby. Podchodzi do mnie córcia, obejmuje mnie za nogi i mówi: "Kocham" Pytam się więc: "A kogo?" Pola na to: "Mamusię. Najbardziej ze wszystkich mam. Na świecie" .. I normalnie aż łzy mi się w oczach zakręciły. Ze wzruszenia. I z radości. I z dumy. Ach.. :) A chwilę później Pola poszła do taty i będąc (chyba) pod wpływem mojego wzruszenia wyznała miłość również jemu mówiąc: "Kocham tatusia. Najbardziej ze wszystkich tat." :) Zabawnie czasem wychodzi jej odmiana rzeczowników w liczbie mnogiej - tak jak tutaj 'tat' zamiast 'tatusiów' albo zabawków zamiast zabawek.

Zastanawiałam się też ostatnio nad kwestią zwracania się do dziecka. Czy mówicie do swoich dzieci 'Mamusia przygotuje Ci kanapkę" czy "Zrobię Ci kanapkę"? Ja muszę się przyznać, że częściej korzystam, a w zasadzie korzystałam z tej pierwszej formy. Nie wiem czemu, jakoś tak instynktownie odkąd Pola jest z nami tak się do niej zwracałam. A potem jak mała zaczęła mówić to zauważyłam, że mówi podobnie, czyli "Pola narysuje" zamiast "Narysuję." / "Pola idzie na spacerek" zamiast "Idę na spacer". I stwierdziłam, że być może mówi tak dlatego, że ją tego nauczyłam? Potem przeczytałam gdzieś, że zwracanie się taką formą do dziecka nie jest właściwe, bo przecież my - dorośli/ rodzice nie mówimy tak do siebie, więc chcąc traktować dzieci jako równych sobie powinniśmy do nich zwracać się normalnie, jak w normalniej rozmowie z mężem/ żoną/ koleżanką itp. Co jest przecież tak oczywiste, że aż zdziwiłam się, że tak późno sobie to uświadomiłam! 
Od tej pory zaczęłam zwracać uwagę, czy to tylko ja tak mam, czy inne mamy też. I co? No i pocieszyłam się, że chyba co druga mama tak ma :) Co druga mówi: "Mama Ci poda/ Mama Ci kupi/ Mama Cię ubierze itp. itd." A jak to jest u Was?

Z innych, powakacyjnych wieści to zapisałam Polę na nowe zajęcia dla maluszków. Fajnie, bo w czasie wakacji kiedy tak naprawdę zajęć nie było, zaprzyjaźniłyśmy się - Pola z koleżanką z grupy zajęciowej, Zuzią, a ja z jej mamą i teraz razem zapisałyśmy nasze dziewczynki razem na angielski. Szczerze mówiąc, miałam co do tego mieszane uczucia. Nie jestem mamą, która chciałaby, aby jej dziecko w wieku 5 lat znało 3 języki, uprawiało 4 dyscypliny sportu, czytało, pisało i w wieku 15 lat zostało profesorem. Chciałabym, żeby Pola miała fajne dzieciństwo i z uśmiechem je wspominała mając 30 lat. Ale na angielski w formie zabawy namówiła mnie koleżanka, której córka chodziła na te zajęcia przed wakacjami. W tle lecą piosenki po angielsku, pani prowadząca mówi po angielsku, prowadzi różne zabawy. W czasie zajęć Pola niby nic nie mówi, ale jak tylko wsiadamy do auta to zaczyna powtarzać: "Aj em Pola." :) Zresztą zauważyłam, że ona niby na zajęciach nie słucha piosenek, bo się bawi, ale potem w domu wszystko pięknie recytuje. Albo śpiewa :) Zresztą z tym śpiewaniem to mamy niezły ubaw, bo Pola ledwo wstanie to już śpiewa. A jej repertuar - jak na 2-latkę z małym haczkiem (3 miesiące) - jest naprawdę imponujący: "Sto lat", "Jedzie pociąg z daleka", "Kółko graniaste, czterokanciaste..", "Tu, sroczka kaszkę ważyła..", "Jedzie sobie pan, pan.. " i jeszcze parę przedszkolnych hitów się znajdzie :) Kurcze, wystarczy że piosenkę usłyszy raz, czy dwa i potem powtarza jakby uczyła się słów przez tydzień. Ach, te maluszki mają naprawdę super pamięć. Pozazdrościć :)

Chodzimy też z Polą na jeszcze jedne zajęcia, takie bardziej plastyczne i rozwojowe. Byłyśmy dopiero 2 razy ale póki co obie z Polą jesteśmy zadowolone. Pani prowadząca pokazuje naprawdę proste rzeczy jak przyklejanie kawałków kolorowej bibuły, nitek itp do kartki, daje dzieciom tekturowe talerzyki, które służą im za kierownice i 'ścigają się' po całej sali, wyrzuca z pluszowej żabki mnóstwo małych, gumowych piłeczek i dzieci potem je zbierają 'karmiąc' żabkę piłeczkami w odpowiednim, narzuconym przez panią kolorze, generalnie jest twórczo, wesoło i co dla mnie najważniejsze  - wspólnie. Pola się uczy, że jest pani, która 'dyryguje' towarzystwem, są inne dzieci, że wszyscy robią to samo, to co narzuca pani, że czasem trzeba się czymś podzielić albo zrobić coś wspólnie. I mam nadzieję, że dzięki takim zajęciom jej start z przedszkolem, który planujemy za rok - przejdzie gładko.

 

niedziela, 16 września 2012

Zaległości..

Wybaczcie długą przerwę w pisaniu. Ostatnio jakoś za szybko czas leci! Praca, domowe obowiązki, do tego mąż pracuje teraz od rana do wieczora, a ja wieczorem kładę małą spać i padam! Ale obiecuje nadrobić zaległości w najbliższych dniach, bo jest o czym pisać :) Pola zaskakuje nas swoim słownictwem co krok. Ostatnim jej hitem jest hasło 'Będzie problem'. Przykład? Jedziemy do znajomych. 
Pola mówi po drodze: "Nie podzielę się z chłopcami zabawkami".
Ja: "Ale to oni będą się dzielić z Tobą zabawkami, nie Ty. To my jedziemy do nich z wizytą."
Pola: "Chłopcy nie podzielą się ze mną zabawkami"
Ja :" Podzielą się."
Pola:" Nie podzielą się i będzie problem". 

Inny przykład. Pola: "Tatusiu, nie ruszaj talerza, bo rozbijesz. I będzie problem."

Za nami też impreza urodzinowa u Poli koleżanki, starszej o rok. Hitem Kinder Balu była nie zabawa, tylko fakt, że Pola dostała kawałek tortu z rybką, tata ze ślimaczkiem, a ja z niczym. Bączek przynajmniej raz dzienni mi o tym przypomina :) Poza tym w trakcie trwania imprezy (w kawiarni przystosowanej dla dzieci), jakiemuś lokatorowi z wyższego piętra chyba szyba z okna wypadła i przed wejściem było dużo szkła. Po ciągu pytań: "A dlaczego tu jest szkło? / A jaki pan to zrobił?" itp. Pola codziennie przed snem i jeszcze parę razy w ciągu dnia prosi o opowiedzenie 'istoryjki ze śkłem" :) 

Reszta wkrótce..

środa, 5 września 2012

Opowiedz mi bajkę..

Od długiego już czasu przed zaśnięciem Pola domaga się bajki. Ale nie do czytania, tylko takiej 'opowiedzianej'. A od słynnego już jej Kinder Balu domaga się bajki konkretnej - o torciku :) W ruch więc idzie mój zmęczony już wieczorową porą mózg i muszę uruchamiać ledwo funkcjonującą o tej porze wyobraźnię . Na szczęście po kilku 'wieczorach' Pola już wiedziała czego chce, jak ma wyglądać bajka o torciku i co rusz mnie teraz poprawia. Jest więc główna bohaterka historyjki Zuzia, w wieku lat 4 (jeśli tylko podam inny wiek lub imię, to Pola mnie poprawia), która ma mieć urodziny. Odwiedza więc panią w cukierni i zamawia sobie torcik - nie może być inny jak czekoladowy, za to obrazek na torcie może przedstawiać Kubusia Puchatka, Myszkę Miki lub ewentualnie kwiatuszki :) Potem jest opowiadanie o dmuchaniu świeczek, śpiewaniu 100 lat, składaniu życzeń, następuje tutaj wymiana wszystkich znanych Poli członków naszej rodziny, znajomych naszych i Poli, którzy to 'niby' składają owej 'Zuzi' życzenia. 

Zabawne w tym wszystkim jest to, jak mała pamięta najdrobniejsze szczegóły i kolejność całej historii :) Zresztą wraca do niej czasem w ciągu dnia. Dziś np. gdy wracałyśmy wieczorem z nowych zajęć do domu Pola widząc, że za oknem robi się już ciemno zapytała mnie: "A pani cukiernićka już śpi?" :) 
Odpowiedziałam z uśmiechem: "Tak, pani w cukierni już śpi"
Pola: "Taaak. Pani pjacowała caaały dzień i jest zmęciona. Pośła śpać."
Jedziemy dalej w ciszy. Po czym Pola nagle wypala: "Mamusiu, a cio u Ciebie słychać? Wsiśko dobzie?" :)

I jak tu nie kochać nad życie takiego małego słodziaka?.. :)


sobota, 1 września 2012

Książkowe wychowanie

Mniej więcej rok temu przeżywaliśmy etap bicia nas przez Polę. Podbiegała i chlast, w nogę, w brzuch, w pupę, tak bez powodu albo z powodu, że jej coś zabroniliśmy. Wtedy pomogło nie reagowanie i odwracanie się od niej na chwilę. No i mamy teraz powrót z rozrywki. Ja nie reaguję, mąż tłumaczy dziecku, że tak nie można, że to boli itp itd. Mnie bije bardzo rzadko, męża częściej, ale on jak ten osioł uparty twierdzi, że moja metoda tym razem się nie sprawdza i tłumaczy dziecku dalej..
Chcąc więc znaleźć złoty środek sięgnęłam do książek na temat 'wychowania dzieci'. I co? I na starcie się rozczarowałam! Pierwsze 2 pozycje jakie wpadły mi w ręce to "Nie z miłości" i "Między rodzicami a dziećmi". 

Przeczytałam z każdej po kilkanaście stron, ale jakoś mnie nie wciągnęły i przekonały.. W każdej było kilka 'złotych myśli', ale było też kilka gniotów. A jak autor, który chce uczyć rodziców jak dobrze wychowywać dzieci strzela takie gafy, to znaczy, że nie do końca jego metody są dobre i chyba nie do końca zna temat. Przykład od J.Juul'a. Opisuje sytuację, w której nastolatka prosi rodziców o kupno jeansów marki X, bo wszystkie dzieci w klasie je mają. Rodziców nie stać na takie drogie spodnie, więc mama proponuje córce kupno innych, tańszych. Córka na to, że dzieci w szkole będą się z niej śmiać itp. W końcu zaprasza koleżanki do domu, a jej mama pyta się koleżanek, czy to prawda, że jeansy marki X są modne. Potwierdzają. Tłumaczy więc, że ich nie stać na te spodnie i czy jak kupią córce innej marki, tańsze, to czy nie będą się z niej śmiać i czy będą ją wspierać. Dziewczynki odpowiadają, że tak. 
Na Boga! Dzieciaki są bezwzględne w takich sprawach! No przecież rodzice tą akcją narobili córce takiego obciachu, że teraz pewnie cała szkoła się będzie z niej nabijać i opowiadać, że jej rodziców 'nie stać na coś'. 

Mąż stwierdził, że od razu widać, że autorem książki nie jest Polak :)
Generalnie nie trafiłam na nic odkrywczego w tych książkach. Może po prostu nie dotarłam do właściwej strony? Cóż, wyszłam z założenia, że skoro na pierwszych kilkunastu kartkach nie przeczytałam nic co by mnie oświeciło jako matkę, to czytać dalej nie będę bo nie warto.
Sięgnęłam za to po pozycję, którą kupiliśmy sobie jak jeszcze byłam w ciąży. Taki 'poradnik' dla rodziców dzieci w wieku 0-6 lat. I wiecie co, nie znalazłam tam dosłownej odpowiedzi na swoje pytanie, bo i takiej historii z biciem nie było. Ale przeczytałam za to po raz kolejny coś, co zmieniło trochę moje podejście do dziecka i trochę mi rozjaśniło umysł :)
Na pewno nie raz miałyście wrażenie, że dziecko robi coś po prostu złośliwie. Sama wiele razy tak miałam. Mówię do Poli, że czegoś nie wolno, żeby nie dotykała, nie ruszała, a ona patrząc mi w oczy, rach ciach i robi to, czego miała nie robić. Wkłada palec do kubka z gorącą kawą, pomimo przestrogi, że się oparzy. Włazi na kanapę i skacze, pomimo zakazu. Itp. Itd.
I wiecie co?W książce przeczytałam, że dzieciaki w wieku 2 lat nie są złośliwe! Że dzieci po prostu są ciekawe naszej reakcji. Mogą nie rozumieć ostrzeżenia, że 'się oparzą'. Nie wiedzą, że jak pociągną za obrus, to z niego wszystko spadnie. Nie mają naszej wiedzy. Są za to strasznie ciekawe. Ciekawe tego co się stanie i ciekawe tego, jak zareagujemy. 
I wiecie, jak to przeczytałam, to jakoś nabrałam większej cierpliwości do Poli. Jakoś chyba lepiej ją zaczęłam rozumieć :) Do tego przeczytałam, aby spróbować się czasem postawić w sytuacji dziecka. Przykład: chcemy zabrać dziecko z placu zabaw do domu, aby coś zjeść/ bo czeka na nas stos do prasowania/ okna do umycia itp. Wkurzamy się, że dziecko nie chce iść. A wystarczy postawić się na jego miejscu. Kiedyś M. się złościł, bo Pola nie chciała wyjść z 'Kulkowa'. Pytam się go: "Czy jakbyś chciał iść na piwo z kumplami, a ja bym Ci powiedziała, że na piwo pójdziesz kiedy indziej, bo TERAZ trzeba w domu odkurzyć/ umyć gary, to jak byś się poczuł? " Mąż się uśmiechnął i nic nie powiedział. Często próbuję się postawić na miejscu małej. I tak sobie myślę, że fajnie jest być takim małym szkrabem :) Zero problemów, jedzonko ma podane, pupę umytą, jak się zmęczy to zawsze ją tata weźmie na barana albo może wskoczyć do wózka. Ech, same plusy :)
Ale są też momenty, kiedy pomimo tego, że stawiam się na jej miejscu, to i tak mam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Spieszymy się gdzieś, a Pola nie chce ubrać butów, bo woli skakać na kanapie (co jest jej ulubionym zajęciem ostatnio) albo jesteśmy na zakupach w Supermarkecie, a ta ucieka między regały i woła goń mnie, a ja w jednej ręce wózek na zakupy, w drugiej pomidory do zważenia, które rzucam, żeby złapać małą zanim wpadnie na czyjś wózek, zrzuci z półki słoiki z konserwowymi ogórkami, czy wpadnie na jakąś starszą panią, która zrobi nam awanturę..

Ech. Chciałabym być super mamą. Wiedzącą co zrobić w każdej trudnej sytuacji. Mającą nieskończone pokłady cierpliwości. Umiejącą poradzić sobie zawsze i wszędzie. Ale chyba nie ma takiej mamy, która nie miałaby gorszego dnia, znalazła się w sytuacji, w której nie wiedziałaby co zrobić, miała momentami wszystkiego dość i  chciała choć na jeden dzień uciec na księżyc... 
:)


       Polecam!

wtorek, 28 sierpnia 2012

'Co jobisz?" i "Dzie jesteś?"

Dzięki dziewczyny za komentarze pod poprzednim postem o wymowie 'h' zamiast 'w'. Co do innych 'zamianek' to Pola jak i większość dzieci w jej wieku nie mówi 'r' tylko 'j' lub 'l'. To mnie nie dziwiło, bo wiem, że 'r' to ciężka litera do wymowy. Ale o 'h' zamiast 'w' nie słyszałam, dlatego mnie to troszkę zaniepokoiło.

A nawiązując do tematu posta - Pola ostatnio zrobiła się ciekawska. Nie pytała nas nigdy 'Co to?", ten etap nas jakoś ominął, za to wkroczyliśmy w etap:"Co robisz?" i "Gdzie jesteś?"
Wystarczy, że zniknę jej z oczu i np pójdę do łazienki umyć ręce. Pola zaraz pyta:"Dzie mamusia jest"? Jak usłyszy moją odpowiedź zza drzwi "W łazience" to od razu przybiega, puka i pyta "A mogę wejść" po czym często nie czekając na odpowiedź wkracza do łazienki i dalej drąży temat "A cio jobisz?" "Myję ręce" - odpowiadam. "A tejas?" "A teraz je wycieram ręczniczkiem". I tak w kółko :)
"Co jobisz?"
"Myję naczynia."
"A tejas?"
"Teraz psikam płynem do mycia naczyń na gąbkę."
"Psikasz. Hi hi hi Ale mama jest spjytna" :)

'Sprytna' to jej ulubione słowo ostatnio i stosuje je w o dziwo prawidłowych momentach. Kolejnym ulubionym słówkiem, a w zasadzie pytaniem jest zadawane codziennie rano: "Ispałaś się mamusiu?" (jak 'w' jest na początku słowa to Pola często je pomija). "Tak, wyspałam się. A Ty się wyspałaś?" - pytam. "Tak. A dziadziu Jacek się ispał?" I tu następuje wyliczanka wszystkich znanych jej dziadków, cioć, wujków, o każdego się pyta, czy się wyspał albo czy jeszcze śpi. 
Podobnie jest wieczorem przy zasypianiu. Opowiadam Poli bajeczkę, po czym kończę i mówię, że teraz jest pora na odpoczynek, trzeba zamknąć oczka i iść spać, żeby mieć siły na drugi dzień na zabawę. I tu z reguły Pola atakuje mnie serią pytań o wszystkich członków rodziny, ciocie, wujków, koleżanki z piaskownicy i pyta: "A dziadzio Jacek śpi? A ciocia Dominika śpi?" itp itd :)
I z tego właśnie powodu, czasem zasypianie Poli trwa dłuuugo :)

czwartek, 23 sierpnia 2012

Złodziejka oraz 'hoda' nie 'woda'.

Wczoraj Pola zapytała mnie: "Mamusiu, a dzie kupiłaś takie pienkne kolcyki?"
Ja na to: "W sklepie".
Pola: "Takim duzim?"
Ja: "Nie, malutkim."
Pola:"A zapłaciłaś?" 

No tego jeszcze nie było, żeby mnie dziecko o złodziejstwo posądzało :)

A wszystko pewnie bierze się stąd, że ilekroć jesteśmy z małą na zakupach (głównie spożywczych) i coś chce nam wrzucić do koszyka, to jej tłumaczymy, że może sobie wziąść tylko 1 rzecz (nie ważne, czy to jest bułka, woda, soczek, czy jakiś smakołyk np ulubiony ostatnio Miś Lubiś, czy jajko z niespodzianką), bo mamy dla niej tylko 1 pieniążek. I dokładamy do tego tłumaczenie, że ze sklepu nie można nic zabrać, bo to wszystko należy do pana/pani (w zależności kto stoi za kasą) i jeśli się coś chce, to trzeba w zamian dać pani/panu pieniążek. I muszę przyznać, że u nas świetnie się to sprawdza. Do tego stopnia, że Pola kiedyś wzięła sobie bułkę (którą uwielbia), zaczęła jeść w sklepie, a potem przy kasie dojrzała jajko-niespodziankę. I w te pędy ruszyła w kierunku pieczywa z okrzykiem "Pola mozie wziąść tylko jedną zieć. Bułę cieba oddać. Pola chce niespodziankę!" :) Musiałam jej wtedy wytłumaczyć, że jak już ugryzła bułę to nie możemy jej oddać i w takim razie jajo kupimy innym razem. I o dziwo, nie było ani płaczu, ani żadnej sceny rozpaczy. Dziecko po prostu powiedziało : "Tak." I koniec tematu.

Przy okazji mam pytanie do mam dzieci starszych od Poli i już mówiących. Czy Wasze dzieci też nie wymawiają litery 'w"? Nasza Pola zamiast 'w' mówi 'h' i nie wiem, czy mam się martwić, czy to norma? Nie mówi np 'woda', tylko 'hoda' itp. Nie wiem, czy to jest kwestią wyrobienia sobie języczka, jego ułożenia, czy to 'taki etap', czy może problem i powinnam udać się z małą do logopedy?

wtorek, 21 sierpnia 2012

Jesteśmy!

Wróciliśmy wczoraj w nocy! Trochę zmęczeni podróżą autem przez całą Polskę (prawie 12 godzin, bo albo ktoś chciał siku albo dzieci trzeba było przewinąć, komuś zrobić mleko itp itd), ale wypoczęci, w płucach pełno świeżego leśno-morskiego powietrza, lekko opaleni, wyspani i zrelaksowani. Jechaliśmy nad to nasze polskie morze bez przekonania. Mój tata nas mocno namawiał, że będzie fajnie, że super miejsce, że las, że blisko plaża itp itd. Ale ja mając w pamięci wizytę w Sopocie 10 lat temu i potem w Kołobrzegu jakieś 8 lat temu, pamiętając te okropne kwatery do wynajęcia, pseudo restauracje z podłym żarciem i fatalną obsługą jakoś wątpiłam w 'fajność' wakacji nad Bałtykiem. Ale cofam wszystko co złego powiedziałam i pomyślałam! Jestem naprawdę baardzo pozytywnie zaskoczona tym, ile się zmieniło, JAK się zmieniło, ile fajnych kawiarenek, restauracji, miejsc jest nad naszym morzem! Jak wszystko jest ładnie zadbane, tu kwiatuszki, tam klombiki, no i zaskoczyło mnie też to, że przy plaży można już kupić takie same dmuchane zabawki jak we wszystkich krajach śródziemnomorskich, czy innych kurortach - a więc dmuchane krokodyle, orki, delfiny, kółka, czy piłki z Hello Kitty, Barbie itp itd. Jednym słowem wakacje nam się naprawdę udały i pomału zaczynam doceniać urok urlopu spędzonego na łonie natury, w spokojnym miejscu, z dala od zgiełku, bez tłumu hotelowych gości rzucających się co rano z ręcznikiem, aby zająć sobie leżak nad basenem, czy na plaży. A plażę też mieliśmy fajną - szeroką, czyściutką, bez ścisku, bez buractwa.

Pola poszerzyła swoją wiedzę i słownictwo mocno - wie już co to dzięcioł, żuczek, meduza, jak rosną jagody i maliny, co to fala, morze, plaża. To wszystko dla nas jest tak oczywiste, że człowiek wymawiając te słowa nawet się nad nimi nie zastanawia. A dla małego dziecka każde takie słowo to coś nowego! Tak sobie kiedyś pomyślałam, że tę jej naukę można przyrównać do nauki obcego języka przez dorosłego. I strasznie jestem z niej dumna, że tak szybko 'łapała' te wszystkie nowości. Jak super kojarzyła fakty, jak dzielnie zniosła jazdę w nocy, a potem przez cały dzień w aucie. Do tego przez cały 10-dniowy pobyt zużyliśmy może 20 pampersów.. W ciągu dnia wołała, że chce siku, czy kupkę. Tylko w ostatnim dniu zrobiła nam psikusa - zupełnie nie wiem, gdzie to zauważyła, bo że to u jakiegoś dziecka widziała jest pewne jak w banku, bo sama by tego nie wymyśliła - zamiast powiedzieć, że chce siku po prostu nagle wstała znad swoich foremek i stawiania babek na plaży, stanęła w rozkroku i tam gdzie stała tam zrobiła 'pod siebie' siku bez zdejmowania stroju kąpielowego z pupy! Musiała to gdzieś zobaczyć, bo przez cały pobyt nie było z sikaniem problemu, a tu nagle mała mówi, że chce siku 'do majteczek'. 

Wracać nam dziecko do domu nie chciało :) Za to ze smutkiem w głosie zakomunikowała nam z rana, że ona woli iść 'na tą duzią plazię". I pomyśleć, że rok temu na widok morza dostała prawie spazmów i z rąk nam zejść nie chciała. A teraz i do wody śmiało wchodziła, i na materacu popływała (woda była super czysta, nawet rybki można było wypatrzeć :) i nawet jej nie przeszkadzały drobne kamyczki przy brzegu po których ciężko się chodziło.
Musieliśmy ją przekupić, że do domu to jedziemy przy okazji, bo głównym naszym celem są 'kulki w galerii'. I na to hasło dziecko wsiadło do auta bez problemu, za to po drodze co chwile upewniało się, czy aby pamiętamy, że 'nie jedziemy do Poli pokoiku, tylko do kulek?' . Oczywiście potwierdzaliśmy :) A jak już dojechaliśmy ok. 22giej do domu, to stwierdziliśmy, że już jest późno i pani zamknęła kulki. Ale obiecaliśmy małej, że w takim razie do kulek pójdziemy jutro (czyli dziś) - i tak też było. W końcu jak się dziecku obiecuje, to słowa trzeba dotrzymać. Więc ja z rana pojechałam do pracy, a Polcia - ze swoją ciocią-babcią (nianią), na którą rzuciła się z wielkim uściskiem i buziakiem jak ją zobaczyła - pojechała na godzinkę do obiecanych kulek. 

I tak sobie po tych naszych wakacjach pomyślałam, że w kontekście dziecka hasło "Podróże kształcą" nabiera zupełnie nowego wymiaru! :)

środa, 8 sierpnia 2012

Super mama

Tak dopiero kiedy stałam się mamą, to zaczęłam doceniać kawał dobrej roboty jaką wykonała moja mama, a w zasadzie moi rodzice w nasze wychowanie. Dopiero teraz doceniam jej poświęcenie. To, że nie oddała nas do żłobka i nie poszła do pracy, tylko się nami zajmowała. Lepiła z nami figurki z modeliny i wypiekała je w prodiżu. Piekła z nami faworki, robiła domowy makaron, sadziła w ogródku marchewkę, kalarepę, pietruszkę i rabarbar. Pomagała szyć ubranka dla lalek i sama szyła dla nas. Jeździła z nami najpierw na zajęcia do Zespołu Pieśni i Tańca, potem na gimnastykę artystyczną, aby w końcu trafić do klubu tenisowego gdzie zostałyśmy na dłużej. Jeździłyśmy na obozy, na zawody - ja wytrzymałam 5 lat, siostra 7. Tyle, że ja w między czasie trafiłam do klasy sportowej i po prostu na tenisa, drugi sport (koszykówkę) i naukę zaczynało brakować mi czasu. Zawsze była obok. Ciepła, kochająca. Może nie była moją przyjaciółką, nie zwierzałam jej się z pierwszych pocałunków i nie dzieliłam z nią sekretów, za bardzo chyba czułam, że to MAMA. Mam też i gorsze wspomnienia ze swoich "dziecko-rodzicielskich relacji", ale tych dobrych mam chyba więcej :)

Chciałabym być super mamą dla swojej córki. Chciałabym, aby miała mnóstwo dobrych wspomnień. Chciałabym mieć z nią fajne relacje jak podrośnie. Chciałabym z nią chodzić na kawę i na zakupy. 
Staram się jak mogę. Ale są chwile, kiedy mam naprawdę dość! Pola jest super dzieckiem. Uśmiechnięta od rana do wieczora, raczy nas swoim śpiewem ostatnio prawie 24h/dobę. Recytuje wierszyki, gotuje nam zupkę i robi 'kafkę' mówiąc 'Mamusiu, zjobiłam Ci objadek - ziupkę pomidojową i pyśną kafkę. Pjoszę bajdzo!" Przychodzi, przytula się, daje buziaki.. Ale są i momenty kiedy np. idziemy do supermarketu na zakupy. Pola włącza wtedy 4 bieg i zaczyna nam uciekać między regałami traktując to jak świetną zabawę! Jak za nią biegnę, to jeszcze przyspiesza! Próbowałam nie iść za nią - ale zdarzało się, że znikała mi z oczu i wcale się tego nie bała! Za to ja się bałam, że zderzy się z czyimś wózkiem sklepowym, wpadnie na jakiś regał i strąci słoiki z kiszonymi ogórkami, marynowaną papryką, czy sosem pomidorowym. Nic to, narobi w sklepie bałaganu. A co jak się skaleczy? A co jak coś strąci, przewróci się i kawałek szkła wbije się/ rozetnie jej policzek itp? A co jak nie wyrobi się na zakręcie, przewróci się i znowu ubije ząbka? 
Nie znalazłam złotego środka na jej zabawę w 'uciekam-goń mnie'. A widzę, że ostatnio to jej ulubiona - ucieka na parkingu przed supermarketem (gdzie jeżdżą auta), w sklepie, w galerii handlowej - gdzie się da! Spotkałam ostatnio znajomą, która powiedziała mi to, że to objaw 'buntu 3-latka'. No dobra, ale Pola ma dopiero nieco ponad 2! 

Czasem już nie mam siły. Zwłaszcza jak po dniu spędzonym w pracy, dniu w którym termometr wskazuje grubo ponad 30stopni, kiedy z człowieka od rana leje się pot, kiedy ma się gorsze, kobiece dni i wszystko człowieka wkurza, kiedy stara baba włazi pod koła samochodu, bo nie popatrzy wcześniej czy coś nadjeżdża, kiedy zabiera się wieczorem dziecko do sklepu, bo w lodówce oprócz światła jest tylko masło i jajka, a dziecko zaczyna swój bieg maratoński między sklepowymi półkami - mam wtedy ochotę pieprznąć tym wszystkim, wyjść ze sklepu i pobiec jak najdalej! Schować się gdzieś, gdzie nikt nic ode mnie nie będzie chciał. Gdzie będę mogła posiedzieć w ciszy i spokoju. I nie będę musiała mieć oczu na około głowy, być skupiona na kilku rzeczach naraz, nie będę musiała NIC. 

Wrrr..... 

I jak tu myśleć o drugim dziecku, kiedy człowiek przy jednym ma dość? 

Ale gdy chwilę później podbiega do mnie Pola, obejmuje mnie swoimi małymi rączkami za nogi i mówi: "Psiepjasam mamusiu!" to złość gdzieś pryska, a na twarzy pojawia się mały uśmiech. Tylko dlaczego chwilę wcześniej miałam ochotę wytrzaskać wszystkich po gębie i rzucić wiąchą mocno niecenzuralnych słów?.. Czy nie dałoby się tak, bez tej ucieczki wejść normalnei do sklepu, posadzić dziecko w sklepowym wózku, wrzucić do wózka to, po co się przyszło, zapłacić i kulturalne wyjść? ...

Ech, wtedy życie byłoby prostsze, przyjemniejsze, mniej stresujące i może mniej siwych włosów i zmarszczek człowiek by miał? 

Jutro w końcu wyjeżdżamy na długo wyczekiwany urlop. Polskie morze nad którym nie byłam z 10 lat mam nadzieję, że powita nas piękna pogodą, czystą plażą i pyszną rybką! Znikam więc na jakieś 10 dni. I mam nadzieję, że nie wrócę bardziej zmęczona niż jestem teraz! ;)