Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Gdzie się podziały dobre maniery?

Od długiego już czasu jestem kobietą - kierowniczką, poruszającą się samochodem. Środkami komunikacji miejskiej w ciągu ostatnich 10 lat jeździłam naprawdę nie wiele. Czasem w ramach atrakcji (jak jest ciepło, a że ostatnia zima trwała pół roku więc ten ostatni mój raz był daaaawno) jedziemy z Polą do centrum autobusem. A że mieszkamy blisko, więc przejażdżka ta trwa max 15 minut i po drodze mamy aż 3 przystanki :) No i ważna rzecz - atrakcje takowe serwujemy dziecku głównie w weekendy, kiedy po pierwsze autobusy są raczej pustawe na tej trasie, po drugie - w godzinach około południowych jeździ nimi znikoma ilość uczniów/ studentów. 

Jakiś czas temu odnowiła nam się usterka w aucie i musiałam je oddać do serwisu na kilka dni. W tym czasie poruszałam się do/z pracy autobusem. Już pierwszego dnia przeżyłam szok!
Na przystanku jak i w autobusie mnóstwo ludzi - w końcu jest godzina 17.. Podjeżdża autobus, wsiadam. W autobusie spory ścisk, dużo więcej osób wsiadło niż wysiadło. Wsiadam ja, wsiada kilka starszych osób. Przy drzwiach siedzi dziewczyna, czyta gazetę. Nie widzi, że starsi ludzie stoją. Za nią siedzi dwóch chłopaków. Rozmawiają dość głośno i w ogóle nie przejmują się, że są w autobusie.

"Wiesz, że Szymon zapierd..lił. gościowi od wuefu?" (aż mnie wyprostowało na te słowa!)
"No i dobrze! Należało mu się! Szkoda, że jeszcze dyrektorowi nie zapierd... li, jemu też się należy! Może by znormalniał?"

Ludzie w autobusie stali nieruchomo, na nikim ta rozmowa nie zrobiła wrażenia, chyba tylko na mnie! 
Wróciłam do domu mając wciąż w głowie tę rozmowę. Zrelacjonowałam M., a on do mnie: "No i czemu się dziwisz? To już nie te czasy, gdy my byliśmy młodzi. I nauczyciele jacy byli tacy byli, ale miało się do nich szacunek i nikt im zębów nie wybijał.

Gdzie te czasy, kiedy w autobusie ustępowało się miejsca starszym i kobietom w ciąży? Gdzie te czasy, kiedy o nauczycielu źle mówiło się tylko za jego plecami, żeby nie słyszał, bo każdy się bał konsekwencji? Gdzie zwykłe, ludzkie mówienie w sklepie 'Dzień dobry" i "Przepraszam, gdy nadepnie się komuś w kolejce na nogi?"

W domu nie przeklinamy, staramy się naszą córkę wychować na kulturalną osobę. Uczymy ją, że po zjedzonym posiłku mówi się 'Dziękuję!", po wejściu do sklepu "Dzień dobry!", że zabawkami należy się dzielić, w piaskownicy nie sypać piaskiem itp. licząc, że w przyszłości tak właśnie będzie się zachowywać."Tak" - czyli kulturalnie. 

I człowiek jakoś tak automatycznie myśli, że inni ludzie zachowują się i wychowują swoje dzieci podobnie. Bo przecież TAK POWINNO BYĆ! A potem idę z Polą na zajęcia dla maluchów. Kupuję jej wielką, kukurydzianą chrupę, którą sobie podgryza podczas, gdy druga jej rączka liczy na liczydle kolorowe kulki.
Po bawialni w koło biega chłopiec. Nagle podbiega do Poli, chwyta wystający jej z rączki chrupek, zgniata i odbiega. Stałam obok, ale jedyne co zdążyłam zrobić to otworzyć szeroko buzię, a jego już nie było. Mała podobnie - zrobiła wielkie oczy i pyta : "Mamo, co ten chłopiec zrobił???" i widzę rozpacz na końcu jej nosa. Wołam: "Ej, co zrobiłeś?" I słyszę obok głos matki chłopca: "Błażejku, co zrobiłeś? Przecież teraz musimy iść umyć ręce." i ledwo słyszalnie rzuca w moją stronę: "Przepraszam Panią" , po czym bierze chłopca pod rękę i zaprowadza do łazienki. Pola dalej stoi i nie wie co się dzieje. "Mamoo, on mi zgniótł chrupkę, a ja chciałam ja zjeść!" i zaczyna pociągać nosem.
No tak, przecież Błażejek sobie ubrudził rączki. Jak mógł. Nie ważne, że zgniótł chrupkę, ważne że ma teraz brudne ręce. Kiedyś zdemoluje pół sklepu, a mama powie "Ale bałagan! Jak my teraz przejdziemy dalej?
I skąd Błażejek ma wiedzieć, że zrobił źle, skoro mama mu tego nie mówi? Skąd będzie wiedział,jakie zachowanie jest właściwe, a jakie nie? 

Pola chodzi z nianią do biblioteki i co 2 tygodnie pożycza sobie nową książkę, którą potem czytamy jej na dobranoc albo niania czyta jej w ciągu dnia. Rozwiązało nam to problem kupowania lektur. Ulga dla kieszeni i dla półek w jej pokoju, które już i tak są pełne po brzegi! Od długiego już czasu Pola pożycza sobie różne historyjki z Kubusiem Puchatkiem w roli głównej. Ostatnio trafił jej się egzemplarz pt: "Dobre maniery". To z kolei zapoczątkowało falę rozmów na temat owych manier. Tłumaczyliśmy, podawaliśmy przykłady. I teraz zbieramy żniwo :)

Przykład:
Stoimy z Polą w sklepie. Czekamy w kolejce po szyneczkę. Tzn. ja stoję, a Pola w przejściu wywija piruety (w końcu taniec to jej hobby :) Idzie starsze małżeństwo, pchają przed sobą wózek z zakupami. Wołam więc małą, żeby się przesunęła, bo pani nie może przejechać. Pola szybciutko przysuwa się do mnie i mówi do pani: "Proszę!" 
Pani na to: "Dziękuję!"
Pola: "Nie ma za co."
Pani: "O, jaka Ty jesteś miła!" i uśmiecha się szeroko.
Pola na to (z miną mówiącą, że to przecież jest OCZYWISTE i jak Pani może tego nie wiedzieć): "Przecież to są dobre maniery!"
Pani opada szczęka do ziemi, a jej mąż z uśmiechem pyta: "A skąd Ty znasz takie trudne słowo jak 'maniery'?"
Pola: "No przecież z Kubusia Puchatka!

:)
A ja w tym momencie pękłam z dumy i w duchu pomyślałam, że jak taki ma być tego efekt, to mogę jej Kubusia Puchatka czytać codziennie, do znudzenia, nawet do północy! :)

I jak mówi stare przysłowie: "Czego się Jaś nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał!"

piątek, 19 kwietnia 2013

Pielucha na noc

Pola mniej więcej w wieku 2 lat przestała sikać do pieluchy i załatwiała się na nocnik lub sedes (tu z użyciem nakładki). Oduczenie jej sikania do pampersa nie było nawet takie trudne, bo w okresie kiedy nasz Bączek kończył 2 latka było lato, więc latanie bez pieluchy, za to w majteczkach i sikania na trawie w ciągu dnia było dla niej wielką atrakcją. A że już wtedy mówiła, to i szybko nauczyła się wołać 'Siku!" czy "Mamo, kuuupaaa!" :) Jednak na noc zakładaliśmy jej pampersa 'na wszelki wypadek'. I muszę przyznać, że bardzo rzadko - raz na 3, 4 miesiące pampers rano był lekko posikany. Jak jej się chciało w nocy sikać, to po prostu wołała mnie i szłyśmy do łazienki. Kiedyś stwierdziłam, że w sumie po co jej ta pielucha na noc, że na pewno jej się z nią gorzej śpi, a skoro i tak rano jest sucha, to spróbujmy spać bez. No i co? I oczywiście tej nocy Pola zasikała totalnie całe łóżko! Musiałam prać nie tylko pościel, ale i pokrowiec materaca, bo mała tak potężnie siknęła, że nawet osłonka, którą ma na łóżku między materacem a prześcieradłem i której zadaniem jest nie przepuścić 'wilgoci' na materac nie dała rady. Materac wietrzyliśmy cały dzień na balkonie, bo śmierdział moczem niemiłosiernie i od tej pory zakładam małej pieluchę co noc!

Dopóki było zimno, to Pola po zupie udawała się na popołudniową drzemkę. Spała różnie, godzinę, półtorej, a czasem nawet 2 i pół godziny. Gdy zdarzyło jej się nie spać, to już ok. 18 bywała mocno marudna i nie dało się z nią nawet normalnie porozmawiać. 'Zjesz kanapkę z szyneczką i ogórkiem?" "Tak" "Nie" "Chcę." "Nie chcę" i tak w kółko. 

Ale jakieś 2, 3 tygodnie temu Pola przestała spać w południe. Zbuntowała się i tyle. I o dziwo wieczorem zachowuje się normalnie, nie wykazuje oznak 'marudzenia', jest cały czas pełna energii i gdyby nie my, to hasałaby pewnie i do 22giej. A tak to o 19tej idziemy się kąpać i ok. 20:30 Pola już smacznie śpi. Wcześniej czytałam jej na dobranoc przynajmniej 2 bajki, potem jeszcze rozmawiałyśmy sobie przy zgaszonym świetle i cały proces zasypiania trwał godzinę albo i lepiej. I zasypiała ok. 21:30, 22. Po prostu nie była wieczorem na tyle zmęczona, żeby zasnąć zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki. Teraz czytam jej 1 bajkę, potem kładę się na chwilę obok niej w łóżku, przytulamy się do siebie i po 2 minutach dziecko śpi! I całe zasypianie łącznie z czytaniem trwa max. pół godziny. Dzięki temu mam więcej 'wolnego czasu' wieczorem i mogę położyć się spać o jakiejś ludzkiej porze, a nie jak wcześniej o północy albo i później. Bo przecież wieczorem trzeba zaliczyć prasowanie, a przede wszystkim gotowanie obiadu na drugi dzień! Ech, czekam aż mała pójdzie do przedszkola i tam będzie jadła i nie będę musiała co wieczór stać w kuchni i mieszać w garach. Nie żebym nie lubiła gotować, bo lubię. Ale po całym dniu bycia 'na nogach' i na pełnych obrotach, wieczorem po prostu najchętniej bym się wyłożyła na kanapie z pilotem do tv w ręce lub w łóżku z książką, a nie stała w kuchni z chochlą w łapach.  

Ale jest i mały minus tego, że Pola nie śpi w dzień. Po całym dniu jest tak zmęczona, że w nocy śpi jak kamień i przez pierwsze 3, 4 dni codziennie rano jej pielucha była pełna! Ma tyle wrażeń, zwłaszcza teraz jak zrobiło się ciepło i może wyjść z nianią na plac zabaw, pohuśtać się na huśtawce, wejść do piaskownicy, czy po prostu pospacerować, a nie spędzać cały dzień w domu - śpi tak mocno, że nawet chęć sikania jej nie budzi :) A dziś w nocy to już przeszła samą siebie! Kładliśmy się spać ok. 22:30. Jak co wieczór, przed snem zajrzałam do małej zobaczyć, czy się nie rozkopała. Wchodzę do jej pokoju, coś mi śmierdzi. Nachylam się nad łóżkiem - uff, ale smrodek. Chyba puściła niezłego bączka! Poszłam do łazienki się umyć, wracam do jej pokoju - śmierdzi dalej. Zaglądam do pieluchy - a tam wielka, rzadka kupa! O żesz, kupy w pampersie to ja nie widziałam co najmniej z rok! Odkąd rok temu nauczyła się sikać do nocnika, tak i kupkę przestała robić do pieluchy. A tu proszę! 

Masz babo 'placek'! :)
 


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Wpływ reklam na dzieci

Ponieważ u nas duży pokój zwany salonem połączony jest z kuchnią, to zdarza mi się coś w owej kuchni robić i mieć włączony 'w tle' telewizor. Ja coś sobie pichcę, Pola od czasu do czasu wpada do mnie, aby coś pokazać, o coś zapytać, coś podkraść, jak akurat w tv lecą reklamy to z reguły zostaje chwilę w pokoju, żeby do muzyki z owych reklam potańczyć. A że wiosny prawdziwej brak, ale podobno ma do nas wkrótce dotrzeć, to w telewizji pojawiło się sporo reklam produktów wspomagających odchudzanie. 

Wyszłyśmy w sobotę z Polą i psem na spacer. Spacerujemy sobie wesoło, a tu ni z gruszki ni z pietruszki Pola się odzywa: "Wreszcie schudłaś!" HA! Po świętach, to ja raczej przytyłam, aczkolwiek miło takie słowa usłyszeć :) Z uśmiechem mówię więc: "Polciu, to raczej tatuś schudł." (jakieś 8-10 kg, więc całkiem sporo i całkiem zauważalnie dla znajomych).
Po powrocie do domu, Baczek dalej kontynuował temat 'chudnięcia'. "Tatuś schudł. I jest teraz taki mięciutki. I PŁASKI!" I tu już nie mogłam powstrzymać się od śmiechu :)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Leniwe poświąteczne wracanie do pracy

W te święta się zbuntowałam. Kiedyś dziwiłam się, że rodzice M. spędzają je - nieważne czy to Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - sami. Nie zapraszają żadnych wujków, cioć, nie odwiedzają ich również i siedzą w domu sami, jedynie z siostrą M. Odkąd jednak siostra ma męża, to Wigilie od chyba 3 lat teściowie spędzają u teściów siostry M. U mnie zawsze święta spędzało się rodzinnie, przy tłocznym stole. Jednego dnia u nas w domu był obiad, drugiego dnia u kogoś z rodziny śniadanie itp itd. Ale odkąd mamy nie ma, to jakoś to wszystko się pozmieniało. Moja siostra od lat spędza każde święta od ich rozpoczęcia do zakończenia u teściów, od śniadań przez obiady i kolacje, wpadając jedynie na obiad lub śniadanie do naszego taty (jeśli takowe organizuje) lub do nas, ale i tak nie siedzi długo, bo mąż ją popędza, że przecież jego rodzice czekają już na nich z obiadem/ kawą/ kolacją itp. Moja siostra sama nic nie organizuje. Wygodnie, nie powiem, bo ani nie musi za bardzo sprzątać w domu, przygotowywać się, gotować itp. Owszem, upiecze ciasto, ale o ile to mniej roboty, niż jak się samemu w domu gości przyjmuje! A mój tata od paru lat albo wyjeżdża do rodziny swojej narzeczonej albo pod hasłem "chcemy odpocząć" wyjeżdżają gdzieś na święta. I finał tego jest taki, że 2 ostatnie Wigilie spędzaliśmy w składzie: ja, M., Pola i mój brat. Nie powiem, żeby było źle, bo było miło itp, ale dużo fajniej jest jak przy stole siedzi więcej gości. Z M. mamy się na co dzień, z moim bratem kontakt mam dobry i stały.  A czy przy stole będzie 5 osób, czy 10 to i tak przygotować się trzeba tak samo - posprzątać, przybrać stół, barszcz ugotować, karpia smażyć .. Więc teraz się zbuntowałam i powiedziałam, że skoro moja rodzina ma wszystko w d. i nie ma większych chęci, żeby choć 1 świąteczny dzień spędzić razem, to my też się wypinamy i na całą Wielkanoc wyjeżdżamy! I co? I okazało się, że mój tata też ma plan wyjechać, gdzieś w góry. Super święta jednym słowem - każdy sobie rzepkę skrobie. M. ironicznie zapytał mnie, czy dalej będę się dziwić 'skromnym osobowo świętom' jego rodziców? Wzięłam więc tatę na rozmowę i powiedziałam mu, że trochę dziwne to święta od lat mamy w rodzinie, bo każdy je spędza gdzie indziej. Że przecież święta to nie jedyny wolny czas od pracy, więc dlaczego nie wyjeżdżają sobie w innym okresie na weekend odpocząć, tylko akurat w święta, które z założenia są czasem spędzanym w gronie rodzinnym? Że ja się staram i w każde święta przygotowuje obiad albo śniadanie, tak żeby zebrać całą rodzinę przy stole, a i tak oni to mają gdzieś i w ogóle tego nie doceniają i traktują to jak jakiś przymus.Więc po co mam stać pół dnia w kuchni, gotować, piec, jak potem okazuje się, że przy stole siadamy tylko z mężem? I że skoro taki mają stosunek do świąt, to ja też się wypinam i skorzystam z zaproszenia mojej przyjaciółki, która ma duży dom pod Warszawą, dzieci w wieku Poli i z którą nigdy nie mam czasu spotkać się na dłużej niż na szybką kawę. Zapraszała, to pojedziemy! I też będziemy 'odpoczywać przez święta". Pytanie tylko, co będzie z moim bratem - będzie siedział sam przez święta? Bo przecież z tatą nie pojedzie, my wyjedziemy, moja siostra będzie siedzieć u teściów, a brat z teściową siostry kiedyś się spiął i nie przepadają za sobą, więc wychodzi na to, że młody całą Wielkanoc będzie siedział sam w domu. Wspaniale, super święta! Tata wysłuchał, nic nie powiedział, nie skomentował. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że to tak może wyglądać 'z boku'. Finał był taki, że nigdzie nie wyjechali, bo jak tata stwierdził - za późno się tym zajęli i już nie było miejsc tam, gdzie chcieli jechać. A moja siostra chyba pierwszy raz w życiu zrobiła świąteczny obiad! A my jak nigdy - wyjechaliśmy na całe święta :)

Od Wielkiego Piątku do niedzieli rano byliśmy u mojej przyjaciółki. Było naprawdę super! Przede wszystkim Pola miała świetne towarzystwo, 2 chłopaków w wieku 4 i 7 lat. Inne zabawki, inne zabawy, zupełnie inna przestrzeń - cały strych zaadoptowany dla dzieci, a nie jakiś mały pokoik ;) kręcone schody, po których musiała się kilkanaście razy wspinać i schodzić, przepyszna herbatka z cytryną serwowana przez ciocię, którą Pola wypijała hektolitrami, jednym słowem emocji i wrażeń co nie miara! A największym zaskoczeniem było to, że Pola od razu poszła z chłopcami do ich pokoju, nawet nie prosząc nas, żebyśmy z nią poszli. A do tej pory zawsze potrzebowała mieć gdzieś na oku mnie albo M. Bawiła się z innymi dziećmi, ale dobrze było jak mama albo tata byli blisko. A tu - poszła sama, ani razu nas nie zawołała, nie potrzebowała naszej obecności, a my po raz pierwszy mogliśmy 'zostawić bawiące się dziecko' i spokojnie wypić kawę! Oj, dziwne to było uczucie :)Ale jak stwierdziła moja przyjaciółka - teraz już tak będzie, Pola dorasta i zanim się spostrzeżemy, nie będzie nawet chciała chodzić z nami za rękę, bo to będzie 'obciach' :) 

Pierwszego wieczora dzieciaki tak się super bawiły, że o 23 ledwo udało nam się zagonić je do łóżek! Założyli 'zespół' - 2 gitary, mikrofon, cymbałki, bębenek i perkusja i zrobili nam koncert :) Śmiechu było co nie miara, bo każdy 'grał' w swoim rytmie (najlepiej na kilku instrumentach naraz) i każdy robił co chciał, do tego mikrofon nie chciał stać na statywie i cały czas zjeżdżał do wysokości Polusiowych ramion, więc ten kto akurat śpiewał musiał się garbić przy śpiewaniu. Hałasu i wrzasków było przy tym co nie miara! Za to jaka frajda! :) Pola w ciągu dnia w ogóle nie spała, za to w nocy spała jak zabita i po raz pierwszy od dobrych paru miesięcy zsikała się w nocy do pampersa! Zakładamy jej go na noc tak na wszelki wypadek, choć w domu często się budzi w nocy i woła "Mamo, sikuuuu!", nawet nie pamiętam kiedy ostatnio 'podsikała' pampersa. A tu noc w noc pampers był cały pełny! 
W niedzielę pojechaliśmy do teściów na śniadanie. Była szwagierka z synkiem i mężem, jej teściowie i muszę przyznać, że teściowa (moja :) naprawdę bardzo się postarała. A trzeba wiedzieć, że nie jest typem gospodynie domowej lubiącej i organizującej wystawne obiady, czy śniadania. A tu nie dość, że naprawdę ładnie wyglądała (miała bardzo elegancką tunikę), to i stół pięknie wyglądał i było bardzo świątecznie. Do tego miło i wesoło - tak jak powinno być w święta. Mały Aleksander (miesiąc starszy od Poli) coraz więcej mówi, ale o ile z synkami przyjaciółki Pola złapała dobry kontakt praktycznie od pierwszej minuty kiedy się z nimi spotkała, a też widuje się z nimi sporadycznie, to z Alkiem zaczęła się bawić po dobrej godzinie, dwóch. Ale jak już zaczęli się gonić i razem tańczyć, to już na całego! A my mieliśmy niezły ubaw patrząc jak dwa małe Bączki kręcą pupkami i wywijają rączkami tańcząc ugibugi :)

W Lany Poniedziałek z kolei zjedliśmy u teściów śniadanie i pojechaliśmy spotkać się z kolejnymi znajomymi, którzy mają córkę rok starszą od Poli. Niestety spotkanie z założenia było krótkie, bo chcieliśmy koło południa wyjechać z Warszawy do Krakowa, więc dziewczynki były bardzo niezadowolone, że nie mogą się dalej bawić. Ale znajomi wybierali się też na obiad do swoich rodziców, więc nawet gdybyśmy chcieli to nie mogliśmy dłużej zostać. 

Tak więc Wielkanoc była w tym roku na pewno najfajniejsza dla Poli - praktycznie przez 3 dni miała od rana do wieczora towarzystwo w swoim wieku do zabawy. Wyszalała się, wybawiła, wrażeń miała co nie miara. A my mogliśmy spotkać się z przyjaciółmi, spokojnie wypić kawkę, poplotkować, a przy tym objedliśmy się jak dzikie świnie, ja odpoczęłam od kuchni i nawet ta piękna zima tej wiosny nie zepsuła nam humorów :) 

Szkoda, że święta nie trwają jeszcze 1 albo 2 dni dłużej.. 
Dzisiejszy powrót do pracy był naprawdę cięęężżżkiiii....