Hm, drugi dzień w przedszkolu już nie był tak łatwy lekki i przyjemny. Choć w sumie może i był, ale początki były ciężkie. Pola w przedszkolu była pierwszy raz w poniedziałek, a drugi w czwartek. Oczywiście do drugiej wyprawy była tak samo przygotowywana jak do pierwszej, czyli mówiliśmy jej wcześniej, że 'jutro znowu pójdziesz do przedszkola' co było kwitowane stanowczym 'Nie". Na nasze pytanie: "A dlaczego nie?" odpowiedzi były mniej więcej takie: "Bo jak byłam duża, i chodziłam do pracy i zarabiałam pieniążki, to nie chodziłam do przedszkola". Co ma piernik do wiatraka nie udało nam się ustalić, ale Pola zawzięcie trzymała się swojej 'dorosłej wersji' i za nic nie udawało nam się wyciągnąć co takiego się w przedszkolu stało, że nagle nie chce do niego iść. W środę zasypiając już z na wpół zamkniętymi oczami mówiła "Nie chcę iść jutro do przedszkola", to samo było rano w czwartek przy ubieraniu i w samochodzie. W przedszkolu ją przebrałam i zaczęło się: płacz, łapanie mnie za nogi, co najmniej jakby ją mieli tam obdzierać ze skóry! W końcu pani pozwoliła mi wejść z nią do sali i chwilę zostać. O dziwo, pomimo tego, że godzinę wcześniej Pola wypiła w domu butlę z mlekiem, to tutaj ładnie zjadła jeszcze kromeczkę z pastą jajeczną i wypiła herbatkę. A co jeszcze dziwniejsze, siadła sobie w najlepsze z dziećmi i płacz tak szybko u niej zniknął jak się pojawił! Co prawda co chwilę kontrolowała wzrokiem moją obecność i sprawdzała, czy widzę jak karmi wielkiego Kubusia Puchatka, którego dostała od pani 'na pocieszenie', ale siedziała cały czas z dziećmi przy stole jakby wszystko było ok. Ja za to wzbudziłam duże zainteresowanie wśród maluchów. Siedzący najbliżej mnie chłopiec non stop się na mnie gapił jedząc śniadanie, aż w końcu go zagadnęłam i zapytałam jak ma na imię. Pawełek. No i ruszyła lawina! :) Dzieci po kolei zaczęły do mnie podchodzić i się przedstawiać i tak oto poznałam Madzię (której Mikołaj przyniósł misia Stasia, plecak z zebrą, ale to nie jedyny jaki ma, bo ma jeszcze drugi, z Kubusiem Puchatkiem - wszystko to wyśpiewała mi jak na spowiedzi prawie na jednym wdechu :), Tobiaszka, Kubę, Michasia i Zuzię. Reszta dzieci choć mi się przyglądała cały czas, to jednak siedziała grzecznie przy stole i dokańczała kanapeczki. W między czasie Pola skończyła jeść i poszła na dywan do dziewczynek, które bawiły się lalkami Barbie. A ja widząc, że jest już dobrze wstałam, pomachałam jej z drzwi i wyszłam do szatni. Trochę miała niewyraźną minę, ale stwierdziłam, że jak się do niej wrócę po raz enty całując ją na dowidzenia to się rozżali i będę musiała zostać w przedszkolu do obiadu... Obiecałam jej za to, że wrócę po nią wcześniej niż ostatnio. Przyszłam jak jeszcze jadła obiad (rosołek i potrawka z kurczaka). Zjadła, wybiegła w podskokach i w drodze do domu rozpromieniona opowiadała, że pani grała na pianinie i śpiewała piosenkę o ptaszku. Czyli było dobrze :)
Zobaczymy jak nam pójdzie dalej. Chcemy ją zostawiać w przedszkolu w czwartki, bo wtedy jest rytmika, a nasz Bączek tańczyć uwielbia - tańczy do reklam, muzyki wszelakiej, w sklepie, a nawet w Kościele do kolęd :)
Z tego wszystkiego zapomniałam wspomnieć o odwiedzinach dziadków w ostatni styczniowy weekend. Pola przygotowała dla nich piękne wyklejanki z okazji Dnia Babci i Dziadka, a ja zrobiłam fotoksiążkę z jej zdjęciami z ostatniego roku (babcia przy każdej możliwej okazji narzeka, że nie ma 'aktualnych zdjęć Poli) - jak się nietrudno domyśleć do pokazywania koleżankom, więc dostała teraz całą książkę). Niestety fotoksiążka nie wzbudziła żadnego zachwytu. Przejrzeli, odłożyli, nawet nie wiem czy podziękowali... Nie to, że siedziałam na tym wieczorami chyba przez 2 tygodnie, nie musieli się zachwycać, ale zwykłe 'Dziękujemy' by wystarczyło.. Trudno.
Babcia ledwo buty zdjęła, od razu wyjęła aparat i biegała za Pola wołając 'Pola! Pola! Uśmiechnij się do babci! Stój!" i pstrykała na lewo i prawo. M. niby w żartach skwitował to "No to teraz będziesz miała co koleżankom pokazywać!", a babcia na to:"A żebyś wiedział!" Wrrr. Moje dziecko nie jest jakąś maskotką do pokazywania! To żywa istota, która chciałaby móc doświadczyć kto to babcia i dziadek! Która chciała by się z babcią i dziadkiem pobawić, a nie tylko pozować im do zdjęcia! Jak ja nie cierpię takiego zachowania! Takiej popisówki wrr! A potem mąż się dziwi, że Pola na pytanie 'Jak ma na imię babcia / dziadek?' wymienia imiona teściów mojego taty, którzy spędzali z nami razem wakacje nad morzem i których widziała ostatnio w sierpniu! Pół roku temu! Siedzieli z nami na plaży, robili z nią babki, spacerowali z nią czasem, rozmawiali z nią, a nie tylko pstyrk pstryk i dziękujemy, wracamy do domu!
Na szczęście babcia między zupą, a paleniem papierosa znalazła chwilę i nawet poukładała z Polą puzzle.
A razem z dziadkami przyjechała do nas w odwiedziny siostra M. ze swoim synkiem, miesiąc starszym od Poli. Chłopiec pomimo tego, że za 4 miesiące kończy 3 lata nie mówi nic oprócz: "O nie! / Mama / Tata/ Ooo/ Dzidzia / Dada (dziadek) / Baba (babcia)" Nawet po swojemu nic nie mówi. Siostra M. trochę była zaskoczona tym, jak dużo Pola mówi, że można z nią normalnie porozmawiać, że mówi całymi zdaniami i nie wyraźnie wymawia tylko 'r' i 'w', co jest raczej normą w jej wieku. I niezbyt przejęta tą różnicą między maluchami stwierdziła, że 'To pewnie dlatego, że ja do niego za dużo nie mówię i go nie naciskam na gadanie". Za to mówi do synka po nazwisku (!), przy dziecku głośno podkreśla, że 'jest takie niedobre, że dziadkowie z nim czasami nie wytrzymują" i jak będzie niegrzeczny to 'dostanie w tyłek'. Biedny ten mały, zwłaszcza że był naprawdę grzeczny! Zachowywał się jak normalne dziecko, które przyszło do nowego miejsca i chce wszystkiego dotknąć, wszystkie zabawki są dla niego nowe, ciekawe.. Nic w jego zachowaniu nie wskazywało na to, że jest jakiś 'wyjątkowo niegrzeczny'. Miałam wrażenie, że jedyną osobą, która stoi za nim murem jest dziadek. Jak się uderzył to biegł do dziadka, jedynie dziadek odnosił się do niego miło i z miłością 'dziadkową' w głosie. Babcia i mama to niby ciepło, ale jednak z taką ukrywaną złością albo szyderą mówiły do niego. Nie potrafię tego opisać. Siadaj, nie dotykaj, jedz. Same polecenia. A gdzie jakaś rozmowa? Gdzie opowiadania w stylu "Chodź, zobacz. A wiesz do czego to służy? A wiesz co to jest? .. Żal mi tego małego, nie po raz pierwszy zresztą.
No nic. Wizyta odbębniona. Teściowie nawet zjedli mój obiad pomimo tego, że nie był to rosół ani żurek, tylko zupa tajska (a oni udziwnień w kuchni raczej nie lubią), więc na jakiś czas mamy z głowy. Pola miała atrakcję w postaci kolegi do zabawy, cioci i dziadków, choć muszę przyznać, że z kuzynem z braku możliwości porozumienia się, nie bardzo chciała się bawić. Wolała z ciocią, tatą, mamą lub babcią poukładać puzzle.
Najważniejsze, że obyło się bez głupich tekstów, które podnoszą ciśnienie i na które obiecałam M. nie będę reagować i komentować. Jedynie na co mogę narzekać, to na powtarzane przynajmniej raz na 5 minut hasło: "Jak będą więksi to się będą ładnie bawić!" Za 35 razem miałam wrażenie, że to jakaś czarodziejska mantra, po której nagle mały zacznie mówić całymi zdaniami jak Pola i naprawdę będą się razem bawić, a nie osobno, ale niestety tak się nie stało :)