Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 26 marca 2013

Co komu jest lub nie jest pisane..

Spotkałam się kilka dni temu z moimi starymi koleżankami z liceum. Spotykamy się raz na rok, raz na dwa lata. Każda zapracowana, zagoniona, bo praca, dom, dzieci, więc ciężko nam się zgrać i wybrać taki termin, żeby wszystkim pasowało. Poza tym nie jesteśmy 'przyjaciółkami' ze starych czasów, ot, po prostu koleżanki, więc i ciśnienia nie ma na cotygodniowe mitingi. Dobrze, że istnieje coś takiego jak facebook, bo inaczej pewnie w ogóle byśmy się nie spotykały ;)

Siedziałyśmy więc sobie ostatnio przy herbatce (to te zmotoryzowane lub w ciąży) i piwku (te, które mogły) i opowiadałyśmy sobie, co u której słychać. Wracałam potem do domu i tak sobie myślałam, że los różnie nami pokierował.. W liceum wszystko było takie .. proste. Inaczej człowiek patrzył na świat i życie. Wydawało się, że ta, czy tamta na pewno będzie miała w przyszłości piękny domek z ogródkiem, super męża i gromadkę dzieci, a tamta to pewnie zostanie starą, zrzędliwą panną.. Patrząc na ludzi, łatwo przyszywało im się ł"atki"...

Miałam koleżankę, nazwijmy ją M., która paliła mnóstwo papierosów i piła sporo piwa. Przez całe liceum miała taką samą fryzurę (włosy proste za ucho), nie malowała się, nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu, czy ubioru, zawsze chodziła w spodniach, miała chód faceta, dużo przeklinała, ale przy tym uczyła się nawet całkiem dobrze. W IV klasie wróciła z wakacji z chłopakiem. Wysoki, nawet przystojny gość, typ imprezowicza, który ma wszystko w nosie. Jakoś tak dziwnie w ogóle się na nich patrzyło, bo nigdy wcześniej nikt nie widział M. z chłopakiem :) Poza tym była typem chłopczycy i jakoś tak nas to zaskoczyło :) Maturę zdała dobrze, ale nie wiedziała co chce w życiu robić i poszła na studia na Zarządzanie Kulturą. Studia w zasadzie dość ogólne, nie to co medycyna, czy prawo. Po maturze kontakt nam się urwał i nie miałam kompletnie wiadomości co u niej słychać.
I w życiu bym nie przypuszczała, że jej życie tak się potoczy jak się potoczyło :) Dziś pracuje w dużej korporacji na stanowisku managera, jej chłopak z liceum jest jej mężem, dyrektorem (TAK, ten sam, który w czasach szkoły średniej miał wszystko w nosie, zwłaszcza naukę) w dużej firmie, mają 2 dzieci (do tej pory nie jestem w stanie wyobrazić sobie M. w ciąży :) i żyje im się całkiem dobrze.

Druga koleżanka, nazwijmy ją K., bardzo dobra uczennica, dusza towarzystwa, dowcipna, wesoła, zawsze jej było pełno, do tego pewna siebie i ładna dziewczyna. W liceum poznała chłopaka, który miał dość bogatych rodziców. Dostała się na obleganą filologię angielską, on na studia prywatne, w zasadzie po to, żeby 'mieć papier'. Po rodzicach odziedziczył sporo nieruchomości i tak naprawdę nie musiał ani iść na studia, ani do pracy. Wzięli ślub, urodziło im się 2 dzieci i zaczął się koszmar. Obudził się w nim damski bokser, który przez lata męczył K., która bała się od niego odejść, bo powiedział, że wszędzie ją znajdzie. Chwilę rozmawiałyśmy na spotkaniu o jej sytuacji, że jak to, taka przebojowa dziewczyna, nie dająca sobie w kaszę dmuchać nie potrafiła się uwolnić z tego związku? Nie mogłyśmy tego pojąć. Ale K. odpowiedziała na to krótko: "Nie wiecie jak to jest. I obyście nigdy się nie dowiedziały.". Tematu nikt nie ciągnął, bo widać było, że K. nie chce już o tym mówić. I tak sobie potem myślałam, że tak jej zazdrościłyśmy w liceum takiego fajnego gościa, szybkiego ślubu, tego że tak szybko miała swoją rodzinę, że tak fajnie się dobrali itp. .. Żadna z nas nie przypuszczała, że ta sielanka może zamienić się w taki koszmar! Na szczęście on poznał gdzieś dziewczynę, w której się zakochał, szybko się rozwiódł z K. i ma teraz nową rodzinę. I niestety podobno wcale się nie zmienił .. K. powiedziała, że cieszy się, że ten koszmar jest już za nią, ale i współczuje swojej 'następczyni' piekła w domu.

Każdej z nas życie jakoś się ułożyło. "Jakoś" czyli całkiem dobrze :) Wszystkie mają mężów, większość ma też dzieci, każda ma pracę.. Nawet K. była uśmiechnięta i wesoła, więc chyba śmiało mogę powiedzieć, że każda jest szczęśliwa. Choć każda miała lub ma jakieś problemy - jedna zdrowotne, druga spłaca kredyt za mieszkanie, którego nigdy nie zobaczy, bo developer uciekł za granicę z całą kasą, trzecia mieszka na stałe za granicą, z mężem i dziećmi, ale bardzo tęskni za Polską, rodziną i przyjaciółmi - jak to w życiu, nie jest różowo, ale i nie jest czarno :)

Wracałam do domu i tak sobie myślałam, że człowiek czasem zazdrości innym, że mają lepszy samochód, większy dom, lepszą pracę i nie docenia tego co ma. Nie zdaje sobie sprawy, że tak jak on zazdrości sąsiadowi, tak jemu też ktoś zazdrości. Bo przecież my (każda z nas) też mamy fajne życie.. A przede wszystkim mamy swoją rodzinę, dobre zdrowie, ..
 
Dziś w pracy zostaliśmy zawaleni robotę i narzekamy na szefa - a są tacy, którzy pracy nie mają wcale i chętnie by chcieli narzekać tak jak my na jej nadmiar. 
Narzekamy, że zamiast wiosny, mamy zimę. Ale my mamy cieplą kurtkę i buty, a w domu ogrzewanie. A są tacy, którzy kurtkę mają, ale niezbyt grubą, a na ogrzewanie w domu ich już nie stać. 
Są też tacy, którzy mają ciężko chore dzieci, dojeżdżają do pracy półtorej godziny przesiadając się kilka razy, są molestowani, gniotą się w 6 osób w 1 pokojowym mieszkaniu itp itd. 

Zawsze o tym wiedziałam, ale dobrze jest raz na czas sobie przypomnieć - cieszmy się z tego co mamy :) Oczywiście - nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej, ale i zawsze może być gorzej ;)

czwartek, 21 marca 2013

O miłości rodzinnej

Pola ma już 2 lata i prawie 9 miesięcy. I jak każde dziecko przechodzi różne etapy. Etap buntu 2-latka na szczęście nas ominął. Zresztą Bączek - odpukać- nie jest jakimś super przekornym i złośliwym dzieckiem, wręcz przeciwnie. Dużo z nią rozmawiamy, tłumaczymy, bardzo dużo ją też uczy niania, która - z ręką na sercu mogę przyznać - trafiła nam się naprawdę najlepsza na świecie! Złota kobitka, z ogromnym sercem, morzem cierpliwości i miłości do dzieci. Tak sobie czasem myślę, że okropnie się bałam tego jak to będzie jak pójdę do pracy, czy opiekunka Poli nie będzie nam się wtrącać w życie, puszczać jej za często bajek w tv, czy będzie jej dobrze pilnować na placu zabaw, żeby sobie zębów nie ubiła, czy nie będzie przy niej palić papierosów, przeklinać w nerwowych momentach, czy nie przekaże jej jakiś złych nawyków, a potem my będziemy musieli prostować to, czy tamto w małej Polusiowej główce. I przyszła do nas pani, która nie dość, że uczy Polę dobrych manier (po jedzeniu trzeba powiedzieć 'Dziękuję", odłożyć śliniaczek na bok), że jak rodzice wychodzą do pracy to się im życzy 'Miłej pracy" i daje po wielkim buziaku i koniecznie 'ukochaniu', po zabawie zabawki trzeba posprzątać, jak się wejdzie w brudnych i mokrych od śniegu butach, to trzeba po sobie zmyć mopem podłogę itp itd. Nie to, że my małej tego nie uczymy, bo też staramy się ją dobrze wychować. Ale większą część dnia jednak spędza z Polą niania. My wtedy niestety musimy siedzieć w pracy, a na spędzenie z córką całego dnia mamy tylko weekend. I tak sobie czasem myślę, że mama chyba nade mną czuwa i może w taki właśnie sposób próbuje 'nadrobić' swoją nieobecność?... 

Wiem, że każda matka idealizuje swoje dziecko. Każda twierdzi, że jej jest 'naj... - tu wpiszcie jakiekolwiek pozytywne skojarzenie :)'.  Wyjątkiem jest chyba tylko moja szwagierka, która twierdzi że jej syn jest 'naj..- niegrzeczniejszy" ;) Ja w tym przypadku nie odbiegam od normy i też wychwalam moją córcię, że jest najwspanialszą dziewczynką pod słońcem! A ostatnio mogę do długiej listy 'naj'ów' dopisać, że jest największą pieszczochą :) Nie wiem, czy to z radości, że cały tydzień spędzała od rana do wieczora z rodzicami, czy to taki etap, ale na feriach i teraz w domu ciągle nas całuje, 'ukochuje', ładuje się na kolana, przytula i najlepiej to by z nami codziennie spała :) No i niestety, jak coś zmaluje, zepsuje, wyleje, to nie mam serca nawet się na nią gniewać. Bo jak tylko coś nabroi, to zanim zdążę otworzyć buzię i coś powiedzieć, to już jej małe rączki zaplatają się na moich nogach lub szyi (jeśli się da) i słyszę : "Mamusiu, kocham Cię! Ja jus tak więcej nie będę! Pseplasam!" :)

Tyle się naprzytualałyśmy na tych feriach i nacałowałyśmy, że naprawdę ciężko mi się z nią rozstawało w poniedziałek.. Do pracy iść się nie chciało, zresztą nie tylko mi, bo i M. też. O dziwo, M. bez żadnego gadania i marudzenia zostawał co drugi dzień z Polą, tak żebym ja też mogła sobie poszaleć na śniegu. I ku mojemu zdziwieniu, gdy wracałam do pokoju Pola patrzyła na mnie krzywo obejmując tatusia i mówiąc, że 'Tatuś jest tylko jej!", że "Tatuś ma jej ubrać buty/ czapkę/ kurtkę/ poczytać". A to zawsze ja miałam ją ubierać, czytać, pomagać przy czynnościach łazienkowych itp. A wystarczyło tylko wspólne spędzenia połowy dnia, żeby Pola zmieniła zdanie. W pierwszej chwili zrobiło mi się smutno, ale w drugiej dotarło do mnie, że to BARDZO DOBRY znak! I że fajnie, że Pola w końcu zaczęła doceniać fakt, że nie tylko mama ma 2 ręce i umie ubrać jej spodnie, że tata też wiele potrafi :) Choć ostatnio naprawdę nie mam co narzekać. M. jest typem ojca, który zaczyna łapać kontakt z dzieckiem, gdy można się z nim już porozumieć. Odkąd nasz mały Bączek zaczął mówić i można z nią ustalić w co chce się bawić, co chce robić, co jej dolega itp M. o wiele częściej spędza z nią czas w jej pokoju budując zagrody dla zwierzątek z klocków Duplo, wieże, układając puzzle, czy tory. I jakoś tak przy tym wszystkim wciągnął się w domowe czynności. Nie wiem co się stało i kiedy, to wszystko jakoś tak stopniowo się odbywało. Wczoraj zawiozłam Polę do przedszkola (na 8 rano) i ledwo z niego wyszłam, dzwoni M. - 
'Jak tam na froncie?" 
"Ok, płaczu nie było, tylko smutna mina, ale Pola poszła do sali sama.Wracam do domu (na śniadanie, którego nie zdążyłam zjeść)"
 "Ok, to robię jajecznicę. Jak dojedziesz powinna być gotowa". 

Ha! Rok temu taka sytuacja wyglądałaby raczej tak:
"Ok, to ja robię herbatę, a Ty jak wrócisz to zrobisz jajecznicę i razem zjemy".

Ja dziecko do przedszkola, ja śniadanie, a on nie dość, że miał możliwość pospać dłużej, to jeszcze siedzi i czeka aż ja wrócę, zrobię śniadanie i jeszcze pewnie go podrzucę do pracy!

Dziś rano dzwoni mi budzik. M. mówi, "Nie wstawaj jeszcze, choć, przytul się na chwilę:
"Aj, ale potem nie zdążę ze wszystkim. A muszę jeszcze szybko poprasować rzeczy, bo wieczorem mi się nie chciało"
"To ja poprasuje, bo mam do pracy na popołudnie".

Ha! Mój mąż i prasowanie! Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że mój mąż będzie prasował, to bym roześmiała mu się  w twarz! :)
Nie wiem co się stało, skąd ta zmiana, która trwa już naprawdę od dłuuugiego czasu. Ale niech trwa! W końcu naprawdę mogę powiedzieć, że nie wszystko w domu jest na mojej głowie, że mąż mi pomaga, dzielimy się obowiązkami i .. jest jakoś tak inaczej między nami. Cieplej. Ja się nie złoszczę, że siedzi cały dzień przy komputerze i nawet naczyń do zmywarki nie wstawi. On się nie złości, że ja się złoszczę o takie pierdoły i .. i jest fajnie :) I oby stare nie wróciło!


środa, 20 marca 2013

Po feriowo na różowo

Wróciliśmy! Wypoczęci, lekko przeziębieni, ale wyspani, bateryjki naładowane, w płucach trochę świeżego powietrza, no i uśmiech na twarzy jest! :) Trochę pojeździliśmy na deskach, choć dla M. i tak było mało. Wymienialiśmy się opieką nad Polą i w konsekwencji wyszło tak,że każdy z nas jeździł 3 dni. Sprawiedliwiej się nie dało. Zawsze jak jechałam w góry, to miałam ochotę wstać o 7 rano, na stoku zjawić się jak najwcześniej i zjechać z niego jako ostatnia. Jak wyjeżdżałam z moją przyjaciółką D. to tak właśnie było. Dwie wariatki. A teraz? Ciśnienie zupełnie ze mnie zeszło. Owszem, wstawałam wcześnie, ale nie jeździłam do upadłego, bardziej uważałam na stoku, nie zjeżdżałam na wariata pędząc szybciej niż wiatr.. Nie wiem, czy to wiek? :) Czy inny etap życia? Czy może fakt, że jestem mamą zmienił mnie na bardziej odpowiedzialną, ostrożną i rozważną? W końcu gdyby coś mi się stało (tfu tfu odpukać) to .. to nawet nie chce myśleć. Mam obok siebie najsłodszą i najukochańszą dziewczynkę, którą trzeba poprowadzić przez życie, pokazać jej wartości dobre i złe i nauczyć je rozpoznawać, pokazać jej świat i nauczyć się w nim poruszać. I chyba to właśnie spowodowało, że zniknęła gdzieś ta cząstka mnie, która zawsze pędziła z góry na dół na wariata :) 

Polę postawiliśmy na nartach. Bałam się jak zareaguje, w końcu buty narciarskie do najwygodniejszych nie należą. Ciasne, sztywne, twarde. Do tego narty.. Ale nie było źle! Co prawda Polę bardziej interesowało wszystko to, co działo się na około - bo ptaszek leciał, pani rzucała pieskowi piłkę, dziewczynka jechała z kijkami, pan się opalał na leżaczku bez czapki itp - ale nart nie odrzuciła, parę razy na nich 'zjechała' z mini górki i to by było na tyle. 

Ale bardzo jej się na 'feriach' podobało. I pokój, i góry, i gondolka, i mgła. I w końcu mogła się porzucać śnieżkami z ulubionym wujeczkiem (moim bratem), porobić orzełki na śniegu w ilości nie ograniczonej. I nawet 10godzinna podróż jej nie zmęczyła, a tego najbardziej się baliśmy. Test długiej jazdy w aucie zdała na 5 z wielkim plusem! :) Myślę, że trochę w tym zasługi nowego fotelika jaki jej przed wyjazdem sprawiliśmy. Ten dla dzieci o wadze 9-16 kg był już dla niej za mały. I choć wiekowo jeszcze jest za mała, ale za to wagowo i wzrostowo jak najbardziej fotelik z przedziału 15-36kg jest już dla niej odpowiedni. Po wielkich poszukiwaniach w Internecie, czytaniu opinii, porównywaniu wyników testów itp zdecydowaliśmy się na Concorda Transformer T na Isofixie. Bezpieczny, wygodny, ale z jednym minusem odkrytym przez Polę już pierwszego dnia: "Mamo, on nie jest różowy!" :)
Bo od jakiegoś miesiąca 'Moim ulubionym kolorem jest różowy!" Szczerze mówiąc nie za bardzo przepadam za różem. Sama nie mam nic w tym kolorze. Za to Pola - wręcz przeciwnie :) Jak ma coś narysować, to różową kredką. Jak ma wybrać sobie coś do ubrania - to tylko różowe. Jak tylko gdzieś jedziemy i na horyzoncie pojawia się coś w jej ulubionym kolorze - pada gromki okrzyk: "OOOOOO! To moje ulubione!" :)

No nic, pozostaje nam tylko czekać, aż ten etap minie i Pola zacznie dostrzegać czerwony, zielony, niebieski, żółty....:)

czwartek, 7 marca 2013

Przedszkolne refleksje

O tym, że przedszkole wspaniale wpływa na dziecko i na jego rozwój nie trzeba pisać. Że dziecko uczy się rysować, malować, śpiewać, tańczyć, współdziałać w grupie - każdy to wie. Chciałam za to napisać o kilku plusach, które pojawiły się w życiu Poli i naszym odkąd nasza mała pszczółka zaczęła chodzić do przedszkola. 

Sikanie. To pierwsza zmiana :) Do tej pory Pola korzystała z nocniczka (prawie zawsze, gdy chciała kupkę) lub z nakładki na sedes (to tylko do sikania, bo 'na kupę' szła na nocnik). W przedszkolu są małe umywalki i sedesy, nie ma ani nakładek ani nocników. No i teraz Pola każe sadzać się na 'dorosłym kibelku' bez nakładki, podtrzymuje się rękami, aby nie wpaść do środka 'Bo tak się sika mamo w przedszkolu!'.  Nie ważne, że nasz domowy sedes jest większy :) Hm, nie pozostaje mi nic innego jak tylko patrzeć, czy nie wpadnie do środka, bo choć za pewne nic złego by jej się nie stało, to jednak kontakt pupki z wodą w sedesie chyba nie należałby do najprzyjemniejszych. 

Kolejnym przedszkolnym plusem jest zwiększona chęć do samodzielnego jedzenia. Do tej pory Pola często jadła kanapkę w takiej kolejności: najpierw zjadała z niej ogórka, potem szyneczkę, zlizywała masło i na końcu zjadała chlebek. Teraz ładnie bierze kanapkę w 2 rączki i zjada jak należy. Jak widać większym autorytetem przy stole cieszą się w tym przypadku dzieci niż my, rodzice :) Chyba widok maluchów jedzących kanapkę 'normalnie' spowodował, że nasz Bączek przekonał się do tego sposobu zjadania śniadanka. 

Pola nabrała też 'śmiałości'. Do tej pory jak chodziłyśmy na zajęcia popołudniowe dla dzieci w jej wieku i pani prowadząca wprowadzała jakąś zabawę w kółku, to Pola zawsze stawała obok mnie i niechętnie dawała drugą rękę innej mamie/ tacie. A na ostatnich zajęciach - pierwsza poleciała do pani wołając 'Ja dam rękę pani!". Po czym po chwili zreflektowała się i dodała :"A drugą mamusi!" :)

Cieszy mnie to wszystko niezmiernie, choć z drugiej strony przychodzi refleksja, że to już 'Przedszkole". Kolejny etap w jej życiu. Dopiero co była maluszkiem leżącym w wózku, a tu nie wiadomo kiedy stoi koło mnie śpiewający o ptaszku, co przyleciał z Łobzowa mały Przedszkolak! Ach, ten czas tak szybko leci...

środa, 6 marca 2013

Wyjaśnienie

Przeczytałam jeszcze raz swój post na temat wizyty teściów i szwagierki z synkiem. Nie wiem,w którym momencie piszę tam, że dzieci będące w wieku mojej córki i nie mówiące są gorsze? Nie wiem też, w którym miejscu oceniam mamy innych dzieci (pisałam TYLKO o tym, co powiedziała szwagierka)? Co Wy się tego wpisu tak uczepiłyście?..

Tak, napisałam, że Pola nie chciała za bardzo bawić się z kuzynem, bo on nie mówi. Próbowała go kilka razy zagadywać, ale nie doczekawszy się odpowiedzi po prostu szła bawić się sama. Czy to jest obraźliwe? Nie, bo jak ja miałabym do wyboru poczytać książkę w języku polskim albo porozmawiać z kimś w języku japońskim, to wybrałabym książkę, bo ni w ząb nie znam japońskiego, a chciałabym jakoś fajnie spędzić czas! 

Tak, napisałam, że szwagierka gdy zauważyła różnicę w stopniu komunikacji u swojego syna i naszej córki to powiedziała,że to pewnie przez to, że mało do niego mówi. Tego też się czepiacie,choć zupełnie nie wiem z jakiego powodu?? Zacytowałam jej słowa. Kropka. A że jest mamą, która woli puścić dziecku bajkę w tv, książek mu nie czyta i za dużo do niego nie mówi, to po pierwsze jej sprawa, a po drugie jej wybór. Kropka. Opisałam sytuację. Nie użyłam żadnych obraźliwych słów, wyzwisk, przekleństw, więc nie wiem skąd w Waszych komentarzach tyle żalu do mnie? O co chodzi???

Jeśli jeszcze macie jakieś uwagi i ktoś się poczuł obrażony, choć o nim NIE napisałam (bo pisałam o SWOJEJ rodzinie i SWOJEJ szwagierce) to bardzo proszę czytać ze zrozumieniem.

A my przesiedliśmy się do nowego fotelika samochodowego dla dzieci o wadze 15-36 kg. Z poprzedniego Pola niestety trochę wyrosła i głowa wystawała jej już sporo ponad fotelik. Nowy jest dużo wygodniejszy zarówno dla niej (tak twierdzi :) i dla nas, bo teraz dziecko zapina się dużo łatwiej! Jedynym jego minusem jest to, że.. nie jest różowy, a różowy to ostatnio ulubiony kolor naszej córki. Ech,myślałam, że taki etap nas ominie,ale dopadło i nas :) Ja osobiście nie za bardzo lubię róż. W szafie oprócz majtek nie mam nic w tym kolorze. Za to Pola - mogłaby ubrać się w róż od stóp do głów, spać w różowej pościeli, mieć same różowe misie i jeść różowe jedzenie! 

Oby jej ta miłość szybko przeszła :)

A my pomału się pakujemy, bo za 3 dni wyjeżdżamy na spóźnione ferie! Spróbujemy zaprzyjaźnić Polę z nartami, mam nadzieję, że trochę odsapniemy i wrócimy wypoczęci i pełni energii, bo póki co to ta szarość za oknem doprowadza człowieka do depresji!