Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Po urodzionowo.

Co prawda urodziny nasz Bączek ma jutro, ale kinder bal odbył się w ostatnią sobotę. Goście dopisali, przyjechali teściowie i znajomi z Warszawy, lokalni goście też dotarli, tak że było nas naprawdę sporo - około 20 osób dorosłych i 5 dzieci. Trzymałam mocno kciuki za pogodę, bo 'przyjęcie' zaplanowaliśmy w kawiarni na świeżym powietrzu, obok dużego placu zabaw. Gdyby padało, musielibyśmy schować się do dużego, kawiarnianego namiotu, w którym niestety nie ma żadnych atrakcji dla dzieci i maluchy mogłyby szybko się znudzić. Na szczęście pogoda była idealna - było ciepło, ale nie upalnie, był wiaterek, co jakiś czas nawet pojawiały się na niebie chmurki, ale deszcz zaczął z nich padać dopiero w momencie gdy się zbieraliśmy do domu. Pola z dzieciakami się tak wyszalała, że wieczorem padła i spała ponad 12 godzin do 9:30 następnego dnia, co chyba zdarzyło jej się do tej pory raz w życiu :) Na placu zabaw była wielka piaskownica (zadaszona), kilka huśtawek, zjeżdżalnie mniejsze i większe, drewniane mostki, podesty, bujane autka, no i przede wszystkim mnóstwo trawy do biegania i stokrotek do zbierania :) Dzieciaki same nie wiedziały co robić, gdzie biec najpierw. Jakby były w amoku :) Polę ciężko było zaciągnąć na siku, bo nie miała czasu - przecież trzeba było jeszcze zjechać ze zjeżdżalni po raz pięćset dziesiąty, przebiec cały plac zabaw po raz sto osiemdziesiąty szósty, jakby to wszystko miało zniknąć zanim wróci z łazienki! Nie miała nawet czasu zajrzeć do prezentów. Dostawała je, oddawała mi i biegła dalej do dzieci. 
Zabawa się udała wyśmienicie, tort też - zamawiałam go w ciemno w kawiarni i naprawdę zaskoczyli nas bardzo! Jedynie co, to wybraliśmy smak - czekoladowy (Poli ulubiony..) i zrobili coś jakby mus czekoladowy z kruchym spodem i malinami. No pychota! Na torcie stanęły figurki z masy cukrowej wypełnione dmuchanym ryżem z ulubionej Poli bajki "Klinika dla pluszaków" i świeczki w kształcie kwiatuszków. Pola zaraz po ich zdmuchnięciu zabrała się do konsumpcji Doktor Dośki. Zjadła jej najpierw buty, a potem twarz :) Wyglądało to bardzo komicznie, bo głowa niby była, ale zamiast twarzy była wielka dziura. W środku widać było dmuchany ryż, poprzegryzany tu i ówdzie, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwoje mózgowe :) Figurki robiła nam dziewczyna, którą przez przypadek znalazłam w Internecie. Były z masy cukrowej i ryż w środku.

Z mężem podzieliliśmy się rolami podczas imprezy, bo gości było sporo, do tego trzeba było pilnować, aby dzieci nie rozbiegły się za bardzo (za placem zabaw był duży parking, a potem ulica, a z drugiej strony za placem były krzaki, a między nimi ścieżka prowadząca do wałów nadrzecznych i małej rzeczki). Ale dzieci spisały się na medal, były rozbrykane, ale nie opuszczały terenu placu, szalały, ale w granicach rozsądku i nie wiem gdzie, kiedy i jak ładowały sobie bateryjki, że przez 3 godziny biegały NON STOP! Z przymusową przerwą na torta i ewentualnie przymusową wycieczką do toalety :) 

A z informacji jakie do mnie spłynęły już po kinder balu, to goście byli zachwyceni pięknymi figurkami na torcie i zniesmaczeni zachowaniem moich teściów. Podczas gdy dzieci szalały na placu zabaw, dorośli siedzieli przy dużym stoliku w altance. Pili kawę, piwko, rozmawiali. Głodomorki zamówili sobie coś do jedzenia, bo przy kawiarni działał też grill i restauracja. Dlatego też wybraliśmy to miejsce na imprezę, bo przypuszczaliśmy, że część przyjezdnych będzie chciała zjeść jakiś obiad w między czasie. Więc zamiast się rozchodzić w poszukiwaniu jedzenia innego niż lody i ciastko, kto chciał mógł sobie coś zjeść na miejscu. Moja siostra, która na urodziny przyjechała prawie prosto z zajęć na basenie zamówiła swojemu synowi pierogi. Mnie przy tym nie było, opowiadała mi to potem koleżanka. Gdy przyniesiono pierogi, moja teściowa wyjęła papieroska i sobie zapaliła. Nic to, że siedziała obok mojego siostrzeńca i dmuchała mu prawie w talerz. Mały ponoć ostentacyjnie odganiał dym papierosowy, co teściowa skwitowała: "Ojej, że też musiałeś siąść obok mnie jak ja palę." czy jakoś podobnie.. Nic to, że siedział cały czas w tym samym miejscu i czekał grzecznie na jedzenie i wcale specjalnie koło niej nie siadał. Nic to, że zaraz obok stolika spał w wózku mój brat.. Moja koleżanka, która mi to opowiedziała, była bardzo oburzona i zdziwiona, że moja siostra się do teściowej nie odezwała i jej nie zwróciła uwagi. Zadzwoniłam więc do siostry i pytam jak było, bo trochę mi było głupio jako gospodarzowi imprezy, że taki incydent miał miejsce.. Ja niestety nadzorowałam dzieciaki na placu zabaw i do stolika przychodziłam co jakiś czas głównie po wodę dla dzieciaków, która im zanosiłam do piaskownicy. Siostra na to, że szkoda słów. Że co poradzić na brak kultury? Że nie odzywała się, bo z moich opowieści wie jaka jest teściowa i podejrzewała, że zaraz strzeliła by focha i się obraziła, że ktoś śmiał jej zwrócić uwagę. Że w ogóle to gadała tak głośno, że chyba nie było osoby w całym kawiarnianym ogródku, która by jej nie słyszała. I że ona nawet tego nie będzie komentować.. 
Ech, dobrze chociaż, że dzieci z urodzin wyniosły dobre wspomnienia i moc wrażeń. I że Pola zasypiając wieczorem powiedziała mi, że bardzo jej się urodziny podobały i że się bardzo wyszalała :) A przecież o to chodziło - żeby dzieci były zadowolone!

A teściowie.. Ech.. Czego nie lubię to cwaniactwa, kłamstwa, chamstwa i obłudy. Ludzi, dla których to chleb powszedni nie lubię i unikam, bo po co psuć sobie nerwy. Niestety moja teściowa w kłamstwie i fantazjowaniu jest mocna. Zawsze jak się widzimy to gada, że tak rzadko Polę widuje, że ona by tak z nią chciała spędzać więcej czasu, że chciałaby ją mieć obok siebie codziennie, że tak ją kocha itp itd. 2 razy to skomentowałam mówiąc, że jak babcia chce to przecież żaden problem - zapraszamy do nas, babcia może przyjechać na weekend albo dłużej i spędzić z Polą więcej czasu. A co moja teściowa na to? Podniesionym, naburmuszonym, żeby nie powiedzieć wkurzonym głosem do mnie: "Synowa! Ty mnie nawet nie denerwuj!"  Ale czym? Czym ja ją mogłam zdenerwować zapraszając ją do Poli na kilka dni? Jak nie wiecie to Wam powiem. Ano tym, że to babcia jest najważniejsza i że to babcię trzeba odwiedzać. Bo po co babcia ma ruszać swoje szanowne 4 litery? 

I to jest właśnie to, o co niedawno posprzeczałam się z M. jak mu się żaliłam, że tęsknię za mamą. Powiedział mi wtedy, że może po to ludzie się żenią, żeby mieć 'drugich rodziców' czyli teściów, do których mogą powiedzieć 'mamo/ tato'. A ja na to, że mi nie chodzi o to, żeby do kogoś powiedzieć 'Mamo". Bo ja tęsknię za MOJĄ mamą! Mamą, która na pierwszym miejscu stawiała swoje dzieci, która jak się dowiedziała, że klub organizuje nam obóz sportowy w Gdańsku, na końcu Polski, to rezerwowała dla rodziców i mojego brata wakacje pod Gdańskiem, żeby mogli mnie odwiedzać. Mamy, która jechała ze mną z Krakowa do Warszawy pociągiem tylko po to, żeby mnie odwieźć na lotnisko i pokierować mnie do nadania bagażu i odprawy, bo czekał mnie pierwszy lot samolotem i byłam zielona w tym temacie (choć już pełnoletnia i pewnie bym sobie poradziła sama), po czym jak przeszłam odprawę paszportową to mama wróciła na dworzec i pojechała  z powrotem pociągiem do Krakowa. Mamy, którą spotkałam kiedyś (w podstawówce) będąc z koleżankami na wagarach w Dniu Wagarowicza na krakowskim rynku i gdy myślałam, że czeka mnie oto niezły opieprz, to mama wyciągnęła pieniądze z portfela i dała mi mówiąc, żebym wzięła koleżanki na lody, bo co tak będziemy chodzić bez celu po Rynku..

A moja teściowa, która TAK BARDZO kocha Polę i tak by chciała z nią spędzać więcej czasu - jak i rok temu, tak i teraz przesiedziała całą imprezę przy stole, pijąc kawę i paląc fajki. Ani razu nie poszła na plac zabaw zobaczyć jak dzieciaki się bawią, co robią.. Mnie się tylko raz zapytała, gdzie Pola więc zrobiłam zdziwioną minę i powiedziałam, ze jak to gdzie? Na placu zabaw. 

Więc jak usłyszałam potem, że oni by tak chcieli Polę zabrać do siebie, że zorganizowaliby jej wspaniale czas od rana do wieczora, to aż ciśnienie mi skoczyło i złośliwy komentarz na język się cisnął, ale się nie odezwałam. Bo znowu by teściowa na mnie agresywnie naskoczyła z hasłem "Synowa! Ty mi nie podskakuj!" albo by się obraziła i znowu przez pół roku byłby foch jak kiedyś.. Bo jej nie wolno ani skrytykować ani nic powiedzieć! Ech, jak mnie wkurza takie gadanie.. M. im powiedział, że zanim wezmą Polę na wakacje, to niech spędzą z nią weekend. Taa... nie znają swojej wnuczki prawie w ogóle. Nie wiedzą jakie ma zwyczaje, rytuały, jak my reagujemy na jej złe zachowania, czy kaprysy, na co jej pozwalamy, a na co nie i ciekawa jestem jak by sobie poradzili, gdyby Pola się im nagle rozpłakała albo by chciała coś co by było nie po ich myśli i zaczęłaby robić swoją 'scenę'? Czyli rzut najbliżej położonym przedmiotem jak najdalej od siebie i strzelenie klasycznego focha ze stwierdzeniem: "To ja idę do swojego pokoiku i będę teraz spać!" :) My w takich sytuacjach z nią rozmawiamy, tłumaczymy dlaczego tego jej nie wolno albo dlaczego nie może zrobić tego co akurat chce, tłumaczymy jej też jak inaczej może wyładować swoją złość, emocje, nie koniecznie rzucając czym popadnie itp. A teściowie podejrzewam, że w sytuacjach określanych ogólnie jako takie, w których 'dziecko jest niegrzeczne" dają klapsa, czego my nie robimy i nie popieramy! A nie raz już będąc u nich słyszałam jak babcia wołała do siostrzeńca męża :"Zaraz Ci wleję w tyłek!" 

I jak ja mam do takiej osoby powiedzieć 'mamo"? Kiedy moja mama była zupełnie, ale to ZUPEŁNIE inna!
 
Ech, ciężki to temat będzie coś czuję. Z jednej strony chcę, żeby Pola miała kontakt z dziadkami, żeby mogła z nimi jeździć na wakacje itp. Ale z drugiej strony ich metody wychowawcze, słownictwo przy dzieciach, nałogowe palenie papierosów i skupianie się na sobie powoduje, że będę się bała oddać córcię w ich ręce. A jak wróci i zacznie mi pyskować tak jak babcia odnosi się dziadka? "A zamknij się!/ A zaraz Cię strzelę! itp" .. Nie używamy wobec siebie takich słów z M. Choć się czasem kłócimy, to nigdy nikt z nas nie powiedział nic takiego do drugiej osoby! Boję się, że zajmą się z dziadkiem paleniem papierosów i zostawią Pole na chwilę samej sobie, a ta wybiegnie za piłką na ulicę, spadnie z huśtawki itp itd.. Wiem, może przesadzam, ale znam swoje dziecko i wiem, że jak zobaczy motylka, biedronkę, stokrotkę, mlecza itp to nie patrzy gdzie idzie, czy biegnie, tylko leci żeby złapać, zerwać, nie ważne czy to ulica, czy chodnik, czy błotny trawnik.. Znam też dziadków i wiem, że potrafią się zająć paleniem papierosa i oglądaniem tv i tak się na tym skupić, że nie patrzą co się wkoło dzieje. 

Krótko mówiąc nie mam do nich zaufania jako do opiekunów i boję się oddać swoje ukochane i jedyne dziecko w ich ręce tylko i wyłącznie dlatego, że są jej dziadkami. Tak jak nie boję się zostawić Poli pod opieką mojej siostry, czy niani, tak mam obawy przed oddaniem jej pod opiekę dziadkom. A dziadkowie nie potrafią tego zrozumieć i myślą, że 'ja nie chcę'. A tu nie chodzi o to, co ja chcę, a czego nie. Tu chodzi o dobro dziecka! 

No nic, ciekawa jestem jak to będzie. Na razie powiedzieli, że 'Chcieliby KIEDYŚ wziąźć swoje wnuki na wakacje: Polę i siostrzeńca M." Powiedziałam więc M., że w takim razie zaprośmy babcię, albo oboje dziadków na weekend. Niech przyjadą nawet w piątek, spędzą z nami i Polą 2 dni, poznają jej rytm dnia, zobaczą jak zachowuje się w różnych sytuacjach, a nie tylko wtedy gdy dostaje od nich prezent i przez 2 godziny bawi się nową zabawką. Zostaną u nas na noc, położą Polę spać, a my wyskoczymy sobie do kina :) Pola będzie w swoim domu, więc w miejscu, które dobrze zna i w którym czuje się bezpiecznie. Będzie miała obok siebie wszystkie swoje ulubione pluszaki, będzie wiedziała, że rodzice niedługo wrócą itp. I tak małymi kroczkami może dojdziemy do etapu, gdy będzie chciała sama zostać u dziadków na noc. Bo ja jej do tego zmuszać absolutnie nie będę. I ciekawa jestem czy taki weekend kiedyś nastąpi. Bo choć jest u nas miejsce i są warunki, to teściowie nigdy jeszcze u nas nie spali (a mieszkamy razem z mężem już od 9 lat!). Zawsze przyjeżdżają rano i popołudniu wracają do siebie.


czwartek, 20 czerwca 2013

Życie..

Od Dnia Mamy mam dziwny nastrój.. Stałam kiedyś w sklepie i stanęłam przy półce, żeby po coś sięgnąć. Stała tam też dziewczyna, która rozmawiała przez telefon ze swoją mamą. Smutno mi się zrobiło, bo ja do swojej mamy nie mogę zadzwonić.. Nie mogę tak jak ona, poradzić się w temacie kulinarnym, czy kupić makaron rurki, czy kokardki, a może ryż? Nie mogę poradzić się w temacie ciuchowym, życiowym, rodzinnym, czy wychowawczym.. Widzę, jak moje koleżanki wrzucają na fb zdjęcia z mile spędzonego popołudnia u rodziców w ogrodzie. Mój tata ma ogród. Ale co z tego, jak nie możemy z niego korzystać? W zeszłym roku zadzwoniłam do niego, czy możemy w sobotę przyjechać z Polą i rozłożyć jej basenik dmuchany. Po chwili ciszy usłyszałam, że M. (narzeczona taty) posprzątała w domu, a poza tym ich nie będzie .. Czyli nie mamy po co przyjeżdżać, bo choć mam klucze do mojego rodzinnego domu, to jest w nim posprzątane, a my przecież jesteśmy świnki, które nagnoją tak, że potem tydzień trzeba będzie sprzątać. Nie ważne, że przyjechalibyśmy ze swoim jedzeniem i piciem, a w domu korzystalibyśmy tylko z łazienki - w końcu chcieliśmy przyjechać po to, żeby nie siedzieć w domu tylko na świeżym powietrzu, ale nic to. Gdyby mama żyła, na pewno było by inaczej.. Coraz częściej wkurza mnie taty narzeczona. Pomijam już jej podejście do ich syna - którego trochę spasła ładując mu (czasem na siłę) od małego mleko na każdy jego płacz, tak jakby dziecko płakało tylko z głodu. Pomijam fakt, że 4 miesięcznemu dziecku dawała słoiczki przeznaczone dla półrocznych dzieci, a jak nie miał jeszcze roku to wcinał karkówkę z grilla. Schemat żywienia w jego przypadku w ogóle nie był brany pod uwagę, nawet nie wiem, czy ona wie że takie coś istnieje? Ledwo nauczył się chodzić i jakie dostał buty? Crocsy, które przecież w ogóle nóżki nie trzymają! A przecież wszędzie piszą jak ważne dla maluszka są pierwsze buty! Dla niej to jest pierwsze dziecko. Ale Pola jest także naszym pierwszym dzieckiem. I tak jak M., wszystkiego musiałam o dziecku musiałam się nauczyć, dowiedzieć. W dodatku nie miałam obok mamy, która by mi podpowiedziała co zrobić jak dziecko ma kolkę, jak zwalczać u maluszka początki gorączki, jak przygotować pierwsze zupki.. Wszystkie informacje czerpałam z Internetu. I czasem jak widzę jakie ona błędy popełnia, to aż mi serce staje. Próbowałam o tym rozmawiać z tatą, ale on stwierdził, że M. świetnie sobie radzi jako mama, więc co ja mogę więcej? Jej się powiedzieć za bardzo nic nie da, bo strzela focha i po prostu wychodzi! 
Wkurzam się, bo czuję jakbym nie miała prawa do domu, w którym się wychowałam. Wiem, że to nie jest już mój dom. I nie chcę tam się wprowadzać. Chcę móc tylko raz na czas przyjechać do ogrodu, w którym spędziłam swoje dzieciństwo, pokazać go swojej córce, pograć z nią tam w piłkę, pozrywać stokrotki i zrobić z nich wianuszek na głowę, postawić tam dmuchany basen i się pochlapać wodą w upalny dzień, postawić namiot z księżniczkami, do którego można się schować przed komarami i muchami.. 

Smutno mi, że mamy nie ma obok mnie. Nie dawno minęło 10 lat, a ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Śni mi się czasem mama, tak jakby wciąż żyła. Tęsknię za nią. 

Widzę, że tacie jest dobrze z jego nową kobietą. Ale ona jest tak inna od mojej mamy, że czasem zastanawiam się, czym ujęła mojego tatę? Moja mama na pierwszym miejscu stawiała nas, dzieci. Potem była ona i tata. M. chyba jednak na pierwszym miejscu stawia siebie i swoje potrzeby, a potem dziecko. Pomijając różne sytuacje, to jaka matka oddałaby swoje dziecko pod opiekę swoich rodziców na 2 tygodnie, do innego miasta, z opcją 'widzenia się' z dzieckiem w niedzielę. To prawie jak na kolonii :) A na poważnie mówiąc, kiedy i jak dziecko ma nawiązać wieź z rodzicami jak głównie jest z dziadkami? Jak to mój mąż stwierdził, teraz jest im (M. i mojemu tacie) tak wygodnie. Bo w tygodniu pracują, potem w piątek wieczorem mogą jechać na zakupy, w sobotę mój tata często chodzi do pracy do południa, a jak nie to zawsze ma coś do zrobienia/ załatwienia. Więc często jest tak, że do małego jadą np. w sobotę wieczorem, śpią u teściów i w niedziele wieczorem wracają do domu, a mały tam zostaje na kolejny tydzień. Lub po tygodniu siedzenia u dziadków zabierają małego w sobotę do swojego domu, a w niedzielę już teściowie są u nich i siedzą u nich cały tydzień jak mój tata z M. pracują.
Moja mama nigdy by się na taki układ nie zgodziła. Jak byłyśmy małe to nie pracowała, organizowała nam czas w domu i poza domem, wyszukiwała nam i woziła nas na różne zajęcia. Dzięki temu próbowałyśmy sił w gimnastyce artystycznej, tenisie ziemnym, harcerstwie, zespole pieśni i tańca, tańcu towarzyskim.. Pamiętam jak uczyła nas robić brożki z modeliny, które potem wypiekałyśmy w piekarniku. Jak robiłyśmy faworki, szyłyśmy ubranka dla lalek... Potem, jak już byłyśmy starsze, wróciła do pracy i już nie poświęcała nam tyle czasu, bo i tego nie potrzebowałyśmy. Do szkoły chodziłyśmy pieszo, lekcje odrabiałyśmy same, po szkole grałyśmy w gumę przed domem.. Do tego rodzice nie byli potrzebni.. 

Teraz, mając Polę obok siebie, widzę że mama nauczyła mnie właśnie tego - ile siebie oddamy dzieciom, tyle potem dostaniemy od nich. I nie wiem czy to geny, czy wychowanie, ale ja też na pierwszym miejscu stawiam Polę. Jest w domu 1 jabłko - jak Pola chce, to z ust sobie odejmę i jej dam, albo pójdę do sklepu po drugie, choć mi się nie chce. 

I brakuje mi teraz tego 'oddania się dzieciom', chęci niesienia im pomocy. Bo pomimo swoich lat, czasem chciałabym się poczuć dzieckiem. Chciałabym, żeby mnie rodzice zaprosili do siebie na niedzielny obiad, na kawę i lody w sobotnie popołudnie, żeby wzięli do siebie Polę choć na jedną, weekendową noc, żebyśmy mogli z mężem iść wieczorem do kina, czy na imprezę bez limitu powrotu na 23, czy 24, żeby zwolnić opiekunkę do domu.. 
Chciałabym po prostu, żeby czasem ktoś mi pomógł, odciążył mnie od pewnych obowiązków. Z zazdrością wysłuchuję jak koleżanka opowiada, że nie gotuje w tygodniu, bo z mężem jedzą w pracy, a w tygodniu jej mama albo teściowa przynoszą obiad dla dzieci. Że na weekendy jedni albo drudzy dziadkowie zabierają dzieci do siebie, żeby ona miała czas 'dla siebie' - mogła iść do fryzjera, kosmetyczki, czy posprzątać spokojnie mieszkanie bez dzieci biegających między nogami i robiącymi bałagan tam, gdzie właśnie się posprzątało. 

Ech, życie..

czwartek, 13 czerwca 2013

O Dniu Dziecka, dinozaurach i spaniu bez pieluchy

Był długi weekend Bożo Ciałowy, był Dzień Dziecka, minął kolejny tydzień.. Aj, czas tak szybko pędzi, do tego ta paskudna pogoda, która na szczęście dziś się odmieniła, a od której nic, ale to NIC mi się nie chciało! Do tego zielony katar rozłożył całą rodzinę. A jak chłop chory, to u nas w domu masakra! Leży, mruczy coś pod nosem, dopytuje się co powiedział, on znowu mówi takim szeptem że nawet mucha jak koło nosa leci to głośniej bzyczy. Więc wkurzona chodzę od rana, do tego Pola też jakiś nastrój na 'nie' podłapała i ogólnie atmosfera była gęsta. Od wczoraj na szczęście jest już dużo lepiej za oknem, więc i uśmiechy na twarzach się pojawiły. Szkoda tylko, że ten wstrętny katar opuścił wszystkich oprócz mnie :/

A w ostatni długi weekend odwiedzili nas znajomi z córką rok starszą od naszego Bączka. Mieliśmy w planach mnóstwo atrakcji, ale pogoda zepsuła 99% z nich. W końcu wybraliśmy się do Zatora, do Parku Dinozaurów. Trochę padało, ale były też 'przebłyski bez-deszczowe', więc było nawet znośnie. Dinozaury odwiedziliśmy już rok temu, więc tym razem do parku poszli tylko znajomi. My w tym czasie zostaliśmy na terenie 'wesołego miasteczka', w którym 80% atrakcji z powodu deszczu było nieczynnych, ale i tak daliśmy radę! Zabraliśmy Polę na 'mini-koszykówkę' (wrzucasz 2zł, a potem ładujesz piłkami do kosza aż skończy się czas), była to jedna z nielicznych, zadaszonych atrakcji. W chwilach bezdeszczowych udało nam się przejechać na 'wodnej-karuzeli'. Zabawa polegała na strzelaniu z pistoletu na wodę w czarne punkty umieszczone na różnych zwierzątkach. Gdy się trafiło, to lew kiwał głową, małpka robiła fikołka na drzewie, foka kręciła na nosku piłką, jednym słowem działo się! :)

Odwiedziliśmy też Park Bajek i Stworzeń Wodnych, ale szczerze mówiąc zrobiony jest mega tandetnie! O ile dinozaury są naprawdę fajne - duże i bardzo realistyczne, to Park Bajek wygląda jakby stał tam co najmniej od 15 lat! Kilka chatek z postaciami z różnych bajek, wróżka wyglądająca jak facet (chyba manekin im się pomylił), królewicz który przyjechał po Kopciuszka siedzi w karocy w zabłoconych butach, bez peruki, ręka w marynarki mu wypadła i wisiała do ziemi, co oczywiście nie umknęło oczom Poli: "Mamo, a co się stało temu PANU?" Jak dziecko potrafi określić, że 'to jest KSIĘŻNICZKA, to jest KRASNAL, a o księciu mówi 'PAN', to znaczy, że ów pan na księcia nie wyglądał! 


Ale co najważniejsze -dzieciom się podobało! Padły potem w aucie obie i spały jak susły :)

A ja w ostatnich dniach wzięłam się za organizowanie Poli urodzin. Niestety w mieszkaniu ich nie zrobimy, bo gości będzie sporo. Oprócz mojej rodziny (siostra z synkiem, brat, tata z narzeczoną, może babcia), przyjadą jeszcze teściowie, ojciec chrzesny Poli, do tego zaprosiłam 2 Poli koleżanki i 1 kolegę, plus Poli opiekunka p.Małgosia i jej wnuczka (Poli najlepsza koleżanka) i wyszło z tego wszystkiego 5 dzieci i 20 osób dorosłych! A niby sama rodzina.. :) Miejsce zarezerwowane już mamy - kawiarnia  z placem zabaw dla dzieci, pozostaje mi tylko trzymanie kciuków, żeby pogoda dopisała! Tort będzie czekoladowy (Poli ulubiony.. nie powinna jeść czekolady ze względu na problemy z kupką, ale stwierdziłam, że w końcu to jej urodziny i że ona pewnie i tak tego tortu dziubnie 2 kęsy, bo za ciastami i tortami nie przepada) i zamówiłam na niego figurki z Poli ulubienicą ostatnich tygodni - Doktor Dośką z bajki "Klinika dla Pluszaków" :) 
Mam nadzieję, że będzie pogodnie, a przynajmniej bezdeszczowo, że Pola będzie się świetnie bawić, obejdzie się bez żadnego wypadku i że teściowie może poświęcą Poli choć 5 minut swojego cennego czasu. Bo w zeszłym roku teściowa spędziła cały Polusiowy kinder-bal zabawiając mojego młodszego brata, który wtedy miał niecałe 2 miesiące i potem żaliła się do M., że Pola nie chciała z nią ani rozmawiać ani nic robić. Sorry, ale 2-latek, który widzi bańki mydlane wypuszczane ze specjalnej maszyny, bujaczek do bujania i biegające dzieciaki, nie będzie siedział czy stał obok babci, której tak naprawdę nie zna i patrzył jej głęboko w oczy tylko dlatego, że babcia tak chce. Pola nawet nie miała czasu na siku, czy zjedzenie torta, bo szalała z dzieciakami, biegała, łapała bańki i musiałam na siłę ją ciągnąć do łazienki, żeby umyła ręce czy się załatwiła, bo żal jej było opuszczać zabawy! Babcia chyba myślała, że skoro już przyjechała, to Pola będzie koło niej skakać i fikać, a tu niestety tak nie było.. No cóż, zobaczymy co będzie w tym roku :) I słowo daję, że jak usłyszę od teścia po raz milion pięćsetny kiedy będziemy mieć drugie dziecko, to zrobię się nie miła! Wrrrr.... 

A na koniec chciałam pochwalić swoją super córkę! Pola generalnie od conajmniej roku biega bez pieluchy i ładnie załatwia się na sedes. Na nocniku robi tylko kupkę, a odkąd zaczęła chodzić do przedszkola to siku robi na sedesie bez nakładki. Sama leci do łazienki, świeci sobie światło, zdejmuje gacie (no chyba że mają guziki albo ma np spódniczkę to wtedy trzeba jej pomóc), załatwia się, podciera i spuszcza wodę. Sama też się potem ubiera. Ale cały czas zakładaliśmy jej pieluchę na noc 'na wszelki wypadek'. I raz na jakiś czas zdarzało jej się troszkę do niej nasikać. Ale nigdy nie było sytuacji, żeby cała pielucha była zasikana! 
Gdzieś w marcu/ kwietniu Pola przestała spać w ciągu dnia i przez pierwszych kilka dni zdarzało jej się w nocy nasikać do pieluszki i to sporo. Raz więcej, raz mniej, ale zdarzało się. Potem jak już się przyzwyczaiła do 'nie spania' w dzień, to i nocne sikanie do pieluchy zniknęło. 
Po wizycie znajomych stwierdziłam, że skoro ich córka przestała sikać w nocy do pampersa w wieku ok. 3 lat, to może i u nas to się uda? Impulsem do tego było też stwierdzenie Poli, że 'coś mnie tu gniecie". 'Coś' czyli pielucha :) Kiedyś musiał nadejść ten dzień więc cóż. Najwyżej będę mieć dużo prania i materac wystawimy na balkon (jak kiedyś..). Pierwsze 3 noce było super! Pola nie dość, że spała do rana, to nie siknęła nawet kropelki! Ale czwartej nocy zalała wszystko! Dobrze, że się rozkopała i powierciła po łóżku, bo kołdra znalazła się pod nią i większa część siuśków poszła w kołdrę, którą potem wyprałam, wywietrzyłam i było ok. Od razu przypomniało mi się, jak kiedyś zapomniałam jej założyć pampersa i zasikała tak łóżko, że musieliśmy zdjąć pokrycie materaca i je wyprać, a sam materac wietrzyliśmy cały dzień na balkonie! 

W każdym bądź razie mamy córkę, która definitywnie rozstała się z pieluchami! :) 
Niestety nie rozstała się do końca z kolorem różowym, ale jest postęp, bo coraz częściej twierdzi, że jej ulubionym jest fioletowy! :)