Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

piątek, 6 maja 2011

KWIECIEŃ 2011

3 KWIETNIA
..chyba za wcześnie pochwaliłam się, że Pola nam nie choruje. W nocy ze środy na czwartek zaczęła kaszleć, w czwartek w ciągu dnia niby wszystko było ok. Ale kolejnej nocy znowu kaszlała i sapała tak,że słychać było że coś w nosku jej siedzi.. W piątek poszłyśmy do lekarki. Przepisała witaminę c w kropelkach, nurofen 5 ml 3xdziennie i syrop Elofen 3x 3 ml. Wczoraj (sobota) już było lepiej, dziś (niedziela) niby do południa też. Ale zupki już za bardzo jeść nie chciała, pić za bardzo też nie, bo chyba butelka z soczkiem zaczęła jej się źle kojarzyć - po zażyciu każdego leku dostawała butlę do popicia.. A już pod wieczór dostała nagle takiego ataku kaszlu, że myślałam, że płuca wypluje. Stwierdziliśmy z M., że tak kaszle, jakby coś jej się 'przykleiło' gdzieś głęboko i jakby chciała się tego pozbyć. Za którymś tam razem kaszel zakończył się zwymiotowaniem zupki :/ Potem jeszcze raz, a nasza bidulka do tego zaczęła strasznie płakać i marudzić.. Ech.. W końcu zasnęła. Ale nie na długo, bo co chwilę się przebudzała z płaczem. Nie pomagało przytulanie, smoczek, branie na ręce, kilka razy uspokoiła się sama, parę razy pomogła herbatka. Na rękach wyginała się jak struna, nie wiedziałam już jak jej pomóc i to jest najgorsze! Tak chciałam jej ulżyć, próbowałam wszystkich możliwych sposobów, nawet starego 'brania na tygryska'... Polcia płakała i płakała, po czym zasypiała tak nagle jak nagle się wcześniej budziła. Najczęściej trzymając mnie za rączkę lub chociaż za paluszek.. Nie kąpaliśmy jej, nie zdążyłam jej nawet przebrać w pidżamkę, bo zasnęła z godzinkę wcześniej niż zazwyczaj..


Tak się zastanawialiśmy z M. o co chodzi... Możliwe, że coś jej rzeczywiście 'stanęło' w gardle. Może ryż z zupki? Może kawałek chlebka, który dostała rano? A może poprostu raczkując sobie po mieszkaniu przykleił jej się włos psa do rączki, a mała sobie raczkuje raczkuje, potem siada i pakuje łapki do buzi. Staram się jej myć rączki jak najczęściej, odkąd zaczęła raczkować to odkurzam czasem i 2 razy dziennie, bo psu sierść teraz na wiosnę wypada sto razy mocniej niż w zimie. Szczotkuje psa codziennie rano na balkonie. Ale to wszystko niestety nie eliminuje psiej sierści w 100%, bo z psa się sypie i sypie :/ Pilnuje, żeby psie włosy nie znalazły się w jej buzi, nie przykleiły się do smoczka, ale może ten jeden raz nie dopilnowałam tego? :/ Ech, wyrzucam sobie, że nie patrzę na nią NON STOP, że odwracam się od niej, żeby np. zrobić sobie herbatę. Tak się biedna męczyła, że ta moja herbata, kanapka, czy zupa jest tego nie warta! Ech.. :/

Mam nadzieję, że jak już nam córcia zasnęła i śpi spokojnie od jakiejś godzinki, to już do rana będzie dobrze. I nie będzie już takich nagłych pobudek z płaczem, bo mi serce pęknie to raz i nie wiem, czy nie wybierzemy się na pogotowie jak znowu powtórzą się wymioty.. Z tego wszystkiego jutro do pracy pojadę tylko rano na godzinkę, dwie i wrócę do domu. Niania tez będzie, ale wolę być przy Polci. A jak będzie pani Małgosia to może coś mi podpowie? Albo po prostu pobawi się z małą, a ja przynajmniej będę mogła spokojnie posprzątać, a że będę obok córci to będę spokojna. A siostra wróciła z urlopu, to w firmie mnie zastąpi...

Ech, tak czytałam jakiś czas temu jak Żuczkowa pisała o chorowaniu Igorka i myślałam sobie 'bidulek.. dobrze, że nasza córcia zdrowa'.. I choć nie wylądowaliśmy w szpitalu jak Iguś z mamą, ale teraz wiem jak Żuczkowa się czuła.. Oj, kochana, obyśmy takich ciężkich dni miały jak najmniej...
Czego i Wam, wszystkim czytającym mnie mamom życzę :)
---

4 KWIETNIA
Dzięki dziewczyny za dobre słowo i trzymanie kciuków :) Chyba pomogło, bo noc minęła spokojnie, rano mała zjadła pięknie kaszkę, z noska prawie jej nie leci, a i kaszel jakoś się w nocy nie objawił.. Stan podgorączkowy też się nie pojawił (wcześniej mała miała nocami 37,2-37,4 st., a w dzień normalnie 36,6).

Dziś jeszcze nie wyjdziemy na spacer, ale jutro jak będzie tak ładnie to chociaż na chwilę małą przewietrzymy.
---

5 KWIETNIA
Ech. Wczoraj lepiej, dziś już gorzej.. :/ W nocy znowu mała zaczęła strasznie kaszleć, jakby płuca chciała wypluć. Aż ją łapał lekki bezdech. Rano pojechałyśmy do przychodni i tym razem lekarka stwierdziła, że coś jej się 'pojawia' w oskrzelach, więc dobrze będzie podać już teraz antybiotyk. Do tego dalej mamy brać syrop i jeszcze coś na osłonę. Całe szczęście, że przy tej chorobie Polcia nie jest marudna, tylko dalej goni psa, łapie go za ogon i piszczy z radości jak jej się to uda :) Apetyt jako taki ma - kaszkę rano pięknie zjada, z obiadkiem różnie. Za to deserek je, zwłaszcza jeśli jest to jogurt owocowy (rozsmakowała się w nich bardzo!).
Za to jeśli chodzi o wieczorne picie mleka to 2 dni po wizycie u pediatry, kiedy to lekarka powiedziała, żebyśmy odstawiły nocne jedzenie - Pola przestała pić mleko! Sama! Po prostu wypija 2 łyki z butelki, po czym wypluwa smoczek i koniec.Teraz na noc dostaje herbatkę, a potem jak się jeszcze wybudzi ok. 24, czasem ok. 3 to dostaje 100-120 kaszki i tyle z reguły wypija, więcej nie. I o ile kaszkę w nocy zje, to mleka już nie.

A z bardziej optymistycznych wieści to wyciągnęłam ostatnio z szafy jeansy, które sobie kupiłam jeszcze przed ciążą, takie ciut za małe, żeby mieć motywację do schudnięcia :) Były na mnie lekko ciasne w pasie i ubierałam je raz na czas, żeby sobie uświadomić, że ciasteczka i czekoladki to mój wróg! :) No więc wyciągnęłam je w zeszłym tygodniu, ubieram - i co? I są na mnie dobre!! Nawet mnie w pasie nie gniotły!! No to zaczęłam wyciągać inne ciuchy, nawet staniki 'sprzed ciąży' - i co? I wszystko dobre!! :) Ach, jak to dobrze móc w końcu korzystać z całej swojej garderoby, a nie tylko kilku ciuchów na zmianę... :) Ale, żeby nie było tak różowo to jednak mała oponka na moim brzuchu jest, nie zniknęła niestety. A na aerobik przestałam chodzić, bo trochę szkoda mi kasy w obecnej sytuacji, kiedy to w naszej firmie kiepsko się dzieje i musimy liczyć się z każdym, nawet malutkim wydatkiem. Oczywiście mogę ćwiczyć w domu, ale żebym jeszcze o tym pamiętała... byłoby dobrze.. No ale póki co to mam codzienną gimnastykę chodząc za Polcią po całym mieszkaniu, przenosząc ją np. z łóżeczka na podłogę, robiąc ćwiczenia schylając się po smoczek, czy zabawkę z córcią na rękach, więc nie jest źle..
---

6 KWIETNIA
Dziewczyny, wiem, że niektóre z Was przenosiły się z onetu na np. blogera.. Jak przenosiłyście wszystko to, co wcześniej napisałyście? Jest to możliwe z onetu? Myślę coraz częściej o przeniesieniu się na inny adres, tylko szkoda mi tego wszystkiego, co do tej pory wypociłam... W tej kwestii liczę na Waszą pomoc :)
---

9 KWIETNIA
Ten wpis zrobiłam w sobote, nie wiem czemu się nie pokazał. Zauważyłam to dopiero wczoraj, ale stwierdziłam że nie będę go kasować, choć opisywane dni się nie zgadzają, bo cała reszta jest aktualna :)

...

Do wtorku jeszcze siedzimy w domu. Byłyśmy wczoraj na kontroli i jak Pola wysiadła z auta, to rozglądała się taaaakimi wielkimi oczami, jakby pierwszy raz świat widziała hehe Chyba to siedzenie w domu ją już nieźle znudziło..

Jest już lepiej, bo katar się zmniejszył i nie ma tego okropnego kaszlu, ale jeszcze od czasu do czasu małej zdarzy się zakaszleć. Do wtorku mamy łykać antybiotyk i jak będzie ok, to w środę możemy wyjść na spacer. W końcu!

A ja za namową jednej z dziewczyna na forum bejbibum kupiłam sobie serum Eveline do biustu, które podobno 'podnosi biust' :) Dziewczyna twierdzi, że po 2 tygodniach stosowania zauważyła pierwsze zmiany na plus! No cóż, zobaczymy czy i u mnie zadziała.. Cena 13,99zl (Rossman) jest zachęcająca, ale z drugiej strony jak to stwierdził M. - 'Nie wierzę, żeby za 13,99zl można było zdziałać cuda ;)" hehe Cóż, niestety moje piersi po karmieniu trochę opadły, żeby nie powiedzieć brutalnie że obwisły. Może nie jakoś strasznie, ale trochę na pewno. Jak zapewnia producent: 'Serum wypełnia i powiększa biust, ujędrnia i podnosi oraz modeluje kształt' . No cóż, po okresie rozrostu do wielkości arbuzów, bycia przez 6 miesięcy mleczarnią na zawołanie, a potem drastycznego powrotu do wielkości pomarańczy, mój biust na pewno wymaga rekonwalescencji. I mam nadzieję, że ten owiany legendą mocy uzdrowicielskiej produkt mi w tym pomoże :)
W każdym bądź razie to 'cudo' wygląda tak, więc jakbyście potrzebowały wsparcia w temacie cycuszków to proszę:




Z tematów kulinarnych : wczoraj zrobiłyśmy z panią Małgosią na deser budyń dla Polci. Taki prawdziwy, 'dorosły', na normalnym mleku. Robiłam jej kiedyś na mleku modyfikowanym i nie podszedł jej. Zresztą nie dziwię się, bo jak dla mnie to mm jest okropne w smaku! A 'dorosły' budyń o smaku waniliowym nasz szkrabek wcinał aż się uszy trzęsły. Dostawała już wcześniej owoc z jogurtem naturalnym i nic jej nie było, na razie obserwuję czy po mleku krowim nic się nie pojawi, ale póki co to wszystko jest ok. Chciałam urozmaicić małej te deserki, bo na okrągło je jabłko, banan, ewentualnie jakieś owoce ze słoiczka, czyli najczęściej jest to jabłko - które jest prawie w każdym słoiczku - z brzoskwinią, winogronami, dziką różą, no albo daję jej gruszkę ze słoiczka. Wczoraj kupiłam jej na odmianę słoiczek po 9 m-cu owoców 'egzotycznych', gdzie w składzie jest mango i kiwi. A więc coś nowego.. Jeszcze go nie jadłyśmy, może w poniedziałek spróbujemy, bo z racji tego, że wczoraj była już nowość - budyń - to teraz robimy 2 dni przerwy od 'nowości'.

Miłego weekendu! Mnie czeka sprzątanie i pranie, więc będzie trochę męcząco, ale szczerze mówiąc to sprzątanie mnie relaksuje, więc nie narzekam :)
---

14 KWIETNIA
Jakieś 3 miesiące temu przenieśliśmy się z kąpielą z małej wanienki do normalnej wanny. Początkowo Pola sobie grzecznie siedziała i obgryzała gumowe zwierzątka jakie z nią się pluskały. Prym wiódł tu pomarańczowy krabik, którego zjadała codziennie. Na topie były też oczywiście kaczuszki - tu kolor nie grał roli. Był okres kiedy nie chciało jej się siedzieć w wannie - wolała leżeć. Oczywiście na plecach, więc mama musiała stać pochylona nad wanną i trzymać na ręce córcię. Wszystko to było fajne, ale na chwilę. Bo potem kręgosłup wymiękał. Na szczęście i leżenie szybko się małej znudziło. Po nim nastąpiła fascynacja raczkowaniem w wodzie. Przy tym nie obyło się bez próby nurkowania - mała raz włożyła prawie całą głowę pod wodę. Jak z przerażeniem ją wyciągnęłam nastawiona na to, że zaraz włączy się syrena alarmowa - to Pola zrobiła jedynie wielce zdziwioną minę i zabrała się za jedzenie piany, jakby nic się nie stało :) Bardzo jej się też podobało przeglądanie się w pokrętle, które zamyka/otwiera korek i umiejscowione jest u nas akurat na linii wzroku raczkującej Poli.
Ale i ten okres minął. Od jakiś 2 tygodni Pola ma w wannie nową zabawę. Łapie się łapkami brzegu wanny i wstaje. Stoi chwilę, po czym delikatnie siada z powrotem. Po czym znowu wstaje, chwilę postoi, pokiwa się na tych swoich malutkich nóżkach jak pijany zając, siada i tak w kółko.. Czasem siedząc weźmie do buzi małą kaczuszkę, wstanie, złapie się brzegu wanny jedną ręką, a drugą wyciąga sobie kaczuchę z buźki i wpycha mi do ust :) I bardzo jej się to podoba. Jak nie mam akurat ochoty na jedzenie kaczki, to Pola i tak mi ją wepchnie hehe A jak nie, to wyrzuca ją 'za burtę', czyli na podłogę, po czym wychyla się, żeby zobaczyć jak daleko kaczka poleciała i robi taaaakie wielkie zdziwione oczy jakby 'za burtą' zobaczyła nie wiadomo co hehe
Kiedyś kąpiel trwała 10 minut. Teraz trwa 20, a zdarzyło się i 40 minut. I przez cały ten czas Pola wstaje-siada-wstaje-siada. A czasem sobie przy tym śpiewa arie operowe składające się z bardzo skomplikowanego tekstu: "AAAAaaaaaAAAAAaaaaaaAAAAAaaaa......' A jaką ma przy tym radochę! Nie do uwierzenia, że tak mało może dać tyle radości :))
---

16 KWIETNIA
Nasza córcia zamieniła się ostatnio w piszczałkę. W różnych sytuacjach, w różnych momentach zaczyna okropnie piszczeć, tak że uszy puchną! Jej głośne : "AAAAAAAAAaaaaaaaaa...!!!!!" momentami powoduje, że aż mi włosy dęba stają. Czy Wasze dzieci też tak mają albo miały?
M. twierdzi, że mała tym piskiem próbuje zwrócić na siebie uwagę. Ale nie do końca zgadzam się z jego teorią. Bo np. kąpiemy się, mała w wannie robi te swoje przysiady, czyli trzymając się brzegu wanny wstaje-siada-wstaje-siada itp., ja siedzę obok wanny na podłodze i cały czas z nią rozmawiam, więc Pola nie powinna czuć się 'poza centrum zainteresowania'. I nagle mała rozpoczyna swój koncert : "AAaaaaaaa..!"

Poza tym bardzo podoba jej się wstawanie. Podchodzi do stolika przed telewizorem i trzymając się blatu wstaje. Stoi, chwieje się chwilę na swoich nóżkach po czym robi bęc na pupcię! Jednak równie fajnie jak przy stole wstaje jej się przy moich nogach. I to z reguły wtedy kiedy coś robię w kuchni - myję gary, smaruje chleb masłem, kroje coś - generalnie najczęściej wtedy, kiedy mam 2 ręce zajęte. Pola przyraczkowuje do mnie, wstaje wspierając się o moją nogę - jak mam na sobie spodnie dresowe (strój domowy najwygodniejszy i najpraktyczniejszy, na którym jak wyląduje Poli zupka/ herbatka/ czy przyklei się kawałek chrupka kukurydzianego to nie wielka będzie po tym szkoda) - to mała tak się wspina, że spodnie w końcu mi spadają z tyłka :) Wszystko byłoby fajnie, tylko że boję się, że w pewnym momencie nie złapie równowagi i poleci do tyłu. Jak wstaje przy stole to boję się, że uderzy o jego brzeg - a stół jest metalowy i ma szklany blat. Wiem, że jestem w tym 'baniu się' przewrażliwiona. Wiedziałam, że tak będzie bo ja w ogóle jestem raczej z tych 'ostrożnych'.
Przypomina mi się jak kiedyś mój kolega opowiadał mi, że jak urodził mu się pierwszy syn to chciał wszystkie wystające kąty ścian, meble, kaloryfer i krzesła obić gąbką, żeby dziecko się o coś nie uderzyło :)
Czy wszyscy rodzice przy pierwszym dziecku są tak nawiedzeni? :))

Wiadomo, że każdy stara się dbać o swoje dziecko jak najlepiej i każdy zrobił by dla dziecka wszystko, dbał o jego bezpieczeństwo lepiej niż o własne. Ale we wszystkim trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek. Tylko, że czasem to jest TAKIE trudne... Ech, życie.. nikt nie mówił, że będzie łatwe :)

Przed nami wyjazd do teściów na święta.. Jak zwykle mam trochę stresa i nerwa. I zastanawiam się, czy będzie ok, czy znowu z czymś wyskoczą.. Dawno tego tematu nie poruszałam, więc dla tych które nie wiedzą - moje relacje z teściami nie należą do najlepszych, choć odkąd zostali dziadkami (i to podwójnymi, bo w tym samym czasie siostra M. urodziła synka) to jest lepiej. Nigdy się do nas nie wtrącali, teraz też tego nie robią, ale w ich przypadku problem dotyczy raczej drugiej strony medalu, czyli niewielkiego, żeby nie powiedzieć braku zainteresowania naszym życiem z ich strony. To tak w wielkim skrócie.
Relacje M. z rodzicami i moje relacje z moim tatą, a dokąd mama żyła to i z nią - są zupełnie inne. I dlatego chyba ciężko mi dogadać się i zrozumieć teściów. Na szczęście widujemy się rzadko.
Boję się też samej drogi (jakieś 5 h autem), bo Pola ostatnio nie lubi podróżować. Śpiewa w aucie te swoje arie operowe tak głośno, że musimy z M. zatykać uszy :) Poza tym wierci się w foteliku, pręży i ogólnie mówiąc, chyba niezbyt jej się podoba jazda samochodem :/

Myślałam, że do świąt zdarzymy z remontem pokoju dla Poli, ale koleżanka dalej nie oddała nam kasy i nie mamy pieniędzy na zakup szafek! Wkurzam się na siebie, bo to ja namawiałam M., żeby jej pożyczyć kasę, tłumacząc, że przecież się znamy, mieszkamy blisko, że to odpowiedzialna laska. No i się przejechaliśmy... Najpierw się nie odzywała, potem zaczęła ściemniać, że odda do 10tego, jak termin minął i M. się jej 'przypomniał' smsem, to napisała, że sorry, ale ma jakiś problem i odda do końca tygodnia. I tak jest od 3 miesięcy. Albo milczy albo ściemnia, że zaraz odda i nie oddaje. Teraz miała oddać do 15ego kwietnia. Termin minął i dalej pieniędzy nie ma. Na szczęście M. spisał z nią umowę, więc mamy 'podkładkę', ż którą można iść do windykacji. Bo jeśli do poniedziałku (15ty był w piątek, więc poczekamy aż łikend minie, bo czasem banki przetrzymują kasę) i jak dalej na konto nic nie wpłynie to będziemy chcieli odzyskać pieniądze właśnie przez windykację. Bo czekamy już czwarty miesiąc i przez to mamy w domu mały pierdolnik, który mnie wkurza! Wszystkie rzeczy, książki, szpargały, które będą zdeponowane w szafkach, których jeszcze nie mamy leżą w przyszłym pokoju Poli na podłodze gdzie popadnie. Ani w tym pokoju nie da się za bardzo posprzątać, nie mówiąc o jego wytapetowaniu, czy wstawieniu tam łóżeczka małej! Wrrrr...
Jestem wkurzona na siebie i kurcze, przykro mi, że w taki sposób stracimy znajomych :/
---

21 KWIETNIA
Tym razem będzie o jedzeniu słów kilka.. Nasza latorośl dostała nową ksywkę od tatusia: "Grubasek' :) A to za sprawą dużego brzuszka, który Pola ma za sprawą dużego apetytu. Ja bym jej do grubasków jeszcze nie zaliczyła, ale mąż już tak (chyba nie chce być jedynym grubasem w naszym domu ;P
A ostatnio Polcia potrafi zjeść naprawdę sporo! I chętnie je wszystko, a już najchętniej to co mama i tata. Dzięki temu jej menu się stale poszerza i jak w lipcu wyjedziemy na wakacje, to jak tak dalej pójdzie - nie będziemy musieli zabierać walizki słoiczków. Oprócz kaszek, które córcia bardzo lubi - aktualnie zjada wszystkie, bez znaczenia, czy waniliowa, bananowa, czy wieloowocowa - zdarza jej się zjeść jeszcze pół kanapki z serkiem białym (takim zwykłym typu Bieluch, czasem dodaję jej do tego szczypiorek) lub wędlinką (na razie dostaje tylko drobiową). Po 2 nieudanych próbach z podaniem jajecznicy, trzecia zakończyła się pełnym sukcesem i głośnym mlaskaniem. Na obiad Pola dostaje już 2 dania: zupkę bez mięska i drugie danie: ziemniaczek lub ryż, mięsko i warzywko (do wyboru do koloru). Dzięki temu, że tak dużo je, to już lepiej przesypia nocki. Zdarza się, że budzi się tylko raz, a ostatnio spała w ciągu od północy do 5 z minutami. Przebudziła się na chwilę, 'porzucała się' po łóżku i poszła spać dalej. Obudziła się .... o 8:20!! Tak długo to jeszcze chyba nigdy nie spała :) Je też budyń lub kisiel. Bardzo smakują jej mandarynki, za to kiwi kategorycznie nie. Kalarepka i rzodkiewka są ok, a kiszony ogórek (oczywiście bez skórki) - mniam!

W niedzielę wyjeżdżamy do teściów na 2 dni. Jeszcze nawet się nie spakowaliśmy, a ja już jestem wkurzona! 2 dni temu odwiedził nas teść. Dawno temu mówił, że będzie miał coś do załatwienia w Krakowie nie-wiadomo-kiedy (służbowo) to nas przy okazji odwiedzi, żeby zobaczyć się z wnuczką. No i jak już o tym zapomnieliśmy, to przedwczoraj tuż przed 20tą jak kąpałam małą, wpada M. do łazienki i mówi, że jego ojciec wpadnie. Pytam się kiedy? Zaraz. Przyjechał akurat w momencie kiedy kładłam małą spać. Teść oczywiście stwierdził, że szkoda, że wnuczka już śpi, bo myślał że ją zobaczy - no kurna, było już dobrze po 20:30. Trudno wymagać od małego dziecka, żeby o tej porze było jeszcze na nogach! Poza tym jak tak bardzo chciał zobaczyć Polę to mógł przyjechać wcześniej, nie mówiąc już o tym, że mógł zadzwonić wcześniej, że ma w planach TEGO dnia nas odwiedzić. Przygotowałabym jakąś kolację i jakoś inaczej byśmy wieczór zorganizowali. Ale nie zadzwonił. Uznajmy, że zrobił nam niespodziankę. M. zrobił mu herbatę, pogadał z nim jak ja usypiałam małą, a ja jak przyszłam to zaczęłam sobie sprzątać w kuchni, zbierać pranie - bo tak naprawdę tylko wieczorami mam na to czas. Ale że mamy duży pokój z aneksem kuchennym, to mogłam w między czasie również z nimi pogadać. Teść posiedział jeszcze może z 15 minut i wyszedł. Mógł u nas spać, bo dopiero na drugi dzień miał jakieś służbowe spotkania, ale oczywiście NIE. A wtedy miałby świetną okazję do zobaczenia się z wnuczką, spędzenia z nami więcej czasu. No cóż, tak się nie stało i pewnie nie byłoby o czym gadać, gdyby nie dzisiejszy tekst teściowej do M., że 'nie nakarmił ojca' . Na co M. odpowiedział, że 'ojciec ma buzię, jak był głodny, to mógł powiedzieć'. Ja bym dodała jeszcze, że 'jakby się zapowiedział wcześniej, to bym coś przygotowała, a tak, to o 20 my jesteśmy już z reguły po kolacji i nie wiele się u nas o tej porze już zje. Bo pieczywo kupujemy sobie codziennie rano świeże w piekarni w ilości takiej, aby starczyło nam na śniadanie i kolację. Kolejnego dnia kupujemy świeże i w związku z tym nie mamy zapasów chleba w domu.' Jakby zadzwonił wcześniej, to nie byłoby problemu. Nie lubię takich niezapowiedzianych wizyt! O ile jeszcze wpada jakaś znajoma na szybką herbatę albo kawę, to nie ma sprawy. Ale jak ktoś wpada niezapowiedzianie w porze obiadu albo kolacji i jeszcze jest zdziwiony, że dla niego zabrakło jedzenia, to sorry! A w ogóle to co jak co, ale taki tekst w ustach teściowej to przesada! Sama nie jest wylewną gospodynią, jak do nich przyjeżdżamy to albo każe nam zrobić sobie samym kanapki, ewentualnie dostajemy zupę i to jest cały obiad! I to w sytuacji, kiedy od tygodnia wie, że przyjedziemy. W związku z tym zapytałam się męża, co do jedzenia będzie u nich na święta, bo nie wiem czy mam brać jakieś kanapki dla nas na drogę i wałówkę na 2 dni, czy może teściowa przygotuje świąteczny obiad. Najpierw M. powiedział, żebym nie przesadzała, bo są święta i jego mama na pewno przygotuje coś świątecznego, a obiad to już na pewno. Ale kilka godzin później już mówił coś innego: "Mama powiedziała, że będzie tylko żurek. Czyli jak chcemy zjeść coś ciepłego to musimy zjeść gdzieś po drodze....Więc nie mamy się co na obiad do teściów spieszyć, możemy dojechać na kolację" Wspaniale! W święta jeść obiad w przydrożnej knajpie - no lepiej świąt nie można sobie wyobrazić!.. :/ I taka kobita będzie mi wypominać, że teścia nie przyjęliśmy przy zastawionym stole! Nikt jej nie każe robić kaczki w sosie żurawinowym, czy nie wiadomo jakiej ekstrawagancji, ale coś na drugie danie wypadałoby zrobić jak się dzieci do domu zaprasza (ma być jeszcze siostra M. z chłopakiem i dzieckiem)..

No cóż, głęboki wdech, i jeszcze jeden głęboki wdech i tylko spokój mnie uratuje! :)


Jutro pewnie nie będę mieć czasu na blogowanie, w sobotę święcenie i świąteczny obiad u mojego taty (na którym będzie i zupa i drugie danie, a nawet deser! :) , a jak wrócimy wieczorem do domu to będziemy się pakować i czasu na komputer pewnie nie będzie. W związku z tym moje drogie, chciałam Wam życzyć:

Wesołych, Smacznych, Pachnących, Kolorowych, Słonecznych i Mokrych Świąt :) Buziaki dla Was, Waszych Rodzin i Wszystkich Blogowych Bobas
ów!


---

27 KWIETNIA
Wróciliśmy wczoraj szczęśliwie z Warszawy. Święta strasznie szybko zleciały.. Szkoda ..:/
W Wielką Sobotę byliśmy w mojej dawnej parafii (czyli u taty) święcić jajka. Nie jestem jakaś super religijna, ale w Boga wierzę. Do Kościoła nie chodzę regularnie, ale koszyczek zawsze święcę :) Raz tylko nie byłam u święceniu, rok temu - wyjechaliśmy wtedy w góry ze znajomymi i nie wzięliśmy koszyczka z domu.. Do taty przyjechała też moja siostra z mężem i synkiem i po święceniu poszliśmy wszyscy do taty i Moniki na obiad. Rano przed święceniem przygotowałam jeszcze w domu surówkę z surowego kalafiora i sałatkę z rukoli, sałaty lodowej, pomidorków cherry, ogórka, startej marchewki, ananasa i pestek słonecznika, a moja siostra miała przynieść ciasta. Na obiad był pyszny żurek i pieczony indyk. Pogoda była super - ponad 20 stopni! :) Obiad zjedliśmy na tarasie, w pełnym słoneczku, ach - i czego chcieć więcej? Pola zjadła swoją zupkę jarzynową z cukinią, którą jej przygotowałam dzień wcześniej, ale jak jedliśmy żurek, to musiałam jej dać spróbować, bo przecież tak się na nas wszystkich patrzyła jakby nas chciała zjeść :) Zupa jej tak smakowała, że nie nadążałam z manewrowaniem łyżką - aż jej się uszy trzęsły i nogami tylko wierzgała, żeby mnie popędzić hihi Jeszcze chyba nic jej tak nie smakowało :) Jak na nią patrzyłam to normalnie duma mnie rozpierała!

Pola miała też swoje pierwsze bliskie spotkanie z trawą i stokrotkami, które namiętnie pakowała do buzi :) Miała też okazję posiedzieć na drzewie (podtrzymywana przez ciocię Monikę), podotykać różne krzaczki, gałązki, no i poprzebywać trochę w otoczeniu sporej liczby osób.. Zachowywała się super pomimo tego, że co chwilę ktoś ją 'przechwytywał'. Dzięki temu my z M. mogliśmy spokojnie zjeść, pogadać, a nie tylko pilnować małej - nie często nam się taka pomoc trafia, więc tym bardziej to doceniliśmy.

W niedzielę rano spakowaliśmy manatki i wskoczyliśmy do auta. Polcia przespała 2 godziny, więc jechało nam się dobrze. Potem zrobiliśmy sobie pół godzinną przerwę w McDonaldzie po drodze - tam przynajmniej dostaliśmy krzesełko do karmienia dla małej i mogłam jej dać obiadek. Sama w Mc'u nie jadłam chyba lata! Nie jadam takiego sztucznego jedzenia, czasem jak mnie najdzie ochota to jem w KFC Twistera i to wszystko. Tutaj dałam się namówić na frytki i coś w stylu Twistera, ale do 'oryginału' wieeele mu brakowało. Za to na plus muszę zapisać bardzo miłą obsługę, która bez problemu przyniosła nam kubek z wrzątkiem, żebyśmy mogli podgrzać słoiczek i przewijak w łazience! :) O krzesełku do karmienia już wspomniałam.. Więc jak będziecie gdzieś w trasie i będziecie planować postój z dzieckiem, to polecam Mc'a. Boże, nie przypuszczałam, że przyjdzie taki dzień, kiedy polecę komuś skorzystanie z Fast Food'a! :)

W Warszawie u teściów było nawet całkiem znośnie. Nie było głupich tekstów, komentarzy, ani nieprzyjemnych sytuacji. Jedyne co to momentami teść mnie wkurzał, bo jego jedyne słowa wypowiadane do wnuczki to było: "Chodź do dziadka!" i to nie ważne, czy mała akurat się świetnie bawiła jakąś zabawką, czy jadła.. Jak siedziała u mnie na kolanach i wcinała kanapeczkę z serkiem i szczypiorkiem, a dziadek 3 razy w ciągu minuty powiedział swoje magiczne słowa to w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam mu, że Pola do niego pójdzie, ale najpierw musi zjeść! Na co dziadek: "No tak, tak, przecież nic nie mówię." Jak nie mówi, jak właśnie mówi i wyciąga do niej ręce?!

Jeśli chodzi o jedzenie, to rzeczywiście przez 2 dni jedliśmy żurek :) Drugiego dania nie było, ale dopchaliśmy się ciastem :) Nie jestem dobra w pieczeniu ciast, ale pomyślałam, że miło będzie coś do teściów zawieź.. Zrobiłam więc rano przed wyjazdem szybką sałatkę, M. upiekł chleb, a ja zrobiłam jeszcze ciasto marchewkowe - może mało świąteczne, ale jedyne które mi wychodzi. A że nasze (moje i M.) ulubione to już nie wspomnę :) Od teściowej nie usłyszałam żadnego komentarza - ani że fajnie, że coś przywieźliśmy, ani że nie potrzebnie, bo ona wszystko przygotowała. No cóż, nie oczekiwałam fanfar, ale miło by było gdybyśmy chociaż usłyszeli 'Dzięki'. Ale to wszystko to nic. Tak naprawdę to przez cały pobyt było całkiem miło, a pobyt został zepsuty przez jedną kwestię. I mogę się założyć, że nikt z Was by na to nie wpadł! Jak wieczorem po przyjeździe zaczęliśmy kąpać małą, to przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię do teściów jeździć i u nich nocować. Przez brud! Teściowie nie mają wanny, tylko prysznic z dość głębokim brodzikiem. M. nalał wody, ja w tym czasie rozebrałam małą. Wsadzam ją do wanny i nagle w oczach zapaliło mi się czerwone światło, a w gardle stanęła kolacja! Na powierzchni wody pływały małe 'koty' z kurzu! Bleee! Pytam się M., dlaczego nie umył brodzika? On na to, że opłukał. Rozglądam się dookoła - zewnętrzna część brodzika, ta za drzwiczkami cała usyfiona, zakurzona, taki jakby schodek w brodziku - to samo! Bleee! W tempie błyskawicznym wykąpałam małą z nadzieją, że nic jej nie wyrośnie na skórze po zetknięciu się z pływającymi kłakami kurzu w wodzie..

Następnego dnia na śniadanie przyjechała siostra M. z mężem i synkiem w wieku Poli. To było tak naprawdę ich pierwsze takie bardziej świadome spotkanie - widzieli się już kiedyś, ale mieli wtedy 4, 5 miesięcy. Teraz Pola próbowała nawiązać z kuzynem jakiś kontakt, klepała go po plecach, pokazywała mu swoją ulubioną bajeczkę, ale kuzyn niestety nie był zainteresowany nawiązaniem bliższej znajomości :)
Teściowa po śniadaniu posprzątała, a my zabraliśmy córcię i pojechaliśmy na cmentarz, żeby na grobie babci M. zapalić znicze. Wróciliśmy na obiad, który zjedliśmy w kuchni. Na stole - okruchy po porannym krojeniu chleba, których nikt nie posprzątał do tej pory. Na podłodze - różności! Pantofli nie dostałam, więc wszystko kleiło mi się do skarpetki! Fujjjj! Piekarnik i szafki, chyba nie były przecierane odkąd zostały zamontowane! Teściowie robili jakieś 3, 4 lata temu remont w kuchni m.in. dlatego, że mieli karaluchy! M. mi tłumaczył, że to dlatego, że mieszkają na parterze, obok zsypu i śmietnika. A ja twierdzę, że dlatego, że po prostu w ich kuchni jest syf! Na podłodze leżą małe bo małe, ale resztki jedzenia - okruchy z chleba, z krojenia wędlin, a jak to tak poleży sobie kilka dni, to przecież jest to najlepsze zaproszenie dla wszelkiego rodzaju robali! Niech tylko zrobi się ciepło.. Nie chce myśleć co tam się może dziać!! Ale żeby nie było, to teściowa zaraz po naszym przyjeździe powiedziała, że specjalnie sprzątała na przyjazd wnuków, żeby mogli swobodnie raczkować na podłodze! Może i sprzątała, ale chyba tylko duży pokój, bo łazienkę i kuchnię na pewno sobie odpuściła! A co najciekawsze, to w kuchni przy zlewie obok płynu do mycia naczyń stał jakiś płyn do czyszczenia kuchenek, coś w stylu Cif'a, a w łazience stało wiaderko z mopem, a w nim zestaw płynów do mycia podłogi, umywalek itp. Zupełnie nie rozumiem, jak kobieta może tak zapuścić dom! Jeśli nawet nie lubi sprzątać, to 2 święta w ciągu roku są chyba wystarczającym motywatorem, żeby się wziąść do roboty i raz na pół roku ogarnąć wszystkie swoje kąty! Ale jak widać, nie dla wszystkich... I skąd mój M. ma mieć w sobie jakieś wyczucie 'higieny', 'porządku' , czy jak to inaczej nazwać?
U mnie w domu zawsze był porządek. Tata miał świra na punkcie umywalki, a mama na punkcie zlewu i okruchów na stole :) Zwłaszcza, jak się pochorowała, to miała taki okres, w którym chyba chciała na nas odreagować złość na swoją chorobę. Wracała z pracy i jak tylko jakieś okruchy były na stole albo gdziekolwiek to robiła mi wielką awanturę, że ona wraca z pracy zmęczona, a ja nawet po sobie nie posprzątam i że jej nie ułatwiam życia.. Dlatego teraz to ja mam hopla na punkcie okruszków i ledwo pokroję chleb, to zaraz sprzątam po sobie :)
A tu trafiłam w totalnie inny świat! I totalnie nie potrafię tego świata zrozumieć!

Popołudniu poszliśmy na odmianę do znajomych, gdzie Polcia miała kolejną okazję wykazać się swoimi umiejętnościami zapoznawczymi, ale niestety również nic z tego nie było. Kolega mający rok i 2 miesiące nie był w ogóle rozmowny i chodził swoimi ścieżkami, za to koleżanka w wieku półtorej roku próbowała zdominować całe towarzystwo i wyrywała wszystkim zabawki i nie chciała się niczym dzielić :) Na szczęście był też mały piesek, który wszystkim dzieciom mył językiem uszka i cmokał je w buźki, więc było dużo pisku i zabawy :)
Fajnie, że córcia miała okazję pobyć trochę z innymi dziećmi, bo mamy z tym problem. Z naszych znajomych nikt nie ma małych dzieci :/ Albo mają już większe dzieciaki albo wcale. Dlatego też postanowiłam odświeżyć swoje znajomości z liceum, bo wiem, że niektóre z dziewczyn urodziły w podobnym momencie do mnie, więc mamy aktualnie trochę wspólnych tematów :)
Ale do tej pory szło mi to trochę opornie, poza tym była zima, więc miałyśmy ograniczone możliwości wyjścia na spacer, bo co chwilę któreś dziecko było chore.. Teraz jak się pomału robi ciepło, to mam nadzieję, że uda się częściej spotkać w jakieś sobotnie, czy niedzielne popołudnie w parku z dzieciakami..

Ech, potrułam dziś trochę i ponarzekałam, ale uwierzcie mi, ja, która relaksuje się przy sprzątaniu i lubię porządek, nie mogę zrozumieć jak KOBIETA/ MATKA/ ŻONA/ GOSPODYNI może tak zaniedbać dom??? No po prostu w głowie mi się to nie mieści!! A co najgorsze, wstyd mi o tym gadać z kimkolwiek!! No po prostu WSTYD!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz