Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 27 grudnia 2011

Poświąteczne refleksje, wspominki i komentarze.

Święta jak zwykle zleciały tak szybko, że ledwo się zaczęły, to już się skończyły. U Was też? :)

Czytałam wczoraj wpis o świętach na blogu EkoMamy i smutno mi się zrobiło. Przykro się człowiekowi robi jak czyta o tak 'wojskowym' i przymusowym podejściu do świąt jak to było w jej rodzinie. Zupełnie nie rozumiem takiego podejścia do życia jakie prezentują jej rodzice, tak samo jak nie rozumiem rodziców mojego męża.. Ale cóż, różnych lokatorów Bóg ma na Ziemi.. A ja trzymać kciuki będę, aby kolejne święta u EkoMamy były na odmianę spokojne, radosne, rodzinne i bez stresowe! EkoMamo - trzymam za to kciuki! :)

A nasze święta w tym roku były skromniutkie, bo tylko my z M., Bączek i mój brat. Pierwszy raz smażyłam karpia i zawsze wydawało mi się, że to trwa i trwa, bo mama jak smażyła w domu rybę na Wigilię to miałam wrażenie, że robi to cały dzień! Ale w domu u nas zawsze na Wigilię było przynajmniej 6 osób, tzn. my i babcia, a jak przyjeżdżał brat mamy z rodziną to było nas 10. Czasem jeszcze przyjeżdżał brat taty z rodziną i już się lista gości powiększała.. A nie ma co ukrywać, że to spora różnica - 4 (jak u nas), a 10 osób (jak wtedy) - i nieporównywalna ilość czasu potrzebna do przygotowania wszystkiego. W każdym bądź razie nie skromnie mówiąc, karp wyszedł mi przepyszny! Zastosowałam rade naszej niani i 'wrzuciłam' go na noc do mleka, aby się namoczył i aby nie było czuć od niego mułem, jak to często bywa.. Poza tym dzięki takiej mlecznej kąpieli karp nie był potem suchy i był naprawdę baardzo dobry :)

Był też oczywiście barszczyk z uszkami, kluski z makiem, a na deser sernik, który uwaga uwaga - przygotował M.! :) Potem były prezenty, wpadła na chwilę moja siostra z siostrzeńcem, a potem wskoczyliśmy do łóżek, bo na drugi dzień musieliśmy wstać o 6 rano. O 7:45 mieliśmy pociąg do Warszawy i wizytę u teściów.. Mój brat jechał z nami, bo nie chciałam żeby został sam w domu na święta, a moja siostra niestety nie wychyliła się z żadną propozycją w jego kierunku... Pola pierwszy raz jechała pociągiem i bardzo jej się podobało. Nam również - bo jazda z dzieckiem w aucie to dla nas 5 bitych godzin, z czego może połowę mała by przespała, a w drugiej połowie musiałabym się nieźle nagimnastykować, żeby ją czymś zająć, żeby się nie nudziła i nie marudziła. Bo my, starzy to przynajmniej się w aucie pokręcimy, usiądziemy na drugim pośladku, a brzdąc jedzie przypięty do fotelika non stop, bez szansy na jakąkolwiek zmianę pozycji, co nie ukrywajmy - nie jest szczytem wygody i marzeń. A w pociągu wiadomo - można pochodzić, odwiedzić Wars, posiedzieć chwilę u taty na kolanach, chwilę u mamy, chwilę samodzielnie - atrakcji znajdzie się co niemiara :)

Sama wizyta u teściów jakoś minęła. Bez achów i ochów, ale i bez zgrzytów. Tak jak się spodziewałam, pomimo tego, że przyjechaliśmy tak naprawdę w porze obiadowej, to do jedzenia dostaliśmy zestaw śniadaniowy :) Co tu dużo mówić - moja teściowa nie jest mistrzynią kucharzenia, z tego co zdążyłam się przekonać to repertuar dań ma niewielki (rosół, żurek, ziemniaki, schabowy, sałatka jarzynowa i bigos - to jedyne dania jakie w ciągu tych kilkudziesięciu wizyt u niej widziałam na stole). A poza tym i smakowo jej kuchnia mi średnio smakuje. Dla mnie to wszystko jest po prostu niedoprawione, niedopieszczone i tyle. Po prostu ugotowane, ale jak to mówi pani Gessler - bez serca :)

Tym razem na stół wjechała wspomniana wcześniej sałatka jarzynowa, wędliny, chleb i - po raz pierwszy barszcz czerwony i pierogi z kapustą. O ile pierogi były całkiem smaczne (kupione), to barszcz(robiony przez teściową) już zupełnie mi nie podszedł, bo był słodki i niedoprawiony. Ja wolę kwaśny, z odrobiną czosnku, pieprzu, taki konkretniejszy. Ale jak to się mówi - o gustach się nie dyskutuje. Coś tam zjadłam, ale się nie napchałam. Trochę barszczu wypiłam i szczerze mówiąc, w pewnym momencie miałam dylemat. No bo z jednej strony, wypadałoby pochwalić gospodynię i powiedzieć, że barszczyk/ sałatka i cała reszta jest pyszna i smaczna, a z drugiej strony - przecież to kłamstwo w moim przypadku, bo w ogóle mi to nie smakowało. No i tu mam do Was pytanie. Jak myślicie, co lepsze jest w takiej sytuacji - kłamstwo, sztuczne uśmiechy i chwalenie gospodyni, czy może lepiej przemilczeć temat? Mój brat jako dobrze wychowany chłopak, do tego będąc po raz pierwszy gościem u moich teściów jedząc sałatkę powiedział, że jest 'pyszna', ja za to przemilczałam temat i udawałam, że nie słyszę dyskusji na temat jedzenia bo bawię się z dziećmi (faktem jest, że się bawiłam). Być może jakbym była u kogoś innego, to bym skłamała i powiedziała, że jedzenie jest smaczne itp itd. Ale po tych różnych akcjach z teściową, siedzi gdzieś we mnie takie totalne nastawienie 'anty' do niej. Zapieram się i nie popuszczam w swoim uporze i tym 'anty' stosunku do niej jak nigdy wcześniej do nikogo. Jest jakiś bunt we mnie i tyle. M. już nie raz mi mówił, żebym odpuściła. Ale ja się uparłam i powiedziałam, że nie odpuszczę! Może kiedyś z czasem mi przejdzie, ale póki co to jestem na stanowcze 'NIE!'.

Zmieniając temat z jedzenia, ale zostając dalej w temacie teściowej to po raz enty zadziwiło mnie to samo, czyli brud! Kurcze, są święta, teściowa przecież wiedziała, że będzie mieć gości, że odwiedzą ją WNUKI (bo i siostra M. z synkiem przyszła), to się chyba w mieszkaniu sprząta, tak? Nie mówię tu o pucowaniu każdego kąta, choć przed świętami by się przydało (swoją drogą dobrze, że są święta bo przynajmniej człowieka to jakoś zmusza i mobilizuje właśnie do odgracenia tych zakamarków domu, do których się na co dzień nie zagląda), ale wypadałoby ogarnąć przynajmniej te pomieszczenia, do których goście zajrzą! Przykład: idziemy z Polą umyć ręce do łazienki. A tam umywalka ze śladami wyplutej pasty do zębów nas wita, a nad nią zachlapane lustro, nie myte chyba z tydzień... Chciałyśmy zrobić siusiu - nocnik znalazłyśmy pod umywalką, cały w kurzu i proszku do prania, przywalony wielkimi butlami płynów do płukania. No kurcze blade - przecież babcia wiedziała, że wnuki przyjdą, to można się chyba było domyślić, że nocnik może będzie potrzebny? Hellooooo? Przemyłam go mokrymi chusteczkami, posadziłam na nim Polcię, przykucnęłam obok niej i .. o zgrozo, prawie pawia puściłam! Teściowie nie mają wanny, a kabinę prysznicową z głębokim (prawie do kolan) brodzikiem. Kucnęłam akurat obok brodzika, którego brzeg zakurzony, zabrudzony, chyba wieki szmatki i cifa nie widział. Fuj, jak w czymś takim można w ogóle się myć? To już czystsze łazienki widziałam w Birmie, gdzie ludzie w małych wioskach ledwo wiążą koniec z końcem! Na drzwiach do łazienki na dole mają taką kratkę wentylacyjną. Drzwi są białe - kratka:czarna! Dotknęłam ją z ciekawości palcem, żeby zobaczyć, czy to brud, czy może już lakier odszedł i dlatego jest czarna? Brud został mi na palcu, a na kratce biały pasek, w miejscu w którym przejechałam palcem.. Blee... Kucałam tak obok Polci, która zamiast siku zaczęła robić kupkę i po prostu ręce mi opadły. Gdzie nie odwróciłam głowy tam kurz, rozsypany proszek do prania, no po prostu nie-apetycznie, nie-estetycznie, blee....

Do kuchni tym razem nie wchodziłam, pamiętając, że poprzednim razem wyszłam z niej z przylepionymi do skarpetek resztkami jedzenia... No po prostu to jakiś fenomen jak dla mnie!
I to jest właśnie jeden z powodów dla którego nie lubię do teściów jeździć. Świąt też nie lubię tam spędzać. Bo mi się święta kojarzą z wypastowaną podłogą i pysznościami na stole, a tam jest wręcz odwrotnie.

U nas na Wigilii nie było 12 potraw. Nie było nawet 10. Było tradycyjnie - barszczyk i karp. I kompot z suszonych śliwek. Mi te 3 dania wystarczą, żebym poczuła święta. A u teściów nie podaje się żadnej z tych rzeczy. Jest śledź, sałatka jarzynowa i bigos. Dobrze chociaż, że choinkę mają.. Dlatego też już dawno powiedziałam M., że na 1 dzień świąt do jego rodziców możemy jechać, ale na więcej to ja dziękuję. Poza tym brak mi takiej prawdziwej, fajnej, rodzinnej atmosfery przy stole. Tam jest często przekomarzenia się, pokazywanie kto w czym jest lepszy itp itd.

Po raz kolejny też zadziwiło mnie u rodziny M. podejście do dzieci. Jak usłyszałam jak jego siostra mówi do swojego synka: "Spadaj mi stąd!" to aż mnie wyprostowało na krześle! No jak tak można mówić do dziecka?? Że to niby miało być oznaką wyluzowania?? Cóż, ja tego nie kumam i nie kupuję! M. stwierdził, że jego mama wszystko robi tak jak siostra, a siostra robi tak jak mama kiedyś i krąg się zamyka. Oj, przykre to... I żal mi tego małego.. Ciekawe co zrobią jak on jeszcze trochę podrośnie i zacznie do nich tak mówić? Ciekawe, czy będą go upominać, że tak się nie mówi, czy uznają to za coś normalnego?..

A siostrzeniec M. jest naprawdę fajnym, grzecznym dzieckiem. Ładnie się z Polą bawili, dawali sobie buziaczki, co wyglądało taaak słodko.... :) Razem oglądali bombki na choince, pokazywali sobie światełka, po swojemu do siebie gadali.. Babcia tylko co chwilę wołała: "Patrzcie, patrzcie, jak się ładnie bawią!" Nie wiem czego się spodziewała, że będą się po głowie walić młotkiem?

Pola dostała dużo książeczek, prawie każda o zwierzątkach, z guzikami do naciskania - a pod każdym krył się inny dźwięk zwierzątka. Dostała też klocki, pisaki zmywalne, kredki, malowanki, mp3 playera dla dzieci :), od nas dmuchany fotel edukacyjny, trochę ciuszków (babcia jak zwykle uszczęśliwiła ją i nas ubrankami.. tym razem nawet nie najgorsze wybrała, tyle że z rozmiarem nie trafiła... Pola ma 87cm, a babcia jej kupiła na.. uwaga: 104 i 110 :)) Pomimo tego, że już milion razy jej mówiliśmy, żeby nam nie kupowała ubrań, bo delikatnie mówiąc, mamy zupełnie inny gust - to teściowa sprezentowała nam koszulki Reeboka pod choinką :) M. dostał szaro, czarną - w kolorach, w których W OGÓLE nie chodzi i nie lubi, ja dostałam różową :) - czyli w kolorze, za którym też nie przepadam, a mój brat dostał szaro-niebieską.. Poza tym my nie gustujemy w takich 'sportowo-markowych' ciuchach.. Ale oczywiście podziękowaliśmy i ciuchy wrzuciliśmy na dno szafy.. Będzie w czym sprzątać w razie czego! ;)

Święta, święta i po świętach... Ech, przydałby się jeszcze przynajmniej 1 wolny dzień.... :)

U nas w rodzinie te święta miały niestety również smutny akcent... W pierwszy dzień świąt zdechł nam pies, tzn. nie nasz, ale ten u taty.. Mała suczka rasy kundelek miała swoje lata (11, czy 12, nie mogliśmy się doliczyć). Była ostatnio trochę schorowana, przed świętami uciekła przez otwartą bramę garażową i potrącił ją samochód, o czym tatę poinformował taksówkarz, który przyszedł pewnego dnia i powiedział, że jechał dzień wcześniej autem w okolicy i przed nim koleś potrącił psa i pojechał dalej.. On się zatrzymał, ale pies uciekł. Rozpytywał więc po okolicy czyj to pies, żeby powiedzieć właścicielowi, no bo skoro pies uciekł, to łapy miał całe, ale może miał jakieś wewnętrzne obrażenia? Tata pojechał do swojego weterynarza, on nic nie stwierdził, ale nie zrobił usg. Diagnozę wydał tylko po ogólnych oględzinach i zaglądnięciu psu w oczy.. Wysłałam więc tatę do naszego weta, który zrobił psu usg i badanie krwi. Okazało się, że jednak ma jakieś wewnętrzne obrażenia, wyniki badań krwi były bardzo złe - wszystko poprzekraczane i to bardzo mocno, nerki w złym stanie, pies w ogóle nie pił i nie sikał przez kilka dni.. Tata postanowił więc zabrać ze sobą psa na święta w góry. Tam byli u 2 weterynarzy, którzy stwierdzili, że nerki nie pracują, jeden dał psu kroplówkę, drugi leki na odetkanie cewki moczowej, ale to wszystko niestety nie pomogło... Pies zmarł w drodze od weta do hotelu :/
Nie był to pies pieszczoch, nie spał z nikim w łóżku, nie wskakiwał na kolana, żeby go drapać za uchem. Ale była w domu lata, nie raz kładła się na plecach, żeby posmyrać ją po brzuszku albo podchodziła, trącała pyskiem czyjąś nogę i nadstawiała ucho do drapania :) Przywiązaliśmy się do niej, przyzwyczailiśmy się do jej piskliwego szczekania, no i tak jakoś smutno się w te święta zrobiło...
Tata powiedział, że nie zostawią jej tam w górach, tylko przywiozą ją do domu i zakopią w ogródku.. To już trzeci pies, którego tata będzie zakopywał w ogródku i trzeci, który przy nim odszedł na tamten świat... Jak z nim rozmawiałam przez telefon, to słyszałam, że ciężko mu i smutno na sercu... Ech.. Cóż.. Życie....

czwartek, 22 grudnia 2011

Śnieg! :)

No i znowu zebrały mi się zaległości w pisaniu.. Nie wiem jak u Was, ale u nas okres przedświąteczny jakoś spowodował przyspieszenie czasu i ... i dopiero zaczynał się grudzień, a tu JUŻ święta!! Nie wiem kiedy te 3 tygodnie zleciały..

W tym roku Wigilię spędzamy w wyjątkowo skromnym gronie: ja, M., Pola i mój brat. Tata wyjeżdża ze swoją narzeczoną w góry - nigdy nie mogli wyjechać na święta, czy na Sylwestra, bo ona zawsze musiała być w pracy, a teraz jak jest na zwolnieniu to chcą to z tatą wykorzystać. Siostra jak zwykle idzie do swoich teściów, więc zostajemy sami. Ale nie rozpaczam z tego powodu, choć szkoda, że będzie nas tak mało. Ale przynajmniej nie muszę spędzać tygodnia w kuchni na przygotowaniach.. Bo co to jest zrobienie Wigilii dla 3 osób? Tzn. 3 i pół? :) Hm, choć patrząc na ilości jedzenia jakie ostatnio pochłania Pola to powinno się ją liczyć jako 1 osobę.. Ostatnio zjadła 2 miski rosołu, a potem dorwała się do mojego talerza z makaronem ze szpinakiem i kurczakiem i zjadła mi prawie pół porcji! Nie byłoby może w tym nic dziwnego, bo Pola makaron bardzo lubi, szpinakiem też nie wzgardzi, o mięsku nie wspominając, ale zawsze jest tak, że je zupę w południe, a II danie dopiero ok. 16. A tu naraz zjadła 2 miski zupy i pół porcji makaronu! Cóż mogę powiedzieć - rośnie nam mały żarłoczek ;) Ze spustem po tatusiu! :)

Pola próbuje też coraz więcej mówić. Widać, że chciałaby już TYYLE powiedzieć, ale jeszcze języczek nie do końca sobie radzi z wymową. Zamiast 'tu' mówi 'ku'. Na siebie mówi 'papa', na Terke - naszego psa "tete" i tak sobie po swojemu coś tam ciągle pomrukuje. Rzuca sylabami na prawo i lewo, próbuje po nas powtarzać to co mówimy do siebie albo do niej i czasem jej to wychodzi lepiej, czasem gorzej. Próbuje też ściągać i ubierać sobie skarpetki. O ile to pierwsze udaje jej się błyskawicznie, to jednak z ubieraniem jest dużo gorzej :)

Próbujemy też pomału pić z kubeczka. Jak pisałam już kiedyś, Pola nie zaakceptowała żadnego kubka-niekapka. Testowaliśmy te z Aventu, Tomme Tippee - z żadnego nie chciała pić, tylko z normalnej butelki! A to wstyd, żeby taka duża panna piła z butli. Kubek Lovi 360 stopni też mieliśmy. Parę razy z niego się napiła i to wszystko... W końcu przyniosłam jej z naszego sklepu butelkę MAM Baby z takim twardym ustnikiem. Butelka fajna, bo wyprofilowana, tak że idealnie mieści się w małej rączce dziecka. I ku mojej wielkiej radości - butla została zaakceptowana! Już lepsze to, niż picie ze smoczka :)

Przyniosłam małej też kubek Doidy Cup. Słyszałyście o nim? To taki 'wykrzywiony' kubek, z którego można podawać dzieciom napoje już od 4 miesiąca. Jak nie znacie to wpiszcie sobie jego nazwę w wyszukiwarkę i zaraz zobaczycie, jaki to sprytny wynalazek. Niestety nasz Bączek nie zapałał do niego miłością... :/

Mamy w domu tez bidon SIGG z serii KIDS. Bidon czerwony, z krówką, śliczny, pomysłowy. I co? I Pola też z niego pić nie chce! Ale jak przychodzimy do naszego sklepu to ściąga te bidony z półki (sprowadziliśmy je do sprzedaży), otwiera i łapie się za picie :) Mały rozbójnik! :)

Poza tym to królewna nam trochę powyrastała z ubranek.. Dawno nic jej nie kupowaliśmy, bo miała pełną garderobę, a ostatnio wkładam jej body - a tu ledwo się zapina w kroczku! To samo z paroma koszulkami - ledwo do pępka jej sięgają... Chyba jakiś kolejny skok rozwojowy nam się pojawił, bo i je więcej i rośnie zadziwiająco szybko w porównaniu do ostatnich miesięcy...

No i w końcu pojawił się nam ŚNIEG!! :) Nie przepadam co prawda za zimą w mieście, ale fajnie, że się zabieliło za oknem.. Już tej szarości miałam pomału dość! Oby tylko nie stopniał do Wigilii.. Bo Święta bez śniegu są takie mało klimatyczne....

A korzystając z okazji życzę Wam Wszystkim przede wszystkim Spokojnych Świąt, Pachnącej Choinki, Mnóstwa Prezentów, Rodzinnej Miłej Atmosfery przy Stole, Uśmiechniętego Karpia i Uśmiechu, Radości i Zdrowia!

I dziękuję Wam za życzenia zostawione pod poprzednim postem!! :)

Buziaki ode mnie i od Poli dla Was! :*

czwartek, 15 grudnia 2011

Nadrabianie zaległości...

Hm, trochę się zapuściłam w pisaniu.. Jak zwykle zwalę wszystko na brak czasu ;) A nawet jak go miałam trochę wieczorem, to M. akurat był w domu, a wtedy za bardzo nie mam jak blogować, bo M. nie został wtajemniczony w moje pisanie z wiadomych powodów, czyli takich, że piszę tu nie tylko o dziecku, ale i o naszych małżeńskich relacjach, lepszych i gorszych chwilach i nie chciałabym, aby on to wszystko czytał..

A ponieważ M. miał pare wolnych wieczorów ostatnio to nadrobiliśmy zaległości filmowe i w ramach relaksu i wspomnień obejrzeliśmy 'Kac Vegas w Bangkoku'. Trochę się pośmialiśmy, trochę się wyluzowaliśmy.. Bangkok niestety pokazali od fatalnej strony, więc nie mieliśmy co wspominać, choć prawdę mówiąc na samo hasło 'Bangkok' na moich ustach pojawia się błogi uśmiech, a w głowie wspomnienie najlepszego makaronu z warzywami i kurczakiem jakie w życiu jadłam :) Hm, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam pojedziemy...

A wczoraj obejrzeliśmy beznadziejną amerykańską produkcję z Harisonem Fordem (zupełnie nie rozumiem, co on w takim szitowym filmie robił???? :) i Bondem, czyli Davidem Craigiem "Kowboje i kosmici". Co za beznadzieja! hehe Naprawdę, jeśli macie w planach tę produkcję to zastanówcie się, czy nie macie czegoś lepszego do zrobienia, bo to naprawdę strata czasu...

A nasza Polcia rośnie! A żeby rosnąć, to je tyle co stary! hihi
W niedzielę robiłam rodzinny obiad, bo w święta każdy z nas będzie osobno - tata jedzie w góry, siostra idzie do teściów, a my będziemy świętować tylko z moim bratem, bo babcia Wigilię spędza u swojego drugiego syna (to mama mojego taty). Barszczyku Pola zjadła tyle co zwykle, ale jak przyszła pora na drugie danie - to jak nigdy, nie chciała mięsa, tylko ziemniaki z kapustą z grzybami! :) Uprosiła aż... uwaga... 4 dokładki! :)) Mój tata się śmiał, że apetyt ma po dziadku :) Do mięsa się w końcu przekonała (robiłam indyka), ale musiała mieć do tego sos i żurawinkę, czyli jeść po prostu tak, jak dorośli. A jaki miała potem brzuch..... Jak szła to najpierw szedł jej brzuszek, potem długo długo nic i na końcu Pola! :))

Byliśmy ostatnio u lekarki, bo mała dostała jakiegoś uczulenia - wyszły jej pod kolanami i pod paszką takie czerwone suche plamy.. Przy okazji ją zważono i zmierzono. Wynik: 11 kg, 87 cm :) Jeszcze trochę i mamę dogoni (w wadze i wzroście)!

Poza tym jej słownictwo pomału pomału się powiększa. Coraz więcej rozumie, coraz więcej umie przekazać. Na pytanie kto tu jest łobuzem pokazuje oczywiście na siebie :) Jak jest głodna to bierze mamę/tatę za rączkę, prowadzi do kuchni i pokazuje na blat kuchenny, na którym zawsze kroimy, robimy kanapeczki, herbatę itp. itd. Poza tym bardzo ładnie podaje rączkę i się wita, przybija piątkę, żółwika, daje całuski. No i niestety nadal męczy psa... Jej nowa zabawa polega na tym, że dosiada psa, po czym łapie za uszy i udaje, że to uzda czyli ciągnie i ciągnie i tylko psu się uśmiech powiększa :) Niestety mówienie jej i tłumaczenie, że tak się nie robi, że to pieska boli nic nie daje. Wręcz przeciwnie - jak pies zapiszczy, to Pola wpada w euforię radości.. Może macie jakiś sposób na takie zachowanie?

A nasz sklep pomału się rozwija. Staram się wyszukiwać cały czas fajne, nowe produkty. I co chwilę odkrywam jakąś firmę, która robi coś fantastycznego i zastanawiam się, jak to się stało, że ja tego wcześniej nigdzie nie widziałam?? Np. znalazłam w Anglii takie coś, takie jakby pudełeczko, które na przyssawkach przykleja się do płytek nad wanną, wlewa się do tego płyn i z tego czegoś zaczynają lecieć do wanny bańki mydlane! Już widzę naszą Polę, która się kąpie pół nocy i nie ma dość zabawy! :) Znalazłam też bardzo fajne sztućce dla dzieci z widelcem, na który w końcu można coś nabić. Testowaliśmy na małej różne wynalazki - Aventu, Canpola itp itd. Albo się łamały albo widelce miały takie grube ząbki, że nie szło nic na nie nabić. Więc Bączek od dłuższego już czasu je w domu widelcem do ciasta :) A tu proszę - znalazłam nie dość, że fajne, to jeszcze praktyczne, a do tego ładnie zapakowane w pudełko, więc można je ze sobą zabierać jak się np. wychodzi do restauracji. Poza tym wyszukałam świetne, kolorowe bidony-niekapki, zabawki, ale niestety Pola na większość jest już za duża :) I powiem Wam, że strasznie się wkręciłam w te poszukiwania internetowe rzeczy do sklepu....

Nie dawno rozmawiałam z M. na temat tego, że moja praca, czyli firma którą prowadzę z siostrą nie jest moim spełnieniem marzeń. Że tak naprawdę zajmuję się tym 'bo tak wyszło'. Bo mama zmarła i trzeba było się firmą zająć. Ale chyba nigdy nie wkładałam w tą pracę swojego serca - co nie znaczy, że ją olewałam. Wręcz przeciwnie - spędzałam w niej sporo czasu, dużo więcej niż moja siostra, bo mama nauczyła mnie jednego - interesu trzeba pilnować samemu, bo jak to się mówi:" Kota nie ma myszy harcują!" :)
M. ma pracę, która idealnie wiąże się z jego zainteresowaniami.. Krótko mówiąc robi to co lubi. Ja tego nigdy nie mogłam powiedzieć. W związku z tym kiedyś jak już miałam serdecznie dość swojej pracy, w której niestety nie jest najlepiej w ostatnich miesiącach, to M. zapytał się mnie - co bym chciała robić? W czym bym się czuła dobrze? Jaka praca sprawiała by mi radość? I wiecie co, nic nie wymyśliłam... :/ Skończyłam studia na specjalizacji marketing. Wybrałam ją, bo mnie to interesowało i chciałam pracować w agencji zajmującej się badaniami marketingowymi. Wyszło inaczej. Dziś nie miałabym co w takiej agencji szukać.. Od ukończenia studiów minęło prawie 10 lat. Wiele się pewnie zmieniło, wyszłam z obiegu itp itd.

I teraz jak już mamy ten swój mały sklepik i siedzę sobie tak po nocach z nosem w Internecie, szukam, oglądam produkty, wysyłam zapytania itp itd, to przypominają mi się czasy studenckie, kiedy to przesiadywałam w bibliotece albo też z nosem w Internecie i szukałam informacji do referatów, pracy magisterskiej itp. I stwierdziłam, że to jest chyba to co lubię robić hehe :) Czyli grzebanie! :)

czwartek, 8 grudnia 2011

Mikołajkowo

Mikołaj, czyli to na co chyba wszyscy czekamy cały rok :) I z czym mamy największy problem.. Bo co kupić dziecku, jeśli w sklepach jest do wyboru TYLE zabawek i wszystkiego?.. Co kupić mężowi, który niby ma wszystko, ale na pewno jest jeszcze coś czego nie ma i o czym marzy?
W moim przypadku problemem było jeszcze to, co kupić naszej niani, o której niby coś wiem, ale tak naprawdę nie wiele? Wiem, że lubi czytać książki, ale które ma, a których jeszcze nie ma? Lubi gotować, ale co ma, a czego nie ma w kuchni/ w domu? Szalika, apaszki nie nosi, rękawiczki, parasol ma.. Wypadałoby kupić coś niezobowiązującego, ale fajnego i przydatnego.. Tylko CO?... W końcu poszłam do księgarni, poprosiłam o dopiero co wydaną książkę obyczajową (ryzyko, że JUŻ ją ma niewielkie), a potem poszłam do sklepu z pierdołkami i dokupiłam do tego duży, kolorowy, świąteczny, bo z Mikołajem kubek, z którego Pani Małgosia będzie mogła pić duużo kawy - bo herbaty nie pija. Więc gdybym nie trafiła z książką, to przynajmniej kubek jej się na coś przyda. Prezent może niezbyt wyszukany, ale uwierzcie mi, nic innego mi do głowy nie przyszło.. A może Wy macie jakieś sprawdzone patenty na niezobowiązujące prezenty, które można by zastosować dla naszej niani? Bo Gwiazdka niedługo, więc znowu będę mieć problem.. Dodam, że w zeszłym roku dostała od nas zestaw kawowy (kawy w różnym smaku) i świąteczne czekoladki... Na urodziny daliśmy jej taką ładną, szklaną deskę do krojenia.. Takiej na pewno nie miała :)

Do Poli oczywiście też przyszedł Mikołaj. Długo myśleliśmy co by jej przyniosło najwięcej radości i w końcu wymyśliliśmy :) U dziadka zamówiliśmy mały stolik z krzesełkiem, a od nas dostała takie dziecięce organki. Stolik z krzesełkiem i wielką kokardą zrobił furorę! Mała jak na krzesełku siadła i do ręki wzięła bajkę, tak zejść nie chciała :) Książeczkę na stoliku oglądała w te i wewte. Prezent niby prosty i banalny, ale praktyczny i co najważniejsze, spodobał się dziecku :) Teraz tylko kupimy jej blok i kredki i w końcu będzie mogła sobie porysować wygodnie.


Taki oto zestaw dostała Pola od dziadka :)

A ponieważ jak tylko tata oddaje się swojej pasji muzykowania, to Pola wdrapuje mu się na kolana i próbuje swoich sił w muzykowaniu, to aby nie przeszkadzała tacie, a mogła sobie pograć - dostała od nas 'dziecięcy keyboard" :

Pianinko naśladuje odgłosy pieska, ptaszka, krówki, konika, owieczki, do tego ma możliwość nagrywania i odtwarzania, ma kilkanaście różnych melodyjek - więc Pola puszcza sobie którąś po czym zaczyna kiwać się na boki rytmicznie lub 'tańczyć' :) Więc prezent również trafiony! Pytanie tylko jak długo wytrzymamy tą jej muzyczną zajawkę i kiedy nas głowy rozbolą... :)

Teraz pozostaje tylko wymyślić coś równie fajnego na Gwiazdkę...



sobota, 3 grudnia 2011

..i po wizycie ..

Margolkowa mamo: przeżyłam :)

Ale nerwów trochę miałam. Bo co? Bo pomimo porannej zmiany planów na wersję taką, że spotkamy się jednak u nas w domu i tak stanęło na tym, co chciała teściowa. Czyli pierwsze co zrobili to pojechali do nowej galerii. Najśmieszniejsze jest to, że jadąc tam z Warszawy prawie przejeżdżali koło naszego bloku. A czemu się nie zatrzymali? Bo dzwonili do M., a że on akurat wymieniał żarówkę w samochodzie w garażu, a tam nie ma zasięgu, więc się teściowie do niego nie dodzwonili. A jak M. się ich spytał, czemu nie zadzwonili do mnie, to go jeszcze opieprzyli i odwrócili kota ogonem!

M. dzwonił do nich koło 9 rano i stwierdzili, że będą ok. 11. Więc po śniadaniu posprzątaliśmy kuchnię, M. skoczył jeszcze na zakupy, bo skoro mieli do nas przyjechać już na 11, to stwierdziłam, że pomimo tego co mówili wcześniej na temat obiadu, czyli że zjedzą go po drodze i nie będą u nas nic jeść, to jednak dobrze będzie mieć coś w zapasie. Nie wychodziłam z Polą na spacer, bo głupio by było, żeby dziadki przyjechały, a nas nie było. Ale 11 minęła, 11:30 minęła. M. dzwoni do rodziców, a Ci jakby nigdy nic mówią, że są już w galerii! O jak mi skoczyło ciśnienie! Jakby kurna nie mogli zadzwonić i powiedzieć, że będą u nas później! Tak się wkurzyłam, że ubrałam małą i wyszłyśmy na spacer przewietrzyć się i ochłonąć trochę. Zero szacunku do cudzego czasu i cudzych planów! Mała potuptała sobie w kałużach, ja ochłonęłam i wróciłyśmy do domu. M. stwierdził, że pewnie jego mama wymusiła na reszcie, żeby najpierw pojechać na zakupy.. Jakby to była jedyna galeria handlowa na świecie! Nie widzieli wnuczki 3 miesiące i proszę jak im się do niej spieszyło!

I pomimo tego, że M. bardzo mnie prosił, żebym nie komentowała i nic nie mówiła do jego rodziców, to stwierdziłam, że tak jak oni mają nas w d.. tak ja nie będę się przejmować, tylko powiem co myślę. I jak przyszli to stwierdziłam na głos, że "O, dostąpiliśmy zaszczytu wizytacji!' na co teściowa powiedziała (zupełnie nie wiem co to miało znaczyć) "A my mamy ten zaszczyt raz na 10 minut" Hm, nie skumałam :) Niestety lub stety jak dotarli to Pola już sobie ucinała południową drzemkę. I spała wyjątkowo długo, bo ponad 2 godziny :) Teściowa siedziała jak na szpilkach i sama się przyznała, że czeka aż mała się obudzi, bo musi jej porobić zdjęcia, bo ją koleżanki w pracy męczą, a ona ma 'przecież same stare zdjęcia Poli'. Już jej miałam powiedzieć, że wnuczka nie jest na pokaz i że chwalić to się może koleżankom swoimi zakupami, a nie moją córką, której nawet odwiedzić jej się nie chce.. Ale powiedziałam tylko, że jak chce mieć aktualne zdjęcia, to niech częściej wnuczkę odwiedza. Ha, i tu jej chyba z lekka przypiekłam, bo uśmiechnęła się wściekle i wyskoczyła z tekstem "Moja droga synowo, to Wy nas odwiedzajcie na dłużej niż godzinę jak ostatnio!" Hm, o ile sobie dobrze przypominam, to ostatnio widzieliśmy się na ślubie siostry M. i było to zdecydowanie dłużej niż godzinę, tyle, że np. jak szliśmy na spacer to babcia wolała zostać w domu, a na spacer z wnukami wysłała dziadka.. Ale już nie chciałam wywoływać wojny i licytować się z nią na godziny.

W każdym bądź razie obiad zjedli (teściowa tylko zupę, teść za to drugie danie) , choć wcześniej zapewniali, że nie będą u nas na obiedzie. I to mnie właśnie wkurza! Nie tylko u nich, ale w ogóle u ludzi - mówią jedno, robią drugie. Umawiają się tak, a robią inaczej. Nie licząc się z tym, że swoim zachowaniem psują komuś plany, dezorganizują dzień. Ja jak się umawiam albo coś obiecuję, to staram się tego trzymać. A jak coś mi staje na drodze, to dzwonię i mówię, że taka i taka sprawa i nie zdążę/ nie dam rady/ itp itd. A rodzice M. uwielbiają mówić jedno, a potem robić zupełnie coś innego i są jeszcze zdziwieni, że ktoś może się potem wkurzać...

A wracając do ich wizyty jeszcze, to jak tylko Polcia się obudziła to teściowa od razu zamieniła się w paparazzi. Nie ważne, że mała jak to dziecko po przebudzeniu - zawisła mi na szyji, a jak zobaczyła tyle nowych twarzy na około to już w ogóle przez 10 minut nie chciała się ode mnie odkleić :) Siostra M. kilka razy zwracała jej uwagę, że Pola jeszcze się nie obudziła, żeby dała jej kilka minut na oswojenie się z otoczeniem, ale teściowa miała to w nosie.. Cyk cyk cyk, karta pamięci zapełniała się w tempie błyskawicy.

Mała zjadła pięknie obiadek (teściowa oczywiście asystowała, cykała i komentowała non stop: "a teraz ziemniaczek/mięsko/pomidorek/" aż normalnie do znudzenia.. No ale cóż, chciała sobie do małej pogadać, niech sobie gada.. Przynajmniej nie mówiła do niej "Spadaj!" tak jak to powiedziała do synka siostry M. jak skończyła go karmić. No jak tak można do dziecka powiedzieć? Jakby tak do Poli powiedziała, to chyba bym jej odpowiedziała tak samo! Może jestem przewrażliwiona, ale my z M. się nawet do siebie tak nie odnosimy! No chyba, że w żartach. Szanujemy się, choć czasem kłócimy. Ale ani do siebie, ani tym bardziej do dziecka się tak nie odnosimy! Na Polę to w ogóle rzadko głos podnosimy, chyba że już naprawdę przegnie (a zdarza jej się to najczęściej w relacjach z psem, którego ostatnio dosiada i ciągnie za uszy niczym konia za lejce :)

A tak poza tym to nawet wizyta teściów nie była taka zła. No i pomimo podejrzeń M., nie było 'drugiego dna'. Albo może i było, może siostra M. nie przyjechała tak bez celu. Ale wiecie jak to jest - jak się chce pogadać na jakiś drażliwy temat, to trzeba najpierw stworzyć odpowiedni nastrój, a potem zgrabnie od 'normalnego tematu' przejść do sprawy. I może po prostu nie było okazji, żeby jakąś kwestię poruszyć, bo byli u nas krótko? A może szwagierka chciała sobie urozmaicić życie, bo jak się dowiedzieliśmy, straciła pracę i siedzi w domu z dzieckiem?
Tak czy siak, myślę, że jak rzeczywiście mieli jakiś temat do obgadania to za parę dni teść zadzwoni do M. i temat poruszy!
:)



piątek, 2 grudnia 2011

Wizytacja

Kurcze, nie wiem kiedy minął listopada.. Ostatnio jechałam ulicą nad którą była kładka dla pieszych. Na kładce wielki napis, aby kierowcy go widzieli: "26.11.2011 Dzień bez zakupów!" Jadę, widzę, i tak sobie myślę "Ciekawe jaki w tym ma być ukryty cel.. Ale to jeszcze kupa czasu do tej daty, to sprawdzę w necie o co chodzi..." Ha, tyle że to był już chyba 27, jak nie 28.11 :)

A z innej beczki - czeka nas jutro wizytacja teściów.. Miałam na ten temat milczeć, ale aż się we mnie gotuje. Bo po co przyjeżdżają? Ano teściowa dowiedziała się, że otworzyli w Krakowie nową galerię handlową i TAM SIĘ MAMY Z DZIADKAMI SPOTKAĆ!! Rozumiem, jakby mieszkali na wsi, z dala od miasta i markowych sklepów. Ale mieszkają w stolicy, gdzie sklepów jest więcej niż u nas! Jeszcze jakby teściowa była jakąś dbającą o siebie elegancką starszą panią... Ale ona ani się nie maluje, ani za modnie nie ubiera, nawet włosów nie farbuje i jest 'szpakowata'..

M. twierdzi, że ten przyjazd ma drugie dno. I o coś rodzicom chodzi.. Zobaczymy jutro.. Zwłaszcza, że przyjeżdża z nimi siostra M. z synkiem w wieku Poli. Jadą autem = 5 godzin w jedną stronę, przynajmniej my tyle jedziemy z małą. Bo dziecko nie wysiedzi długo w foteliku, w tej samej pozycji, poza tym trzeba je przewinąć, a w jadącym aucie się tego raczej nie da zrobić. Więc ze 2 postoje murowane. Ale teściowie jak to oni, powiedzieli, że spać u nas nie będą, więc co? Wyjeżdżają rano, po 5 godzinach są u nas, spotykamy się w galerii, spędzimy może ze 2, 3 godziny razem i oni wracają do Warszawy, czyli znowu 5 godzin w aucie. Ja nie wiem, ale czy oni serca nie mają, żeby małe dziecko katować i w ciągu 1 dnia spędzić w aucie 10 godzin? Dorosłego człowieka męczy długa jazda samochodem, a co ma powiedzieć takie małe dziecko?
No po prostu bez komentarza....



niedziela, 27 listopada 2011

Matka Polka ciąg dalszy

Pociągnę temat dalej, bo wydaje mi się, że z racji zmęczenia i późnej pory pisania wcześniejszego posta nie napisałam wszystkiego co chciałam :)

Jak wiecie jestem mamą pracującą. Nie pracuję od do, bo prowadzę z siostrą firmę, a że kiepsko niestety nam ostatnio idzie z racji kryzysu i pojawiającej się jak grzyby po deszczu konkurencji, więc dlatego postanowiliśmy z M. uruchomić jakiś inny, swój interes, z którego mielibyśmy parę groszy. Interes jak wiecie uruchomiliśmy kilka dni temu. I tu jest pies pogrzebany! Tak naprawdę skupiłam się na organizacji naszego biznesu i przemyślałam w nim prawie wszystko oprócz tego, co jak to zwykle bywa - zaczęło wychodzić w praniu. Nie przewidziałam też tego, że będę siedzieć po nocach, minimum do północy i wyszukiwać w necie produkty, które by pasowały do koncepcji naszego sklepu i spodobały się klientom. Że po nocach będę siedzieć z nosem w laptopie, w między czasie pilnując, żeby obiad dla Poli przygotowywany na drugi dzień się nie przypalił.. I że to nocne siedzenie nie będzie kwestią zarwania 1, czy 2 nocy, ale kwestią siedzenia do późna dzień po dniu.. A do tego na ten sam okres przypadł gorący czas u M. w pracy i przez ostatni tydzień pracował prawie po 12 godzin dziennie..

No cóż, takie życie.. Mam tylko nadzieję, że będzie się to wszystko opłacało i że nasz mały sklep przyniesie nam takie zyski na jakie liczymy. Czyli że będzie na plusie, a nie na minusie :)

I wiecie co, tak sobie myślałam ostatnio o tym wszystkim pod kątem pracy i spędzania czasu z dzieckiem. Dzieckiem, które jest małe, szybko się rozwija i rośnie, które każdego dnia uczy się czegoś nowego, zdobywa nowe umiejętności, robi nowe minki, wymawia nowe słowa.. I pracy, która pochłania większą część dnia, którą niestety spędzamy z dala od dziecka.. I te nowe słowa i umiejętności naszego szkraba są wypowiadane nie przy nas, matkach, tylko przy babci, niani, cioci.. I tego mi najbardziej żal. Ale tak to życie jest skonstruowane, że niestety ktoś w rodzinie musi pracować i na przysłowiowy chleb zapracować..

Oglądałam kiedyś DDTVN. Pokazywali w nim Nataszę Urbańską, która z mężem była akurat gdzieś na końcu świata gdzie kręciła swój teledysk, czy robili jakąś sesję - nie pamiętam. W każdym bądź razie byli tam w celach zawodowych. I tak sobie wtedy pomyślałam - 'Ciekawe, z kim została ich córka?" :) Ciekawe z kim jest, kiedy oni oboje prowadzą Taniec z Gwiazdami, występują w teatrze, chodzą na te wszystkie ważne imprezy itp. itd. I stwierdziłam wtedy, że matki-gwiazdy to mają ciężkie życie. Z jednej strony mają pracę w nienormowanym trybie, ale z drugiej strony czasem ta praca pochłania go tyle, że chyba na dom i dzieci go nie starcza albo jest go niewiele...

Pogoń za karierą i pieniędzmi jest dziś tak powszechna, że aż mnie to czasem przeraża. I wkurza jednocześnie. Z jednej strony wiem, że nie nadawałabym się tylko do 'zajmowania się domem i dzieckiem' i nie pracowania. Moja mama od zawsze pracowała i wpoiła mi, że kobieta musi być niezależna. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. W mojej rodzinie po prostu tak było. I ja ten schemat gdzieś mam zakodowany w głowie i po prostu nie wyobrażam sobie, żebym nie pracowała. Więc z jednej strony żal mi całego dnia bez Poli, ale z drugiej strony wiem, że inaczej bym i tak na dłuższą metę nie dała rady. Musi się u mnie coś dziać :) Muszę coś robić, załatwiać, rozmawiać z ludźmi, nie lubię nudy i nie potrafiłabym tak jak mój mąż się lenić ;) Czasem jak siedzimy w weekendowy dzień w domu i Pola sobie drzemie po obiedzie, to M. siądzie przed tv i mówi, żebym sobie siadła obok niego i odpoczęła. Ale jak wiem, że mam pranie do powieszenia, coś do prasowania, kurz na półkach i kwiatki nie podlane to nie usiedzę. M. się czasem wkurza, że mam owsiki w d.. i przesadzam. Że jak raz na czas kurz poleży trochę dłużej na parapecie i sterta prasowania poczeka w kolejce to nic się nie stanie, świat się nie zawali. A ja powinnam usiąść na kanapie z herbatką i po prostu sobie odpocząć. Może i ma rację, i czasem udaje mu się mnie na tę chwilę relaksu namówić. Ale co ja poradzę na to, że lubię być w ruchu i nie lubię odkładać 'czegoś na jutro"? Zawsze wolałam to co na jutro, to zrobić już dziś, żeby jutro mieć wolne. Choć szczerze mówiąc to i tak z reguły 'jutro' znajdowałam sobie coś nowego do zrobienia i tak w kółko ..
:)

A wracając do wątku od którego odbiegłam to dobrze, że nie jestem gwiazdą :) I chociaż większość dnia spędzam w pracy, to jednak poranki i wieczory mogę spędzać z Polą. A ona jest teraz w tak fajnym okresie, że każda chwila z nią daje mi tyle radości, że naprawdę nie oddałabym tych chwil za żadne pieniądze! Polisława już tyle rozumie, potrafi pokazać, bo jeszcze nie powie, ale pokaże co chce, o co jej chodzi, jak coś bardzo chce, a wie że nie chętnie to dostanie to spryciula przyjdzie, da buziaka, przytuli się, a mi wtedy mięknie serce :) Pola jest naprawdę bardzo pogodnym dzieckiem. Jest przy tym bardzo grzeczna, kochana i spędzanie z nią czasu to prawdziwa przyjemność :) Dlatego też staram się tych wspólnych chwil spędzać z nią jak najwięcej i jak najlepiej. Bo czas tak szybko leci.. Ani się obejrzę, a ona już pójdzie do szkoły i nie będzie chciała chodzić za rękę i dawać buziaki publicznie! :)




piątek, 25 listopada 2011

Matka Polka oraz sukcesy i porażki

Zacznę może od drugiej tytułowej części, bo będzie krótsza :)

No więc nasza wspaniała córcia 2 dni temu wstała rano z suchym pampersem! Po całej nocy! Za to jak po przebudzeniu usiadła na nocniczku, to sikała i sikała i końca nie było widać :) Dojrzewa nam córcia jak nic. Choć szczerze mówiąc to słowo 'dojrzewać' brzmi tak dorośle.. A ja nie chce, żeby była dorosła! Niech będzie jak najdłużej słodkim bobaskiem :)

Za to dziś w nocy mieliśmy zupełnie inną historię. Kładłam się spać po północy i jak zwykle przed spaniem zaglądnęłam do małej do pokoju. A tam smród, że hej! Jak nic zrobiła kupkę do pampersa! Zdarzyło jej się to jakieś 2 miesiące temu, a wcześniej to ho ho tak dawno, że nie pamiętam kiedy! Obudziłam więc M. i szybko małą przewinęliśmy i śmierdzącą przeokrutnie kupę wystawiliśmy w woreczku na balkon, żebyśmy się przez resztę nocy nie zaczadzili w mieszkaniu. Po 5 rano obudził mnie potworny ból brzucha z rodzaju 'zatrucie'. Jak poszłam do łazienki, to myślałam, że z niej nie wyjdę. Oprócz biegunki, która mnie dopadła, to zrobiło mi się strasznie słabo, oblał mnie w sekundę zimny pot, za moment z kolei zrobiło mi się tak gorąco, że musiałam zdjąć pidżamę, a potem mi mroczki przed oczy wskoczyły, no jednym słowem jakaś masakra! Wszyscy w domu jedliśmy to samo. Mnie i Polisławę w nocy dopadła 'kupa', a M. - nic! Więc albo jakiś wirus albo zbieg okoliczności, ze i mała w nocy musiała się wypróżnić.. W każdym bądź razie dzisiejszy dzień był u mnie dniem pod znakiem 'suchara' :)

A wracając do tytułowej "Matki Polki".. Czytałam w (chyba) ostatnim numerze "Pani" artykuł o rodzinach wielodzietnych. Ale nie patologicznych, tylko normalnych rodzinach, tyle że z 5, czy 6 dzieci. Ponieważ artykuł był w babskiej gazecie, więc cały temat potraktowany był od strony 'matczynej'. Jak tak czytałam sobie o tym, że jedna z tych kobiet po urodzeniu kolejnego dziecka stwierdziła, że jednak lepiej będzie jak zrezygnuje z pracy, bo jednak nie jest w stanie połączyć wychowywania 3, czy 4 dzieci z pracą zawodową, o tym, że każdy dzień rozpoczyna bladym świtem, budzi wszystkich, robi śniadanie, ubiera, zawozi do szkoły, robi zakupy, obiad, pranie, sprzątanie, odrabia z dziećmi lekcje, zawozi je na zajęcia pozaszkolne i na koniec pada na pysk o północy to stwierdziłam, że nie wiem czy chcę mieć więcej dzieci. Nie wiem, czy bycie Matką Polką jest dla mnie. Ja tak chyba nie potrafię. Nie wiem, może myślę tak dlatego, że trochę inny obraz 'rodziny' miałam w głowie przed urodzeniem się Poli, a trochę inaczej wychodzi to w rzeczywistości. Przede wszystkim nie przypuszczałam, że M. w między czasie zmieni pracę i często będzie pracował popołudniami/wieczorami. Więc po pracy często zostaję z Polą w domu sama. Poza tym nie spodziewałam się, że M. nie za bardzo będzie potrafił 'zająć się' dzieckiem.. Ja jak siedzę z Polisławą w pokoju to zaraz sobie jakąś zabawę znajdziemy. Pomysły wpadają mi do głowy tak po prostu i dla mnie było to normalne i oczywiste. Biorę pudełko po butach, wkładam do niego klocki, misia i bajeczkę i bawimy się w 'szukanie skarbów'. Albo budujemy wieżę z klocków albo 'gramy w piłkę' albo bierzemy garnki i robimy z nich perkusję. A M. przychodzi do małej do pokoju i najczęściej po prostu siada obok i patrzy się co ona robi. I jak twierdzi nie potrafi tak jak ja, od razu wymyślić jakiejś zabawy.. No więc tak sobie myślę, czy dam radę zająć się dwójką dzieci, psem i jeszcze domem? I jeszcze pracą do tego?

Nie wiem, może tak mówię, bo jestem notorycznie nie wyspana od jakiegoś miesiąca i to wcale nie przez Polę. I ciężko mi się myśli ostatnio, więc przepraszam jeśli dzisiejszy post będzie chaotyczny i z błędami .. Mój dzień wygląda tak:
wstaję wtedy kiedy Bączek, czyli różnie, ale z reguły jest to ok. 6:30. Czasem mała prześpi całą noc, a co za tym idzie - mogę się wyspać. Czasem budzi się 3, 4 razy, więc z wyspaniem się nie najlepiej... Wstajemy, idziemy siku, ubieramy się, robię małej śniadanie. M. łaskawie wstaje i albo idzie z psem, a ja karmię małą, albo odwrotnie. Niania przychodzi do nas o 9, więc ja wtedy wskakuje do łazienki, robię makijaż, myję zęby, kończę się ubierać i na 10 jadę do pracy. Wracam ok. 17. I czy M. jest w domu, czy w pracy to i tak najczęściej ja się z małą bawię, oglądam książeczki, ja ją kąpię i kładę spać. Czasem proszę M., żeby to on posiedział z Polą w łazience, ale tak mało czasu w ciągu całego dnia z nią spędzam, że żal mi każdej minutki spędzonej popołudniami bez niej.. Dlatego staram się wycisnąć z tego wspólnie spędzonego czasu jak najwięcej.. Wiem, że to może ma też swoją złą stronę, bo mała się przyzwyczaja do mojej obecności w łazience, czy podczas zasypiania i kiedyś może być problem jeśli mnie w chwili kąpieli zabraknie. Dlatego jak M. jest w domu to czasem go proszę, żeby to on ją umył, a ja w między czasie np. jem kolację albo sprzątam w kuchni. Zanim położę Polę spać, robi się z reguły 20:30. Jeśli nie udało mi się wcześniej, to dopiero wtedy jem kolację, sprzątam w kuchni, wieszam pranie, prasuję, a od miesiąca - siedzę z nosem w Internecie i szukam produktów do naszego sklepu, piszę maile do producentów, robię zamówienia, sprawdzam pocztę i nie wiadomo kiedy wybija północ.. Brakuje mi czasu na książkę, na poleżenie i relaks w wannie, na pomalowanie paznokci, które proszą się o to od tygodnia, a przede wszystkim brakuje mi czasu na sen! Podziwiam te wszystkie matki opisywane w tym artykule, że są w stanie funkcjonować i to całkiem nieźle w tak dużej rodzinie i mając tyle na głowie. Choć może jest to jedynie kwestią dobrej organizacji dnia i współpracy w rodzinie? A może z tym się trzeba urodzić?

No cóż. Naprawdę podziwiam kobiety, które są w stanie ogarnąć 5 osobową, czy większą rodzinę i jeszcze mieć siły, aby o północy zasiąść do komputera i pisać książkę/ robić doktorat/ pracować.. Ja o północy z reguły nie nadaję się już do niczego - głowa mi nie myśli, oczy same się zamykają.. Nawet kawa nie pomaga, a red bull to na krótką chwilę.
"Ten typ" widocznie tak ma! :)

niedziela, 20 listopada 2011

Ciekawość świata

Weszliśmy na kolejny level poznawania świata przez Polisławę. Od zeszłoweekendowej wizyty znajomych, Pola bardzo polubiła siedzenie na nocniczku. Nie wiem, może z racji tego, że koleżanka jej zabierała wszystkie zabawki, które Bączek miał w ręce, to mała postanowiła chociaż nie oddać tak łatwo swojego tronu? :) No w każdym bądź razie aktualnie, aby mała dama zeszła z nocniczka musimy używać różnych podstępów.
Pola na nocniczku jest sadzana od ok. 10 miesiąca życia, czyli już prawie 6 miesięcy (kiedy to zleciało?) Do pewnego czasu załatwiała się na nim bezwiednie. Ale od jakiś 2 miesięcy siada, spuszcza głowę, robi tajemniczą minę, po czym podnosi głowę z uśmiechem co oznacza ni mniej ni więcej tylko 'SIKAM!" :) Każda 'akcja' zakończona sukcesem, wywołuje radość u dziecka, co wydaje mi się, wynika z tego, że to my okazywaliśmy radość i uśmiechaliśmy się wesoło od początku przygody Polisławy z nocniczkiem. Nigdy jej nie strofowaliśmy, że nic do niego nie zrobiła, a jedynie pytaliśmy się "Gdzie są siuśki?" No i teraz jak wstaje i nocniczek jest pusty, to rozkłada ręce, robi smutną minkę i próbuje powiedzieć 'Niee ma"..
Ale od paru dni mamy nową akcję - grzebanie w nocniku :) Wygląda to tak: mała siada na tronie, rozsuwa nogi i próbuje wcisnąć rączkę do środka. Pal licho, jak nocnik jest pusty. Ale jak jest już w nim kupka, to robi się niebezpiecznie :)

Nie da się ukryć, że nasz mały Bączek jest bardzo ciekawy świata. I że zaczyna ją interesować coraz więcej rzeczy z gatunku tych 'nie dla dzieci'. Jak np. kawa! Wystarczy, że usłyszy dźwięk ekspresu - od razu leci do kuchni. Jak robimy sobie kawę, to koniecznie musimy małej dać powąchać. Jak nieco ostygnie, koniecznie chce włożyć do kubka palec i spróbować co rodzice piją. I o dziwo, kawa bardzo jej smakuje :) Jak idziemy gdzieś do kawiarni, to obowiązkowo musi dostać piankę z kawy latte. Coś jemy - musi też spróbować.

Mały, ciekawy świata człowieczek. A jeszcze nie tak dawno po prostu leżała sobie w łóżeczku i nawet nie potrafiła się przekręcić z pleców na brzuszek.... Teraz biega, próbuje podskakiwać, próbuje rozmawiać, fantastycznie naśladuje odgłosy zwierząt (w tym wron i gołębi - to jej popisowy numer :) ogląda bajeczki, rozpoznaje w nich pieski, kotki, Piotrusia Pana, Żuczka, księżyc.... Ach, mogłabym tak jeszcze dłuuuugo wymieniać.. :)

Cieszę się, że tak dobrze się rozwija. Rośnie, mądrzeje .. i niech tylko w końcu włoski jej wyrosną, żeby w końcu ludzie na ulicy przestali mówić do niej per 'chłopczyku' :)

czwartek, 17 listopada 2011

Zapraszam! :)

Kochane, nasz sklep-wyspa już działa :) Ten internetowy jeszcze nie do końca - nie wprowadziliśmy jeszcze wszystkich produktów, ale staramy się codziennie coś dołożyć. Oboje z mężem pracujemy, więc czas na to mamy jedynie wieczorami jak mała pójdzie spać.. A w domu samo się wszystko nie zrobi - pranie się nie wypierze, obiad dla Poli na drugi dzień sam się nie zrobi, więc w ostatnich 2, 3 tygodniach nie kładliśmy się wcześniej niż o północy.. Ale nie o tym miałam pisać..
Link
W każdym bądź razie jakby Wam się coś spodobało, to proszę dajcie znać na maila. Tak jak obiecałam - będą rabaty blogowe :) Ale ponieważ na różnych produktach mamy różne marże, więc będą różne rabaty. Najwięcej zdjęć tego, co mamy w ofercie jest na naszym fan page'u na fb, na który Was zapraszam :)

(chętnym adres sklepu i adres fanpaga' fb podam na maila - M. nie wie, że prowadzę bloga i niech tak zostanie! :) A jak bym tu podała adres, to zaraz by mnie wyśledził...)

Możecie też przeglądnąć stronę firmy Skip Hop, Wubbanub, Diaper Dude, Mam Baby i Elodie Details. Co prawda nie mamy wszystkiego co oferują te firmy (z wyjątkiem Wubbanub), ale mamy na pewno sporo z ich ofert.

W razie czego piszcie na maila: ciazowy@gmail.com

:)


niedziela, 13 listopada 2011

Aniołek i Diabełek, czyli jak cudowne mamy dziecko

Najlepiej ocenia nam się nasze dzieci jeśli możemy je porównać do innych dzieci. Wtedy jak na dłoni widać, które jest sprawniejsze fizycznie, manualnie, więcej mówi, ładniej je itp itd.

Przyjechali do nas na długi weekend znajomi z nieco ponad 2letnia córką, nazwijmy ją Blondyneczką. Jest starsza od naszej Poli o 10 miesięcy. Wymusza wszystko wrzaskiem. Ale JAKIM! Prawie szyby w oknach pękały :) Wszystkie zabawki musiały być JEJ. Przywiozła sobie worek swoich książeczek i przytulanek, ale wystarczyło, że Pola widząc, że koleżanka czymś się bawi, szła po swoje bajki/ klocki/ autka - Blondyneczka zaraz podlatywała i wyrywała jej zabawkę. Pola na to robiła wielkie oczy i stawała na początku nieco zdziwiona, a po kilku takich akcjach podbiegała do mnie miaucząc, bo póki co poskarżyć się jeszcze nie umie. Nie liczyłam ile razy w ciągu dnia słychać było 'syrenę' włączaną z powodu złości na rodziców, otoczenie czy cokolwiek innego. No naprawdę istny mały diabełek!
Znajomi wyjechali, a my odetchnęliśmy. Co nie znaczy, że nie było fajnie, bo było. Weekend spędziliśmy naprawdę fajnie. W domu mało co siedzieliśmy. Odwiedziliśmy kolejną kawiarnię 'przyjazną dzieciom' , restaurację z całym piętrem zaadoptowanym na potrzeby małych klientów- mnóstwo zabawek, jeździków, bujaków, basen z kulkami, zjeżdżalnia, tor przeszkód - no jednym słowem wszystko, czego malutki człowieczek zapragnie do zabawy :) Pospacerowaliśmy, odwiedziliśmy wawelskiego smoka, pokarmiliśmy kaczki i łabędzie nad Wisłą - no jednym słowem nie nudziliśmy się i myślę, że dzieciaki też fajnie spędziły czas. Ale jednak wrzaski małego Diabełka, jej wymuszanie i wyrywanie Poli zabawek nie za bardzo nam się podobały. Choć przy okazji wyszło, że nasza Pola nie potrafi walczyć o swoje. Bo jak koleżanka jej wyrywała zabawkę z ręki, to Pola się nie 'broniła', ani nie próbowała zabawki 'nie oddać'. M. się nawet zaczął martwić, że z naszego Bączka jakiś mięczak wyrośnie! :) Hm, nie mam na razie pomysłu jak do tego podejść... Może poczytam coś na ten temat? A może miałyście lub macie podobny problem ze swoją pociechą i coś poradzicie?

Dziś (niedziela) znajomi wyjechali przed południem, a my pojechaliśmy kupić małej buty zimowe. Z 2 par nam już wyrosła, ale one i tak by się już nie nadawały, bo są za letnie jak na 0 stopni za oknem. Ma 1 takie cieplejsze, ale one są luźniejsze, bez rzepek i jak Pola mocniej nogą w wózku zamacha i się postara to but jej z nogi spada... W końcu kupiliśmy jej w Bartku takie już typowo zimowe. Mamy tylko problem, bo mała nie chce chodzić w rękawiczkach! Nie wiem, może jak się zrobi naprawdę zimno to w końcu przestanie je ściągać z rączek?

A z tematu 'akcje z teściami', to pojawił się kolejny rozdział.. W czwartek M. dzwoni do mnie w południe i mówi, że jego rodzice są w Krakowie i może nas odwiedzą. Mieli na długi weekend pojechać do Bukowiny na Baseny Termalne i mieli przejeżdżać przez Kraków w piątek.. A tu nagle okazuje się, że z piątku zrobił się czwartek. Pytam się więc M., czy w związku z tym mam wcześniej wrócić z pracy, coś kupić po drodze? Mąż na to, że nie, bo nie wiadomo, czy w ogóle nas odwiedzą. Mnie nie muszą w ogóle odwiedzać, ale wnuczkę by mogli.. Niestety nie doświadczyła Pola zaszczytu widzenia z dziadkami. Nie zadzwonili już więcej i nie przyjechali do nas. Choć mieszkamy w centrum i jadąc z Warszawy w kierunku Bukowiny prawie przejeżdżają obok naszego domu.. Widocznie ważniejsze było spotkanie ze znajomymi lub zakupy, bo to z reguły przyciąga teściową do naszego pięknego miasta..

Tym razem nawet M. to skomentował i widziałam, że jest mu przykro. No cóż, ja już tego komentować nie będę. Powiem tylko tyle, że jako mamie Poli jest mi przykro, że ma takich dziadków, którzy będąc w okolicy nawet nie wpadną ją zobaczyć.

A my we wtorek ruszamy już pełną parą z naszym pomysłem na biznes! :) Będziemy otwierać sklep-wyspę z akcesoriami dla dzieci w jednej z galerii handlowych. Wyszukaliśmy takie produkty, których nie można kupić w naszym mieście, a jedynie przez Internet. Wyszukaliśmy rzeczy ładne, nie najtańsze, ale za to dobre jakościowo i oryginalne. Nie dotarł do nas jeszcze cały towar, ma dojść na dniach. Równocześnie uruchamiamy też sklep on-line. Jak tylko go odpalimy (na razie wprowadzamy produkty) to pochwalę się adresem. Może coś Was zainteresuje? :)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Z życia Polisławy

Chwilę czasu mam, to ją wykorzystam na dokończenie tego, o czym ostatnio zapomniałam i na co już nie miałam siły. A mianowicie - co tam w naszym rodzinnym świecie ostatnio słychać. A dzieje się non stop :)

Pola ostatnio pokochała naszego psa miłością wielką, aż ja - mama jestem zazdrosna! Przykład: wychodzimy dziś przed południem z domu - ja do pracy nieco później niż zwykle, bo z racji przeziębienia mam lekką obsuwę i pani Małgosia z Polą na spacer. My ubrane, Pola jeszcze nie zupełnie. Niania założyła jej rajstopki i spodnie, po czym Bączek sprytnie wywinął się z jej rąk i uciekł do pieska dać mu buziaka, pomiziać go i poprzytulać się. Po ubraniu sweterka i założeniu apaszki pod szyję mała znowu uciekła zanim pani Małgosia zdążyła wziąźć Poli butki do ręki i znowu pobiegła do psa - przytulanie, całowanie, obściskiwanie. Już prawie wyszłyśmy z domu, pani Małgosia wyjechała wózkiem, ja chcę zamknąć drzwi, a tu STOP, Bączek napiera na drzwi, żeby je otworzyć, po czym wbiega szybciutko do mieszkania, leci do pieska i znowu go całuje, obściskuje co najmniej jakbyśmy wyjeżdżali na długie wakacje :) Mi niestety dostał się tylko 1 buziak i pomachanie łapką na pożegnanie... No cóż może za parę dni nastąpi zamiana? :)

Pola próbuje też psa podkarmiać. Czymkolwiek. Kiedykolwiek. A jak pies nie chce, to i tak prawie wsuwa mu owe 'cokolwiek' do pyska. A tym 'cokolwiek' może być: klocek, urwany kawałek gazety, listek przyniesiony ze spaceru, chusteczka do nosa, autko itp itd. Co innego jeśli Pola podsuwa psu kawałek bułki albo ogórka/ pomidora/ wędlinkę z kanapki/ itp/ itd - wtedy oboje są szczęśliwi :)

A ostatnio nasz Bączek znalazł sobie nową zabawę - sprawdzanie jak długa jest rolka papieru toaletowego. I dokąd sięga, jeśli się ją rozdzieli na połowę :) Tym sposobem, kolejny przedmiot musieliśmy usunąć z łazienki, bo istniało realne zagrożenie jego szybkiego zużycia.

Hitem od wczorajszego dnia jest także zabawa w "Sroczkę, która kaszkę ważyła" . Jeszcze do niedawna w ogóle ją to nie interesowało. Wczoraj jakoś tak mi się ten wierszyk przypomniał, złapałam Polę za łapkę i od tej pory - umarł w butach! Nic tylko trzeba robić Sroczkę, bo Pola podchodzi i stuka palcem wskazującym w środek drugiej łapki dając znać, że "Tu sroczka kaszkę ważyła - mama mów dalej" .

A w ogóle to stwierdziliśmy, że Pola chyba miała być chłopcem - ma 3 lalki, wszystkie leżą w kącie i Bączek zupełnie się nimi nie interesuje. Za to auta, piłka - w to jej graj! A ostatnio przyniosłam do domu jakiś katalog z zabawkami dla dzieci, głównie po to, żeby mała miała co targać, co oglądać (z nadzieją, że w końcu przestanie tak namiętnie przeglądać CKM'a) i żeby miała co studiować siedząc na tronie. No i co wzbudziło u Poli największą atrakcję? Nie klocki, lalki, domki dla lalek, nawet nie misie, a WARSZTAT :) I kierownica do zabawy!

Jedyna oznaka 'kobiecości' u Poli to zamiłowanie do ubranek :) Namiętnie wyrzuca ze swojej komody koszulki i bodziaki, zachwycając się obrazkami na nich. Kupiłam jej kiedyś przez przypadek będąc w TESCO 5-pak białych body z długim rękawkiem z kolorowym nadrukiem zwierzątek. Jak tylko się do nich dokopie, to przynosi nam pokazując kotka, czy myszkę. A jak ma je na sobie, to chodzi i tylko paluszkiem pokazuje na brzuszek, gdzie akurat owe zwierzątko jest. Ma też koszulkę z liskiem, zajączkiem, ptaszkami - wszystkie jej ulubione. Zwykłe gładkie lub w paseczki jej nie interesują. Więc teraz jak jej coś kupujemy do ubrania to pilnujemy, żeby było na nim 'coś' zwierzęcego albo chociaż kwiatuszki, słoneczko, dziecko. A dzieci nasz Bączek wprost uwielbia! Mamy taką książkę 'Mama, tata to my' i jest w niej dużo zdjęć dzieci (synków autorki w różnym wieku). Jest to jedna z ulubionych Poli książeczek. Siedzi, przewraca kartki, stuka paluszkiem w zdjęcia pokazując, że dzidziuś je, bawi się itp itd. Nic, tylko potrzeba jej rodzeństwa! :)

niedziela, 6 listopada 2011

Nadrabiam zaległości, czyli ponownie o wszystkim :)

No i znowu narobiło mi się zaległości w pisaniu.. Ale postaram się to jakoś nadrobić :) Pogoda za oknem cudna, a mnie dopadło przeziębienie :/ Tzn. najpierw przeziębił się M. - i jak to facet- zalegał na kanapie niczym umierający. Trochę go kaszlało, lekki katar, zero temperatury. No ale przecież jest ciężko CHORY :) Potem Polcia dostała kataru, ale praktycznie po 2 dniach jej przeszło... niestety na mnie. Walczę z katarem od środy i średnio mi to wychodzi. Zamiast lepiej, to jest coraz gorzej. Jak M. był chory, to każdego ranka to ja wstawałam do Poli, która jeszcze nie za bardzo przestawiła się czasowo po zmianie czasu i teraz wstaje po 5 rano (o zgrozo!), to ja wychodziłam z psem, chodziłam na zakupy itp. W drugą stronę to niestety nie działa - ja chora i ja do Poli muszę wstawać, bo M. śpi jak zabity... Dobrze chociaż, że z psem wychodzi. A jak mu zwróciłam na to uwagę, to stwierdził, że dlaczego go nie budzę, dlaczego go nie proszę żeby coś zrobił, że trzeba się małą zająć itp itd. No cóż, nie proszę go, bo to są dla mnie tak oczywiste sprawy, że wydaje mi się, że nie trzeba o nich mówić! Jak on był chory to nie pytałam się go czy ma siłę pobawić się z dzieckiem, bo oczywiste dla mnie było to, że jak tak leży na kanapie pod kocem, przykryty pod sam nos, to raczej skory do zabaw z dzieckiem nie jest.. A jak ja się źle czuję to niby co, mam jeszcze iść do niego i mu o tym powiedzieć, choć to widać gołym okiem i poprosić go, żeby przypilnował Poli grzebiącej w kuchennych szafkach, co według mnie rozumie się samo przez się? Ech, te chłopy są czasem tak mało domyślne i leniwe, że ręce mi opadają. Poza tym ja jestem typem 'zosi samosi', nie umiem się prosić o pomoc, wolę wszystko zrobić sama. Wiem, wiem, trochę może i sama przez to jestem sobie winna, ale ciężko mi to zmienić. Staram się i uczę prosić o wyręczenie mnie w różnych sprawach, ale to nie jest łatwe jak przez 30 lat człowiek tego nie robił..

A nasz Bączek stale poszerza swoje słownictwo i wydaje już coraz więcej nowych dźwięków. Ostatnio na tapecie jest 'Tete" czyli Teri - nasz pies, "Bu" - bułka, coś na kształt 'dziadzia' i 'ciocia' , 'to' , 'ta', 'nie' , no i oczywiście 'bu' i 'ba', które oznaczają wszytko, w zależności od sytuacji.

W zeszłym tygodniu po odwiedzeniu grobów pojechaliśmy do mojego taty na obiad. M. ponieważ był już wtedy chory to został w domu, żeby nie zarazić narzeczonej mojego taty. I o niej właśnie chciałam napisać.. Jak wiecie jest w ciąży. Moja siostra twierdzi, że ona bardzo chciała zostać mamą, M. twierdzi, że mój tata postanowił po raz kolejny (czwarty :) zostać ojcem właśnie dla niej, bo ją kocha itp itd, a ja mam mieszane odczucia. Nie zauważyłam przez te kilka lat odkąd mieszka z moim tatą, żeby jakoś szczególnie temat macierzyństwa i rodzicielstwa ją interesował. Wręcz go zbywała. Mój tata już nie raz mówił, że odchował mnie i siostrę, i już nie ma siły na moralizatorskie gadki do mojego brata, który ma lat 20 i zdarza mu się czasem nawalić. A tu nagle proszę, będzie musiał znowu zaczynać zabawę z ojcostwem od pieluch :)
Pierwsze moje zdziwienie u taty na obiedzie było wtedy, jak robiłam sobie kawę i zapytałam się jej, czy teraz to pija Inkę, czy może lekarz jej pozwolił pić normalną kawę. A ona na to, że czasem pije normalną kawę, ale woli wino - nie wiem, czy to miał być taki żart, czy nie. Ale zabrzmiało dziwnie w ustach kobiety, która jest w ciąży. Jak poszłam do łazienki to wracam, a ona trzyma Polę na rękach. Pola = 10,5 kg. Biorąc pod uwagę, że ma zagrożoną ciążę, bo już raz poroniła i że w ciąży nie powinno się dźwigać, to trochę chyba nie poważne zachowanei.. Jak jej zwróciłam uwagę, że Pola już trochę waży to się tylko uśmiechnęła i tyle.. I tak ma zachowywać się kobieta, która chce być matką? Która już raz poroniła? Sorry, ale ja tego nie kupuję!

Do tego doszły do mnie słuchy ostatnio, że dziewczyna, która kiedyś u nas pracowała urodziła w 6 miesiącu! W zeszłym roku poroniła - podobno miała dużo stresów i tak to się skończyło. Teraz lekarz zalecił jej leżenie, bo ciąża była zagrożona. A ta stwierdziła, że dobrze się czuje, więc pracować będzie, bo więcej zarobi pracując, niż siedząc w domu i dostając L-4. No i w połowie 6 miesiąca wróciła do domu i zaczęła rodzić.. Nie rozumiem zupełnie takich kobiet! Jak można być tak nieodpowiedzialną?! Ja nie miałam zagrożonej ciąży, czułam się cały czas świetnie, nie miałam żadnych dolegliwości, wymiotów, problemów, a pilnowałam się jak mogłam. Żeby przypadkiem nie zaszkodzić dziecku. I sobie. Nie piłam kawy, wina, unikałam miejsc zadymionych, spacerowałam, dbałam o to, żeby jeść zdrowo, chodziłam na fitness dla kobiet w ciąży. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jak kobieta mająca zagrożoną ciążę może sobie tak bimbać z zaleceń lekarza?...

A tak z innej beczki.. Pola sobie rośnie, coraz więcej rozumie, coraz więcej ją interesuje i dlatego też staram się jej wymyślać coraz to nowe zajęcia i zabawy.. I coraz więcej przypomina mi się z mojego dzieciństwa.. Wracam coraz częściej myślami do mojej mamy, do tego co ona wymyślała, żebyśmy się z siostrą nie nudziły. Robienie domowego makaronu, formowanie kopytek, szycie dla lalek ubranek, robienie dla nich szaliczków na drutach, robienie ludzików z modeliny i wypiekanie ich w piekarniku... Ech, szkoda że jej nie ma.. I że nie mogę jej powiedzieć tego, że dopiero teraz jak sama jestem mamą to widzę jak wiele nam poświęciła czasu, uwagi, ile dzięki temu mam fajnych wspomnień z dzieciństwa... I mam nadzieję, że kiedyś moja Polcia tak ciepło będzie myśleć o mnie...



niedziela, 30 października 2011

O wszystkim

Ach, leci dzień za dniem, czasu na wpisy brak, czasu na sen brak, a od tego zmęczenia i niewyspania wczorajszy dzień przeleciał mi przez palce w tempie błyskawicy - dopadł mnie tak potworny ból głowy, że 3 ibupromy i 2 kawy nie dały mu rady.. Drzemka w ciągu dnia nie pomogła, no po prostu jakaś masakra :/

Rano na hasło pobudki Poli z reguły ja wstaję. Nie ważne czy jest to 7, czy 6. Nie ważne, czy M. idzie do pracy na rano, czy na popołudnie. Czasem go trącam rano, żeby to on się zebrał i wziął Bączka z łóżeczka do łazienki na nocniczek, ale zanim on się podniesie z łóżka, to Pola zdążyłaby już nawet kupkę do pampersa w swoich pieleszach zrobić.. Więc to ja wyskakuję spod kołdry, biorę małą 'na siku', potem ubieram, robię jej poranną herbatkę, no i pół godziny zleciało, a M. jeszcze 4 liter spod kołdry nie podniósł. I to jest często powodem mojego wkurzenia, bo nie ważne kto z nas położył się wcześniej spać, kto spał dłużej a kto krócej, kto się rano spieszy do pracy, a kto nie - i tak poranna pobudka wypada na mnie! Ale nie o tym miało być..

Do 17 jestem w pracy, potem wracam do domu, bawię się z Polą albo jedziemy gdzieś na zakupy, a do niedawna jeszcze chodziłyśmy na rowerek. Teraz po 17 jest już prawie ciemno, więc spacerek i rowerek odpada, bo Pola jak pokazały ostatnie dni - boi się ciemności :) A zwłaszcza jazdy autem, gdy za oknem ciemno! Marudzi wtedy w aucie okrutnie, trzeba ją non stop zagadywać, śpiewać, a najlepiej to jak najszybciej znaleźć się w domu :)
A często jest też tak, że M. pracuje popołudniami, więc jesteśmy z Polcią zdane na siebie. I nie powiem, że jest mi z tym źle - uwielbiam z nią brykać w domu po dywanie, oglądać bajki i psocić. Ale potem kąpię ją, jemy kolację, mała idzie spać, a ja zabieram się za sprzątanie mieszkania, pranie, prasowanie, gotowanie obiadu na kolejny dzień.. A ostatnio doszło do tego siedzenie z nosem w laptopie i wyszukiwanie tego, co moglibyśmy sprzedawać w sklepie, który chcemy niedługo otworzyć. Koniec końców kładę się spać w okolicach północy, a już z przyzwyczajenia budzę się ok. 5 i idę sprawdzić, czy Bączek się nie rozkopał (a z reguły tak właśnie jest) i potem już do 6, czy 7 raczej drzemię niż śpię, więc prawdziwego snu nie mam za wiele.. Zmęczenie, zmęczenie i jeszcze raz zmęczenie daje mi się ostatnio mocno we znaki .. Kojarzenie, rejestrowanie zdarzeń idzie mi jakoś wolno. Wychodzę z domu i zastanawiam się, czy zamknęłam za sobą drzwi, szklankę zamiast do zlewu to włożyłam ostatnio do lodówki, robię sobie herbatę, idę do pokoju sprawdzić co robi Pola, po czym przypominam sobie, że miałam zrobić herbatę, wchodzę do kuchni i - przypominam sobie, że przecież już ją zrobiłam! Ach, ech, uch... masakra :/ Co się ze mną dzieje?

A nasza Polisława weszła w etap zainteresowania zawartością szafek i szuflad w kuchni i z oczu nie można jej spuścić. Mamy w szufladach hamulce, ale na niewiele się zdają. Zamontowaliśmy w niektórych szafkach takie zabezpieczenia przed otwieraniem drzwiczek, ale myślę że kwestią czasu jest kiedy Pola tą sprytną blokadę rozgryzie..

Doszliśmy też do etapu CZYTANIA BAJEK :) A w zasadzie: bajki! Polcia dostała od mojej siostry zestaw bajek po kuzynie. Wśród nich jest bajka o 'Żuczku' Jana Brzechwy. I jest to jedyna książeczka, którą jestem w stanie małej przeczytać. Przy każdej innej Pola tak szybko przewraca kartki, że czasem nawet jednego zdania nie jestem w stanie przeczytać do końca. A przy żuczku siedzi spokojnie na moich kolankach, puka w książeczkę tak jak puka żuczek do biedroneczki, a potem groźnie kiwa paluszkiem, gdy biedroneczka owego żuczka przegania! :)

Poza tym coraz lepiej się z Polisławą rozumiemy. Tzn. ona coraz więcej rozumie. Wie co trzeba zrobić kiedy mama mówi 'idziemy na siku', 'idziemy się ubrać/zjeść/poczytać bajkę..' Biegnie wtedy odpowiednio do łazienki, kuchni albo swojego pokoju. Pokazuje paluchem co chce, jak czegoś nie chce to przecząco kiwa główką i mówi 'nieeeee'.. A jak coś chce to się pięknie uśmiecha swoim czarodziejskim uśmiechem :) Czasem coś nabroi, napsoci, psa torturuje, a czasem przyjdzie da buziaka albo się przytuli i już mnie ma! :)

Ale muszę przyznać, że bardzo z niej grzeczne dziecko. I jest w tym niewątpliwie sporo zasługi naszej niani, która spędza z Polcią sporą część dnia i 'uczy ją życia'. Czyli chodzenia za rączkę, czy sprzątania po sobie jak się nabałagani. I muszę pochwalić naszą córcię, bo rzeczywiście jak wyrzuci wszystkie klocki na dywan albo gazety zrzuci ze stolika na podłogę to potem na hasło 'sprzątamy' mała wrzuca klocki do pudełka, gazety odkłada na miejsce (choć czasem nieudolnie i wszystkie zjeżdżają z powrotem na podłogę) , ale się stara i naprawdę cieszy mnie to bardzo. Nawet wtedy jak zamiast odkładać coś na miejsce Bączek daje mi to coś do ręki, żebym to ja odłożyła :) Ale liczy się fakt, że podnosi owe 'coś', a nie zostawia bałaganu...

A tak z innej beczki to czy wsłuchiwałyście się w słowa piosenek dla dzieci? :) Pola ma płytę z całym zestawem dziecięcych piosenek, czyli Fasolki, Pan Tik Tak, Majka Jeżowska, Pan Kleks.. Leciała ostatnio 'A ja wole moją mamę' Jeżowskiej .. No po prostu kupa śmiechu! Tekst tak naprawdę z kosmosu, ni to składu nie ma ni ładu.. Ale RYM jest! I chyba o to tu chodzi :))

Ach, pisać bym dziś mogła jeszcze pół dnia, tyle rzeczy mi chodzi po głowie, ale trzeba się pracą zająć :) Może coś wieczorem skrobnę jeszcze, bo jak tak z siebie wyrzucę różne myśli, problemy i wątpliwości to mi potem duuuużo lżej na sercu :))


środa, 26 października 2011

Bunt na pokładzie

No więc jak w temacie. Pola zaczyna się buntować... Próbuje gdzie jest granica, próbuje przeforsować swoję 'bo ja chcę' albo 'nie chcę'. A wszystko zaczyna się już od rana, kiedy to próbuję ją ubrać. Kiedyś był problem z założeniem pampersa, bo uciekała po całym mieszkaniu z uśmiechem na ustach, a jak już ją złapaliśmy to był wrzask, prężenie się i walka. Teraz pieluszkę założyć już Polisławie można bez krzyku, ale ubrać spodenki, czy bodziaka - istny cud. A jak chcemy wyjść gdzieś na zewnątrz i trzeba ubrać czapkę, kurtkę i buty - masakra! Wrzask, robienie scen, czyli kładzenie się na podłodze, ale wyginanie się do tyłu, co już ze 2 razy skończyło się tym, że Pola się uderzyła głową np. o podłogę. Nie jest to ani fajne, ani bezpieczne. Ani przyjemne. Czekamy co będzie następne... :/

A poza tym to dalej robi słodkie minki, jak chcę od niej buziaka to najczęściej kręci głową i mówi: "Neeeee..", a wczoraj na 'Brykadełkach' Polisława pobijała rekord w bieganiu od ściany do ściany - nie liczyłam ile razy przebiegła salę wzdłuż, ale było tego trochę :)

niedziela, 23 października 2011

Nadrabiam zaległości!

Kurcze, tak długo nic nie pisałam co u nas się dzieje, że nie wiem od czego zacząć :)
Może zacznę od najświeższej historii z dnia dzisiejszego? M. spędza cały dzień w pracy, więc siedzimy z Polą same. Wczoraj nasz Bączek zabrał psu miskę i chciał mi przynieść - nie wiem, czy po to, żeby mi pokazać że jest pusta, czy po to, żeby mi pokazać, że nic sobie nie robi z naszych notorycznych zakazów bawienia się miskami psa. W każdym bądź razie pies miał miski z IKEI, takie hm, chyba gliniane, emaliowane? Nie wiem z jakiego tworzywa, ale generalnie - tłukące się po zderzeniu się z podłogą. I jak się można domyśleć, Polisławie miska 'wypadła' z rąk i rozsypała się na milion drobnych kawałków. W związku z tym dziś pojechałyśmy kupić nową zastawę dla naszej suczki. Plastikową! :) Niestety nowe miski bardzo się Bączkowi spodobały. Wystarczyło spuszczenie jej na chwilę z oka, po to aby np. zrobić Poli picie - chlup, woda z miski została wylana! Wystarczyło, że schowałam się na chwilę w łazience na siku zostawiając córcię bawiącą się w jej pokoju - nie patrzyłam na nią dosłownie minutę! - chlup, miska pusta! No po prostu ona się przemieszcza z prędkością światła! :)

Za każdym razem mała była stawiana do kąta. Tam tłumaczyłam jej, że źle zrobiła, że miskami psa nie wolno się bawić, że teraz piesek nie będzie miał co pić itp. itd. I za każdym razem z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu, bo Pola tak cudowałą w kącie, że hej! :) Ja do niej wyskakuję z poważną miną i karcącą gadką, a ona szczerzy do mnie uśmiech pokazując mi wszystkie swoje ząbki i migdały! Do tego zalotnie kręci pupką albo ramionami, albo tak śmiesznie chowa rączki do tyłu i robi niby smutną minkę, ale oczka jej się śmieją. Albo komicznie przekręca główkę tak jak wtedy, gdy bawimy się w 'A ku ku!' i Pola chowa się za ścianą i wystawia co jakiś czas główkę, żeby pokazać 'Tu jestem!' A żeby tego było mało, to na koniec naszej 'rodzicielskiej rozmowy' jak poprosiłam Bączka, żeby teraz obiecała, że już tak nie zrobi, powiedziała 'przepraszam' i dała mamusi buziaka i przytuliła się, to wystawiła słodziutko usteczka do 'buziaczka' i rzuciła mi się na szyję, tak jakby wszystko co do niej mówiłam dotarło, wszystko zostało zrozumiane... No i tylko powstaje pytanie, dlaczego w takim razie historia z miską psa i wodą powtórzyła się dziś 3 razy?? A co do buziaków i przytulania się, to od paru dni Pola już nie chętnie nas całuję. Trzeba sobie zasłużyć :)) Zdarza się, że mówię do niej 'Daj buzi!', a ta mała spryciula kręci głową i mówi: "Nieeeee"... :)

Poszerzyłam ostatnio menu córci o pieczarki. Wiem, że grzyby można podawać dzieciom dopiero po ukończeniu 3ego roku życia, ale naszła nas z M. już dawno ochota na zupę pieczarkową. A nie chce mi się robić 2 zup, jednej dla nas, drugiej dla małej. Więc zasięgnęłam porady u naszej niani i postanowiłam zacząć od niewielkiej ilości pieczarek. No i zrobiłam strogonowa drobiowego z papryką i pieczarkami. Mała zjadła ze smakiem, nic jej nie było, więc raz na czas pieczarki będą u nas gościć w menu!

A jak jesteśmy przy jedzeniu, to nasz mały Bączek zaczął ostatnio pochłaniać coraz większe porcje jedzenia! Nie wiem, to chyba przez to, że zimno się zrobiło i jak każdy misio, i ten nasz malutki potrzebuje zebrać na zimę troszkę sadełka :) Do tej pory menu małej wyglądało tak:

* śniadanko - kaszka 200ml
* II śniadanko - kanapeczka, jajeczniczka, omlet, raz na czas parówka
* obiad: zupa albo mięsko z warzywami, ziemniakami lub ryżem lub makaronem
* podwieczorek: owoc, jogurt albo budyń
* kanapka, parówka albo kaszka

Teraz mała je obiad jak 'dorosły', czyli musi być zupa i II danie. No i zobaczymy jak ta zmiana wpłynie na jej wagę. Bo na razie to od wakacji mała waży tyle samo: 10kg z niewielkimi groszami.

Właśnie! Już wiem o czym miałam napisać! O 'Szafobranku' , na którym byliśmy wczoraj! Pisałam o tym wcześniej - trzeba było zapisać się na listę, przynieść 5 ubranek dla dzieci z Domu Dziecka, 10 ubranek do wspólnego kosza, z którego potem można było sobie tyle samo 'odebrać' + ubranka na wymianę. Wszystko miało być czyste i nadające się do ponownego użycia. Przyniosłam chyba ze 30 sztuk. Ilość 'nowych', przyniesionych do domu: zero! Laski poprzynosiły takie szmaty, sprane, rozciągnięte na wszystkie strony ciuszki, że po prostu wstyd! Znalazłam może 2, 3 sztuki ubranek, które gdyby były w innym rozmiarze to bym je mogła wziąść. A tak to wyszliśmy zniesmaczeni. Za to Pola była wniebowzięta i to był niewątpliwie wielki plus całej tej akcji. Dla dzieci był dmuchany zamek do skakania, dmuchany basen z kulkami i plastikową, małą zjeżdżalnią (akurat taką na dzieci w wieku Poli). Był kącik gdzie malowano dzieciom buźki, kącik malarski, gdzie maluchy dostały kredki, pisaki i coś tam sobie tworzyły pod okiem pani opiekunki, były balony, takie długie, z których pani robiła pieski, szable i serducha, były takie małe, plastikowe rowerki, samochody - no jednym słowem dla dzieci był mały raj! :) Jak weszliśmy i Pola zobaczyła to wszystko to stanęła jak wryta, NAPRAWDĘ! Wmurowało ją w podłogę hihi :) A potem jak już ogarnęła wzrokiem całą salę, to oczywiście poleciała do basenu z kulkami. I tak naprawdę to większość czasu spędziła w nim podbierając kulki, zjeżdźając, obserwując dzieciaki, co i ja robiłam i momentami byłam lekko zażenowana. Maluchów było sporo, w różnym wieku. Od takich leżących w wózkach po 5, 6 letnie. W całej tej ferajnie rzucał się w oczy jeden mały blondynek. Długie, kręcone włoski - no na pierwszy rzut oka: amorek :) Ale z amorka miał tylko włosy, bo tego dziecka było wszędzie pełno! Biegał, nie patrzył, czy kogoś trąca, depcze nogi, wyrywał autka spod pupy m.in. Poli, wpychał się na zjeżdżalnię, no po prostu istny diabeł. A rodzice? Tylko raz widziałam jak mama zwróciła mu uwagę, właśnie wtedy, gdy nasz Bączek wziął sobie czerwony motor do jeżdżenia i amorek podleciał wyrywając małej motor z rąk. Mama zwróciła mu wtedy uwagę i podała mu inny pojazd. Ja wiem, że dziecko powinno umieć walczyć o swoje, nie powinno być ciapą, ale bez przesady!
Ciekawe, czy w domu też pozwalają temu dziecku robić wszystko?

Wiecie, fajnie jest czasem móc znaleźć się w takim miejscu, bo człowiek wtedy widzi co nasze dzieci może spotkać później w przedszkolu, szkole.. Człowiek się całe życie uczy... :)

Dobra, na dziś to chyba tyle tak na szybko, bo oczy mi lecą.. W ostatnim tygodniu kładłam się prawie codziennie po północy, a wstaje przed 7. Do tego w nocy jeszcze zdarzają się Poli czasem pobudki - teraz głównie wtedy jak się rozkopie i jej się zimno zrobi. Więc ten sen mój raczej mocny nie jest. A że ja jestem z tych, co muszą spać przynajmniej 6, 7 godzin dziennie, żeby się zregenerować, to niestety po takim męczącym tygodniu moje bateryjki są już na wyczerpaniu... Ech, kiedy ja nadrobię te braki snu?..



środa, 19 października 2011

Good news! :))

Dawno nic nie pisałam, ale wyjątkowo nie mam na blogowanie ostatnio czasu. Założyliśmy dziś z M. firmę!! :)) Już od dawna chcieliśmy otworzyć jakiś wspólny biznes, ale nie mieliśmy tak do końca dobrego pomysłu. No i .... no i okazało się, że pomysł był TAK BLISKO! No pod nosem!
Jak tylko odpalimy swoją stronę to na pewno się pochwalę! Na razie czekamy jeszcze na NIP, musimy zorganizować sobie konto bankowe (a to nie jest takie proste, bo banków jest sporo, a my będziemy robić trochę przelewów zagranicznych i szukamy takiego, które będzie pod tym kontem najlepsze i najszybsze), wspomnianą stronę www, kasę fiskalną, no i jeszcze sporo innych papierkowo-początkowych spraw. W związku z tym siedzę ostatnio z głową w necie, szukam jeszcze pomysłów, podglądam konkurencję, no i tak mi schodzą wieczory! A w ciągu dnia nie lepiej. W pracy nie mam za bardzo czasu, a jak wracam do domu to spędzam czas z Polą, bo M. ostatnio pracuje głównie popołudniami i wieczorem. Jestem OKROPNIE podniecona tym wszystkim, czuję, że to w końcu będzie coś, co będzie mi sprawiało radochę, w czym się dobrze będę czuć i w czym się odnajdę. Już się odnajduję! :)) Pozostaje nam tylko trzymać kciuki, żeby wszystko wypaliło i dobrze się kręciło.

Przy okazji chciałam prosić o pomoc Eko-Mamę. Kochana, dostałam od Ciebie kiedyś zaproszenie na bloga. Weszłam wtedy na niego bez problemu. Natomiast przy ponownym wejściu wyświetlił się komunikat, że zaproszenie zostało już wykorzystane i lipa, blog się nie chce pokazać :/ Nie mam się jak inaczej z Tobą skontaktować, więc pomyślałam, że może tą drogą mi się uda? Czy mogę dostać od Ciebie kolejne zaproszenie i co mam zrobić, żebym potem mogła swobodnie wchodzić i Cię czytać?


piątek, 14 października 2011

Zajęcia poza szkolne

Odkąd pamiętam lubiłam wyszukiwać sobie wszelakie zajęcia poza szkolne. W podstawówce grałam w tenisa ziemnego, koszykówkę, miałam też okres uprawiania lekkiej atletyki. Był taki okres kiedy zupełnie nie miałam czasu dla siebie. Chodziłam do klasy sportowej (koszykówka) i 3 x w tygodniu mieliśmy treningi, do tego tyle samo tenisa plus 2 x lekkaatletyka, a w weekendy zawody albo mecze. Po pół roku odpuściłam bieganie, bo miałam dość. Potem odpadł tenis, w kosza grałam do liceum. Potem był angielski, a nawet Szkoła Pamięci :) Ja to mam chyba we krwi, bo moją mamę też 'nosiło'!
Jak jeszcze nie byłam w ciąży to wydawało mi się, że zajęcia dla niemowlaków to jakaś głupia moda! Że to odbieranie dzieciom 'dzieciństwa', robienie z nich na siłę małych mądralińskich, czy super sportowców i realizowanie niezrealizowanych marzeń rodziców. Teraz, kiedy sama mam dziecko myślę zupełnie inaczej! Ale jak to często bywa - punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia :)
Kolejny miesiąc chodzimy z Polą na 'Brykadełka' i widzę, że tak jak mała kiedyś chodziła swoimi ścieżkami (po całej sali), tak teraz słucha pani Kasi, angażuje się w zajęcia, a przede wszystkim uczy się 'życia w grupie'. Część zajęć przebiega zawsze tak samo - jest piosenka na powitanie i zabawa instrumentami muzycznymi. Druga część jest zawsze niespodzianką :) I muszę Wam powiedzieć, że potem w domu korzystam z pomysłów na zabawy jakie pani Kasia w tej części ma dla dzieci. Myślałam, żeby może od kolejnego miesiąca przepisać Bączka na coś innego, bo ta powtarzalność początku zajęć mnie zaczęła nudzić, ale skoro Pola ostatnio tak ładnie i aktywnie bierze w nich udział, to stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby.
Ale zaczęłam szperać w necie jak by tu oprócz 'Brykadełek' urozmaicić małej czas wolny i znalazłam 'Szafobranko' :) Jest to spotkanie dla mam (i dzieci), które chcą wymienić ubranka po swoim dziecku na nowe, a do tego pomóc jednemu z Domów Dziecka w naszym mieście. Trzeba przynieść przynajmniej 15 ciuszków, wypranych i nadających się do ponownego użycia oraz 1 rzecz z listy podanej przez Dom Dziecka. 10 ubranek trafia do wspólnej puli, z której potem można wybrać sobie 10 innych, 5 trafia do Domu Dziecka, a resztę układa się w wyznaczonym miejscu. Do ciuszków z tej ostatniej części należy doczepić karteczkę ze swoim imieniem i nazwiskiem i taką samą przyczepić sobie. Potem chodzimy po sali i oglądamy co przyniosły inne mamy. Jeśli coś nam się spodoba, to pokazujemy co my mamy i jeśli drugiej stronie spodoba się coś z naszej kolekcji to następuje zamiana. A jeśli nie, to dogadujemy się i albo stawiamy innej mamie kawę lub ciastko (coś z oferty kawiarnii) albo płacimy 5, 10 lub 15 zł. Powiem szczerze, że pomysł bardzo mi się podoba :)

Wszystko to odbywa się w przyszłą sobotę i trwa od 10 do 18. Można przyjść z dzieckiem, ponieważ z Centrum Zabaw Dziecięcych będą panie, które zorganizują dzieciom zabawy i opiekę.

Bardzo fajny pomysł! :) Zapisałam nas już na listę, ponieważ ilość miejsc jest ograniczona i już zaczęłam przygotowywać rzeczy do 'oddania'. Pójdziemy, zobaczymy i jak zwykle podzielimy się wrażeniami! :)

środa, 12 października 2011

Też tak macie?

Pola jest zafascynowana ptaszkami, psami, autobusami, tramwajami i motorami. Jak gdzieś idziemy i dojrzy któryś z tych obiektów to wpada w szał radości, pokazuje paluszkiem, uśmiecha się od ucha do ucha i swoim uniwersalnym i ulubionym słowem: "Baaaaaa!" oznajmia, że coś zauważyła. Czasem zdarza się, że to ja pierwsza zobaczę tramwaj, czy autobus i wtedy to ja pokazuję go paluchem i mówię do Bączka:"Zobacz, ptaszek/pies/itp."

No i tak mi to weszło w nawyk, że teraz jak idę z psem na spacer albo sama gdzieś się przemieszczam pieszo to otwieram buzię, żeby poinformować, że oto nadjeżdża TRAMWAJ! albo leci PTASZEK! I tak samo szybko jak ją otwieram, tak samo szybko ją zamykam łapiąc się na tym, że przecież nie idę z Polą!! :)) Ciekawa jestem kiedy mi się wymknie taki okrzyk podczas spaceru z kimś .. Już widzę tę zdziwioną minę owego ktosia i wzrok mówiący: "Yyy, no i ...?"...

Też tak macie? :)

poniedziałek, 10 października 2011

Z życia Polisławy

Dawno w sumie nie pisałam o wyczynach naszej małej dziewczynki, a uzbierało się tego trochę :)

Mamy w dużym pokoju stolik, klasycznie ustawiony między kanapą, a telewizorem. Pola namiętnie ściąga z niego obrusik, rzuca nim o podłogę i biegnie do kuchni po ściereczkę zawieszoną na uchwycie od piekarnika. Po czym próbuje ją rozłożyć na stoliku, co różnie jej wychodzi. Konkluzja z tego jest taka, że lepsza kolorowa ściereczka niż biała szmatka na stole ;)
A nasz pies oczywiście tylko na to czeka - od razu podbiega w okolice stolika i kładzie się jak długi na moim obrusie! :)

Pod wspomnianym stolikiem leżą kolorowe gazety. Jednym z ulubionych Poli zajęć jest zrzucenie ich na dywan i porozwalanie ich po całym pokoju. Część gazet została pozbawiona okładek albo kartek. Ale jest jedna, którą Polisława nad wyraz często ogląda i bardzo lubi. Tą gazetą jest CKM! :) Naszemu Bączkowi najbardziej podoba się w niej blond piękność na rozkładówce, która leży nago, bokiem, nogą zakrywa swoje wdzięki między nogami, a ręką cycuszki. Ale tak czy siak leży GOŁA! I szczerzy się w pięknym uśmiechu :) Polisława potrafi przywlec gazetę do mnie do kuchni i swoim uniwersalnym słowem: "Baaaaa!" pokazuje mi blondynę. M. twierdzi, że to nic złego, że przecież tam oprócz brzucha i nóg nic nie widać, a Poli najwyraźniej podoba się kolor blond, ot cała sprawa! :)

Kolejna zajawka Bączka to wyrzucanie swoich ubranek z szuflad. Na środek pokoju! A potem upychanie ich z powrotem, tyle że według własnego pomysłu. Wygląda to tak:

Często towarzyszą Poli przy tym okrzyki: "Baaaa!' co jak pisałam wcześniej jest słowem uniwersalnym i w tym przypadku może oznaczać, że na koszulce jest kotek, zajączek, kwiatuszek albo że spodenki mają guziczek :)

Również w wannie Polisława znalazła sobie nowe zajęcie. Staje na końcu wanny, jedną ręką łapie się brzegu, drugą mojej ręki, pupkę 'przykleja' do wanny i zjeżdża do wody :) A ile się przy tym nachlapie! No i jaką ma frajdę! :)

No i nie wiem po kim nasze dziecko jest takie sprytne i cwane. Zdarza jej się nabroić. Wtedy tłumaczymy jej co zrobiła źle i zdarza się, że podnosimy na nią głos. Ale w granicach normy, tzn. nie drzemy się tak, żeby sąsiedzi słyszeli. A Pola wtedy tak patrzy na nas oczkami zmokniętego kotka ze Shreka po czym podbiega, nadstawia buźkę do całowania i taaaaak się mocno przytula, że po prostu nie sposób się na nią gniewać :)

Zresztą tak samo robi jak jej myje zęby wieczorem i jest już zmęczona i nie chce jej się myć ani buzi ani zębów. Trzymam ją z reguły wtedy na rękach, a ona tak się do mnie tuli i mówi to swoje słodkie:" Oooooo", że normalnie mięknie mi serce w pół sekundy. A umyć się jej nie da, bo przykleja się policzkiem do mojego ramienia :) Taka to sprytna z niej bestia!

Aż strach pomyśleć co będzie jak podrośnie. Chyba będzie nas robić na szaro i owijać sobie wokół palca równo! :))

sobota, 8 października 2011

Sprawy rodzinne ciąg dalszy

Hm. Ciągle oswajam się z myślą, że będę mieć rodzeństwo. I chyba jakoś pomału się z tym godzę. Mój tata od dawna spotyka się ze swoją kobitką i szczerze mówiąc kilka razy rozmawialiśmy z M. na temat 'co by było gdyby im się zaciążyło', ale to były raczej takie gadki, żeby sobie pogadać, bo nie wierzyliśmy w to. A tu proszę! :)

Tak naprawdę to nie mam pojęcia jak to będzie. Jak tata zacznie do mnie dzwonić i radzić się w temacie kaszek i pampersów... Hm. Nie jestem w stanie sobie tego wszystkiego wyobrazić, ale myślę że w miarę upływu czasu jakoś mi się to w głowie ułoży. Ciągle rozmawiamy o tym z M., bo oboje jesteśmy lekko skołowani i zszokowani. I doszłam do wniosku, że ciężko mi z tym chyba dlatego, że po prostu jestem w takim wieku i na takim etapie życia, że wyszłam już z życia w rodzinie w sensie : ja, rodzeństwo i rodzice i przeszłam do etapu: ja, mój mąż i moje dziecko. A tu nagle pojawić się ma nowe rodzeństwo, czyli że niby powinnam zrobić krok w tył? Mam nadzieje, że rozumiecie o co mi chodzi. A z M. doszliśmy do wniosku, że mój tata robi to dla swojej kobitki. Żeby kiedyś nie została sama. Żeby przez fakt, że związała się ze starszym mężczyzną nie ominęła jej przyjemność posiadania własnych dzieci. Dodam dla wyjaśnienia, że to nie jest związek w stylu - starszy facet z kasą i młoda laska, która na tą kasę leci. Poznali się w zasadzie w pracy, tzn. pracują w tej samej branży, ale w różnych firmach. Mój tata jak pisałam wcześniej był wdowcem, a jego kobitka, nazwijmy ją K. była po rozwodzie. Nie znam historii, ale tata mi kiedyś coś wspominał, że wyszła z mieszkania w tym w czym była, zostawiła wszystko za sobą, nowe mieszkanie, swoje rzeczy i po prostu wyszła. Nie pytałam dlaczego, a tata nie ciągnął wątku. Mogę się tylko domyślać, że facet ją bił? a może po prostu się przestali dogadywać i po kolejnej kłótni wyszła z domu, wróciła do rodziców i złożyła pozew o rozwód? A może było jeszcze inaczej? Nie wiem i szczerze mówiąc, nie muszę wiedzieć, bo to nie moja sprawa. Dla mnie najważniejsze jest to, że tata jest szczęśliwy. A jak ma być jeszcze szczęśliwszy posiadając kolejne, czwarte dziecko, to niech i tak będzie.

Oswajam się z myślą o posiadaniu rodzeństwa od 2 dni i chyba każdego dnia jest lepiej. Więc do maja powinnam skakać z radości ... :)

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze pod poprzednią notką, dodałyście mi otuchy :*

PS A nasza Pola posiadła nową umiejętność - stanie na palcach! :)

piątek, 7 października 2011

Rodzeństwo..

Hm. Wczoraj się dowiedziałam, że .... będę mieć rodzeństwo.... Przeżyłam mały szok! Jak wiecie moja mama nie żyje. Od 8 lat. Zmarła w wieku 51 lat, tata miał wtedy 49. Tata od 5 lat spotyka się z dużo młodszą od siebie kobitką. Jest szczęśliwy, uśmiechnięty, ma fajną babeczkę. Tego roku w ferie się jej oświadczył. Nie raz rozmawialiśmy z M. na temat tego, czy będą mieć dzieci. Ja twierdziłam, że chyba nie, bo mój tata przy moim bracie (który jest ode mnie młodszy o 13 lat) często mówił jak młody coś przeskrobał :"No i co ja mam z nim zrobić? No przecież w dupę mu już nie dam, powiem mu co o tym myślę i tyle. Choć mi to się już nawet gadać nie chce". Ewidentnie dawał do zrozumienia, że on już dzieci odchował i mu to wystarczy. A ma nas trójkę, bo jeszcze jest siostra 2 lata ode mnie starsza.. Jego kobitka też nie wykazywała jakiś chęci do bycia matką. Nie rozczula się na widok Poli, czy innego dziecka (w przeciwieństwie do mojej siostry), nigdy jakoś tego tematu nie poruszała, a jak był poruszony to raczej w dyskusji nie brała udziału. Jej rodzice owszem, często mówili, że chcieliby mieć wnuki, ale ona ucinała te gadki bardzo szybko... Wiecie, czasem widać po lasce, że ma instynkt macierzyński, a czasem wręcz przeciwnie. I wydawało mi się, że w tym przypadku mamy do czynienia z tą drugą opcją..

A tu wczoraj tata wpadł do nas ze swoją narzeczoną na zaległe urodziny M. i oznajmili, że rodzina się nam powiększy w maju.... Czyli Pola będzie miała wujka/ciocię młodszego od siebie, a ja będę mieć rodzeństwo młodsze od mojej córki. Brzmi to zabawnie, ale ja wcale się tak nie czuje!
Cieszę się, że tata jest szczęśliwy, że układa sobie życie. Bo pierwsze 2 lata po śmierci mamy chodził cały czas smutny, bez chęci do życia, taki przygaszony, że naprawdę momentami bałam się, że wpadnie w depresje i jeszcze sobie coś zrobi. Mówił, że wraca do pustego domu, nie ma w nim z kim pogadać, bo my z siostrą mieszkałyśmy już osobno, a brat wychodził z kolegami na rower, czy gdzie ich tam nogi poniosły.. Teraz co weekend to gdzieś sobie jeżdżą za miasto, wychodzą do kina, na piwko ze znajomymi - tata naprawdę odżył i odmłodniał :) Tyle, że jego kobitka jest od niego o 20 lat młodsza, trochę starsza od mojej siostry i do tego w ciąży! Sama nie wiem co czuję i co myślę. Jakoś zupełnie nie czuję tego, że to będzie moje rodzeństwo.. Chyba bardziej traktuje to jako 'dziecko kogoś znajomego'. Dziwnie mi.

Wybaczcie za tego posta, ale musiałam gdzieś się wygadać..

środa, 5 października 2011

O brykaniu słów kilka..

Przez cały wrzesień, w każdy wtorek jeździłam z Polą na 'Brykadełka' - zajęcia dla dzieci od 10 do 18 miesiąca. Chodzimy tam głównie dlatego, że mała ma tam kontakt z innymi dziećmi i uczy się 'życia w grupie'. I mam nadzieję, że dzięki temu jak skończy 3 latka i pójdzie do przedszkola to będzie jej łatwiej :)

Co robimy na Brykadełkach? Pani Kasia gra na gitarze i śpiewa piosenki, a my - mamy, razem z nią :) Na początku strasznie mnie to śmieszyło, ale teraz już jest ok. Śpiewamy każdemu dziecku na powitanie, a potem o Muzykantach - wtedy każdy (dziecko i mama) biorą sobie z koszyczka jakiś instrument np. grzechotkę albo dzwoneczki i przy odpowiedniej zwrotce wydajemy dźwięki. Tzn. my, mamy tak robimy, bo dzieci oczywiście dzwonią i grzechoczą kiedy im się podoba :) Potem jest czas na zabawę z chustą. Pani Kasia ma taką specjalną, uszytą z kolorowych trójkątów, mającą z 5 metrów średnicy. Pomysł jest taki: dzieci stoją na chuście, a mamy łapią ją po bokach i nią 'falują'. Niestety w praktyce wygląda to tak, że na chuście stoi 1, czasem dwoje dzieci. Bo reszta chodzi sobie po sali, zagląda pani Kasi do pudełka z instrumentami, próbuje dosięgnąć innych skarbów leżących na parapecie, a Pola nie jest tu wyjątkiem. Ją najbardziej interesuje lampa, tajemnicze skrzyneczki i pudełeczka z parapetu, drzwi albo torby innych mam :) Potem przychodzi czas na ciekawsze zabawy - dzieci dostają 2 rodzaje przedmiotów np. coś lekkiego i ciężkiego albo miękkiego i twardego. Zawsze są dobierane na zasadzie przeciwieństw. Dzieci czasem sobie przesypują te przedmioty z pudełek do miseczek, czasem po prostu biorą kilka np. kamyczków do rączki i biegają z tym po całej sali, zanoszą mamie, rzucają tym po sali - no co dziecko to inny pomysł :) Są też zabawy z dużą piłką, czasem maluchy łapią bańki mydlane, piórka, liście.. Na każdych zajęciach jest coś innego.

Byłyśmy już na 5 zajęciach. I na ostatnich - nasza córcia była prawdziwą gwiazdą, a do tego jak nigdy słuchała pani Kasi prawie przy każdym zadaniu! Byłam naprawdę w szoku! :) Najpierw przy piosence na powitanie ładnie biła brawo przy wyśpiewywaniu imion każdego dziecka. W między czasie stanęła sobie na środeczku i wywijała tyłeczkiem do muzyki, tuptała nóżkami albo kręciła się w kółeczko - no pełen popis umiejętności tanecznych :) Przy piosence o muzykantach grzechotała dokładnie wtedy, kiedy trzeba było to robić. A jak pani Kasia kładła palec na ustach i mówiła "A teraz ciiiii...." to Pola zamierała. Potem - po raz pierwszy stanęła na chuście, próbowała po niej chodzić jak chusta falowała, dała się nawet w nią zakryć i zrobiła 'A ku ku!' :)
Do zabawy dzieci dostały leciutkie, kolorowe piórka, w które pani Kasia razem z nami, mamami dmuchała, kładła dzieciom na głowie, na rączkach. Potem do zabawy wkroczyły kamyczki. Polcia sobie je wkładała do miseczki, potem swoje wrzucała Zuzi i podkradała nowe Kamilce :) A jak pani prowadząca oznajmiła koniec zabawy i poprosiła, aby jej oddać wszystkie kamyczki, to nasz Bączek zabrał to co miał i wrzucił pani Kasi do jej pudełeczka! Normalnie byłam w wielkim szoku jak Polcia się zachowywała! Do tej pory raczej chodziła swoimi ścieżkami po całej sali, a teraz była w centrum zajęć! Powiem krótko: nie wiele brakowało, żebym pękła niczym mydlana bańka z dumy hihi

A tak z innej beczki to parę dni temu zgubiłam Poli butelkę do picia! Poszłyśmy po mojej pracy na targ po owoce, wróciłyśmy do domu i okazało się, że nie mamy butelki! A miałam zaczepiony do wózka taki specjalny pojemnik na butelkę i musiał mi się odczepić gdzieś po drodze.. Mocowało się go na rzepie i ten rzep był już trochę wyrobiony, a wiadomo jak to jest na targu - ciasno między rzędami stolików, dużo ludzi.. W domu mamy 2 butelki: z Aventu -z tej mała dostawała kaszkę lub mleko w nocy, i drugą firmy Mam - ta miała spłaszczony smoczek z dwóch stron i z tej Pola zawsze piła. Na targ poszłam następnego dnia, ale oczywiście nikt nic nie znalazł. Jedna pani mi nawet powiedziała, że nie mam co szukać, bo jak ktoś znalazł to pewnie sobie wziął albo sprzedał... No cóż, trudno. Najważniejsze, że Pola dała się namówić na picie w nocy z butelki Aventu, która tak naprawdę stała od dłuższego czasu bezużyteczna. A w dzień - z braku laku córcia zaczęła pić z kubka treningowego Lovi :) Niekapek dalej nie uzyskał akceptacji, za to kubek 360 stopni i ten z Lovi są w użyciu. Czyli trochę nam się problem rozwiązał :))
Dokupiliśmy tylko taki pokrowiec na picie, podtrzymujące temperaturę płynu w butelce, bo przyda nam się to zwłaszcza teraz na jesień jak na zewnątrz będzie zimno i mała będzie szła na spacer.