Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

piątek, 13 grudnia 2013

Dziękuję Ci Mikołaju! :)

Był Mikołaj, przyniósł wielką torbę prezentów, a w niej upragnionego różowego Pinky Pie'a, kilka mniejszych kucyków Pony, czekoladkowy kalendarz adwentowy i lalkę Barbie-wrózkę! Do tego spódniczkę .. nie zgadniecie z czyim wizerunkiem... A jakże by inaczej - z kucykiem Pony! 

Radość dziecka przy wyciąganiu kolejnych prezentów - BEZCENNA! Widząc przeogromne szczęście na twarzy Poli, błyszczące oczy i te podskoki z radości, łzy wzruszenia i szczęścia pojawiły się w moich oczach i w głowie pojawiła się myśl, że to wielkie szaleństwo, ta uśmiechnięta szeroko buźka i wielka radość mojej córki jest dla mnie najlepszym Mikołajkowym prezentem :) Fajnie jest dostawać prezenty, ale fajnie też jest je dawać. A jeśli prezent jest trafiony jak to było w przypadku Poli, to przyjemność jest tym większa :) I wiecie co, jak emocje już trochę opadły, to ku zaskoczeniu samej siebie, stwierdziłam, że kucyk Pony wcale nie jest taki zły :)) Może z mojego (dorosłego) punktu widzenia nie jest to jakaś super zabawka, bo ani to edukacyjne, ani z tym nie ma co robić.. Ale ja to ja, a dziecko, to dziecko. Jak tak patrzyłam na moją słodką córcię, to przez chwilę wróciłam do swojego dzieciństwa i próbowałam sobie przypomnieć czym ja się bawiłam te x lat temu.. Wiele było sytuacji, kiedy coś mi się podobało, a rodzice mówili 'Nie'. 'Nie", bo to za drogie, bo brzydkie, bo po co mi to, bo mam podobne itp itd. Tłumaczeń było mnóstwo. I pamiętam ten swój żal i ten smutek.. I pamiętam też radość, gdy rodzice jednak spełniali nasze - moje i siostry prośby i marzenia. Pamiętam jak pod choinkę dostałam upragnioną małpkę Monchichi. Miałyście taką? :) Pamiętam radość z klocków lego Technics, których składanie było dość skomplikowane i nie obeszło się bez pomocy taty (który zresztą potem sam się tym bawił :) ... 

I tak sobie pomyślałam, że czasem warto przymknąć oko, odsunąć swoje 'dorosłe myślenie' na bok, przenieść się do czasów dzieciństwa i z wysokości 110cm spojrzeć na sytuację. Może wtedy uznamy, że lalka Barbie-Syrenka jest naprawdę czymś tak wartościowym i fajnym, jak dla nas - patrzących z wysokości 170cm nowy telefon komórkowy, ciekawa książka, czy złote kolczyki czekające na nas pod choinką? :) 

środa, 4 grudnia 2013

Kochany Mikołaju! W tym roku chciałabym dostać...

Pamiętam jak czekałam na Mikołaja, gdy byłam mała. Rodzice nigdy nie 'zorganizowali' nam żadnego przebranego wujka/ sąsiada, zawsze podkładali nam prezenty w nocy i kładli obok łóżka. Pamiętam jak kiedyś baardzo nie chciałam iść wieczorem spać, bo chciałam poczekać na Mikołaja. Jednak siła perswazji rodziców i zmęczenie wzięły górę i zasnęłam. Ale żeby podtrzymać wiarę w Świętego rodzice ułożyli w przedpokoju pantofle skierowane w stronę mojego pokoju i rano tłumaczyli, że Mikołaj pewnie je w nocy zgubił idąc do mnie z prezentami ;)

Pamiętam z dzieciństwa, choć lepszym określeniem byłoby 'przypomina mi się' (teraz, gdy sama będąc mamą patrzę na tę moją małą ślicznotkę) coraz więcej różnych historii... I to jest naprawdę fajne, bo pozwala mi czasem spojrzeć na różne sytuacje oczami Poli. Przypominam sobie, jak to było jak ja byłam mała. Pamiętam na przykład, że nigdy nie miałyśmy z siostrą lalki Barbie. Nie ważne, czy była ona ładna, czy fajna - ważne było to, że wszystkie koleżanki taką miały! A rodzice powiedzieli 'nie' i nigdy nam jej nie kupili. Siostra dostała na jakąś okazję od swojego chrzestnego Fleurk'ę, ale same wiecie, że to nie to samo ;) Nie wiem, czy bym się nią bawiła, co z tego co pamiętam, nie byłam jakoś za specjalnie zauroczona tą lalką, a moje pragnienie posiadania Barbie wynikały jedynie z tego, że "koleżanki miały", a ja przez jej brak czułam się gorsza.. 

I tak sobie pomyślałam ostatnio, że nasza Pola nie ma za dużo zabawek. Nie dlatego, że nie chcemy jej kupować. Po prostu nigdy nie prosiła o nie. O puzzle, książeczki z naklejkami (a ostatnio z zadaniami i zagadkami), bajki - owszem. Ale nigdy nie mówiła nic o kucykach Pony, lalkach, domkach dla lalek itp. Ma dużo pluszaków, książeczek, malowanek, mnóstwo puzzli, które uwielbia, ma tory drewniane z Ikei, którymi bardzo lubi się bawić, memory z Hello Kitty, lego Duplo, z którego buduje z tatą wieże, zagrody dla zwierzątek itp. Do tej pory to jej wystarczało.

Ale poszła do przedszkola i koleżanki ją zainspirowały :) I w tym roku list do Mikołaja był baardzo długi i konkretny. Rok temu na pytania rodziny: "Co kupić Poli?" myśleliśmy i kombinowaliśmy co by tu wymyślić. W tym roku mieliśmy problem jak rozdzielić przydługą listę prezentów miedzy członków rodziny, tak żeby każdemu zostało coś jeszcze w portfelu :)
A na owej liście znalazły się wspomniane wcześniej kucyki Pony w różnych wariantach, lalka Barbie (najlepiej mówiąca po polsku), Barbie-syrenka, Barbie z basenem i pieskami, szczekający piesek Sambuś (widziany w reklamie tv), śmieciarka z ciastoliną, puzzle z księżniczką Zosią, gra planszowa "Uciekające świnki", pluszowa myszka Minnie i jeszcze kilka innych zabawek, których już nawet nie pamiętam!
No i cóż, choć nie jestem fanką kucyków Pony, które wydają mi się tandetne i beznadziejne i wolałabym kupić małej jakiś bardziej rozwojowy, czy edukacyjny prezent, to wiem, że nic tak jej nie ucieszy jak różowy Pinkie Pie i lalka Barbie, nie ważne w jakim stroju i z jakim atrybutem. Bo jak to mi powiedziała moja mała córcia w poniedziałek rano, gdy pytałam ją jakiego misia zabiera ze sobą do przedszkola: "Mamo, chciałabym wziąć lalkę, bo chciałabym pobawić się z dziewczynkami..." I wtedy dotarło do mnie po co jej tak naprawdę ten różowy kucyk. Też nie chce czuć się gorzej od innych. A że znam to uczucie z dzieciństwa, dlatego zapakowałam wczoraj w kolorowy mikołajkowy papier różowego kucyka Pony i lalkę. Co prawda nie Barbie, bo to akurat dostanie pod choinkę od mojego taty, ale podobną, tyle że wróżkę ze skrzydełkami (taką też chciała). I już nie mogę się doczekać piątku :)

W tym roku, podobnie jak i rok temu po prezenty udajemy się do naszej ulubionej 'dzieciowej kawiarni', gdzie w piątkowe popołudnie Mikołaj obiecał rozdawać prezenty grzecznym dzieciom :) Prezenty już do niego dziś zaniosłam, zapakowane i podpisane, więc pozostało nam już tylko wypatrywać śniegu (co Pola robi codziennie po przebudzeniu), bo przecież Mikołaj ma sanie, a saniami tylko po śniegu może przyjechać! :)

A o co Wasze dzieci prosiły w tym roku Mikołaja? :)


wtorek, 19 listopada 2013

Pełnoprawny przedszkolak i śpiewanie

Mamy w domu przedszkolaka pełną gębą, z pełnoprawnymi przywilejami i obowiązkami, pasowanego wielkim, różowym (hurra!:) ołówkiem przez samą Panią Dyrektor! Duma rozpierała mnie ogromna, łzy w oczach były, a to wszystko pod koniec zeszłego tygodnia, kiedy to popołudniową porą nasza córcia miała pierwszy w swojej karierze występ przed publicznością większą niż mama, tata, pies i ciocia/wujek. Że występ grupowy to nic. Że przed całym tłumem rodziców i innych członków rodzin to też nic. Nic nie było w stanie onieśmielić naszą Polę, która śpiewała najgłośniej, najszerzej otwierała buzię, z uśmiechem na ustach nam machała i daaaaleeeej śpieeeewaaaała! :) Obok niej stała druga dziewczynka, która razem z nią pięknie tańczyła, klaskała i śpiewała w odróżnieniu od innych dzieci, które ze smutnymi minkami stały w rządku, coś tam pod noskiem podśpiewywały lub płakały (płakali sami chłopcy :). 

Ponieważ Pola dołączyła do przedszkolaków w połowie zeszłego roku, więc 'pasowanie' ją ominęło. W tym roku panie zaproponowały, że może wziąć udział w 'pasowaniu' z grupą 'Maluchów', choć sama jest w grupie 'Średniaków". I nie wiem jak to było - czy Pola zamiast uczestniczyć w zabawach i zajęciach ze swoją grupą siedziała z maluszkami i uczyła się piosenek, bo nie widzę innego wytłumaczenia faktu, że wszystkie 4 piosenki znała bardzo dobrze! Może to jej fenomenalna pamięć, może zamiłowanie do śpiewania, grunt, że nasza artystka wypadła na co najmniej ocenę celującą z plusem! :)

A wracając do śpiewania... Nie da się ukryć, że ze mnie śpiewak marny, słuch mam średni, za to M. muzyką fascynuje się od lat i prawie tak samo długo się nią zajmuje. Co prawda nie śpiewa, ale komponuje, tworzy, produkuje, co prawda głównie przy pomocy komputera i wszelakich elektronicznych sprzętów, ale muzyką żyje i to chyba po nim w genach nasz Bączek odziedziczył zamiłowanie do śpiewania. A może przyczynił się do tego fakt, że w zasadzie od pierwszych dni życia Poli towarzyszyła muzyka? Najpierw z płyt 'Muzyka dla Bobasa", a teraz z płyt wszelakich z piosenkami Fasolek, Aidy, Majki Jeżowskiej, czy inne dziecinne i przedszkolne hity o jagódkach, krasnoludkach itp.? 
W każdym bądź razie wystarczy chwilę przebywać z Polą, żeby przekonać się jak lubi śpiewać :)
Nie tak dawno była chora i siedziała prawie tydzień w domu. Wyzdrowiała, poszła do przedszkola i - w zasadzie całe popołudnie 'poprzedszkolne' śpiewała! A to piosenki 'przedszkolne', a to o układaniu puzzli z mamą, a to o tym, że chce jej się siku/ jeść, że piesek za oknem szczeka - no o wszystkim co się naokoło dzieje! Aż niewiarygodne to było, bo prawie nic nie mówiła tylko śpiewała :)

Nic więc dziwnego, że na moje pytanie: "Co najbardziej lubi robić w przedszkolu?" odpowiedziała: "Śpiewanie!" :)

wtorek, 12 listopada 2013

Najlepszy przyjaciel i walka z kaszlem

Oj, dawno nic nie pisałam. Tym razem zwalę wszystko na pogodę, że do kitu, że szaro i buro za oknem i nic się nie chce.. ;) Do tego Pola ostatnio nam się pochorowała, złapała jakiegoś wirusa objawiającego się męczącymi napadami kaszlu. Ani gorączki, ani bólu gardła, głowy, brzucha, leciutki katarek, nic tylko kaszel. Ale jak zaczynało ją kaszleć, to momentami aż mi serce stawało. Dostała listę syropów, smarowaliśmy jej też stópki i plecki maścią kupioną rok temu w Austrii - odpowiednik Vick'a, ale dla dzieci powyżej 1 roku, u nas nie do dostania, posiedziała kilka dni w domu i trochę przeszło. Wczoraj prawie nie kaszlała, noc przespała dobrze. Dziś poszła do przedszkola, zobaczymy co panie powiedzą - kaszlała, czy nie. Choć jak zaprowadzałam ja rano, to słyszałam z sali, że jakieś dzieci też kaszlały, więc nie będzie wyjątkiem.. 

Siedziałam z nią w zeszłym tygodniu kilka dni w domu. Rysowałyśmy, czytałyśmy książeczki, układałyśmy puzzle, oglądałyśmy bajki, łaskotałyśmy się i śmiałyśmy, odnajdywałyśmy 'skarby' - wyjęłam pudełko ze starymi zabawkami, do którego w miedzy czasie wrzucałam różne 'szpeje' i Pola na pół dnia miała zajęcie. Co chwilę przybiegała do mnie z okrzykiem: "MAMO! A pamiętasz tego misia? A pamiętasz tę zabawkę? A pamiętasz ...?" A ja miałam chwilę, żeby spokojnie zrobić obiad, jedynie co to musiałam potwierdzać pamięć o misiu/ klockach/ bajeczkach.

Wzruszyłam się w ciągu tych kilku dni niezliczoną ilość razy! Bo moja słodka córcia bardzo polubiła zabawę w 'przylepkę" i często podbiegała do mnie, obejmowała mnie swoimi małymi rączkami, przytulała się i wołała: "Przykleiłam się do Ciebie i nie mogę się odkleić!" :) Niezliczoną ilość razy powtarzała, że mnie kocha, a wczoraj to aż mi łzy w oczach stanęły! Miałyśmy już iść się kąpać, gdy Pola nagle siedząc na kanapie spojrzała na mnie i mówi: "Wiesz mamo, bardzo się cieszę, że znalazłam swojego najlepszego przyjaciela!"
Ja: "A kto nim jest?"
Pola: "No Ty i tata!" :)

poniedziałek, 28 października 2013

Zaraz teraz, czy zaraz potem, czyli o wchodzeniu na głowę.

Jakiś czas temu przeczytałam na jednym z blogów wpis mamy, która pisała, że nie chce być mamą, która odsyła swoje dzieci z kwitkiem mówiąc 'zaraz'. Że chce uczestniczyć w ich życiu, pokazywać im świat, jego aspekty, co dobre, a co złe itp itd. Tak sobie to wtedy czytałam i myślałam: "Kurcze, zgadzam się! Też tak myślę! Też tak chcę!". Zaczęłam trochę analizować różne sytuacje i stwierdziłam, że faktycznie, być może to nasze 'Zaraz" jest za często używane w stosunku do dziecka? 

Ale jak to w życiu bywa.. Wróciłam do domu zmęczona po pracy, przywitałam się z Bączkiem, psem i mężem i poleciałam do łazienki. W końcu potrzeba fizjologiczna jest najważniejsza :) A sikać mi się chciało że hej! A tu ledwo spodnie zdjęłam słyszę: "Mamo, chodź! Pokażę Ci co narysowałam!"   
"Zaraz, robię siku." "Mamoooo, ale chodź do mnie!"
"Kochanie, zaraz przyjdę. Tylko siku zrobię."
"Ale mamooo, CHODŹ!"

No więc jak tylko mogłam, to w te pędy poleciałam do dziecka zobaczyć co też narysowało. Ok, zobaczyłam, idę do kuchni zrobić sobie herbatę i coś do jedzenia. W między czasie zamieniam z mężem kilka słów na temat tego, jak mu minął dzień, a jak mi. 
"Maamoooo, chcę pić!"
"Zaraz Ci zrobię i przyniosę, tylko z tatusiem chwilkę porozmawiam."

I kolejne 'zaraz' ... Do momentu, kiedy Pola poszła spać złapałam się kilka razy na 'zaraz'. I wszystkie te sytuacje dały mi do myślenia. Ok, chcę podziwiać prace plastyczne mojego dziecka, bez problemu robię jej wodę z sokiem malinowym, kanapkę, idę z nią na siusiu do łazienki, czy czytam jej bajkę... Ale czy będąc dosłownie na każde zawołanie dziecka, rzucając wszystko co się robiło i przynoszenie dziecku jedzenia/ picia/ pomaganie w danej chwili nie spowoduje kiedyś, że dziecko wejdzie nam najzwyczajniej na głowę? Czy, aby nie mówić 'zaraz' należy wyrzec się wszystkich SWOICH potrzeb - łącznie z fizjologicznymi :-), odłożyć wszystko na bok i poddać się prośbom dziecka? Niee... chyba nie tędy droga. 
Złoty środek też ciężko znaleźć. Bo dziecko z reguły potrzebuje czegoś 'tu i teraz', w chwili gdy ja akurat jestem naprawdę zajęta - podsmażam cebulkę na patelni, robię kawę, jestem w łazience itp. itd. W wielu sytuacjach Bączek nie musi mnie wołać, bo po prostu jestem obok. I pomagam kolorować zwierzaczki, badać stetoskopem pluszaki, czytam zagadki .. A jak tylko się oddalę 'po coś', to słychać: "MAMOOO, CHODŹ!" :-)

I tak sobie myślę, że ja tego 'zaraz' to się raczej do końca nie pozbędę... :-)

poniedziałek, 14 października 2013

Jak rozmawiać z dzieckiem? Poradźcie...

No właśnie, jak rozmawiać z dzieckiem, które chce czegoś TU i TERAZ, NATYCHMIAST, a tak się nie da? Przykład: 

Jedziemy z Polą autem do domu, jest po 19tej. 
Nagle Pola proponuje: "Mamo, ja chcę jechać teraz do Milenki i do cioci Małgosi. Nie chcę do domu". 
Ja na to: "Kochanie, teraz nie możemy do nich jechać. Jest już późno, Milenka pewnie teraz je kolację albo się kąpie i będzie szła zaraz spać. Ty zresztą też."
Pola:"Ale ja nie chcę kolacji, ja chcę do Milenki".
Ja: "Kochanie, z Milenką zobaczysz się jutro."
Pola:"Ale ja chcę DZIŚ!!!".
Ja: "Jakby ciocia miała czas to by się umówiła z nami dziś, ale widocznie miała inne plany, dlatego umówiłyśmy się na jutro".
Pola:"Nieeee, DZIŚ, DZIŚ, TERAZ!"
Ja:"Kochanie, ale .....
Pola: "TEERAZZ!!" (i tu zaczyna się podskakiwanie w foteliku samochodowym, łzy i tak zwane 'robienie sceny' :)
Ja: "Ale tłumaczę..."
Pola: "TERAZZZ!!!"

I ponieważ córka zaczyna mi przerywać po 1, 2 słowach i ponieważ żadne podane wcześniej argumenty do niej nie przemawiają, to milknę. Efekty bywają różne. W tym akurat przypadku dziecku zmęczone po całym dniu i zapłakane zasypia w aucie. W innych przypadkach wydziera się dalej, a jak widzi, że ja albo mąż nie reagujemy, przestajemy się odzywać albo nawet wychodzimy do drugiego pokoju, to zaczyna wrzeszczeć jeszcze głośniej, takim udawanym, histerycznym wrzaskiem i płaczem. Ewidentnie mającym na celu zwrócenie na nią uwagi.

Buntu 2-latka nie mieliśmy, ale bunt 3-latka nam się czasem przydarza... 
Jak sobie radzicie w podobnych sytuacjach? Gdy dziecko nie da sobie nic wytłumaczyć, bo jak tylko Wy otworzycie buzię, żeby coś powiedzieć, to dziecko zaczyna wrzeszczeć: "Ale ja CHCĘĘĘ!!" "TERAAAAZ!" i nie pozwala Wam nawet podać żadnego argumentu?

Do tej pory jakoś udawało mi się zapanować nad dzieckiem w takich sytuacjach odwracając jego uwagę. Mówiąc na przykład: "O, zobacz jaki tam idzie ładny piesek!" / "O, chyba Twój misiu Cię woła w pokoju. Może jest głodny albo chory?" - i Pola biegła do pokoju sprawdzić, co się dzieje z misiem ;)
Tudzież w jakiś inny sposób kierowałam uwagę córki na inne tory. Ale widzę, że im jest starsza, tym bardziej się upiera przy swoim i coraz rzadziej moja metoda 'odwrócenia uwagi' działa. Znajoma mi mówiła, że pani w przedszkolu tłumaczyła jej, że to taki wiek, że dzieci próbują swoich sił i sprawdzają ile mogą z rodzicami ugrać. Okej, rozumiem to. Ale jak to przetrwać? Jak sobie radzić z takimi napadami 'JA CHCĘ TU I TERAZ!"? Macie jakieś swoje sprawdzone sposoby, pomysły..?...

wtorek, 1 października 2013

Przedszkole dobre jest!

Że przedszkole rozwija, pomaga, uczy, wychowuje wiedzą wszyscy. Ale jak człowiek widzi prawdziwe, realne tego rezultaty to docenia tę instytucję jeszcze bardziej! Pola zaczęła mówić mając 20 miesięcy. Dzięki temu, że dużo jej czytaliśmy, mówiliśmy, opowiadaliśmy, to dość szybko (porównując do rówieśników) jej słownictwo można było uznać za naprawdę bogate. Jedynym "problemem" w jej wymowie było nie mówienie 'r' tylko 'l' oraz nie mówienie 'w' tylko 'h'. I często zamiast 'sz' mówiła 's'. 
Za to kilka dni temu wprawiła mnie w osłupienie mówiąc bardzo wyraźnie "wSZystko". Gdy poprosiłam, żeby powiedziała 'szyszka', usłyszałam 'SZySZka" :) Do tego tak śmiesznie układała usteczka, że nie mogłam się nie uśmiechnąć. Domyślam się, że pani w przedszkolu ćwiczyła z nimi wymowę, może mieli jakieś ćwiczenia z logopedą? Nie wiem, bo na moje pytania Pola odpowiadała, że 'nie pamięta/ nie wie". Miałam zapytać o to panią przedszkolankę następnego dnia, ale .. zapomniałam. Bo rano to wiadomo, szybko, szybko się przebieramy, całuski i Bączek pędzi do dzieci, a ja do pracy. 

Inną zaletą przedszkola, o której słyszałam z każdej strony zanim jeszcze u nas ten temat był poruszany, to to, że jak Pola zacznie razem z dziećmi jeść posiłki, to nie będzie dania, którego nie zje. Bo jak zobaczy, że wszyscy jedzą to nie będzie chciała odstawać od grupy itp itd. 
Dobra, dobra myślałam. Ale są produkty, których za nic nie zje! Jak choćby surówki wszelkiego rodzaju. Pola nie miała nigdy problemu ze zjedzeniem gotowanych warzyw, szpinaku, czy cukinii, za to z surowych zjadała tylko kiszonego ogórka i mizerię :)
A tu proszę - surówka z selera, kiszonej kapusty, co tylko nie wymyślą do drugiego dania, Pola ponoć zjada z apetytem. Pani kucharka nawet mi powiedziała, że kiedyś jej tak dużo nałożyła i jadła, jadła, aż się jej w końcu zapytać, czy już jej talerza spod noska nie zabrać, ale jej nie pozwoliła i zjadła WSZYSTKO! :)

Że piosenki, wierszyki nowe nuci, że ma nowe koleżanki (w tym ulubioną Balbinkę, czyli Malwinkę), o tym pisać nawet nie będę, bo to takie oczywiste. 

Krótko mówiąc, jak na razie same plusy! No, może oprócz kataru i kaszlu, który męczy nasze dziecko od paru dni. Ale biorąc pod uwagę cudowną aurę za oknem, nie koniecznie winne jest przedszkole..

sobota, 21 września 2013

Przedszkole

Trochę się bałam września. W pamięci miałam te kilka razy 'sprzed' wakacji, kiedy to dziecko w przedszkolu łapało mnie mocno za nogi lub ściskało swoimi małymi rączkami za szyjkę i ze łzami w oczach prosiło: "Mamo, ja nie chcę zostać! Ja pójdę z Tobą do pracy! Ja chcę do domku, nie chcę zostać w przedszkolu!" . I serce mi się krajało na widok tych łez i smutnej minki, i miękłam coraz bardziej, ale wiedziałam, ze jak raz się poddam, to potem będzie przekichane. Więc choć serce było w kawałkach, w oczach też prawie że łzy miałam, to byłam twarda i małą zostawiałam na 4 godziny. Urlop zaplanowaliśmy na pierwszy tydzień września, żeby uniknąć 'płaczących dzieci'. I choć wydawać by się mogło, że 2 wakacyjne miesiące to nie długo, to dla małego człowieka jest to kawał czasu! W ciągu tego okresu, w Poli nastąpiła niesamowita zmiana. Może to zasługa naszej niani, która często powtarzała jej, że po wakacjach Pola pójdzie do przedszkola, a ona będzie opiekowała się inną, małą dziewczynką? Może to zasługa naszych opowieści o tym, co się dzieje w przedszkolu - że się śpiewa, tańczy, rysuje, maluje ..? A może po prostu kontakt z dziećmi w trakcie naszych 2 krótkich, tygodniowych wypadów urlopowych się do tego przyczynił? 
Bo na wakacjach Pola podchodziła prawie do każdego dziecka i zagadywała: "Cześć, jestem Pola, pobawimy się?"  nie bacząc, czy dziecko ją zrozumie, czy też odpowie coś po rosyjsku, angielsku, niemiecku. Chęć wspólnej zabawy była tak wielka, że nie zrażała jej bariera językowa, w przeciwieństwie do większości zagadywanych przez nią dzieci, które po prostu odwracały się albo biegły do rodziców coś tam mrucząc w swoim języku. Żal było mi Poli w tych momentach, bo jej uśmiech szybko znikał - nie wiedziała, co zrobiła źle, że dzieci od niej uciekały? Tłumaczyłam, że jej nie zrozumiały, że zachowała się bardzo ładnie itp i pewnie gdyby nie kilkoro polskich dzieci, które na jej zaczepkę odpowiadały 'Cześć" i zadawały z kolei inne pytania w stylu: "A ile masz lat?" (po czym Pola biegła do mnie pytając:"Mamo, ile ja mam lat?" :) to córcia by nam się zraziła i nie wiadomo jakby dalej wyglądało. A tak, to przynajmniej miała 'swoje' towarzystwo.

Grunt, że od początku swojej wrześniowej przygody z przedszkolem Pola zadziwia i nas i panie przedszkolanki swoją postawą! Nie ma płaczu, krzywej, czy smutnej minki, za to rano jest całus dla mamy i wielkie 'ukochanie', a potem z uśmiechem maszeruje na salę. Z dziećmi ponoć bawi się ładnie, jak to jedna z pań stwierdziła: "Nawet z chłopcami sobie dobrze radzi!" (rozwinęłam temat w czasie drogi do domu i dowiedziałam się, że jakiś chłopiec Polę uderzył, a ta mu oddała :), ładnie je.. Panie pamiętające ją jako płaczące, trzymające się kurczowo mamy dziecko są prawie za każdym razem (za każdym porankiem) pod wrażeniem :) Przyjeżdżamy na 8, a odbieram ją ja lub M. między 15, a 16. Zawsze wychodzi uśmiechnięta, czasem wręcz z okrzykiem: "Wiesz mamo, fajnie było!"
A ja wiem, że tak właśnie było. Sama chodziłam do tego samego przedszkola i wspominam ten okres bardzo dobrze. I cieszę się, że udało nam się do niego Polę zapisać i tradycja rodzinna została podtrzymana :)
Patrzę tak na tą moją córcię, jak wychodzi uśmiechnięta z sali i tak sobie myślę, jak to szybko zleciało.. Choć z drugiej strony tyle się wydarzyło w ciągu tych 3, wspólnych lat.. Mam już przedszkolaka w domu, a nie tak dawno, a może i dawno, nosiłam małego niemowlaczka na rękach.. :)

piątek, 13 września 2013

Wakacyjne wspomnienia i wrześniowe wieści

Wróciliśmy! Tydzień na Krecie to zdecydowanie było za mało. Początek był kiepski, bo dostaliśmy fatalny pokój - śmierdzący, z trzeszczącymi drzwiami przy otwieraniu i zamykaniu oraz wstrętną łazienką, ale udało nam się go zamienić na lepszy i potem było już tylko cudownie! Wypoczęliśmy, naładowaliśmy bateryjki, bo słonko świeciło mocno i witaminkę D łapaliśmy ile się dało, nawpychaliśmy do brzuszków mnóstwa pyszności (M. przytył 3 kg :), wyszaleliśmy się na zdjeżdżalniach -ach, jednym słowem był to BARDZO udany urlop! A na koniec dziecko nam się popłakało, bo nie chciało wracać! :) Zresztą nie ma się co dziwić, my tez chętnie byśmy zostali dłużej.
Nasz hotel składał się z kilku budynków 2piętrowych rozrzuconych na dużym terenie. Do dyspozycji gości były 3 baseny, przy 2 był brodzik dla maluchów, przy trzecim zjeżdżalnie do wody. Do plaży mieliśmy jakieś 5 minut wolnym spacerkiem (z kilkoma stopami po drodze na zrywanie i wąchanie kwiatków przez Bączka). Plaża piaszczysta, w wodzie bardzo długo było płytko, co uważam za bardzo duży plus jeśli chodzi o obecność dzieci na plaży. 
Pola codziennie miała problem. Na nasze pytanie, gdzie dziś idziemy odpowiadała: "Na basen. Nie na basen. Na plażę. Nie na plażę. Na zjeżdżalnie!" - sama nie wiedziała gdzie iść i co robić :) Do tego w hotelu organizowano dla dzieci wspaniałe animacje - malowanie buziek, gry w piłkę, zabawy plastyczne, a wieczorem mini disco. Towarzystwo było wielonarodowościowe, ale animatorzy mówili w kilku językach. Pola chodziła spać dobrze po 22giej, wstawała po 8, w ciągu dnia spała raz lub dwa - szkoda jej było dnia na spanie, skoro tyle się działo wkoło! :)

Ech, no i siedzę sobie tak dziś w pracy, patrzę za okno na ten deszcz, na tą szarość i aż nie chce mi się wierzyć, że jeszcze tydzień temu chodziłam w klapkach i koszulce na ramiączkach! 
W ogóle to stwierdziłam, że czuję się oszukana! Oszukana przez pogodę! Gdzie lato tego roku, he? Czerwiec był chłodny, lipiec deszczowy, w sierpniu mieliśmy parę mega upalnych dni i tyle. Wrzesień się zaczął, i od razu jesień za oknem! A pamiętam październik tak ciepły, że chodziło się w krótkich spodenkach! Co z tą pogodą ja się pytam?? Gdzie prawdziwe lato, gdzie te zwyczajne, ciepłe czerwcowe dni, gorące lipcowe noce i słoneczne, wrześniowe dni z bajecznie kolorowymi, opadającymi liśćmi?

Ech...

A nasz Bączek jest już przedszkolakiem pełną gębą. Przed urlopem musieliśmy pożegnać się z naszą nianią. Były łzy w oczach po obu stronach i zapewnienia, że będziemy utrzymywać kontakt, co chyba nie będzie aż takie trudne, bo mieszkamy niedaleko, no i  w sytuacjach podbramkowych p.Małgosia jest jedyną osobą, którą możemy prosić o opiekę nad Polą, gdy chcemy wieczorem wyjść np. do znajomych. No i mamy już pierwszy taki 'termin' - ślub kolegi M. pod koniec września :)

A nasz Bączek chodzi do przedszkola nawet chętnie, choć najgorzej jest rano. Muszę ja budzić o 7, żebyśmy zdążyły na 8. Nie mamy daleko, ale zanim Pola podniesie się z łóżka mija parę minut, zanim ją ubiorę - kolejne minuty lecą jak bicz strzelił i ledwo się wyrabiamy, żeby wyjść o 7:45. Do tego za oknem szaro i buro, więc dziecku wstać się nie chce. Budzę ją, a ona zaspana naciąga na siebie kołderkę i mówi:"Jestem zmęczona, chcę jeszcze spać, nie chcę do przedszkola!" Nie dziwię się dziecku zupełnie, bo sama bym nosa spod kołdry nie wystawiała, gdybym nie musiała, ale mus to mus. Więc rano jest czasem trochę płaczu i marudzenia, ale jak już wejdziemy do auta to jest ok. Puszczamy sobie 'Radio Bajka' i czekamy na jakąś znaną nam piosenkę :) W przedszkolu na szczęście nie ma scen i łapania mnie za nogę, tylko dajemy sobie buziaka i Bączek grzecznie idzie do sali. Panie ją chwalą, że taka dzielna, że zachowuje się jak prawdziwy przedszkolak, że sobie radzi (chłopiec ją zbił, to mu oddała :) więc cieszę się, bo choć Pola do przedszkola chodziła trochę w zeszłym semestrze, to bałam się jak to będzie we wrześniu.

Do tego wczoraj poszłyśmy na 'pozaprzedszkolne' zajęcia z Rytmiki dla dzieci, które odbywają się w Szkole Muzycznej. Przywitał nas tłum dzieci (ok. 20) i uśmiechnięta pani prowadząca. Pola początkowo wejść nie chciała, bo zasnęła w aucie w drodze na rytmikę i musiałam ją wybudzić, ale jak już weszła na salę i siadła z dziećmi to mogłam odetchnąć. Rodzice czekają na dzieci w szatni, więc nie ma możliwości obserwacji co się dzieje na zajęciach. Słychać tylko było jak pani gra na pianinie, śpiewa, jak dzieci biegają, tuptają, klaszczą. Z zewnątrz odniosłam wrażenie, że nie jest źle, a jak Bączek wybiegł z uśmiechem i okrzykiem 'Chcę jeszcze!" to już wiedziałam, że jest fajnie! :)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Zielona trawka to jest to!

Wróciłyśmy z kilkudniowego pobytu na 'zielonej trawce' w Beskidzie Sądeckim. Pogoda była cudna, na niebie słonko i piękny błękit, za to temperatura odpowiednia - zupełnie nie czułyśmy tych 30stopni! Jednak obecność lasu i to, że byłyśmy blisko gór powodowała że upał był bardzo znośny! Pierwszego dnia jeszcze czułam się nerwowo - coś trzeba zrobić, gdzieś iść, telefon odebrać, coś załatwić... Ale już drugiego dnia w końcu się wyluzowałam, telefon zostawiłam w pokoju i sama sobie wytłumaczyłam, że 'nic nie muszę". Ba, mogę wręcz robić co chcę, kiedy chcę, nie muszę gotować, sprzątać, za to mogę chłonąć świeże powietrze, widoczki i doświadczać tego, na co tak długo czekałam: RELAKSU! :)

Pola była przeszczęśliwa - mogła biegać po łąkach, gonić motylki, wrzucać kamyczki do rzeki (przez bite 2 godziny!), szaleć w basenie z kulkami i w takim prawdziwym, z wodą gdzie nawet mamę zakrywało :)

Śmiać mi się chciało, bo każdy motylek, czy ptaszek który gdzieś koło nas przelatywał otrzymywał od Poli imię: "Mamo, patrz, to mój Bindek! A to mój Pingu Bingu Ponk!" Czasem nie byłam w stanie powtórzyć tych imion, zresztą Pola również :)

W domu jak myjemy małej głowę, wystarczy żeby kropla wody wpadła jej do oka i już jest tragedia i wołanie o ręczniczek. A na basenie - szalała w motylkach na rękach, chlapała siebie i mnie, woda lała jej się do buzi, uszu, nosa, oczu i NIC! Z buzi wodę wypluwała, oczy przecierała i prosiła o kolejny 'skok do wody' :)

Miała też kilkoro dzieci do zabawy - w różnym wieku. Jak tylko widziała kogoś na horyzoncie, to zostawiała wszystko i biegła! A najlepiej bawiło jej się z koleżanką w wieku lat 10ciu :) Momentami robiło mi się ciut smutno, bo powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę, że jeszcze chwila i ja jako mama pójdę zupełnie w odstawkę. Nie będzie chodzenia za rączkę (bo to obciach), spacerowania ze mną (bo lepiej szwendać się z koleżankami).. Kiedy ta moja Pola stała się taką PANNICĄ wielką? Dopiero co nauczyła się chodzić, mówić, a tu już za chwilę idzie do przedszkola, i to do drugiej grupy!! Pierwszą nam 'zaliczyli' , od września Pola będzie więc nie w 'maluchach', ale w 'średniakach'. Jejku, czuję, że będę to dużo ciężej przeżywać niż nasza mała księżniczka..

Ale póki co, cieszę się strasznie z tych kilku dni wypoczynku. Nawet nie przypuszczałam, że w takiej ciszy, pod lasem, z dala od zgiełku miasta tak dobrze sobie wypocznę! I tak się zrelaksuje. 

A przed nami jeszcze jeden urlop, tym razem turystyczny, grecki kurort przy plaży... Zobaczymy, czy tam równie dobrze uda nam się wypocząć.

A z innych wieści, to nasza córka tak śmignęła w górę, że mając 3 lata i prawie 2 miesiące ma 104cm wzrostu i muszę jej kupować ubranka na 4-5 lat :)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Fantazja!

Naszej małej księżniczce włączył się ostatnio guzik uruchamiający niezwykłą, dziecięcą wyobraźnię. I tak Pola podchodzi do mnie z zaciśniętą piąstką, po czym ścisza głos i mówi: "Mamo, przyniosłam Ci biedronkę! Tylko bądź cicho, bo ona śpi!" i otwiera rączkę, w której oczywiście nic nie ma :)

Innym razem w rączce są kwiatki, które trzeba powąchać i obowiązkowo pochwalić za ładny zapach, innym razem w piąstce jest pajączek, robaczek, mróweczka, które powinno się pogłaskać, przytulić, pocałować..

Pola również pod wpływem swojej ulubionej bajki 'Klinika dla Pluszaków" namiętnie bada swoje misie i lale. Wczoraj zrobiła sobie 'przychodnię lekarską' na kanapie, rozpoczęła badanie, po czym nagle okazało się, że w poczekalni jest .. pożar, który oczywiście nasz dzielny Strażak-Pola szybko ugasił! :)

Innym razem Pola poszła spać ze swoim ulubionym misiem, który po popołudniowym badaniu okazał się być misiem chorym. Więc kładąc się do łóżka, Pola przykryła go kocykiem, przytuliła i poszła spać. Po chwili jednak dobiegło z jej pokoju głośne wołanie:"Mamo, mamo! Katarek!" Lecę więc łapiąc po drodze chusteczkę higieniczną, nachylam się po ciemku nad łóżeczkiem, żeby dziecku wytrzeć nosek, po czym słyszę: "Ale nie ja, to misiu ma katarek!" :) Na szczęście po przespaniu nocy w objęciach naszej księżniczki miś wyzdrowiał. Ale niestety choroba nie opuściła Polusiowego pokoju, bo kolejnego dnia rozchorowała się lalka.. :)


wtorek, 6 sierpnia 2013

Leniwie..

Leniwie czas mi leci ostatnio. Tzn. nie to, żebym nic nie robiła całymi dniami, ale ten upał mnie tak rozleniwia... Was też? :)

Do naszego wakacyjnego wyjazdu już na szczęście coraz bliżej. A żeby sobie jakoś ten wakacyjny czas umilić, wybraliśmy się ostatnio na przedłużony weekend do babci M. na wieś. Pola doczekać się nie mogła i z rozmarzeniem pytała, kiedy w końcu będzie mogła pokarmić prababcine króliczki? Babcia mieszka na typowej wsi, jakich już ponoć nie wiele. Prawdziwa śmierdząca gnojem obora, brudne w niej i muczące krowy (z medalami w uszach jak to Pola stwierdziła, czyli z numerkiem :), króliki w klatkach, biegające kury - kto tam wie, czy to babci, czy sąsiada, przecież płot ledwo stoi, a przed domem brak ogrodzenia, stary traktor na obejściu, zardzewiały, stary 'wóz', pod którym kurki sobie 'mościły dołek'. Ach, jak dobrze czasem tak oderwać się od tej naszej codziennej pogoni za nowym telefonem, nowym autem, atakującymi człowieka od rana reklamami produktów, które powinniśmy mieć i móc spojrzeć na życie z innej perspektywy - ubłoconych, starych butów, na które nikt uwagi nie zwraca, czy to model z tego sezonu, czy z poprzedniego, gwiżdżącego na gazie czajnika (czy ktoś z Was ma jeszcze taki?), pomidora, którego można zjeść 'prosto z krzaczka', domowego ciasta prawie, że prosto z pieca, radości z tego, że krowa zamuczała albo że królik śmiesznie poruszał uszami! Pola oczywiście była zachwycona dosłownie WSZYSTKIM! A my byliśmy w szoku, że tak chętnie z ciotkami i wujkami szła do obory, sąsiadów po jajka dla nas (od prawdziwej bezstresowej kury), choć ostatni raz widziała ich dokładnie rok temu! Nie bała się wejść do stodoły, obory, kurnika, siadła z wujkiem na traktorze i dzielnie 'kierowała' choć ledwie obejmowała kierownicę :)

Babcia tylko biedna, ciągle powtarzała że tak jej przykro, że nie mogła nas obiadem ugościć, że nie może z nami wyjść z domu i pokazać nam swoich grządek, ale źle się czuje i już lata nie te (ma prawie 90!) i na nic zdawało się nasze zapewnienie, że nam obiad nie potrzebny, że my nie głodni, że cieszymy się, że mogliśmy przyjechać, babcię zobaczyć i spędzić z nią cały dzień! Że nam wujek pokazał kurki, i króliki i jej grządki, ale babcia chciała to wszystko zrobić sama.. Ech, i tak jak na swoje lata to świetnie się trzyma! A że nogi czasem jej odmawiają posłuszeństwa, no cóż, mają prawo i my to rozumiemy. Ale widziałam w oczach babci łzy, nie wiem sama czy z radości, że nas widzi, czy ze smutku, że nie może tyle ile by chciała.. Ach, życie.. Ale i tak było bardzo miło i bardzo fajnie było zobaczyć babcię, która według mnie od zeszłego roku się nic nie zmieniła :)

Przy okazji spotkaliśmy się też z warszawskimi znajomymi, poszliśmy na piknik, gdzie Pola wskoczyła z koleżanką do fontanny i wyjść nie chciały! Byliśmy też na basenie, jednym słowem atrakcji nie brakowało. Teściowie, u których spaliśmy nawet zachowywali się ok, choć na dłuższą metę przebywanie z nimi mnie strasznie męczy. Ten wrzeszczący ton głosu teściowej, jakby wszyscy byli głusi, ten jej szyderczy denerwujący śmiech i to ciągłe gadanie teścia, kiedy będziemy mieć drugie dziecko po 2 dniach naprawę mnie już męczył i z radością wróciłam do domu. 

I jak już odetchnęliśmy z M. po podróży to stwierdziliśmy oboje, że limit przebywania z jego rodzicami wyczerpaliśmy na dłuższy czas. Jakoś miałam jeszcze pomysł, że skoro chcą zabrać Polę kiedyś na wakacje, to może niech wpadną do nas na dłuższy weekend, a nie tak jak to robią do tej pory - przyjeżdżają rano i wyjeżdżają wieczorem. Niech spędzą z nami pełne całe 2 dni, zobaczą że mała też ma swoje gorsze chwile, a nie tylko biega uśmiechnięta jak to z reguły jest przy nich. Ale jak ma nie być uśmiechnięta, jak jest wyspana i dostała od nich prezenty? A pod wieczór jak już zmęczenie daje jej się we znaki i zaczyna się włączać czasem marudzenie, to ich już nie ma, bo są w drodze do swojego domu. Ale jak zaproponowaliśmy im, że zapłacimy im za hotel (skoro nie chcą spać u nas w domu), że zorganizujemy jakoś fajnie czas, to nie dość że nie usłyszeliśmy i nie zobaczyliśmy uradowanych min, to wręcz zostaliśmy szybko sprowadzeni na ziemię tekstem 'Jak już coś, to żadnych atrakcji! Możemy iść z Połą na spacer i tyle!"
Nosz w mordę jeża! Siedzą całymi dniami w 4 ścianach, piją kawę i kopcą szlugi. Proponuje się im coś fajnego, jakieś urozmaicenie od tej monotonii, no to masz- nie pasuje! 
Więc stwierdziłam, że ja się wychylać nie będę. I że tak naprawdę to oni powinni coś takiego zaproponować jak chcą wziąść Polę na 2 tygodniowe wakacje. A skoro tego nie zrobili, a naszą propozycję olali, to ja się narzucać z innymi pomysłami nie będę. Zresztą i tak nie puszczę z nimi Poli na wakacje, więc nawet lepiej. Chciałam dobrze, ale teraz tak sobie myślę, że nic na siłę. Że nie wiem dlaczego ciągle we mnie siedzi podejście i chęć, żeby jednak jakoś z tymi rodzicami M. dobrze żyć, żeby kontakt utrzymywać, żeby się odwiedzać.. Im nie zależy, to po cóż ja się tak napinam, jak i tak za nimi nie przepadam? I sama siebie opieprzyłam, że głupia jestem. Że bez sensu, że to nic nie da, że olać powinnam i tyle! 

I zastanawiałam się tylko jeszcze nad jednym. Poznałam większość rodziny M., różne ciotki, wujków, babcię. Każdy z nich jest inny, ale rozmawia się z nimi normalnie, na luzie. A rodzice M. - ja nie wiem, ale z innej bajki są. Z nimi się nie da 'normalnie' rozmawiać. Przede wszystkim trzeba się ograniczyć do kilku tematów, na których oni się znają, bo jak się zacznie mówić o czymś, na czym się nie znają to wychodza na fajkę, zmieniają temat albo gadają głupoty udając, że coś wiedzą. Człowiek zażartuje, to biorą to wszystko na poważnie. Mówi się poważnie, to zaraz podważają, bo oni wiedzą lepiej. Ja nie wiem, ale z nimi się tak ciężko gada jak z nikim innym! I trudno to wytłumaczyć... 
No nic, miało być o sielsko anielskim ciężkim życiu na wsi i naszym wypoczynku, a wyszło jak zwykle - o teściach :)

No ale oni akurat nieodłącznym elementem tego wyjazdu byli, więc tyle mam na swoje usprawiedliwienie.

A za tydzień jedziemy z Polą na zieloną trawkę w okolice Nowego Sącza! I już doczekać się nie mogę :)

czwartek, 18 lipca 2013

Wakacje!

O matko, jak mi się chce wakacji! Jak mi się chce odmienić tę codzienność! Pobudka, ubieranie, śniadanie, praca, popołudnia w domu lub okolicy w zależności od pogody. Ale ta codzienna rutyna: praca, dom, praca, dom  - z niewielkimi 'zmiennymi', bo uzależnionymi od pogody i jedynych, wolnych weekendów, które nie zawsze mogę zagospodarować tak jak chcę - potrzebuję ODMIANY! I żebym nie musiała codziennie, czy co 2 dni gotować, zmywać, ścierać okruchów ze stołu..

Ustalone zostało, że na początku sierpnia jedziemy na tydzień 'w Polskę". A na początku września - słoneczna, grecka wyspa. Czekamy tylko na fundusze, które jako zwrot podatku posłużą nam do sfinansowania urlopu. M. nie za bardzo chciał jechać 'w Polskę", pod las. Bo komary, bo co tam będziemy robić? Jak to co - odpoczywać, wdychać świeże powietrze, chodzić na spacery do lasu, chodzić na basen, grać na trawie w piłkę. RELAKS. Więc plan był taki, że pojedziemy same z Polą. Po co mam targać ze sobą marudę?.. Ale o dziwo pewnego pięknego dnia usłyszałam, że on też by z nami pod ten las pojechał. Git. Więc pojedziemy razem. Super, przynajmniej będzie szansa popływania w basenie (krytym), a nie tylko moczenia się i pilnowania zamotylkowanej w motylki Poli.

Mała też się wakacji nie może doczekać. Pytania w stylu: "A kiedy w końcu pojedziemy na wakacje?" zaczynają pojawiać się coraz częściej. A dziś z rana zostaliśmy zaskoczeni nowym: "A zabierzecie mnie na wakacje? Nie pojedziecie sami?" SAMI? Skąd, jak, dlaczego takie pytanie? Nie wiem skąd w tej małej kochanej główce takie pytanie powstało, bo nie było nawet cienia takiego pomysłu! Ja bez dziecka na wakacje w życiu bym nie pojechała, bo w końcu wakacje są też po to, żeby móc wreszcie całą rodziną spędzać całe dnie RAZEM. A nie tylko poranki i wieczory, jak to najczęściej bywa. W ciągu dnia rodzice w pracy, dzieci w żłobkach/ przedszkolach/ szkołach/.. Na wspólne leniuchowanie, zabawy, wygłupy, czy nawet kłótnie zostają tylko weekendy. 
Dla mnie dziecko jest równoprawnym członkiem rodziny i nie wyobrażam sobie spędzenia wakacji bez niego! To tak jakbym pojechała na wakacje bez męża! Kompletnie nie rozumiem  ludzi, którzy podobnie jak siostra M. zostawiają dziecko pod opieką dziadków i jadą na wakacje sami. Przepraszam, ale dziecku nie należą się wakacje? Nie należy mu się siedzenie na plaży i stawianie babek, moczenie nóg w morzu, zabawa w basenie, spanie w innym łóżku niż własne?? Czy tylko rodzice zasługują na tydzień lub dwa luksusu? W głowie mi się nie mieści jak można być takim egoistom w stosunku do dzieci. 

Ja i owszem, jeździłam w czasach szkolnych na obozy, czy kolonie sama, bez rodziców. Ale nigdy nie było to motywowane tym, że my z siostrą na obóz, a rodzice w tym czasie na rajskie plaże! Na kolonie jeździłyśmy, żeby nie spędzać całych wakacji w domu. Wracałyśmy, łapałyśmy oddech i potem ZAWSZE jechałyśmy gdzieś z rodzicami na tydzień lub dwa. 

O ile rozumiem potrzebę zresetowania się, odpoczynku od codziennych obowiązków i wyjazd na 'romantyczny weekend' tylko we dwoje z mężem, ale 'oddzielnych wakacji' nigdy nie pojmę. 

Ach, jeszcze 3 tygodnie do zielonej trawki.. Chyba zacznę skreślać dni do wyjazdu nad łóżkiem! 
:)

piątek, 12 lipca 2013

Ona i on. I dziecko. I drugie dziecko. I rozwód.

Tak sobie ostatnio słucham i czytam i myślę.. W naszym małżeństwie jest jak na rollercosterze. Raz lepiej, raz gorzej. Raz mąż mnie zaskakuje, bo wracam z pracy, a tu odkurzone, pies 'wysikany', brak bałaganu w kuchni, a M. siedzi z Polą w pokoju i budują wieże/ zagrodę/ domek z Duplo. Innym razem - wracam zmęczona, a tu z psem trzeba wyjść, w kuchni resztki ze śniadania nie sprzątnięte (a mąż poszedł do pracy na 16tą!, więc teoretycznie i praktycznie miał sporo czasu, żeby chociaż kuchnie ogarnąć). Do tego w przedpokoju piasek z butów, śmieci nie wyrzucone i ręce opadają. 

Jeszcze jakiś czas temu bardzo chciałam mieć drugie dziecko. Choć M. twierdził, że jemu jedno wystarczy. A jak upierałam się, że nie chcę aby Pola była jedynaczką. Że nie chcę mieć jednego dziecka, bo je rozpieszczę na maksa, bo moje pokłady miłości rodzicielskiej spokojnie starczą na co najmniej dwoje dzieci. To nic, że nasze zarobki w ostatnich 2 latach mocno się zmniejszyły. Ale zawsze dawaliśmy radę, to damy i teraz! No może zamiast wakacji na greckiej wyspie urlop spędzimy nad polskim morzem, nie kupię sobie nowych, porządnych kozaków, ani dobrego kremu pod oczy, ale będę mieć dwie istotki do kochania. Był moment, że nie trafiał do mnie żaden argument. Pola była i wciąż jest bezproblemowym dzieckiem. Sama odstawiła się od piersi, nigdy nie mieliśmy z nią problemów z jedzeniem, nie choruje (tfu tfu odpukać), odstawienie od smoczka też nie było problemem, tak samo jak rozstanie się z pampersami, nauka sikania na nocniku - no jednym słowem ZERO PROBLEMÓW. Jedyne co nas, a w zasadzie Polę spotkało to ubicie dwóch górnych jedynek :) I może dlatego moja chęć posiadania kolejnego potomka nie kojarzyła się z koszmarem nie przespanych nocy, płaczu, kolek itp? 

Pamiętam jak jakieś 3 lata temu słyszałam głosy moich koleżanek : "Jak chcesz mieć drugie dziecko, to decyduj się szybko, bo jak dziecko przestaje sikać w pampersa i jest w miarę samodzielne to człowiek się robi wygodny i nie chce mu się wracać do nieprzespanych nocy, karmienia piersią, pieluch itp"
Myślałam sobie wtedy, że to głupota. Że przecież w karmieniu piersią, czy przewijaniu dziecka nie ma nic strasznego i nie rozumiem jak można w jakimkolwiek sensie mówić tu o 'problemach do których nie chce się wracać z wygody".
Minęły 3 lata. Pola jest już w miarę samodzielna - nie trzeba stale nad nią stać i jej pilnować, żeby sobie czegoś nie zrobiła. Wystarczy dać jej kubek z piciem i sama się napije. Jak chce siku to woła:"Mamo, siku! Ale idę sama, nie idź ze mną!" I można by powiedzieć, że 'odzwyczailiśmy się' od nieprzespanych nocy, pieluch i butelek. I że jest nam wygodnie. I że nie chcemy drugiego dziecka z wygody i egoizmu. Bo w obecnej chwili nie zdecydowałabym się na drugiego bobasa. Ale wcale nie z wygody. Nie z lenistwa. No może trochę z egoizmu. 
Ale prawdziwy powód jest zupełnie inny. Ja po prostu momentami nie mam siły. Nie mam co prawda domu z ogródkiem, a mieszkanie 3 pokojowe. Które niestety, ale najczęściej sprzątam sama. Mąż ewentualnie odkurzy. Ale do ścierania kurzy, parapetów, mycia umywalek, kuchenki, okapu itp. jestem tylko ja, bo M. twierdzi 'Po co to myć?" No tak, jak pamiętacie z wcześniejszych opisów, w jego rodzinnym domu kurzu jest wszędzie sporo, więc dla niego warstwa białego pyłu na półce, czy kilkudniowy osad z pasty na umywalce to norma.. 
Gotowanie to też moja działka, choć ostatnimi czasy i mąż się w to włączył. Na zakupy z reguły jeździmy razem, choć zdarza się czasem że M. jedzie sam, a ja zostaje z Polą w domu. No właśnie - Pola.
Rano ubieram ją ja. Czasem M. zrobi jej/nam śniadanie, ale już od towarzyszenia jej i pilnowania, żeby je zjadła jestem ja. Jak wiadomo - rano czas leci wyjątkowo szybko i dla mnie liczy się każda minuta. Chcę umyć zęby, a tu Pola woła 'Mamo, kupa!" A jak robi kupkę, to trzeba ją trzymać za rączki :) I kolejne minuty uciekają.. Myję zęby, maluję jedno oko, a tu wpada Bączek z okrzykiem "Mamo, choć zobacz, za oknem jest śmieciarka! / Mamo, zrób mi pić! / Mamo, mój miś jest chory, choć zobacz jak pięknie przykryłam go kołderką!" itp itd. Nie chcę być matką, która na wszystko odpowiada dziecku 'Zaraz!", która nie ma dla niego czasu. Więc pędzę zobaczyć biednego misia w łóżeczku, robię wodę z sokiem malinowym ("Mamo, ale ja chciałam w różowym kubku, nie zielonym!"), potem już wiem, że jestem spóźniona, więc wkładam szybko buty nie patrząc, że do nich zupełnie nie pasuje mi torebka i kurtka, ale już nie mam czasu się przebrać, wypadam z domu i biegiem do pracy. 

Na zajęcia wożę małą ja, bo M. twierdzi, że jego te zajęcia nudzą. My jedziemy, a on w tym czasie oddaje się swojemu nałogowi, czyli siedzeniu przed komputerem lub tv, co doprowadza mnie momentami do szewskiej pasji! Uwierzcie mi, uzależnienie od Internetu w przypadku mojego męża jest mega wkurzające! Ledwo wstanie, włącza komórkę, jemy śniadanie - nos w telefonie, idzie do łazienki - z telefonem. Nie wiem, gdyby nagle Internet przestał istnieć to on by chyba zginął! Popołudniami M. często pracuje, więc to ja spędzam z Bączkiem więcej czasu, ja ją kąpię, kładę spać, czytam bajki na dobranoc.. A potem siedzę w kuchni do północy i gotuję obiad na drugi dzień, prasuję.. I padam na pysk! Kolejnego dnia to ja pierwsza wstaję, a i tak brakuje mi czasu i prawie codziennie jestem w pracy spóźniona. 
M. twierdzi, że pozwalam Poli wejść sobie na głowę, że jestem na każde jej zawołanie. Może i tak. Ale jak dziecko mnie prosi o picie, czy jedzenie to mu nie odmówię. Jak chce się ze mną bawić albo prosi o poczytanie bajeczki, to też nie odmówię. Lubię spędzać z Polą czas, bo jest bardzo pogodnym dzieckiem. A odkąd zaczęła mówić, co rusz ma jakąś trafną uwagę sytuacyjną wywołującą mój uśmiech lub nawet głośny śmiech :) Wolę z nią popołudniu porysować i porozmawiać, niż prasować, czy sprzątać, bo to może poczekać.. A Pola zaraz podrośnie i będzie wolała spędzać czas z koleżankami niż z rodzicami! .. 

Widzę też, że jeśli spędza dużo czasu ze mną, to potem ze mną chce się bawić, ze mną chce myć zęby ... A wystarczy pół dnia spędzonego z tatą, żeby wieczorem prosiła jego o przeczytanie bajki, a nie mnie. Ale póki co, M. ma taki a nie inny charakter pracy, że często nie ma go wieczorami. Nie ma możliwości pracowania tylko i wyłącznie na ranne zmiany, więc nie mamy co liczyć na wielką poprawę sytuacji. 
Znam ojców, którzy w sobotnie przedpołudnie biorą dzieci na basen albo do parku, żeby mama w tym czasie mogła w spokoju ugotować obiad, czy posprzątać. I jest to niejako norma. U nas niestety tak się nie da. Jeśli sama nie wypchnę go z Polą gdzieś z domu, to sam z siebie jej na spacer nie weźmie. 
Kiedyś, przy rozmowie o drugim dziecku sam stwierdził "Zobacz, narzekasz że nie spędzam z Polą zbyt dużo czasu. Ja się nie zmienię, taki jestem. Mogę z nią pobudować z klocków, coś poczytać, ale na dłuższą metę mnie to męczy i nudzi. Pomyśl co będzie, jak będziemy mieli dwoje dzieci. Ogarniesz dwójkę sama?"

No właśnie.. Pewnie bym ogarnęła, w końcu kobieta jak chce, to i góry przeniesie :) Ale jakim kosztem?... 
Pewnie byłabym wiecznie zmęczona, nie wyspana, rozgoryczona tym, że M. nie siedzi od rana do wieczora przy dzieciach, że nie mam babci, która na pół dnia weźmie jedno z dzieci albo i dwoje, żebym miała chwilę dla siebie.. I pewnie swoją frustrację wyładowywałabym na lewo i prawo. A dzieci jak wiadomo, wyczuwają takie nastroje i zaraz pewnie same wpadłyby w złość, gniew.. M. pewnie też by się dostało po uszach i gęsta atmosfera wisiałoby pewnie w powietrzu od rana do wieczora.. A potem tylko czekać, jak pewnego dnia M. wróci z pracy i powie, że poznał jakąś młodą blondynę, która nie wrzeszczy na niego od rana, że śmieci nie wyrzucił, że skarpetki brudne zostawił, że pieluch nie kupił, że dziecka nie przewinął.. Blondynę z modną fryzurą, pomalowanymi paznokciami, wcięciem w talii i uśmiechem na ustach. Czyli przeciwieństwo żony - zmęczonej, nie wymalowanej, ubranej w dres, z włosami tłustymi i spiętymi w koński ogon.. 
A tak pewnie mogłoby się zdarzyć...

I przypomniały mi się 2 historie. 
Pierwsza: zwyczajna para on i ona, oboje mieli dobre posady, dobrze zarabiali, lubili aktywnie spędzać czas, dużo imprezowali, często podróżowali. Przyszedł moment na dziecko. Urodził się zdrowy chłopiec. Wszystko pięknie. Dodam, że historię opisywał facet! Ale po porodzie coś się zmieniło- kobieta! Wiadomo, początkowa euforia z obecności nowego członka rodziny, karmienie, przewijanie, kąpanie itp. Ale minęło trochę czasu, facet zatęsknił za dawnym życiem i zorganizował w domu imprezkę. Niby wszystko ok, ale jego żona nie za bardzo potrafiła się wyluzować, non stop opowiadała o dziecku, znajomi wyszli przed północą, jak nigdy! Facet postanowił zorganizować krótki urlop dla nich. Dziecko chciał zostawić u dziadków, na co dziewczyna nie chciała się zgodzić. Wzięli ze sobą dziecko, ale z pomysłu na 'romantyczny urlop' nic nie wyszło, bo zamiast szaleć na imprezach do białego rana i uprawiać dziki seks na plaży, jak to bywało wcześniej - nic nie wyszło. Bo przecież dziecka nie zostawią samego w pokoju i nie pójdą szaleć na dyskotece, bo śpiąc razem z dzieckiem w łóżku dziewczyna nie chciała się kochać. Z punktu widzenia faceta, żona po porodzie przestała być żoną i ześwirowała na punkcie dziecka. A on chciał dalej żyć, tak jak żyli.

Ta historia wisiała kiedyś na Onecie jak byłam w ciąży. Pamiętam, jak po powrocie z pracy M. zaczął mi ją opowiadać, nie wiedząc, że ja też ją czytałam. I na koniec stwierdził, że ma nadzieję, że ja tak nie zeświruję po porodzie... :) Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo można kochać dziecko. Bo to się wie dopiero jak się je urodzi. Ktoś, kto nie ma dzieci nie jest w stanie sobie wyobrazić jak wielka może być miłość matczyna! 
Wtedy pomyślałam sobie, że ta dziewczyna rzeczywiście przesadza.. Ale dziś patrzę na tę historię zupełnie inaczej! Widzę w niej trochę siebie i M. My też przed urodzeniem się Poli dużo podróżowaliśmy, chodziliśmy na imprezy, do klubów.. Dziś nie mam w ogóle potrzeby imprezowania! Nie kręci mnie wypad do klubu, wypicie kilku drinków i gadanie o pierdołach. Wolę się wyspać :) Za to M. chętnie korzysta jeśli nadarza się okazja to wyjścia 'na miasto'. I widzę, że po prostu ma taką potrzebę - wyjść, zapomnieć na chwilę o tym, że jest głową rodziny, że ma jakieś obowiązki. Po prostu potrzebuje wyjść, spotkać się z kumplami, wypić piwko lub drinka, pogadać o przysłowiowej dupie marynie i wrócić na miękkich nogach. Mi z kolei najbardziej brakuje podróżowania. Wyjazdu na miesiąc gdzieś na koniec świata i zapomnienia o wszystkich tutejszych problemach. To był dla mnie zawsze największy relaks! Tam nikt do mnie nie dzwonił, bo rzadko brałam w ogóle telefon ze sobą. Nikt nic nie chciał, człowiek czuł się wolny! Chłonął inną kulturę, poznawał, a potem wracał, i doceniał to co ma. Ciepłą wodę w kranie, wygodne łóżko, poranną kawę.. 
Wiem, że kiedyś do tej mojej pasji wrócę..

I tak sobie myślę, że ten facet kompletnie nie był gotowy do bycia ojcem. Nie miał pojęcia co to oznacza. Jak zmieni się ich życie, gdy pojawi się w nim młody człowiek. I wiecie co? Myślę, że takich facetów jak on jest sporo! I takich dziewczyn jak jego żona również jest sporo. I stąd biorą się kłótnie, rozwody.. Bo dziecko jednak wiele zmienia i nie każdy jest gotowy na takie zmiany! 

Druga historia: Zwykła para, ona i on. Rodzi się dziecko, on wyjeżdża za granicę do lepszej pracy, a gdy już tam jako tako się 'urządza', ona dojeżdża do niego. Chwilę potem zachodzi w drugą ciążę. Bo ona chce, bo - tak jak i u nas - dziecko ładnie rośnie, jest zdrowe, bezproblemowe, nie płacze po nocach, nie ma kolek. Za granicą są jednak sami, nie ma babci, ani cioci do pomocy. Początkowo przy drugim dziecku mąż trochę pomaga. Ale zaraz wraca do pracy, bo przecież z czegoś trzeba żyć. Między dziećmi jest półtorej roku różnicy. Dziewczyna ma momenty załamania, bo przewija mniejsze dziecko, a tu starsze chce jeść, chce położyć mniejsze spać, a starsze zaczyna wrzeszczeć, bo się uderzyło itp itd. Z wytęsknieniem czeka na powrót męża z pracy, licząc że ją trochę odciąży i będzie mogła w końcu wziąść prysznic,  na co nie miała czasu od rana, ale mąż wpada do domu, od progu woła, że jest głodny i że musi zaraz wyjść, bo auto się zepsuło i musi jechać do mechanika... I tak jak pisałam kilkanaście linijek wyżej - u laski pojawia się frustracja, że jest z tym wszystkim sama, że mąż jej nie pomaga, zaczyna złościć się na wszystko i o wszystko, do tego najmłodsze dziecko zaczyna ząbkować, więc non stop płacze, mąż coraz później wraca z  pracy i ogólnie sytuacja jest ciężka.. 

I tak sobie myślę o tych dwóch historiach. I wydaje mi się, że w obydwóch jest ten sam problem - mężczyzna. Facet, który nie do końca potrafi odnaleźć się w nowej roli. W roli ojca. Który chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, ile pracy w ciągu całego dnia  wykonuje kobieta - żona, mama - w domu.  
I ja tak nie chcę. Nie chcę być zgryźliwa, zła na cały świat, wrzeszcząca, wiecznie niezadowolona z życia. A tego się boję przy drugim dziecku. Poza tym wiecie lub nie, a pewnie nie, że niestety ale 20 lat to ja skończyłam.. 15 lat temu :) I czasem sobie tak myślę, że dziecko to ja powinnam urodzić 10 lat temu, gdy miałam więcej cierpliwości niż dziś. Bo choć Pola jest grzecznym i wesołym dzieckiem, to ma też swoje gorsze dni. Gdy nic jej nie pasuje, gdy rzuca zabawkami, gdy mówi, że mnie nie lubi i że zaraz we mnie rzuci klockiem, że chce to, czy tamto, a jak jej nie pozwalamy, to kładzie się na podłodze i płacze. I nie można do niej wtedy nic powiedzieć, bo się złości i próbuje przekrzyczeć nas swoim wrzaskiem, tupie nogami i robi 'sceny'. Trzeba to wtedy przeczekać, choć czasem jest ciężko i najchętniej to bym w takich chwilach trzasnęła drzwiami i wyszła, a M. dałby upust swoim nerwom i sprzedał małej klapsa! (w końcu jest dzieckiem wychowanym na laniu paskiem po tyłku jako najlepszej metodzie wychowawczej). I w takich momentach myślę sobie, że dwójce dzieci nie dałabym rady! Że to nie na moje nerwy, że nie mam cierpliwości prosić się po 5 razy o ubranie butów albo posprzątanie pokoju. Nie chcę na dziecko krzyczeć, a tym bardziej dawać mu klapsów. A boję się, że przy dwójce łobuziaków nie byłoby lekko. Na razie przy Poli skutkuje kara pod tytułem stanie w kącie i 'rozmowa'. I mam nadzieje, że surowszych kar nie będziemy musieli stosować. 

Podsumowując, bo rozpisałam się jak chyba nigdy wcześniej. Póki co, rodzeństwa Pola mieć nie będzie. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle dla niej. Ale dla nas jako małżeństwa chyba dobrze. Może kiedyś się to zmieni.. Jeszcze troszkę czasu mam, nie za wiele co prawda, ale mam.. Ale nie chcę mieć drugiego dziecka za wszelką cenę, tylko i wyłącznie dlatego, żeby Pola nie była jedynaczką. Nie chowamy jej pod kloszem, ma kontakt z innymi dziećmi, idzie niedługo do przedszkola i umie zachować się 'w towarzystwie' - wie, że trzeba się dzielić i nie wolno się szarpać :) Jak ceną drugiego dziecka ma być rozpad małżeństwa, to ja tak nie chcę. Ale po cichu zazdroszczę wszystkim z Was, których mężowie wiedzą co to znaczy 'być ojcem', czerpią z tego radość, satysfakcję, wolą spędzić czas z dzieckiem na placu zabaw, niż przed tv i sami namawiają Was na kolejnego potomka :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

O problemach z chodzeniem słów kilka..

Człowiek wstaje rano, idzie do łazienki, robi sobie śniadanie, rozmawia.. To wszystko jest dla nas takie proste i oczywiste. Jak wiele z naszych codziennych czynności wymaga nauczenia się i opanowania, obserwuję od dawna patrząc na naszą córcię. Ale i mnie w końcu dopadło.. 
W sobotę rano wstałam z ogromnym bólem w stopie. Ani stanąć, ani nią ruszyć, nie mówiąc o chodzeniu.. W szpitalu powiedzieli, że skoro nie było urazu, to nie do nich, tylko do przychodni całodobowej. Tam, o dziwo, panie w rejestracji bardzo uprzejme, kolejka nie wielka, a w niej też same 'normalne' osoby. Nie ma przepychania się, komitetu kolejkowego, głośnych chichotów.. Każdy siedzi i grzecznie czeka na swoją kolej. Dokuśtykałam, a w zasadzie doskakałam na zdrowej nodze do gabinetu. Lekarka po krótkim wywiadzie chyba od razu wiedziała co mi jest, bo jak złapała za stopę pytając: "Czy boli?" to zobaczyłam wszystkie gwiazdki przed oczami i podskoczyłam do sufitu: "TAAAAAAK!" Zapalenie mięśnia, czy stawu śródstopyia Wiem, że śródstopia, ale czego dokładnie zapalenie to nie zapamiętałam, bo ból po badaniu świdrował mi nawet w uszach! Ketonal żel i leki przeciwzapalne plus odpoczynek - to mi zalecono.
Wróciłam do domu i na kanapę siup. Pola się śmieje: "Ale mamo śmiesznie chodzisz. Też tak chcę" i próbuje na jednej nodze skakać śmiejąc się cały czas, że to niby 'takie zabawne".. Ta, nie dla mnie. Dobrze, że zupę zrobiłam dzień wcześniej, bo w kuchni nie ustałabym zbyt długo.. Drugie danie zrobił M. przy moich wskazówkach. Chcę siku - hop hop, na zdrowej nodze do łazienki, potem z powrotem. Chce mi się pić - M. akurat w toalecie, zresztą jestem Zosią-Samosią, co nawet w chorobie wszystko sama będzie robić. Więc hop siup na prawej nodze do kuchni. Potem z powrotem na kanapę.. Widzę, że Pola zaczyna coś kombinować. Proponuję układanie puzzli w jej pokoju. Tak! No więc ona biegusiem do siebie, ja znowu kuśtykam. Hop hop. Siadam na dywanie. Stopa boli, muszę ją inaczej ułożyć. Teraz jest dobrze. Ale Pola chce inne puzzle, więc nie patrząc idzie po mojej nodze do szafki z puzzlami. Auć! 'Przepraszam mamusiu, nie chciałam!"  Zagryzam zęby, przecież nic się nie stało, a dziecko przeprosiło... Kurcze, zostawiłam picie na stoliku przed kanapą. Wracam do kuchni. Szybko myślę, co jeszcze mogę zabrać, żeby za chwilę znowu nie musieć skakać do kuchni. Aha, picie dla Poli i jabłko pokrojone na kawałki w miseczce. Robię jej wodę z sokiem malinowym do bidonu, bo z kubka mogłoby się wylać podczas mojego skakania. Jabłko do drugiej ręki i jakoś udaje mi się dotrzeć na dywan. 
Uff.. Możemy zacząć zawody kto szybciej ułoży swoje puzzle :)

Jejku. Wydawałoby się to takie proste. Chodzenie. Robimy to automatycznie i nawet nie zastanawiamy się jak postawić nogę. A potem trach, stawiamy ją inaczej niż zwykle i .. i musimy potem przez kilka dni kuśtykać na jednej.. 

Nie wyobrażam sobie nie mieć nóg lub nie móc chodzić. To musi być naprawdę okropne przeżycie. I tak sobie teraz myślę, że powinnam, powinniśmy strasznie mocno trzymać kciuki za dziewczynę, rehabilitantkę, na którą spadł z któregoś tam piętra chłopak-samobójca. I teraz ona, rehabilitantka wymaga pomocy. Jaki los czasem jest niesprawiedliwy.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Stół z powyłamywanymi nogami!

Dzięki dziewczyny za wszystkie komentarze pod ostatnim wpisem. Wiem, że po tak długim czasie znajomości z teściami nie powinnam się dziwić takiemu, czy innemu zachowaniu teściowej, ale jednak przy każdym jej wyskoku szlag chce mnie trafić. Bo gada głupoty, snuje opowieści przykładnej babci, a jak przychodzi do działania to cisza.. Okropnie mnie wkurza takie kłamliwe gadanie!

Więc zmieniamy temat czym prędzej :) 

Nie od dziś wiadomo, że język polski do łatwych nie należy. Mnóstwo odmian, końcówek, inaczej brzmiące czasowniki w czasie teraźniejszym i przeszłym.. Dla nas wszystko jest naturalne i łatwe. Ale nie dla dopiero uczących się naszej mowy dzieci. Pola codziennie tworzy nowe słowa, co wynika nie tyle z jej fantazji ile trudności językowej. 
"Mamo, SKOKNĘŁAM dziś taaak daleko!" - zamiast SKOCZYŁAM.
"POKŁADŁAM książki na półeczce. Ładnie?" - zamiast POUKŁADAŁAM.

Ech, tyle dziwolągów już powstało, szkoda że moja pamięć tego nie ogarnia. Już kiedyś postanowiłam sobie, że będę wszystko od razu zapisywać! Bo inaczej po godzinie już nie pamiętam jak to nasz Bączek przekręcił kolejne słowo. Dziś rano też coś przy ubieraniu wymyśliła, pamiętałam, powtarzałam w głowie, ale dojechałam do pracy, zajęłam się swoimi sprawami i bach - uleciało!

W zeszłym tygodniu byłyśmy ostatni raz w przedszkolu. Cały czas byłam przekonana, że od września Pola pójdzie do I grupy. W końcu dołączyła do dzieci w lutym, chodziła raz w tygodniu z maluchami, głównie dla utrzymania się na liście, poza tym dopiero skończyła 3 latka i wiekowo powinna iść do przedszkola od września. A tu pani dyrektor przy pożegnaniu mówi, że widzimy się w II grupie! Pytam "Jak to? Przecież mała, dopiero co 3 lata skończyła?" A pani mówi, że po co do 'Maluchów"? Po co się cofać, przeżywać we wrześniu płacz za mamą jak ona oswojona, zadomowiona, uśmiechnięta, do tego wygadana, bez pampersa, zaznajomiona z sedesem, je też ładnie ? .. Zaskoczyła nas tym BARDZO, ale potem w rozmowie z naszą nianią stwierdziłyśmy, że rzeczywiście tak będzie lepiej! Zna dzieci, zna panią (jedna pani 'idzie' cały czas ze swoją grupą 'w górę', a druga pani jest przypisana zawsze do danej grupy wiekowej, czyli jedna pani jest zawsze stała, druga się zmienia w zależności od grupy), radzi sobie dobrze, zarówno jeśli chodzi o zabawy z dziećmi, jak i o prace plastyczne (tu muszę pochwalić baaardzo swoją córcię, która rzeczywiście pięknie koloruje pilnując, żeby nie wyjść za linię! :), więc po co ma iść do grupy, gdzie pewnie nie wszystkie dzieci będą jeszcze mówić, sikać w łazience, a nie do majtek? A w jej aktualnej grupie jest 2 lub 3 dzieci w jej wieku, więc nie będzie na pewno najmłodsza! 
Tak więc od września idziemy do II grupy! :)

A ze śmieszności Polusiowych jeszcze przypomniało się zdarzenie z soboty :) Niedaleko nas był weekendowy Piknik Lotniczy. Mieszkamy na 6 piętrze i ładnie było widać z balkonu akrobacje pilotów. W pewnym momencie z samolotu zaczęli skakać spadochroniarze. Tłumaczę więc Poli kto to, co to spadochron i do czego służy itp. Po czym Pola biegnie do taty i woła: "Tato, tato! Za oknem są OCHRONIARZE!" :)



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Po urodzionowo.

Co prawda urodziny nasz Bączek ma jutro, ale kinder bal odbył się w ostatnią sobotę. Goście dopisali, przyjechali teściowie i znajomi z Warszawy, lokalni goście też dotarli, tak że było nas naprawdę sporo - około 20 osób dorosłych i 5 dzieci. Trzymałam mocno kciuki za pogodę, bo 'przyjęcie' zaplanowaliśmy w kawiarni na świeżym powietrzu, obok dużego placu zabaw. Gdyby padało, musielibyśmy schować się do dużego, kawiarnianego namiotu, w którym niestety nie ma żadnych atrakcji dla dzieci i maluchy mogłyby szybko się znudzić. Na szczęście pogoda była idealna - było ciepło, ale nie upalnie, był wiaterek, co jakiś czas nawet pojawiały się na niebie chmurki, ale deszcz zaczął z nich padać dopiero w momencie gdy się zbieraliśmy do domu. Pola z dzieciakami się tak wyszalała, że wieczorem padła i spała ponad 12 godzin do 9:30 następnego dnia, co chyba zdarzyło jej się do tej pory raz w życiu :) Na placu zabaw była wielka piaskownica (zadaszona), kilka huśtawek, zjeżdżalnie mniejsze i większe, drewniane mostki, podesty, bujane autka, no i przede wszystkim mnóstwo trawy do biegania i stokrotek do zbierania :) Dzieciaki same nie wiedziały co robić, gdzie biec najpierw. Jakby były w amoku :) Polę ciężko było zaciągnąć na siku, bo nie miała czasu - przecież trzeba było jeszcze zjechać ze zjeżdżalni po raz pięćset dziesiąty, przebiec cały plac zabaw po raz sto osiemdziesiąty szósty, jakby to wszystko miało zniknąć zanim wróci z łazienki! Nie miała nawet czasu zajrzeć do prezentów. Dostawała je, oddawała mi i biegła dalej do dzieci. 
Zabawa się udała wyśmienicie, tort też - zamawiałam go w ciemno w kawiarni i naprawdę zaskoczyli nas bardzo! Jedynie co, to wybraliśmy smak - czekoladowy (Poli ulubiony..) i zrobili coś jakby mus czekoladowy z kruchym spodem i malinami. No pychota! Na torcie stanęły figurki z masy cukrowej wypełnione dmuchanym ryżem z ulubionej Poli bajki "Klinika dla pluszaków" i świeczki w kształcie kwiatuszków. Pola zaraz po ich zdmuchnięciu zabrała się do konsumpcji Doktor Dośki. Zjadła jej najpierw buty, a potem twarz :) Wyglądało to bardzo komicznie, bo głowa niby była, ale zamiast twarzy była wielka dziura. W środku widać było dmuchany ryż, poprzegryzany tu i ówdzie, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwoje mózgowe :) Figurki robiła nam dziewczyna, którą przez przypadek znalazłam w Internecie. Były z masy cukrowej i ryż w środku.

Z mężem podzieliliśmy się rolami podczas imprezy, bo gości było sporo, do tego trzeba było pilnować, aby dzieci nie rozbiegły się za bardzo (za placem zabaw był duży parking, a potem ulica, a z drugiej strony za placem były krzaki, a między nimi ścieżka prowadząca do wałów nadrzecznych i małej rzeczki). Ale dzieci spisały się na medal, były rozbrykane, ale nie opuszczały terenu placu, szalały, ale w granicach rozsądku i nie wiem gdzie, kiedy i jak ładowały sobie bateryjki, że przez 3 godziny biegały NON STOP! Z przymusową przerwą na torta i ewentualnie przymusową wycieczką do toalety :) 

A z informacji jakie do mnie spłynęły już po kinder balu, to goście byli zachwyceni pięknymi figurkami na torcie i zniesmaczeni zachowaniem moich teściów. Podczas gdy dzieci szalały na placu zabaw, dorośli siedzieli przy dużym stoliku w altance. Pili kawę, piwko, rozmawiali. Głodomorki zamówili sobie coś do jedzenia, bo przy kawiarni działał też grill i restauracja. Dlatego też wybraliśmy to miejsce na imprezę, bo przypuszczaliśmy, że część przyjezdnych będzie chciała zjeść jakiś obiad w między czasie. Więc zamiast się rozchodzić w poszukiwaniu jedzenia innego niż lody i ciastko, kto chciał mógł sobie coś zjeść na miejscu. Moja siostra, która na urodziny przyjechała prawie prosto z zajęć na basenie zamówiła swojemu synowi pierogi. Mnie przy tym nie było, opowiadała mi to potem koleżanka. Gdy przyniesiono pierogi, moja teściowa wyjęła papieroska i sobie zapaliła. Nic to, że siedziała obok mojego siostrzeńca i dmuchała mu prawie w talerz. Mały ponoć ostentacyjnie odganiał dym papierosowy, co teściowa skwitowała: "Ojej, że też musiałeś siąść obok mnie jak ja palę." czy jakoś podobnie.. Nic to, że siedział cały czas w tym samym miejscu i czekał grzecznie na jedzenie i wcale specjalnie koło niej nie siadał. Nic to, że zaraz obok stolika spał w wózku mój brat.. Moja koleżanka, która mi to opowiedziała, była bardzo oburzona i zdziwiona, że moja siostra się do teściowej nie odezwała i jej nie zwróciła uwagi. Zadzwoniłam więc do siostry i pytam jak było, bo trochę mi było głupio jako gospodarzowi imprezy, że taki incydent miał miejsce.. Ja niestety nadzorowałam dzieciaki na placu zabaw i do stolika przychodziłam co jakiś czas głównie po wodę dla dzieciaków, która im zanosiłam do piaskownicy. Siostra na to, że szkoda słów. Że co poradzić na brak kultury? Że nie odzywała się, bo z moich opowieści wie jaka jest teściowa i podejrzewała, że zaraz strzeliła by focha i się obraziła, że ktoś śmiał jej zwrócić uwagę. Że w ogóle to gadała tak głośno, że chyba nie było osoby w całym kawiarnianym ogródku, która by jej nie słyszała. I że ona nawet tego nie będzie komentować.. 
Ech, dobrze chociaż, że dzieci z urodzin wyniosły dobre wspomnienia i moc wrażeń. I że Pola zasypiając wieczorem powiedziała mi, że bardzo jej się urodziny podobały i że się bardzo wyszalała :) A przecież o to chodziło - żeby dzieci były zadowolone!

A teściowie.. Ech.. Czego nie lubię to cwaniactwa, kłamstwa, chamstwa i obłudy. Ludzi, dla których to chleb powszedni nie lubię i unikam, bo po co psuć sobie nerwy. Niestety moja teściowa w kłamstwie i fantazjowaniu jest mocna. Zawsze jak się widzimy to gada, że tak rzadko Polę widuje, że ona by tak z nią chciała spędzać więcej czasu, że chciałaby ją mieć obok siebie codziennie, że tak ją kocha itp itd. 2 razy to skomentowałam mówiąc, że jak babcia chce to przecież żaden problem - zapraszamy do nas, babcia może przyjechać na weekend albo dłużej i spędzić z Polą więcej czasu. A co moja teściowa na to? Podniesionym, naburmuszonym, żeby nie powiedzieć wkurzonym głosem do mnie: "Synowa! Ty mnie nawet nie denerwuj!"  Ale czym? Czym ja ją mogłam zdenerwować zapraszając ją do Poli na kilka dni? Jak nie wiecie to Wam powiem. Ano tym, że to babcia jest najważniejsza i że to babcię trzeba odwiedzać. Bo po co babcia ma ruszać swoje szanowne 4 litery? 

I to jest właśnie to, o co niedawno posprzeczałam się z M. jak mu się żaliłam, że tęsknię za mamą. Powiedział mi wtedy, że może po to ludzie się żenią, żeby mieć 'drugich rodziców' czyli teściów, do których mogą powiedzieć 'mamo/ tato'. A ja na to, że mi nie chodzi o to, żeby do kogoś powiedzieć 'Mamo". Bo ja tęsknię za MOJĄ mamą! Mamą, która na pierwszym miejscu stawiała swoje dzieci, która jak się dowiedziała, że klub organizuje nam obóz sportowy w Gdańsku, na końcu Polski, to rezerwowała dla rodziców i mojego brata wakacje pod Gdańskiem, żeby mogli mnie odwiedzać. Mamy, która jechała ze mną z Krakowa do Warszawy pociągiem tylko po to, żeby mnie odwieźć na lotnisko i pokierować mnie do nadania bagażu i odprawy, bo czekał mnie pierwszy lot samolotem i byłam zielona w tym temacie (choć już pełnoletnia i pewnie bym sobie poradziła sama), po czym jak przeszłam odprawę paszportową to mama wróciła na dworzec i pojechała  z powrotem pociągiem do Krakowa. Mamy, którą spotkałam kiedyś (w podstawówce) będąc z koleżankami na wagarach w Dniu Wagarowicza na krakowskim rynku i gdy myślałam, że czeka mnie oto niezły opieprz, to mama wyciągnęła pieniądze z portfela i dała mi mówiąc, żebym wzięła koleżanki na lody, bo co tak będziemy chodzić bez celu po Rynku..

A moja teściowa, która TAK BARDZO kocha Polę i tak by chciała z nią spędzać więcej czasu - jak i rok temu, tak i teraz przesiedziała całą imprezę przy stole, pijąc kawę i paląc fajki. Ani razu nie poszła na plac zabaw zobaczyć jak dzieciaki się bawią, co robią.. Mnie się tylko raz zapytała, gdzie Pola więc zrobiłam zdziwioną minę i powiedziałam, ze jak to gdzie? Na placu zabaw. 

Więc jak usłyszałam potem, że oni by tak chcieli Polę zabrać do siebie, że zorganizowaliby jej wspaniale czas od rana do wieczora, to aż ciśnienie mi skoczyło i złośliwy komentarz na język się cisnął, ale się nie odezwałam. Bo znowu by teściowa na mnie agresywnie naskoczyła z hasłem "Synowa! Ty mi nie podskakuj!" albo by się obraziła i znowu przez pół roku byłby foch jak kiedyś.. Bo jej nie wolno ani skrytykować ani nic powiedzieć! Ech, jak mnie wkurza takie gadanie.. M. im powiedział, że zanim wezmą Polę na wakacje, to niech spędzą z nią weekend. Taa... nie znają swojej wnuczki prawie w ogóle. Nie wiedzą jakie ma zwyczaje, rytuały, jak my reagujemy na jej złe zachowania, czy kaprysy, na co jej pozwalamy, a na co nie i ciekawa jestem jak by sobie poradzili, gdyby Pola się im nagle rozpłakała albo by chciała coś co by było nie po ich myśli i zaczęłaby robić swoją 'scenę'? Czyli rzut najbliżej położonym przedmiotem jak najdalej od siebie i strzelenie klasycznego focha ze stwierdzeniem: "To ja idę do swojego pokoiku i będę teraz spać!" :) My w takich sytuacjach z nią rozmawiamy, tłumaczymy dlaczego tego jej nie wolno albo dlaczego nie może zrobić tego co akurat chce, tłumaczymy jej też jak inaczej może wyładować swoją złość, emocje, nie koniecznie rzucając czym popadnie itp. A teściowie podejrzewam, że w sytuacjach określanych ogólnie jako takie, w których 'dziecko jest niegrzeczne" dają klapsa, czego my nie robimy i nie popieramy! A nie raz już będąc u nich słyszałam jak babcia wołała do siostrzeńca męża :"Zaraz Ci wleję w tyłek!" 

I jak ja mam do takiej osoby powiedzieć 'mamo"? Kiedy moja mama była zupełnie, ale to ZUPEŁNIE inna!
 
Ech, ciężki to temat będzie coś czuję. Z jednej strony chcę, żeby Pola miała kontakt z dziadkami, żeby mogła z nimi jeździć na wakacje itp. Ale z drugiej strony ich metody wychowawcze, słownictwo przy dzieciach, nałogowe palenie papierosów i skupianie się na sobie powoduje, że będę się bała oddać córcię w ich ręce. A jak wróci i zacznie mi pyskować tak jak babcia odnosi się dziadka? "A zamknij się!/ A zaraz Cię strzelę! itp" .. Nie używamy wobec siebie takich słów z M. Choć się czasem kłócimy, to nigdy nikt z nas nie powiedział nic takiego do drugiej osoby! Boję się, że zajmą się z dziadkiem paleniem papierosów i zostawią Pole na chwilę samej sobie, a ta wybiegnie za piłką na ulicę, spadnie z huśtawki itp itd.. Wiem, może przesadzam, ale znam swoje dziecko i wiem, że jak zobaczy motylka, biedronkę, stokrotkę, mlecza itp to nie patrzy gdzie idzie, czy biegnie, tylko leci żeby złapać, zerwać, nie ważne czy to ulica, czy chodnik, czy błotny trawnik.. Znam też dziadków i wiem, że potrafią się zająć paleniem papierosa i oglądaniem tv i tak się na tym skupić, że nie patrzą co się wkoło dzieje. 

Krótko mówiąc nie mam do nich zaufania jako do opiekunów i boję się oddać swoje ukochane i jedyne dziecko w ich ręce tylko i wyłącznie dlatego, że są jej dziadkami. Tak jak nie boję się zostawić Poli pod opieką mojej siostry, czy niani, tak mam obawy przed oddaniem jej pod opiekę dziadkom. A dziadkowie nie potrafią tego zrozumieć i myślą, że 'ja nie chcę'. A tu nie chodzi o to, co ja chcę, a czego nie. Tu chodzi o dobro dziecka! 

No nic, ciekawa jestem jak to będzie. Na razie powiedzieli, że 'Chcieliby KIEDYŚ wziąźć swoje wnuki na wakacje: Polę i siostrzeńca M." Powiedziałam więc M., że w takim razie zaprośmy babcię, albo oboje dziadków na weekend. Niech przyjadą nawet w piątek, spędzą z nami i Polą 2 dni, poznają jej rytm dnia, zobaczą jak zachowuje się w różnych sytuacjach, a nie tylko wtedy gdy dostaje od nich prezent i przez 2 godziny bawi się nową zabawką. Zostaną u nas na noc, położą Polę spać, a my wyskoczymy sobie do kina :) Pola będzie w swoim domu, więc w miejscu, które dobrze zna i w którym czuje się bezpiecznie. Będzie miała obok siebie wszystkie swoje ulubione pluszaki, będzie wiedziała, że rodzice niedługo wrócą itp. I tak małymi kroczkami może dojdziemy do etapu, gdy będzie chciała sama zostać u dziadków na noc. Bo ja jej do tego zmuszać absolutnie nie będę. I ciekawa jestem czy taki weekend kiedyś nastąpi. Bo choć jest u nas miejsce i są warunki, to teściowie nigdy jeszcze u nas nie spali (a mieszkamy razem z mężem już od 9 lat!). Zawsze przyjeżdżają rano i popołudniu wracają do siebie.


czwartek, 20 czerwca 2013

Życie..

Od Dnia Mamy mam dziwny nastrój.. Stałam kiedyś w sklepie i stanęłam przy półce, żeby po coś sięgnąć. Stała tam też dziewczyna, która rozmawiała przez telefon ze swoją mamą. Smutno mi się zrobiło, bo ja do swojej mamy nie mogę zadzwonić.. Nie mogę tak jak ona, poradzić się w temacie kulinarnym, czy kupić makaron rurki, czy kokardki, a może ryż? Nie mogę poradzić się w temacie ciuchowym, życiowym, rodzinnym, czy wychowawczym.. Widzę, jak moje koleżanki wrzucają na fb zdjęcia z mile spędzonego popołudnia u rodziców w ogrodzie. Mój tata ma ogród. Ale co z tego, jak nie możemy z niego korzystać? W zeszłym roku zadzwoniłam do niego, czy możemy w sobotę przyjechać z Polą i rozłożyć jej basenik dmuchany. Po chwili ciszy usłyszałam, że M. (narzeczona taty) posprzątała w domu, a poza tym ich nie będzie .. Czyli nie mamy po co przyjeżdżać, bo choć mam klucze do mojego rodzinnego domu, to jest w nim posprzątane, a my przecież jesteśmy świnki, które nagnoją tak, że potem tydzień trzeba będzie sprzątać. Nie ważne, że przyjechalibyśmy ze swoim jedzeniem i piciem, a w domu korzystalibyśmy tylko z łazienki - w końcu chcieliśmy przyjechać po to, żeby nie siedzieć w domu tylko na świeżym powietrzu, ale nic to. Gdyby mama żyła, na pewno było by inaczej.. Coraz częściej wkurza mnie taty narzeczona. Pomijam już jej podejście do ich syna - którego trochę spasła ładując mu (czasem na siłę) od małego mleko na każdy jego płacz, tak jakby dziecko płakało tylko z głodu. Pomijam fakt, że 4 miesięcznemu dziecku dawała słoiczki przeznaczone dla półrocznych dzieci, a jak nie miał jeszcze roku to wcinał karkówkę z grilla. Schemat żywienia w jego przypadku w ogóle nie był brany pod uwagę, nawet nie wiem, czy ona wie że takie coś istnieje? Ledwo nauczył się chodzić i jakie dostał buty? Crocsy, które przecież w ogóle nóżki nie trzymają! A przecież wszędzie piszą jak ważne dla maluszka są pierwsze buty! Dla niej to jest pierwsze dziecko. Ale Pola jest także naszym pierwszym dzieckiem. I tak jak M., wszystkiego musiałam o dziecku musiałam się nauczyć, dowiedzieć. W dodatku nie miałam obok mamy, która by mi podpowiedziała co zrobić jak dziecko ma kolkę, jak zwalczać u maluszka początki gorączki, jak przygotować pierwsze zupki.. Wszystkie informacje czerpałam z Internetu. I czasem jak widzę jakie ona błędy popełnia, to aż mi serce staje. Próbowałam o tym rozmawiać z tatą, ale on stwierdził, że M. świetnie sobie radzi jako mama, więc co ja mogę więcej? Jej się powiedzieć za bardzo nic nie da, bo strzela focha i po prostu wychodzi! 
Wkurzam się, bo czuję jakbym nie miała prawa do domu, w którym się wychowałam. Wiem, że to nie jest już mój dom. I nie chcę tam się wprowadzać. Chcę móc tylko raz na czas przyjechać do ogrodu, w którym spędziłam swoje dzieciństwo, pokazać go swojej córce, pograć z nią tam w piłkę, pozrywać stokrotki i zrobić z nich wianuszek na głowę, postawić tam dmuchany basen i się pochlapać wodą w upalny dzień, postawić namiot z księżniczkami, do którego można się schować przed komarami i muchami.. 

Smutno mi, że mamy nie ma obok mnie. Nie dawno minęło 10 lat, a ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Śni mi się czasem mama, tak jakby wciąż żyła. Tęsknię za nią. 

Widzę, że tacie jest dobrze z jego nową kobietą. Ale ona jest tak inna od mojej mamy, że czasem zastanawiam się, czym ujęła mojego tatę? Moja mama na pierwszym miejscu stawiała nas, dzieci. Potem była ona i tata. M. chyba jednak na pierwszym miejscu stawia siebie i swoje potrzeby, a potem dziecko. Pomijając różne sytuacje, to jaka matka oddałaby swoje dziecko pod opiekę swoich rodziców na 2 tygodnie, do innego miasta, z opcją 'widzenia się' z dzieckiem w niedzielę. To prawie jak na kolonii :) A na poważnie mówiąc, kiedy i jak dziecko ma nawiązać wieź z rodzicami jak głównie jest z dziadkami? Jak to mój mąż stwierdził, teraz jest im (M. i mojemu tacie) tak wygodnie. Bo w tygodniu pracują, potem w piątek wieczorem mogą jechać na zakupy, w sobotę mój tata często chodzi do pracy do południa, a jak nie to zawsze ma coś do zrobienia/ załatwienia. Więc często jest tak, że do małego jadą np. w sobotę wieczorem, śpią u teściów i w niedziele wieczorem wracają do domu, a mały tam zostaje na kolejny tydzień. Lub po tygodniu siedzenia u dziadków zabierają małego w sobotę do swojego domu, a w niedzielę już teściowie są u nich i siedzą u nich cały tydzień jak mój tata z M. pracują.
Moja mama nigdy by się na taki układ nie zgodziła. Jak byłyśmy małe to nie pracowała, organizowała nam czas w domu i poza domem, wyszukiwała nam i woziła nas na różne zajęcia. Dzięki temu próbowałyśmy sił w gimnastyce artystycznej, tenisie ziemnym, harcerstwie, zespole pieśni i tańca, tańcu towarzyskim.. Pamiętam jak uczyła nas robić brożki z modeliny, które potem wypiekałyśmy w piekarniku. Jak robiłyśmy faworki, szyłyśmy ubranka dla lalek... Potem, jak już byłyśmy starsze, wróciła do pracy i już nie poświęcała nam tyle czasu, bo i tego nie potrzebowałyśmy. Do szkoły chodziłyśmy pieszo, lekcje odrabiałyśmy same, po szkole grałyśmy w gumę przed domem.. Do tego rodzice nie byli potrzebni.. 

Teraz, mając Polę obok siebie, widzę że mama nauczyła mnie właśnie tego - ile siebie oddamy dzieciom, tyle potem dostaniemy od nich. I nie wiem czy to geny, czy wychowanie, ale ja też na pierwszym miejscu stawiam Polę. Jest w domu 1 jabłko - jak Pola chce, to z ust sobie odejmę i jej dam, albo pójdę do sklepu po drugie, choć mi się nie chce. 

I brakuje mi teraz tego 'oddania się dzieciom', chęci niesienia im pomocy. Bo pomimo swoich lat, czasem chciałabym się poczuć dzieckiem. Chciałabym, żeby mnie rodzice zaprosili do siebie na niedzielny obiad, na kawę i lody w sobotnie popołudnie, żeby wzięli do siebie Polę choć na jedną, weekendową noc, żebyśmy mogli z mężem iść wieczorem do kina, czy na imprezę bez limitu powrotu na 23, czy 24, żeby zwolnić opiekunkę do domu.. 
Chciałabym po prostu, żeby czasem ktoś mi pomógł, odciążył mnie od pewnych obowiązków. Z zazdrością wysłuchuję jak koleżanka opowiada, że nie gotuje w tygodniu, bo z mężem jedzą w pracy, a w tygodniu jej mama albo teściowa przynoszą obiad dla dzieci. Że na weekendy jedni albo drudzy dziadkowie zabierają dzieci do siebie, żeby ona miała czas 'dla siebie' - mogła iść do fryzjera, kosmetyczki, czy posprzątać spokojnie mieszkanie bez dzieci biegających między nogami i robiącymi bałagan tam, gdzie właśnie się posprzątało. 

Ech, życie..

czwartek, 13 czerwca 2013

O Dniu Dziecka, dinozaurach i spaniu bez pieluchy

Był długi weekend Bożo Ciałowy, był Dzień Dziecka, minął kolejny tydzień.. Aj, czas tak szybko pędzi, do tego ta paskudna pogoda, która na szczęście dziś się odmieniła, a od której nic, ale to NIC mi się nie chciało! Do tego zielony katar rozłożył całą rodzinę. A jak chłop chory, to u nas w domu masakra! Leży, mruczy coś pod nosem, dopytuje się co powiedział, on znowu mówi takim szeptem że nawet mucha jak koło nosa leci to głośniej bzyczy. Więc wkurzona chodzę od rana, do tego Pola też jakiś nastrój na 'nie' podłapała i ogólnie atmosfera była gęsta. Od wczoraj na szczęście jest już dużo lepiej za oknem, więc i uśmiechy na twarzach się pojawiły. Szkoda tylko, że ten wstrętny katar opuścił wszystkich oprócz mnie :/

A w ostatni długi weekend odwiedzili nas znajomi z córką rok starszą od naszego Bączka. Mieliśmy w planach mnóstwo atrakcji, ale pogoda zepsuła 99% z nich. W końcu wybraliśmy się do Zatora, do Parku Dinozaurów. Trochę padało, ale były też 'przebłyski bez-deszczowe', więc było nawet znośnie. Dinozaury odwiedziliśmy już rok temu, więc tym razem do parku poszli tylko znajomi. My w tym czasie zostaliśmy na terenie 'wesołego miasteczka', w którym 80% atrakcji z powodu deszczu było nieczynnych, ale i tak daliśmy radę! Zabraliśmy Polę na 'mini-koszykówkę' (wrzucasz 2zł, a potem ładujesz piłkami do kosza aż skończy się czas), była to jedna z nielicznych, zadaszonych atrakcji. W chwilach bezdeszczowych udało nam się przejechać na 'wodnej-karuzeli'. Zabawa polegała na strzelaniu z pistoletu na wodę w czarne punkty umieszczone na różnych zwierzątkach. Gdy się trafiło, to lew kiwał głową, małpka robiła fikołka na drzewie, foka kręciła na nosku piłką, jednym słowem działo się! :)

Odwiedziliśmy też Park Bajek i Stworzeń Wodnych, ale szczerze mówiąc zrobiony jest mega tandetnie! O ile dinozaury są naprawdę fajne - duże i bardzo realistyczne, to Park Bajek wygląda jakby stał tam co najmniej od 15 lat! Kilka chatek z postaciami z różnych bajek, wróżka wyglądająca jak facet (chyba manekin im się pomylił), królewicz który przyjechał po Kopciuszka siedzi w karocy w zabłoconych butach, bez peruki, ręka w marynarki mu wypadła i wisiała do ziemi, co oczywiście nie umknęło oczom Poli: "Mamo, a co się stało temu PANU?" Jak dziecko potrafi określić, że 'to jest KSIĘŻNICZKA, to jest KRASNAL, a o księciu mówi 'PAN', to znaczy, że ów pan na księcia nie wyglądał! 


Ale co najważniejsze -dzieciom się podobało! Padły potem w aucie obie i spały jak susły :)

A ja w ostatnich dniach wzięłam się za organizowanie Poli urodzin. Niestety w mieszkaniu ich nie zrobimy, bo gości będzie sporo. Oprócz mojej rodziny (siostra z synkiem, brat, tata z narzeczoną, może babcia), przyjadą jeszcze teściowie, ojciec chrzesny Poli, do tego zaprosiłam 2 Poli koleżanki i 1 kolegę, plus Poli opiekunka p.Małgosia i jej wnuczka (Poli najlepsza koleżanka) i wyszło z tego wszystkiego 5 dzieci i 20 osób dorosłych! A niby sama rodzina.. :) Miejsce zarezerwowane już mamy - kawiarnia  z placem zabaw dla dzieci, pozostaje mi tylko trzymanie kciuków, żeby pogoda dopisała! Tort będzie czekoladowy (Poli ulubiony.. nie powinna jeść czekolady ze względu na problemy z kupką, ale stwierdziłam, że w końcu to jej urodziny i że ona pewnie i tak tego tortu dziubnie 2 kęsy, bo za ciastami i tortami nie przepada) i zamówiłam na niego figurki z Poli ulubienicą ostatnich tygodni - Doktor Dośką z bajki "Klinika dla Pluszaków" :) 
Mam nadzieję, że będzie pogodnie, a przynajmniej bezdeszczowo, że Pola będzie się świetnie bawić, obejdzie się bez żadnego wypadku i że teściowie może poświęcą Poli choć 5 minut swojego cennego czasu. Bo w zeszłym roku teściowa spędziła cały Polusiowy kinder-bal zabawiając mojego młodszego brata, który wtedy miał niecałe 2 miesiące i potem żaliła się do M., że Pola nie chciała z nią ani rozmawiać ani nic robić. Sorry, ale 2-latek, który widzi bańki mydlane wypuszczane ze specjalnej maszyny, bujaczek do bujania i biegające dzieciaki, nie będzie siedział czy stał obok babci, której tak naprawdę nie zna i patrzył jej głęboko w oczy tylko dlatego, że babcia tak chce. Pola nawet nie miała czasu na siku, czy zjedzenie torta, bo szalała z dzieciakami, biegała, łapała bańki i musiałam na siłę ją ciągnąć do łazienki, żeby umyła ręce czy się załatwiła, bo żal jej było opuszczać zabawy! Babcia chyba myślała, że skoro już przyjechała, to Pola będzie koło niej skakać i fikać, a tu niestety tak nie było.. No cóż, zobaczymy co będzie w tym roku :) I słowo daję, że jak usłyszę od teścia po raz milion pięćsetny kiedy będziemy mieć drugie dziecko, to zrobię się nie miła! Wrrrr.... 

A na koniec chciałam pochwalić swoją super córkę! Pola generalnie od conajmniej roku biega bez pieluchy i ładnie załatwia się na sedes. Na nocniku robi tylko kupkę, a odkąd zaczęła chodzić do przedszkola to siku robi na sedesie bez nakładki. Sama leci do łazienki, świeci sobie światło, zdejmuje gacie (no chyba że mają guziki albo ma np spódniczkę to wtedy trzeba jej pomóc), załatwia się, podciera i spuszcza wodę. Sama też się potem ubiera. Ale cały czas zakładaliśmy jej pieluchę na noc 'na wszelki wypadek'. I raz na jakiś czas zdarzało jej się troszkę do niej nasikać. Ale nigdy nie było sytuacji, żeby cała pielucha była zasikana! 
Gdzieś w marcu/ kwietniu Pola przestała spać w ciągu dnia i przez pierwszych kilka dni zdarzało jej się w nocy nasikać do pieluszki i to sporo. Raz więcej, raz mniej, ale zdarzało się. Potem jak już się przyzwyczaiła do 'nie spania' w dzień, to i nocne sikanie do pieluchy zniknęło. 
Po wizycie znajomych stwierdziłam, że skoro ich córka przestała sikać w nocy do pampersa w wieku ok. 3 lat, to może i u nas to się uda? Impulsem do tego było też stwierdzenie Poli, że 'coś mnie tu gniecie". 'Coś' czyli pielucha :) Kiedyś musiał nadejść ten dzień więc cóż. Najwyżej będę mieć dużo prania i materac wystawimy na balkon (jak kiedyś..). Pierwsze 3 noce było super! Pola nie dość, że spała do rana, to nie siknęła nawet kropelki! Ale czwartej nocy zalała wszystko! Dobrze, że się rozkopała i powierciła po łóżku, bo kołdra znalazła się pod nią i większa część siuśków poszła w kołdrę, którą potem wyprałam, wywietrzyłam i było ok. Od razu przypomniało mi się, jak kiedyś zapomniałam jej założyć pampersa i zasikała tak łóżko, że musieliśmy zdjąć pokrycie materaca i je wyprać, a sam materac wietrzyliśmy cały dzień na balkonie! 

W każdym bądź razie mamy córkę, która definitywnie rozstała się z pieluchami! :) 
Niestety nie rozstała się do końca z kolorem różowym, ale jest postęp, bo coraz częściej twierdzi, że jej ulubionym jest fioletowy! :)



wtorek, 28 maja 2013

O kupce ciąg dalszy, o usg i Dniu Mamy!

Nie wiem, czy to zasługa leku, który Pola piła, czy jabłek, czy czegokolwiek innego, najważniejsze, że od soboty mamy już 2 kupy za sobą :) Hihi myślałam, że temat kaszek i kupek jest już za nami, bo przecież dziewczę nasze dzidziusiem już nie jest, a panną prawie przedszkolanką, ale jak widać jest to temat na czasie na każdym etapie rozwoju dziecka. 
W nocy z soboty na niedzielę obudziło mnie wołanie: "Mamooo, siku! I kupka!" "W końcu!" pomyślałam. Sukces był! pełny Wylądował w nocniczku i obyło się bez czopka przed poniedziałkową wizytą na usg. Pola choć lekarzy się nie boi, to miała lekkiego stresa przed wizytą u pani doktor. Gdy czekaliśmy na swoją kolej, M. tłumaczył Poli jak badanie będzie wyglądać, że nie ma się co bać, bo to nic nie boli, może tylko połaskotać itp. I pomyślałam sobie wtedy, że w tym pędzie dnia codziennego, zupełnie wyleciało mi z głowy, aby dziecku to wytłumaczyć! M. mnie zupełnie zaskoczył, że tak sam,  z siebie, wziął małą na kolana i wyjaśnił jej o co w usg chodzi.. 
To mi dało trochę do myślenia.. I tak sobie pomyślałam, że działam trochę jak taki robocik. Wstaję rano, wtedy kiedy Pola albo i wcześniej. Szybki prysznic, szybkie ubieranie siebie, ubieranie dziecka - co zawsze trwa 3 razy dłużej niż powinno, bo Pola w między czasie próbuje bawić się z psem, przeglądać książeczkę, chce jej się pić, szuka swojego misia, chce porysować i wymyśla milion czynności, które musi tu i teraz zrobić! Nie ważne, że ma na sobie tylko majteczki, bo nic więcej nie zdążyłam jej ubrać. Biega na golasa po mieszkaniu próbując szukając tego, czy owego. Czasem próbuje też ubrać się sama. Majteczki jeszcze włoży, ze skarpetkami różnie to bywa, podobnie jak ze spodniami (często wkłada 2 nogi do 1 nogawki), najgorzej jej idzie ze ściaganiem i ubieraniem koszulki. Ale na wszystko przyjdzie czas! :) 
W każdym bądź razie jak jej coś nie wychodzi, to wścieka się okropnie, rzuca ubraniem po pokoju i rozpaczonym głosem woła: "Mamoo, nie umiem! Nie umiem!" Tłumaczę, że jeszcze jest malutka, że to trudne, że pomalutku się nauczy i jakoś ta jej złość mija. Ale ja w tym czasie zamiast jeść śniadanie, to stoję z nią w pokoju i rozmawiam. Lubię z nią rozmawiać, z chęcią ją uczę i tłumaczę zawiłości tego świata, ale jak pewnie same wiecie, rano wyjątkowo szybko czas leci! I nagle nie wiadomo kiedy, zrobiła się godzina o której powinnam wyjść z domu, a ja jeszcze nie wymalowana, w połowie śniadania i z nieumytymi zębami! I potem wszystko robię w pędzie, czasem jeszcze się wracam z auta, bo telefonu nie wzięłam albo portfela! 

I często rano się wkurzam, bo M. wstaje dużo później niż ja, nie musi się malować, układać włosów, wkłada jeansy, t-shirt i bluzę, je śniadanie i wychodzi. Czasem jeszcze z psem wyjdzie z rana, wsiada na rower i jedzie do pracy. I wkurzam się, że ja tak nie mogę. Bo przecież dziecko trzeba ubrać, przypilnować żeby zjadło śniadanie, posprzątać w kuchni po jedzeniu (nie lubię zostawiać okruchów i brudnego stołu w kuchni), ech... wrr.. Dlaczego my, kobitki mamy ciągle pod górkę? Żeby chociaż faceci też musieli się malować, to już by mi było lżej na duszy ;P
Potem lecę do pracy, wracam, jem obiad w między czasie rozmawiając z Polą/ czytając jej książeczkę / wysłuchując opowieści jak minął jej dzień/ albo odpowiadając na jej wołanie o pomoc przy puzzlach, że 'tylko zjem, umyję ręce i zaraz jej pomogę'. Potem lecę do jej pokoju, układamy razem, w między czasie wpadam do łazienki nastawić pranie, robię sobie kawę, pies mi szczeka, że głodny, Pola woła o picie, telefon dzwoni i .. próbuję się sklonować, aby móc to wszystko ogarnąć i ze wszystkim zdążyć i potem jak już mała śpi, to siadam o 20, 21 na chwilę na kanapie z herbatą, i jak tak siądę, to czasem już nie mam siły wstać, żeby jeszcze coś zrobić! A tu zmywarka pika, że już wyprała mi naczynia, więc wypadałoby ją otworzyć i odparować, stos za małych ubranek po Poli czeka na wystawienie na allegro, no i zupę nastawioną w kuchni na jutro trzeba by doprawić i przypilnować. I tak mi leci dzień za dniem, czasem się łapię na tym, że obiecałam sobie poleżeć w niedzielę wieczorem w wannie, zrelaksować się i zrobić sobie maseczkę na twarzy, a tu niedziela minęła i.. jak to możliwe, że już piątek i 'ta' niedziela już dawno minęła? 
Tak, wiem, kobieta w domu ma mnóstwo obowiązków. Jest żoną, gospodynią, mamą. Praca pracą, a w domu każdej kobiety czeka na nią drugi etat. Lubię sprzątać - nawet śmiało mogę powiedzieć, że czasem się przy tym relaksuję. Lubię gotować, lubię spędzać czas z Polą rysując, układając puzzle, czytając jej bajki. Ale czasem tak sobie myślę, że chciałabym móc zaszyć się gdzieś, tak na 1 dzień. I nie musieć robić nic.. :)
Po prostu nic.. 

W każdym bądź razie odbiegłam od tematu usg.. No więc pani doktor nas baardzo zaskoczyła. Na dzień dobry pokazała małej sprzęt do usg, pokazała czym ją będzie po brzuszku dotykać, pozwoliła jej dotknąć końcówkę sondy, żeby Pola sprawdziła, że jest gładka. Potem cały czas do niej i do nas mówiła, objaśniała co widać na monitorze - a nasz Bączek leżał sobie grzecznie trzymając mnie za rękę i słuchając.
Pola była naprawdę bardzo dzielna :) Tylko jak już wsiedliśmy do auta to smutnym głosem powiedziała, że nie dostała od pani żadnych naklejek, a przecież była dzielnym pacjentem i powinna dostać.. Fakt, do tej pory pediatra zawsze jej dawała nalepki. A ja nawet nie pomyślałam, żeby zapytać lekarki, czy ma coś dla wzorowych pacjentów.. Skupiłam się bardziej na tym, co lekarka mówiła, a mówiła, że nie widzi żadnej nieprawidłowości u małej, że według niej w brzuszku wszystko jest w porządku. A to było dla nas najważniejsze. 

Dziś rano Poli znowu udało się zrobić kupkę do nocnika, więc po cichu liczę, że może w końcu się jej unormuje wypróżnianie? 

A na Dzień Mamy dostałam od mojej córci piękną laurkę, którą pomagała jej zrobić niania. Do tego mnóstwo całusków i jak to mówi Pola 'ukochań', czyli uścisków :) Mąż niestety tego dnia trochę nawalił. Myślałam, że choć w tym dniu będę to ja będę mogła pospać sobie dłużej,a nie on, ale mąż poszedł dzień wcześniej oglądać z kumplami mecz i wrócił na miękkich nogach.. Czego efektem było nocne jego chrapanie, lekki kac i spanie do południa. Ale zrehabilitował się popołudniu, bo pojechaliśmy na kawkę i ciach do kawiarni, obok której jest plac zabaw dla dzieci. I podczas gdy ja delektowałam się ciachem, on stawiał z małą babki i organizował jej zabawę..

A przed nami wizyta znajomych na cały długi weekend- mamy w planie zabrać dzieciaki do Parku Rozrywki w Chorzowie albo do Parku Dinozaurów w Zatorze.. Oby tylko pogoda nam dopisała, choć szczerze to co się dzieje za oknem nie napawa optymizmem :/