Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 31 lipca 2012

Trochę o świeżym wiejskim powietrzu oraz teściowie nie są tacy źli

Wróciliśmy z długiego weekendu spędzonego w rodzinnych stronach męża! Przed wyjazdem powiedziałam sobie, że wchodząc do domu teściów wezmę głęboki wdech, uśmiech na twarz i do wszystkiego będę podchodzić z poczuciem humoru, zwłaszcza do głupich tekstów teściowej. No i dzięki temu obyło się bez nerwów, a i teściowa o dziwo tym razem nie zabłysła żadną mądrością :) Śmiać mi się tylko trochę chciało, bo jest dokładnie tak jak mówi M. - teściowa nie ważne co mówiła chwilę wcześniej, wystarczy jak siostra M. powie coś, teściowa zaraz powtarza jej słowa, nie bacząc na to, że przed chwilą mówiła coś przeciwnego! Pamiętam jak z rok temu byliśmy u nich chyba na Wielkanoc. Pola siedziała na podłodze i bawiła się z siostrzeńcem M (starszym o miesiąc). I dziadki stwierdziły, że oni się tak ładnie bawią, że mogliby iść do żłobka (jakby umiejętność zabawy była tego wyznacznikiem....). Bo przecież M. i jego siostra poszli do żłobka jak mieli parę miesięcy. Ja na to, że nie mamy ciśnienia i potrzeby, żeby małą oddawać pod opiekę pań przedszkolanek, na co teściowie swoje, że 'przecież tak ładnie się bawią, że mogli by już pójść do żłobka"... A podczas minionego weekendu teściowa zapytała mnie o przedszkole. Powiedziałam, że Pola pójdzie, ale za rok, jak będzie mieć 3 latka, bo uważam, że teraz to za wcześnie. Na co ona, że "siostra M. też tak twierdzi. Dzieci są jeszcze za małe. Nie ma co ich dawać do przedszkola".: Miałam jej powiedzieć, że rok temu mówiła co innego, ale znając ją wyparła by się wszystkiego... 

Dziadki mogły w końcu przekonać się jak Pola ładnie mówi. Bo 2 tygodnie temu, gdy odwiedzili nas z okazji Poli Kinder Balu to przesiedzieli cały dzień przy stoliku z moim tatą (lub latając po okolicznych sklepach - to babcia) i na temat wnuczki nie dowiedzieli się nic. No chyba, że od mojego taty. Byli w szoku jak ona pięknie mówi, jak śpiewa piosenki (dalej hitem jest 'Sto lat', "Jedzie pociąg z daleka" i doszło do tego "Kółko graniaste"). Starszy o miesiąc kuzyn Bączka mówi tylko podstawowe słowa typu 'mama/tata', a biegając za nią wołał "Dzidzia!" na co Pola odpowiadała "Nie dzidzia, jestem Pola!" 
A ja się w duchu cieszyłam, bo do tej pory często babcia porównywała ich mówiąc, że mały umie to, czy tamto, że robi to czy tamto, dając do zrozumienia, że Pola tego nie umie, a umiała, tylko babcia o tym nie wiedziała, a mała nie jest dzieckiem, które na zawołanie będzie klaskało w dłonie, tańczyło.. Owszem, czasem na zawołanie coś zrobi, ale generalnie tylko wtedy jak czuje się pewnie i nie ma wokół obcych ludzi. A dziadków widuje rzadko, więc zawsze trochę trwa zanim się z nimi 'oswoi'.

Ogólnie z teściami nie było tak źle. Można by się było przyczepić do kilku kwestii, jak np. to, że jak chcieliśmy iść z małą na plac zabaw ok. 19, gdy już było znośnie i termometr nie pokazywał 35st w cieniu, to teściowa stwierdziła, że jest gorąco i ona jest zmęczona (a cały dzień siedziała w domu, podczas gdy my cały dzień biegaliśmy na wsi). Ale ten typ tak ma, że opowiada jak to chodzi na spacery z siostrzeńcem M. itp itd, a jak my przyjeżdżamy to na spacer z nami i Polą wysyłany jest dziadek...

Najważniejszym punktem naszego wyjazdu był wyjazd do prababci M. na wieś. Babcia ma grubo ponad 80 lat, ale jest super sprawna, ruchliwa i słuch ma chyba lepszy od mojego! Ma mały ogródek, w którym ma szklarnię z pomidorkami i grządki z marchewką, pietruszką, cebulą, ogórki, zioła, fasolę, maliny, truskawki - jednym słowem troszkę wszystkiego. W polu i przy zwierzętach pracują jej synowie, bo ona sama nie ma już na to sił, czemu się chyba nikt nie dziwi. I tak mam dla niej wielki szacunek, że w tym wieku tak świetnie się trzyma! I że jej się CHCE! 
U prababci były krowy, kury, kogut i króliki. Pola była w siódmym niebie! Pola goniła kury i koguta i powtarzała jak mantrę: "Pola goni kurki! Pola ukocha kurki!" Kurki niestety nie dały się ani złapać, ani ukochać. Kogut też nie był łatwym celem. Króliki za to siedziały w klatkach i można je było karmić koniczyną i trawą prawie non stop, bo jak to powiedziała ciocia "One nigdy nie mają dość!" Była też jazda na traktorze - Pola na kolanach taty, a potem mamy trzymała ster i kierowała. Było koszenie kosą trawy dla królików, jednym słowem i mała i my, każdy miał jakieś atrakcje :) I miałam nieodparte wrażenie, że i my jesteśmy atrakcją dla rodziny - co chwilę ktoś nas wołał i pytał: "A widzieliście młodego byczka? Nie, to chodźcie, pokażę Wam!/ A karmiliście już króliki? Nie, to chodźcie!/ A widzieliście babci szklarnię? Nie, to Wam pokażę!" Miałam wrażenie, że wszyscy rywalizują w tym, kto nam więcej 'wsi' pokaże :)
Wyjechaliśmy zaopatrzeni w wiejskie jaja, ogórki i fasolkę z babcinej grządki. Powdychaliśmy trochę innego powietrza niż to 'miastowe' i wróciliśmy do Warszawy. 

Pola miała tyle wrażeń w ciągu tych 3 dni, że gdy wracaliśmy w niedzielę do domu, to jak nigdy - zasnęła zaraz po wyjeździe z Warszawy i spała ponad 3 godziny! Nie musieliśmy robić żadnego postoju po drodze i dojechaliśmy chyba w rekordowym czasie do Krakowa :)

A mi ten krótki wypad pokazał tylko jak bardzo potrzeba mi wakacji.. Moje bateryjki już dawno się wyczerpały i potrzebują doładowania. Wszystko robię mechanicznie i potem pół godziny zastanawiam się, czy to zrobiłam czy nie. Nie kumam, słabo kojarzę, słabo myślę, nie dosypiam.. Ach, jeszcze tylko półtorej tygodnia i popędzimy nad morze!!

poniedziałek, 23 lipca 2012

Co się zmieniło 'po ciąży'?

Nie będę się rozpisywać o zmianie harmonogramu dnia, czy wartości w momencie pojawienia się dziecka w domu. Będzie za to o prozaicznych rzeczach jak picie herbaty :) 

Jak wiadomo - w ciąży nie wskazane jest picie tej najzwyklejszej, czarnej. Przerzuciłam (śmy się oboje) na owocową i zieloną. I tak nam zostało :) Piliśmy wszelakie, od Vitax'a przez różne dziwne typu imbir z pomarańczą i teraz już wiemy, że ta najbardziej popularnej marki na L w wersji owocowej jest najmniej owocowa, że inne śmierdzą apteką, a tylko niektóre smakują prawdziwymi owocami!
Teraz czarną w domu mamy, ale głównie dla gości. Albo jak mnie łapie ból gardła, czy katar to sobie robię 'zwykłą' herbatę z miodem i cytrynką. A na co dzień do śniadania serwujemy sobie owocową lub zieloną (może być sama lub z dodatkami).

Kupując kiedyś parówki, masło, sok czy jogurt nie zwracałam większej  uwagi na skład. Odkąd Pola zaczęła jeść z nami posiłki (i nie mam tu na myśli mleka) kupując cokolwiek w sklepie bacznie śledzę, czy dany produkt zawiera cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, wszelakie E, czy inne szkodliwe substancje. Ewidentnie chęć zdrowego żywienia malucha, przełożyła się u nas na zdrowsze żywienie samych siebie.
 A przy okazji eksperymentów kulinarnych i poszerzania diety dziecka odkryłam dynię! O jej smaku pojęcia nie miałam i nigdy gościła w naszej kuchni. A od zeszłego roku wszyscy wcinamy krem dyniowo-imbirowy, obowiązkowo z groszkiem ptysiowym, który kojarzy mi się z dzieciństwem :) 

Chciałoby się żywić dziecko tylko i wyłącznie zdrowymi produktami. Ale nie da rady! Z jednej strony chociażby dlatego, że nie mamy dostępu do warzyw, czy mięsa prosto ze wsi, takich bez hormonów, czy konserwantów. Jedyne co nam pozostaje to nadzieja, że to co kupujemy na targu, jest zdrowsze i lepsze od tego kupionego w markecie. A po drugie - jak w dzisiejszych czasach uchronić dziecko przed wszędobylskimi frytkami, słodyczami, czy lodami? I tu powtórzę za którąś z Was (nie pamiętam na czyim blogu o tym czytałam) - jak to jest, że w większości restauracji w menu w zakładce 'Dla dzieci' najczęściej znajdujemy: Frytki, Smażony kotlet lub Panierowane skrzydełka? No, ewentualnie naleśniki. A czy dziecko nie może zjeść chociażby makaronu spaghetti? Albo ziemniaków, czy ryżu zamiast frytek? A gdzie w ogóle jakaś surówka do tego??  Ech, żywienie dzieci to temat rzeka i na pewno go poruszę nie raz i nie dwa..
Nasza Pola jadła frytki chyba tylko raz i jakoś się nimi nie zachwyciła. Ale wiem, że jak pójdzie do szkoły, czy przedszkola i nasłucha się od innych dzieci o zestawach dla dzieci prosto z  McDonald'a, zostanie poczęstowana chipsami, czy lizakiem - nie uchronimy jej od tego! Póki możemy, to trzymamy ją od tego z daleka.. Ale zdaję sobie sprawę, że tak jak kiedyś przyjdzie pewnie taki moment, że Pola napije się piwa, czy zapali papierosa, tak i przyjdzie moment, że zje chipsa, czy ohydnego Big Mac'a..

Kolejna zmiana w naszym życiu - mój mąż. Kiedyś, żeby go wyciągnąć w weekend z domu na spacer potrzebowałam czołgu i naprawdę mocnych argumentów! Spacerowanie było dla niego nudne, chodzenie po sklepach także, najlepiej siedzieć przed tv albo przed komputerem i tyle! Hm, po obejrzeniu kiedyś programu 'Surowi rodzice' już wiem skąd to się bierze i cieszę się, że mój mąż się z tego wyleczył :) Nie wiem do końca co się stało, że mu się odmieniło. Zresztą nie ważne co było powodem, ważne, że teraz sam szuka nam atrakcji na weekend i nie chce siedzieć w domu :) Nagle spacerowanie jest fajne, nawet wypicie kawy, czy piwa w parkowej kawiarni jest ciekawsze niż w domu - a jeszcze 2 lata temu, wszystko to było 'bez sensu i nudne'. 

No i cóż, chyba najmniej fajna opcja po ciąży - moje piersi. Zmalały z rozmiaru 75DD do 70D. Ja się cieszę, bo zawsze miałam kompleks dużych cycków i problem z kupieniem dobrego biustonosza. Mąż za to cierpi i każe mi wcinać batony tudzież ciastka, czy inne słodycze, żebym przytyła. Tyle, że mi zawsze w pierwszej kolejności jak waga szła w górę rósł brzuch, potem tyłek, a cycki ..? Hm, jakoś wtedy były zawsze na samym końcu! :)

Na weekend wybieramy się do Warszawy, odwiedzić babcię M., która kończy 85 lat i której nie widzieliśmy ponad rok i znajomych, którzy się rozwodzą. Chcemy ich trochę wesprzeć i spędzić z nimi trochę czasu. Oczywiście przy okazji czeka nas spędzenie czasu z teściami.. Zobaczymy jak to będzie, czy babcia znowu będzie robiła Poli sesję zdjęciową do pochwalenia się przed koleżankami, czy chociaż chwilę z nią porozmawia albo pójdzie z nami na plac zabaw? .. 
Zobaczymy..

środa, 18 lipca 2012

O zajęciach poza domowych

Rok szkolny się skończył i skończyły się nasze zajęcia dla maluszków.. Szkoda mi było. I tej odskoczni dla mnie od pracy i codzienności - bo na zajęciach człowiek przez chwilę mógł się poczuć jak taki mały szkrabek :) i kontaktu z dziećmi dla Poli. Pogrzebałam więc w sieci i znalazłam! Wakacyjne zajęcia w Kreatywce! Minusem na dzień dobry było to, że trzeba było wykupić karnet na 1, 3 lub 5 zajęć i zapłacić trzeba było z góry. Nie było możliwości (tak jak na wcześniejszych zajęciach) przyjść, zobaczyć i jeśli się podoba to płacimy, jeśli nie to dziękujemy. Zdecydowaliśmy się więc wziąść karnet na 3 zajęcia (pojedyncze zajęcia są najdroższe, potem im większy karnet, tym cena za 1 zajęcia mniejsza). 

Na pierwszych zajęciach była 5tka dzieci, z czego troje było po raz pierwszy. Co zabawne, wśród tej piątki były dwie Pole :) Zajęcia trwają 60 minut z małą przerwą. Prowadzi je dziewczyna z naprawdę świetnym podejściem do dzieci! Uśmiechnięta od ucha do ucha, buzia jej się nie zamykała, non stop do dzieci mówiła, a na koniec w ramach niespodzianki - wyjęła skrzypce i zagrała. Pola tak szeroko otworzyła buźkę ze zdumienia, że aż śmiać mi się chciało :) Do tej pory znała skrzypce jedynie z piosenki o Muzykantach. Na zajęciach, na które chodziłyśmy w pierwszym półroczu minionego roku szkolnego pani często im ją puszczała i rękami naśladowała ruchy wykonywane przy grze na flecie, pianinie, skrzypcach, czy bębenku. Więc nasz Bączek wiedział, że jak na skrzypcach robi się 'dylu dylu', ale nigdy ich naprawdę nie widział! Była to dla niej taka niespodzianka, że potem przez 2 dni chodziło i opowiadała wszystkim, że 'pani gjała na sksypeckach'. W ogóle zabawy były zupełnie inne niż na wcześniejszych zajęciach. Do tego prawie cały czas w tle leciała muzyka poważna! Pani śpiewała dzieciom piosenki o częściach ciała, potem każdemu dała gumowe ringo mówiąc, że to jest kierownica, po czym dzieci usiadły mamom na kolanach i bawiliśmy się w rajdy samochodowe :) Był też tor przeszkód z poduszek, zabawa z drewnianymi żabkami, ćwiczenia na zapamiętanie kolorów, tańce.. Było naprawdę super! A Pola? Wierzcie lub nie, ale choć byłyśmy na tych zajęciach po raz pierwszy, i choć żadna zabawa czy ćwiczenie nie było nam znane, to moja słodka córcia, najwspanialsza na świecie JAKO JEDYNA brała CZYNNY udział we wszystkim co się działo. Byłam z niej naprawdę dumna jak paw! A sam fakt, że tak pięknie się angażowała we wszystkie zabawy świadczy chyba o tym, że jej się podobało :)

Jak po raz pierwszy szłyśmy na zajęcia dla maluszków rok temu to tak sobie myślałam, że pójdziemy i zobaczymy jak to wygląda. Było fajnie, więc chodziłyśmy, głównie po to, żeby Pola miała kontakt z dziećmi w swoim wieku, bo jeśli chodzi o jej aktywność, czy uczestnictwo w zabawach to raczej średnio ją to interesowało :) Były i owszem lepsze dni, ale z reguły wolała biegać po sali, niż robić to, co akurat pani wymyśliła. Ale zajęcia się skończyły, a Pola nagle w domu zaczęła recytować wierszyki albo śpiewać piosenki z zajęć!
Rozmawiałam kiedyś po zajęciach z dziewczyną, która je prowadziła. Powiedziała mi, że prowadzi podobne zajęcia w żłobku i była załamana, bo dzieci w ogóle w nich nie uczestniczyły, nie były aktywne itp. I zgadała się kiedyś z paniami przedszkolankami, które powiedziały jej, że PO zajęciach niektóre dzieci w żłobku śpiewały sobie piosenki właśnie z zajęć! I żeby się nie przejmowała, bo najwidoczniej dzieci jednak 'uczestniczą' :) Teraz sama mogę to potwierdzić.

I wiecie co? Fajnie jest widzieć jak nasz maluszek sobie śpiewa pod nosem piosenkę o pociągu, albo o muzykantach, jak tańczy kręcąc się wesoło w kółeczko, jak ostrożnie idzie po torze zrobionym z kolorowych poduszek.. Tylko łezka mi się w oku w pewnym momencie zakręciła, bo pomyślałam sobie, że jak mała pójdzie do przedszkola to już nie będę świadkiem podobnych akcji....  :/ Ale do tego mamy jeszcze rok! :)


piątek, 13 lipca 2012

Śpiewanie i historie z życia wzięte

Nasza córcia jak nic będzie piosenkarką! :) Scenki z życia wzięte: Poszłyśmy do sklepu po bułeczki. Stoimy w kolejce do kasy. Ja trzymam koszyk, Polisława stoi obok trzymając w jednej ręce bułkę, a drugą ręką trzymając mnie za spodnie. Rozgląda się wkoło po czym nagle ni z gruszki ni z pietruszki wybucha na cały sklep gromkim: "ŚTOOOOO LAT, ŚTOOOOO LAT! NIECH ZIJE ZIJE NAAAAM! ŚTOOOO LAT, ŚTOOOOO LAT, NIECH ZIJE ZIJE NAAAM!" I pewnie śpiewałaby dłużej, gdyby nie starsza pani stojąca przed nami. Odwróciła się do nas z uśmiechem i powiedziała: "Ale Ty dziewczynko pięknie śpiewasz!" No i mi się dziecko speszyło. I buzię zamknęło :))

"Śto lat" stało się ulubionym hitem Bączka. Śpiewa w najmniej oczekiwanych momentach, czym wywołuje czasem salwy śmiechu w miejscach publicznych. Jej nowym hasłem stało się też słowo "Ratunkuuuu!", które kiedyś usłyszała ode mnie. Siedziałyśmy w łazience i mała robiła kupkę. A musicie wiedzieć, że Polisława lubi sobie posiedzieć na nocniczku (to chyba po tatusiu, który na tronie potrafi siedzieć i pół godziny). I czasem jak już zrobi kupkę, a nie chce z nocniczka wstać, to łazienka zamienia się w strefę skażenia :) Kiedyś tak z nią siedzę i siedzę i proszę, żeby wstała,to chociaż wyrzucimy zawartość nocnika do kibelka, a ona sobie posiedzi dalej. Ale nie, ona nie wstanie. No więc wołam męża: "Ratunku! Maska tlenowa potrzebna!" no i mała zapamiętała sobie owe "Ratunku!"
Byliśmy ostatnio w galerii handlowej na zakupach. Jesteśmy w drogerii, M. poszedł szukać sobie żelu pod prysznic, a mi Pola zaczęła uciekać (to jej ulubione zajęcie ostatnio - ucieka wołając "Mamusiu! Goń Polusię!"). Ona biegnie, ja za nią, ta woła "Ratunkuuuu!", a ludzie patrzą i pewnie myślą sobie "Biedne dziecko, pewnie matka je bije .." :)

A że nasza Polcia jest mądrym dzieckiem, przekonujemy się codziennie :) Dziś poszłyśmy do cukierni po ciastko do popołudniowej kawy. Otworzyli niedaleko nas nową piekarnio-cukiernię i w ramach promocji na wejściu pani częstowała takimi malutkimi ciasteczkami. Pola wzięła sobie jedno, ja za to kupiłam sobie kremówkę i chleb do domu. Wracamy. Pytam małej: "Dasz mi spróbować Twojego ciacha?" "Nieee. Mamusiu masz swoje!"

Przy tym wszystkim z coraz większym podziwem odkrywam jak wspaniałą pamięć mają dzieci! Pola potrafi po 2 tygodniach pamiętać jeszcze o jakimś wydarzeniu, nic nie umknie jej uwagi, a jej sokoli wzrok wypatrzy na niebie samolot, zanim ja go dojrzę, ptaszka na drzewie zanim ja go zobaczę i taksówkę na ulicy stojącą kilometr od nas! 

Śmiejemy się z M., że jak czegoś nie możemy znaleźć to trzeba zapytać Polę gdzie to jest - ona na pewno znajdzie! :)

środa, 11 lipca 2012

Wakacje - z dzieckiem czy bez?

Czy miałyście kiedyś taki dylemat jak ten w temacie? Ja NIGDY i NIGDY by mi takie pytanie do głowy nie przyszło, gdyby nie rodzina mojego męża.. Tak, tak, znowu będzie o nich :) Ale tylko i wyłącznie dlatego, że jestem oburzona i zszokowana zachowaniem jego siostry. Siostra mojego M. (jak to mąż twierdzi - odbicie mamy) urodziła miesiąc przede mną synka Olka. Teściowa na urodzinach Polisławy zasiadając za stolikiem w oczekiwaniu na kawę powiedziała, że ona teraz spędziła 8 dni z wnukiem, a na moje pytanie - Jak to 8 dni? Odpowiedziała: "A bo jego rodzice przecież wyjechali w podróż poślubną. Do WŁOCH!" (siostra M. jak to się zdarza - wpadła z dzieckiem, ślubu w ciąży nie chciała, więc pobrali się jak mały miał rok) Powiedziane to było z wielką dumą - nie wiem o co chodziło bardziej, o te 8 dni z wnukiem, czy o Włochy (jakby to była wycieczka na Marsa). Mnie zatkało! Wyjechać bez dziecka? .. W głowie mi się to nie mieści! Mąż za to stwierdził, że u niego w domu tak było, więc jego to nie dziwi. Tym bardziej, że siostra przejęła sposób wychowania synka po mamie. 
Czy dziecko to zabawka? Zwierzątko do hodowania w domu, które jak się znudzi to podrzuca się babci - niech teraz ona się pomęczy? 
No przecież jakbym miała jechać bez dziecka, to równie dobrze mogłabym pojechać bez męża, bo dziecko to taki sam członek rodziny jak mąż/żona! W życiu bym na takich wakacjach nie odpoczęła, po pierwszym dniu spakowałabym się i wróciła do domu, DO DZIECKA! Tęskniłabym, martwiłabym się, non stop zastanawiała się, czy jest przewinięte, czy dobrze ubrane, co teraz robi, czy nie płacze za mną? I po co te stresy - dla obu stron? No po co? W życiu tego nie pojmę! I nie omieszkałam skomentować słów teściowej krótko, acz treściwie: "Pojechali bez dziecka?? Jestem w szoku!" I nie wiem, czy to po tych słowach, czy może dlatego że nie skakałam koło niej i nie zabawiałam non stop, ale teściowa ewidentnie strzeliła na mnie focha ;P 


poniedziałek, 9 lipca 2012

Pourodzinowa recenzja

Weekend minął nam pod znakiem urodzin naszego Bączka. Co prawda te prawdziwe miała 2 tygodnie temu, ale dopiero teraz mogliśmy jej zorganizować prawdziwy Kinder Bal, bo czekaliśmy aż znajomi wrócą z wakacji i w większym gronie będziemy mogli zaśpiewać Poli 'Sto lat!". Jedni znajomi przyjechali do nas już w piątek wieczorem (i zostali do niedzieli), a reszta dojechała w sobotę przed południem na przyjęcie i też została do niedzieli. Ponieważ gości miało być ok. 25 osób postanowiliśmy zarezerwować miejsce w jednej z kawiarni z miejscem zabaw dla dzieci, bo nie pomieścilibyśmy wszystkich w mieszkaniu. Mieliśmy 2 typy - jedna kawiarnia na świeżym powietrzu, z dużym placem zabaw i druga kawiarnia, w centrum miasta, w podwórku starej kamienicy. Wybór padł na tą drugą opcję z kilku względów. Do pierwszego miejsca nie można było przynieść własnego torta, trzeba go było zamówić u nich, a nie mieli w repertuarze nic specjalnego dla dzieci. A Polisława zażyczyła sobie torcik z Kubusiem Puchatkiem :) Więc padło na drugą kawiarnię, której niewątpliwym atutem było to, że mieściła się w środku kamienicy i nie było zagrożenia, że któreś z dzieci wybiegnie nagle na zewnątrz i wpadnie prosto na ulicę. Poza tym kawiarnia miała też mały ogródek, z piaskownicą, namiocikiem i ławeczkami, więc przy ładnej pogodzie można było zasiąść na świeżym powietrzu, a gdyby padało, można było schować się do środka. Na szczęście pogoda dopisała, aż za bardzo :) Było ciepło, słonecznie, dzieciaki się wyszalały! Koło namiotu pani właścicielka postawiła ulubioną Poli zabawkę - konika do chuśtania się, przy drzwiach zamontowała maszynę puszczającą bańki i dzieciaki miały raj na ziemi :) Pola nawet nie była zainteresowana prezentami, odkładała je w kąt i biegła się bawić :) 

Do tego moja siostra przywiozła farbki do malowania buzi i wszystkie dzieciaki wymalowała w kotki/ tygryski i co tam kto chciał, więc mieli dodatkową atrakcję :)

Gdy tort wjechał na stół to Polcia musiała kilka razy zdmuchnąć świeczki zanim pozwoliła "Kubusia pokroić". A po niej oczywiście przynajmniej raz świeczki musiały zdmuchnąć wszystkie maluchy :) 
Ponieważ przyjechali też moi teściowie, więc pojechaliśmy po Kinder Balu z nimi i ze znajomymi na obiad do niedawno odkrytej przez nas restauracji z dużym ogrodem, gdzie dzieci mogły biegać do woli. Ale największym atutem i największą atrakcją była trampolina do skakania, która stała pod drzewem! Do tego obok stał dmuchany zamek, była też piaskownica, więc dzieciaki miały zajęcie, a my mogliśmy spokojnie zjeść obiad. Polisława z trampoliny zejść w ogóle nie chciała, choć po kilku minutach skakania była cała spocona i mokra. Ja nie wiem, ale z niej chyba jakaś akrobatka będzie :) 

Wszystko się udało, goście dojechali, tort się udał, obiad też. Teściowa jak zwykle podniosła mi trochę ciśnienie, ale powtarzałam sobie w głowie, że najlepiej będzie to olać i tyle. 
Wnuczki nie widziała od Wielkanocy. Na Kinder Balu przywitała się z nią, zrobiła jej sesję zdjęciową i to by było na tyle. Ani z nią nie porozmawiała, ani jakoś za specjalnie się z nią nie bawiła, generalnie siedziała przy stole, piła kawę albo paliła z boku pety. A jak się raz zapytałam męża gdzie jego mama, bo chciałam sprawdzić, czy nie chcą czegoś do picia - to się dowiedziałam, że poleciała oglądać ciuchy do pobliskich sklepów! No ręce mi opadły! Tu niby się rozczula nad Polą i jej mówi przy powitaniu:"Moja kochana wnusia, ale się babcia za Tobą stęskniła itp itd", a potem zamiast spędzić z wnuczką trochę czasu, to woli iść na shopping! A tak naprawdę to przez cały ten dzień więcej czasu poświęciła mojemu małemu bratu, niż swojej wnuczce.. Przykre to trochę i wkurzające, bo w gadce babcia jest mocna i opowiada jak to strasznie wnusię kocha i za nią tęskni, a potem ją olewa na całej linii! Nawet nie zapytała się nas nic o jej rozwój, nie miała Pola również okazji aby popisać się przed babcią jak pięknie śpiewa 'Sto lat!' albo piosenkę o Lajkoniku.. Babcia tylko zrobiła wnuczce serię zdjęć, po to chyba, żeby móc się koleżankom pochwalić i tyle. A przy tym wkurzyła mnie, bo Pola bawiła się w piaskownicy, ja kucałam obok i Bączek pokazywał mi jakie piękne robi baby z piasku. Babcia nagle podeszła z aparatem do nas i mówi do mnie: "Matka! Posuń się, bo chcę wnuczce zrobić zdjęcie!" Kurna, jaka "Matka??" U nas w rodzinie nie ma 'matki', ani 'ojca'. U nas jest 'mamusia' i 'tatuś', albo po prostu 'mama' i 'tata'. Pola NIGDY nie usłyszała od nas słowa 'matka', czy 'ojciec'. Dla mnie oba te zwroty mają bardzo negatywny wydźwięk i kojarzą się z laniem w tyłek i surowym wychowaniem. A my wychowujemy Polę zupełnie inaczej! I nie zamierzam przekonywać ją do tego, że 'tatuś' to 'ojciec'. Tatuś to tatuś! 

Nie odezwałam się, bo jakbym to zrobiła, to pewnie nie byłyby to miłe słowa dla teściowej, a obiecałam M. że będę dla jego rodziców miła i nie będę komentowała ich zachowania, żeby nie zaogniać sytuacji i psuć Poli urodzin. Ale to nie wszystko, co pokazała teściowa. W którymś momencie poprosiłam koleżankę, żeby zrobiła zdjęcie naszej trójce: mi, M. i małej, bo tak naprawdę jedyne zdjęcie w trójkę jakie mamy to z chrztu małej. Wstyd! :) Teściowa jak to zobaczyła, to pobiegła po swój aparat i jak tylko zakończyliśmy 'sesję rodzinną', to powiedziała M. żeby wziął małą na ręce i że ona IM zrobi zdjęcie. Mnie już nie. Mnie olała :) Obok nas stała niania Poli i jak to usłyszała to zrobiła zdziwiona minę, bo cała ta sytuacja wyglądała dziwnie. Pstryknęła teściowa kilka fotek, poczekałam, po czym podeszłam do męża i córci i mówię do teściowej, że jak rodzinka to rodzinka i niech TERAZ robi zdjęcia :) Mina jej wskazywała, że nie jest tym zbytnio zachwycona, ale co miała zrobić..

Ale najważniejsze, że urodziny się udały! Goście dopisali, wszyscy przyjezdni dojechali, no i spędziliśmy miło czas ze znajomymi, z którymi dawno się nie widzieliśmy, bo nie mieszkają w Krakowie. W niedzielę pojechaliśmy jeszcze z dzieciakami do 'Kulkowa', gdzie Polisława się wyskakała w 'basenie z piłeczkami' - przez bite 45 minut uśmiech nie schodził jej z buźki i naprawdę nie mogłam od niej oderwać oczu :) Całą sobą pokazywała, że jest szczęśliwa i emanowała z niej taka radość, że wystarczyło na nią popatrzeć, a od razu się człowiekowi gęba śmiała :)



wtorek, 3 lipca 2012

Muzyczne talenta

Nasz Bączek chyba odziedziczył zdolności muzyczne po tatusiu :) Od małego, a w zasadzie jeszcze jak byłam w ciąży - puszczaliśmy jej muzykę. Ostatnio kupiliśmy jej zestaw 3 płyt:


Jedna z nich to Kołysanki, a dwie pozostałe - dziecięce 'przeboje' :) Ale żadne tam Fasolki, czy Majka Jeżowska (do których nic nie mam - też je mamy :). Słuchamy więc teraz "Mam chusteczkę haftowaną", "Karuzela", "Mariackie hejnały", "Idzie zuch" i mnóstwo innych, przedszkolnych hitów :) 

I tak oto parę dni temu wchodzę do jej pokoju, a tam bączek bawi się i nuci sobie pod nosem "Lajkoniku laj laj, popses cały kjaj (kraj), kjaj, Lajkoniku laj laj popses cały kjaj!"  Oprócz tego co jakiś czas spod jej noska słychać "Sto lat, sto lat, niech zyje zyje nam!"

Jak za 20 lat usłyszycie o nowej muzycznej gwieździe rodem z Krakowa - to będzie na mur beton nasza Pola! Do tego często i tańce dochodzą, więc jak nic - rośnie nam GWIAZDA! :)

A swoją drogą - wspomniany zestaw płyt polecam gorąco! :)


poniedziałek, 2 lipca 2012

Równi, równiejsi i cwansi

Powiedzcie mi, bo ja nie mogę tego pojąć? Jak NORMALNY człowiek może zaparkować pod galerią (bo na ulicy to się rzadziej zdarza, tu chyba strach przed Strażą Miejską, blokadą czy mandatem ISTNIEJE), czy innym dużym kompleksem na miejscu dla inwalidy lub dla rodzin z dzieckiem, wyjść z samochodu jak by się nic nie stało i spokojnie udać się na zakupy?? Ile razy podjeżdżam pod IKEĘ, to zawsze patrzę, czy na miejscach przeznaczonych dla rodzin z dzieckiem (czytaj: potrzebujących szeroko otworzyć drzwi, aby wyjąć dziecko z fotelikiem lub bez fotelika z auta), zaglądam do każdego auta i z reguły co drugie auto, a czasem i więcej - nie ma w środku żadnego fotelika tudzież naklejki informującej, że dziecko jest w środku. Nie raz byłam świadkiem jak ktoś podjechał na takie miejsce, wysiadł i poszedł w stronę wejścia do galerii handlowej, czy innego sklepu. JAKBY NIGDY NIC. JAKBY TO BYŁO NORMALNE! Dlaczego za to nie ma kar, a co jedynie jakieś naklejki niezmywalne na tylną szybę naklejane chyba i tak raz na ruski rok?!

Kiedyś czekałam na parkingu na wolne miejsce. Akurat facet wyjeżdżał, więc zatrzymałam i zrobiłam mu miejsce, żeby mógł spokojnie wymanewrować i wyjechać w tę stronę, w którą chciał. Miałam włączony kierunkowskaz jakby kto pytał. I co? I z przeciwnej strony podjechał jakiś burak vanem i zajeżdżając wyjeżdżającemu facetowi drogę wpierdzielił się na jego/moje miejsce! Podjechałam, otworzyłam okno i mówię: "Trochę kultury! Jakby Pan nie widziała, to miałam włączony kierunkowskaz, że chcę tu wjechać, jak gość wyjedzie!" I co usłyszałam: "Wal się!" Wmurowało mnie i to nie tylko z racji odpowiedzi, ale z faktu, że z auta w tym momencie wyskoczyło dwoje dzieci w wieku mniej więcej 6-9 lat... Wspaniały przykład wspaniałego zachowania się! Idealny wzór do naśladowania! Nic, tylko w pysk dać! 

Obok przy samochodzie stała laska z gościem i palili papierosy. Widzieli całą akcję i skomentowali jedynie jednym słowem: "Życie!" A ja na to, że "To nie życie, to chamstwo i buractwo!" A w duchu pomyślałam sobie, że mam nadzieję, że im ktoś sprzątnie w sklepie ostatni wózek, koszyk, wykupi ostatnią parę spodni, butów, czy czegokolwiek po co przyjechali!