Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

piątek, 28 września 2012

Zmiany, zmiany i urodzinowe pomysły

Wiele się działo i ciągle się dzieje. Ale brak czasu i obecność M. w domu patrzącego mi w monitor nie sprzyjały pisaniu. Ale dziś mąż 'w terenie', więc mogę wreszcie podzielić się tym co u nas :)

Zachorował nam pies. Przez kilka dni był bez życia. W końcu dostał zastrzyk na obniżenie gorączki, bo okazało się, że ma 39,5 st. i jakby ręką odjął! Pies wyzdrowiał, mnie dopadło! A raczej moje oczy... Pierwsza diagnoza okulistki: zapalenie spojówek. Po tygodniu leczenia oczy nadal mnie szczypały i były czerwone jak pomidory, więc poszłam do innego specjalisty. Tym razem lekarka załamała ręce i postawiła nową diagnozę: bardzo zaawansowany stan zapalenia rogówki, pogłębiony przez stosowanie wysuszających kropel do oczu poleconych przez panią doktor nr 1. I takich to mamy wspaniałych lekarzy! Nic, tylko powystrzelać!
 Leczę się od tygodnia, przede mną jeszcze 2 tygodnia zakrapiania oczu. 3-tygodniowa kuracja! Pięknie! ... 

W między czasie zachorowało nam dziecię, choć słowo 'zachorowało' jest chyba na wysort. Dostała strasznego kataru - śpiki miała do kolan, a po 2 dniach pojawił się też suchy kaszel. Poszłyśmy więc do pediatry, bo o ile katar po 2 dniach prawie zniknął, to kaszel był niepokojący. Mała w nocy dostawała ataków, aż ją 'zatykało'. U pediatry okazało się, że każde dziecko czekające w kolejce ma dokładnie takie same objawy plus niewielka gorączka lub stan podgorączkowy w kilku przypadkach. Pola dostała 3 syropy, tantum verde do psikania do gardła i żel do nosa na katar. Wszystko bez recepty. Wszystko za prawie 80zł. Cóż, nie od dziś wiadomo, że najlepiej jest nie chorować. I tyczy się to zarówno kiepskiej fachowości lekarzy (patrz: mój przypadek i konieczność weryfikacji pierwszej diagnozy u drugiego specjalisty, a co za tym idzie konieczność podwójnej zapłaty) i wysokiej ceny leków.... 

Pola przez swoje przeziębienie siedziała 4 dni w domu. Czwartego dnia jej skrywana energia była już na tak wysokim poziomie, że zamiast chodzić po mieszkaniu, córcia zaczęła wszędzie skakać :) A jak piątego dnia wyszła na spacer to jakbyśmy psa ze smyczy spuścili :) 

A ja ostatnio trochę się zmieniłam. W sumie sama nie wiem jak to wyszło. 
Siedzą we mnie dwie sprzeczności. Z jednej strony jestem typem, który woli wszystko zrobić sam. Wynika to trochę z tego, że już nie raz się przekonałam, że sama zrobię coś lepiej, bo inni zrobią to po łebkach albo trzeba ich prosić kilka razy, co jest denerwujące. Wynika to też z tego, że gdy moja mama chorowała to był taki okres, kiedy o wszystko się w domu awanturowała. Chyba chciała przez to wykrzyczeć swoją złość na chorobę. Wracała z pracy i dostawało mi się za zabawki, które rozrzucił po pokoju mój młodszy brat, za to, że tata robiąc sobie kolację nie poskładał w kuchni (i nie ważne, że wcześniej wszystko posprzątałam na błysk). Dlatego od pewnego momentu, aby uniknąć awantur sprzątałam wszystko o co mogła być wojna, a że nie wiedziałam o której mama dokładnie wróci, więc cały czas 'byłam w pogotowiu', aby po zabawie młodego klocki nie zostały na stole, aby po kolacji nie było okruszka na stole.. 
To wszystko przekładało się na to, że dużo obowiązków domowych brałam po prostu na siebie. Mój mąż jak sam twierdzi jest leniwy i sam się do pracy zwłaszcza domowej nie garnie. Cóż, tak go rodzice wychowali. W domu od sprzątania jest baba, a mąż? A mąż wraca z pracy zmęczony i musi odpocząć. Tak jakby kobieta w pracy nic innego nie robiła tylko wypoczywała! Ale odłóżmy temat jego wychowania i zwyczajów w jego domu na inny moment. W każdym bądź razie ja sprzątałam, gotowałam, prałam itp. Początki naszego 'wspólnego mieszkania' nie były łatwe, ale z czasem M. nauczył się, że odkurzacz w rękach faceta to nie grzech, że umycie wanny po sobie to standard, że umycie naczyń nie umniejszy jego 'męskości' itp. Ale jeśli chodzi o ścieranie kurzy - w tym np. z jego biurka - to nadal nie widzi sensu :)
Więc sprzątanie z reguły wyglądało tak, że ja doprowadzałam całą łazienkę do stanu przyzwoitości - myłam wannę, sedes, umywalkę, podłogę, półki, lustro... M. odkurzył całe mieszkanie, wyrzucił śmieci, jak trzeba było to rozwiesił lub zebrał pranie. Ale już czyszczenie kurzy w całym mieszkaniu robiłam ja, kuchnię - szafki, kuchenkę, okap, stół - sprzątałam ja. Pokój małej i naszą sypialnię też ogarniałam ja. Jeśli byliśmy wszyscy wtedy w domu, to szło mi to bardzo opornie, bo Pola przecież musiała 'pomóc mamusi'. Zabierała mi płyn do czyszczenia mebli, siama chciała sprzątać, z czego często był większy bałagan, a ja w połowie miałam już dość! 
M. w tym czasie 'pracował przy komputerze' albo był w pracy. Ale od pewnego czasu udało mi się 'wywalczyć', żeby w sobotę do południa 'nie pracował', tylko zabierał małą na spacer, na plac zabaw albo na zakupy. Ja w tym czasie mogłam spokojnie posprzątać i ugotować obiad. I to wszystko w czasie o połowę krótszym niż przy udziale Poli! Kiedyś sprzątanie mnie odstresowywało. Ale odkąd uczestniczyła w nim córcia, stało się czymś, za czym zupełnie nie przepadałam i co mnie totalnie wyprowadzało z równowagi. 
A teraz? Mała spędza więcej czasu z tatą co od razu się odbiło (i to BARDZO pozytywnie) na jej relacjach z M., mieszkanie w końcu wygląda przyzwoicie, nawet udało mi się ostatnio wyprać wszystkie firanki i zasłony oraz dobrać się do kątów, które sprzątałam wcześniej jedynie przed świętami :) No i nie miałam piany na ustach  od sobotniego poranka ;)

Ciężko mi było się 'przełamać'. Ciężko mi było i jest nadal prosić kogoś o pomoc, o wyręczenie mnie w jakiejś czynności, ale wiem, że mój mąż sam na pewne rzeczy nie wpadnie i jemu trzeba to wyłuszczyć i to DUŻYMI literami. I generalnie nie ma problemu ze zrobieniem tego, czy owego, ale jak sam twierdzi - trzeba mu o tym powiedzieć, bo on zbyt domyślny w temacie domowych obowiązków nie jest. 

Jak wiecie jestem z tych mam, co pracują i Polą opiekuje się w ciągu dnia niania. Mam w związku z tym czasem wyrzuty sumienia, że tak niewiele czasu z córką spędzam.. Bo co to jest? Chwila rano zanim wyjdę do pracy i potem wieczór... Rano to akurat tyle, żeby ją ubrać, zjeść z nią śniadanko, a w między czasie porozmawiać, chwilę się pobawić, może poczytać bajkę. Wieczorem już mamy więcej czasu na wspólne malowanie kredkami, farbami, zabawy ciastoliną, czytanie bajek, spacer, rozmowy.. I czasem mi smutno, że coś zrobiła po raz pierwszy nie przy mnie, tylko przy niani. Ale wiem też, że gdybym nie pracowała tylko zajmowało się domem i dzieckiem to nie czułabym się do końca szczęśliwa. Ja lubię ruch, lubię coś robić, mieć jakieś zajęcie, lubię jak coś się dzieje, lubię pracę z ludźmi, nie lubię monotonii. Wiem, że gdybym nie mogła się w żaden sposób realizować zawodowo to stałabym się zgorzkniałą sknerą i pewnie mąż by mnie zaraz rzucił! :)

W związku z tym, jak pojawiało się hasło wyjścia wieczorem na piwo ze znajomymi, czy na imprezę to z reguły mówiłam M., żeby poszedł sam, bo ja wolałam zostać z Polą. Poza tym w naszym przypadku każde nasze wspólne wyjście wieczorem oznacza konieczność poproszenia niani o przyjście i opiekę nad małą, a niestety nie robi tego za friko.
Ale spotkałam kiedyś koleżankę z liceum, mamę dwóch małych łobuziaków. Wymieniłyśmy się nr telefonu, zdzwoniłyśmy się pewnego pięknego dnia i umówiłyśmy się na wieczorne ploty. Ale dawno tego nie robiłam :) Gadałyśmy ze 3 godziny i nagadać się nie mogłyśmy! Oczywiście temat mężów i dzieci był numerem 1, ale udało nam się też wymienić poglądy na inne tematy. Wróciłam do domu uśmiechnięta, zrelaksowana i z doładowanymi bateryjkami :) Dziecko smacznie spało, mąż czekał w łóżku, mieszkanie nie spłonęło. I pomyślałam sobie, że tak naprawdę życie moje kręci się tym samym torem i stało się sama nie wiem kiedy - monotonne. Praca, dom, praca, dom.. Plus mała odskocznia w postaci weekendowego wypadu za miasto, wyjścia z Polą na zajęcia dla dzieci, spotkania na kawę ze znajomymi poznanymi właśnie na owych zajęciach, od czasu do czasu wypad do Warszawy do znajomych.. Kocham moją Polę nad życie i uwielbiam spędzać z nią czas, ale zrozumiałam (matko, ileż to trwało! :), że jak raz na czas wyjdę wieczorem na piwko z koleżankami to jej się nic nie stanie. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że M. niestety nie jest typem ojca wpatrzonego w swoje dziecko jak w obrazek, poświęcającego mu cały swój wolny czas, bawiącego się cały dzień z dzieckiem na dywanie, czy biegającego z dzieckiem po parku.. No niestety. Jest za to typowym facetem, który nie za bardzo chciał mieć dzieci, nie za bardzo wiedział jak się z małym dzieckiem obchodzić, a jak podrosło to nie za bardzo wiedział jak może się z nim bawić. Dopiero jak Pola stała się dzieckiem, z którym można się skomunikować, które umie wyrazić swoje chęci, umie zbudować coś z klocków, umie trzymać kredkę w ręce itp, dopiero wtedy M. zaczął jakoś bardziej i chętniej spędzać z nią czas. Wcześniej miałam obawy, czy sobie poradzi z nią sam na sam. Teraz wiem, że tak. 
Wiecie, to żadna frajda i relaks wyjść z domu wieczorem 'na miasto' nie mając pewności, czy mąż będzie pamiętał o tym, żeby dziecko wykąpać, że do wieczornego mleka trzeba dosypać łyżkę kaszki itp itd. Teraz, jak wiem, że sobie oboje poradzą mogę iść i się w pełni wyluzować :) 

I tak sobie myślę, że te małe-duże zmiany poprawiły także relacje między mną i M. I mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. I że nie skończymy jak Tommy Lee Jones i Meryl Streep w filmie 'Dwoje do poprawki', na którym byłam ostatnio w kinie z koleżanką :)

A przede mną nie lada wyzwanie - urodziny M.! Jak pamiętacie, mój mąż w moje urodziny zorganizował mi cały dzień. Dzień pod hasłem 'wspomnienie z Tajlandii". Byliśmy więc najpierw w kinie, potem w restauracji tajskiej na obiedzie, a potem zafundował mi masaż tajski! Wszystko było niespodzianką, wszędzie byłam prowadzona i nie miałam bladego pojęcia gdzie idziemy. 
Tym samym poprzeczkę mąż ustawił wysoko. Kombinowałam i kombinowałam jakby jemu zorganizować urodziny i w końcu wymyśliłam! Urodziny ma we wtorek. Pójdziemy więc na obiadokolację i do kina. Powiem mu, że to taki 'wstęp', bo właściwy prezent nie dotarł na czas, że poczta zawaliła itp. A właściwy prezent dotrze w sobotę w postaci znajomych z Warszawy, którzy przyjadą do nas na weekend. Mam nadzieję, że dotrą najpóźniej w południe. Jeszcze nie wiem jak to zorganizować, żebyśmy byli wtedy w domu, a może lepiej żeby nas nie było? Zostawiłabym im klucze u naszego blokowego portiera i jak byśmy wrócili z M. ze spaceru to miał by niespodziankę? :) Zjedlibyśmy szybko obiad i - tutaj też nie wiem jeszcze jakiego fortelu użyję - ale musielibyśmy wyjechać gdzieś koło 14. Wykupiłam na zakupach grupowych dla 8 osób 3-godzinną zabawę w paintball. Wciągnęłam w spisek kolegów M. i wszyscy się mocno podjarali pomysłem :) Mam tylko nadzieję, że nikt nie puści pary z ust - 2 lata temu też organizowałam 'niespodziankę-przyjazd przyjaciół z Warszawy i wyjście wieczorne do knajpy'. I jeden z kolegów M. wysłał do wszystkich znajomych, w tym do M. zapytanie "czy wpadają na imprezę niespodziankę?"...
Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze i nie będzie padało. Choć może paintball w deszczu jest fajniejszy? :) 

No nic, rozpisałam się dziś i zrobiło się późno. Mam nadzieję, że kolejny wpis będzie za mniej niż tydzień ;)

czwartek, 27 września 2012

Rozstrzygnięcie konkursu.

Tym razem nikt nie trafił w przysłowiową 'dziesiątkę'. Pola zrobiła jednego dnia (według krokomierza) prawie 16300 kroczków, choć myślę, że w rzeczywistości było ich dużo więcej.. Przed południową drzemką urządzenie wskazywało nieco ponad 8 tysięcy, a po drzemce nagle spadło do ponad 7.. I nie pytajcie mnie dlaczego :) 

Niniejszym ogłaszam, że pieluszki Pampers Active Baby w wybranym rozmiarze oraz chusteczki nawilżające wędrują do:
1) K
2) Asi
3) Olguśki

Wszystkie mamy proszę o maila i podanie danych odnośnie rozmiaru pieluszek oraz adresu do wysyłki (ciazowy@gmail.com). 

Przekażę je dalej :)

Gratuluję i dziękuję za udział w zabawie :)

sobota, 22 września 2012

Konkurs!


Nie robiłam nigdy na blogu konkursów, aż tu przyszła pora :) Dostałyśmy z Polą krokomierz oraz paczkę pieluszek Pampers i chusteczek nawilżających w prezencie. Naszym zadaniem było zmierzenie ile kroków maluch robi dziennie - od rana do wieczora. 
Krokomierz zaczepiłam jej we wtorek rano, ale że bardzo jej się spodobał nowy gadżet, to z mierzenia nic nie wyszło, bo kilka razy w ciągu dnia wcisnęła przycisk 'reset' . W środę było lepiej. Zaczepiłam go bardziej z tyłu, o szlufki w spódniczce. Ale że przyczepiony był nie pionowo, tylko poziomo, to jakoś nic nam nie policzył. I dopiero za trzecim razem udało nam się uzyskać wynik :) 

I tu pojawia się KONKURSOWE pytanie. Jak myślicie, ile kroków pokazał wieczorem licznik?

Dla 3 mam, które będą najbliżej prawidłowej odpowiedzi Pampers przygotował nagrody: Pieluszki oraz chusteczki nawilżające.

Konkurs trwa do środy, 26.09.2012 do godz. 23:59.
Zwycięzców ogłoszę dzień później. 

No to zgadujcie! :)

wtorek, 18 września 2012

Najpiękniejsze wyznanie miłości :)

Miałam pisać dziś o zaległych historiach, ale .. tyle się tego codziennie dzieje, że chyba skupię się na tych bieżących :) 
Myję dziś wieczorem zęby. Podchodzi do mnie córcia, obejmuje mnie za nogi i mówi: "Kocham" Pytam się więc: "A kogo?" Pola na to: "Mamusię. Najbardziej ze wszystkich mam. Na świecie" .. I normalnie aż łzy mi się w oczach zakręciły. Ze wzruszenia. I z radości. I z dumy. Ach.. :) A chwilę później Pola poszła do taty i będąc (chyba) pod wpływem mojego wzruszenia wyznała miłość również jemu mówiąc: "Kocham tatusia. Najbardziej ze wszystkich tat." :) Zabawnie czasem wychodzi jej odmiana rzeczowników w liczbie mnogiej - tak jak tutaj 'tat' zamiast 'tatusiów' albo zabawków zamiast zabawek.

Zastanawiałam się też ostatnio nad kwestią zwracania się do dziecka. Czy mówicie do swoich dzieci 'Mamusia przygotuje Ci kanapkę" czy "Zrobię Ci kanapkę"? Ja muszę się przyznać, że częściej korzystam, a w zasadzie korzystałam z tej pierwszej formy. Nie wiem czemu, jakoś tak instynktownie odkąd Pola jest z nami tak się do niej zwracałam. A potem jak mała zaczęła mówić to zauważyłam, że mówi podobnie, czyli "Pola narysuje" zamiast "Narysuję." / "Pola idzie na spacerek" zamiast "Idę na spacer". I stwierdziłam, że być może mówi tak dlatego, że ją tego nauczyłam? Potem przeczytałam gdzieś, że zwracanie się taką formą do dziecka nie jest właściwe, bo przecież my - dorośli/ rodzice nie mówimy tak do siebie, więc chcąc traktować dzieci jako równych sobie powinniśmy do nich zwracać się normalnie, jak w normalniej rozmowie z mężem/ żoną/ koleżanką itp. Co jest przecież tak oczywiste, że aż zdziwiłam się, że tak późno sobie to uświadomiłam! 
Od tej pory zaczęłam zwracać uwagę, czy to tylko ja tak mam, czy inne mamy też. I co? No i pocieszyłam się, że chyba co druga mama tak ma :) Co druga mówi: "Mama Ci poda/ Mama Ci kupi/ Mama Cię ubierze itp. itd." A jak to jest u Was?

Z innych, powakacyjnych wieści to zapisałam Polę na nowe zajęcia dla maluszków. Fajnie, bo w czasie wakacji kiedy tak naprawdę zajęć nie było, zaprzyjaźniłyśmy się - Pola z koleżanką z grupy zajęciowej, Zuzią, a ja z jej mamą i teraz razem zapisałyśmy nasze dziewczynki razem na angielski. Szczerze mówiąc, miałam co do tego mieszane uczucia. Nie jestem mamą, która chciałaby, aby jej dziecko w wieku 5 lat znało 3 języki, uprawiało 4 dyscypliny sportu, czytało, pisało i w wieku 15 lat zostało profesorem. Chciałabym, żeby Pola miała fajne dzieciństwo i z uśmiechem je wspominała mając 30 lat. Ale na angielski w formie zabawy namówiła mnie koleżanka, której córka chodziła na te zajęcia przed wakacjami. W tle lecą piosenki po angielsku, pani prowadząca mówi po angielsku, prowadzi różne zabawy. W czasie zajęć Pola niby nic nie mówi, ale jak tylko wsiadamy do auta to zaczyna powtarzać: "Aj em Pola." :) Zresztą zauważyłam, że ona niby na zajęciach nie słucha piosenek, bo się bawi, ale potem w domu wszystko pięknie recytuje. Albo śpiewa :) Zresztą z tym śpiewaniem to mamy niezły ubaw, bo Pola ledwo wstanie to już śpiewa. A jej repertuar - jak na 2-latkę z małym haczkiem (3 miesiące) - jest naprawdę imponujący: "Sto lat", "Jedzie pociąg z daleka", "Kółko graniaste, czterokanciaste..", "Tu, sroczka kaszkę ważyła..", "Jedzie sobie pan, pan.. " i jeszcze parę przedszkolnych hitów się znajdzie :) Kurcze, wystarczy że piosenkę usłyszy raz, czy dwa i potem powtarza jakby uczyła się słów przez tydzień. Ach, te maluszki mają naprawdę super pamięć. Pozazdrościć :)

Chodzimy też z Polą na jeszcze jedne zajęcia, takie bardziej plastyczne i rozwojowe. Byłyśmy dopiero 2 razy ale póki co obie z Polą jesteśmy zadowolone. Pani prowadząca pokazuje naprawdę proste rzeczy jak przyklejanie kawałków kolorowej bibuły, nitek itp do kartki, daje dzieciom tekturowe talerzyki, które służą im za kierownice i 'ścigają się' po całej sali, wyrzuca z pluszowej żabki mnóstwo małych, gumowych piłeczek i dzieci potem je zbierają 'karmiąc' żabkę piłeczkami w odpowiednim, narzuconym przez panią kolorze, generalnie jest twórczo, wesoło i co dla mnie najważniejsze  - wspólnie. Pola się uczy, że jest pani, która 'dyryguje' towarzystwem, są inne dzieci, że wszyscy robią to samo, to co narzuca pani, że czasem trzeba się czymś podzielić albo zrobić coś wspólnie. I mam nadzieję, że dzięki takim zajęciom jej start z przedszkolem, który planujemy za rok - przejdzie gładko.

 

niedziela, 16 września 2012

Zaległości..

Wybaczcie długą przerwę w pisaniu. Ostatnio jakoś za szybko czas leci! Praca, domowe obowiązki, do tego mąż pracuje teraz od rana do wieczora, a ja wieczorem kładę małą spać i padam! Ale obiecuje nadrobić zaległości w najbliższych dniach, bo jest o czym pisać :) Pola zaskakuje nas swoim słownictwem co krok. Ostatnim jej hitem jest hasło 'Będzie problem'. Przykład? Jedziemy do znajomych. 
Pola mówi po drodze: "Nie podzielę się z chłopcami zabawkami".
Ja: "Ale to oni będą się dzielić z Tobą zabawkami, nie Ty. To my jedziemy do nich z wizytą."
Pola: "Chłopcy nie podzielą się ze mną zabawkami"
Ja :" Podzielą się."
Pola:" Nie podzielą się i będzie problem". 

Inny przykład. Pola: "Tatusiu, nie ruszaj talerza, bo rozbijesz. I będzie problem."

Za nami też impreza urodzinowa u Poli koleżanki, starszej o rok. Hitem Kinder Balu była nie zabawa, tylko fakt, że Pola dostała kawałek tortu z rybką, tata ze ślimaczkiem, a ja z niczym. Bączek przynajmniej raz dzienni mi o tym przypomina :) Poza tym w trakcie trwania imprezy (w kawiarni przystosowanej dla dzieci), jakiemuś lokatorowi z wyższego piętra chyba szyba z okna wypadła i przed wejściem było dużo szkła. Po ciągu pytań: "A dlaczego tu jest szkło? / A jaki pan to zrobił?" itp. Pola codziennie przed snem i jeszcze parę razy w ciągu dnia prosi o opowiedzenie 'istoryjki ze śkłem" :) 

Reszta wkrótce..

środa, 5 września 2012

Opowiedz mi bajkę..

Od długiego już czasu przed zaśnięciem Pola domaga się bajki. Ale nie do czytania, tylko takiej 'opowiedzianej'. A od słynnego już jej Kinder Balu domaga się bajki konkretnej - o torciku :) W ruch więc idzie mój zmęczony już wieczorową porą mózg i muszę uruchamiać ledwo funkcjonującą o tej porze wyobraźnię . Na szczęście po kilku 'wieczorach' Pola już wiedziała czego chce, jak ma wyglądać bajka o torciku i co rusz mnie teraz poprawia. Jest więc główna bohaterka historyjki Zuzia, w wieku lat 4 (jeśli tylko podam inny wiek lub imię, to Pola mnie poprawia), która ma mieć urodziny. Odwiedza więc panią w cukierni i zamawia sobie torcik - nie może być inny jak czekoladowy, za to obrazek na torcie może przedstawiać Kubusia Puchatka, Myszkę Miki lub ewentualnie kwiatuszki :) Potem jest opowiadanie o dmuchaniu świeczek, śpiewaniu 100 lat, składaniu życzeń, następuje tutaj wymiana wszystkich znanych Poli członków naszej rodziny, znajomych naszych i Poli, którzy to 'niby' składają owej 'Zuzi' życzenia. 

Zabawne w tym wszystkim jest to, jak mała pamięta najdrobniejsze szczegóły i kolejność całej historii :) Zresztą wraca do niej czasem w ciągu dnia. Dziś np. gdy wracałyśmy wieczorem z nowych zajęć do domu Pola widząc, że za oknem robi się już ciemno zapytała mnie: "A pani cukiernićka już śpi?" :) 
Odpowiedziałam z uśmiechem: "Tak, pani w cukierni już śpi"
Pola: "Taaak. Pani pjacowała caaały dzień i jest zmęciona. Pośła śpać."
Jedziemy dalej w ciszy. Po czym Pola nagle wypala: "Mamusiu, a cio u Ciebie słychać? Wsiśko dobzie?" :)

I jak tu nie kochać nad życie takiego małego słodziaka?.. :)


sobota, 1 września 2012

Książkowe wychowanie

Mniej więcej rok temu przeżywaliśmy etap bicia nas przez Polę. Podbiegała i chlast, w nogę, w brzuch, w pupę, tak bez powodu albo z powodu, że jej coś zabroniliśmy. Wtedy pomogło nie reagowanie i odwracanie się od niej na chwilę. No i mamy teraz powrót z rozrywki. Ja nie reaguję, mąż tłumaczy dziecku, że tak nie można, że to boli itp itd. Mnie bije bardzo rzadko, męża częściej, ale on jak ten osioł uparty twierdzi, że moja metoda tym razem się nie sprawdza i tłumaczy dziecku dalej..
Chcąc więc znaleźć złoty środek sięgnęłam do książek na temat 'wychowania dzieci'. I co? I na starcie się rozczarowałam! Pierwsze 2 pozycje jakie wpadły mi w ręce to "Nie z miłości" i "Między rodzicami a dziećmi". 

Przeczytałam z każdej po kilkanaście stron, ale jakoś mnie nie wciągnęły i przekonały.. W każdej było kilka 'złotych myśli', ale było też kilka gniotów. A jak autor, który chce uczyć rodziców jak dobrze wychowywać dzieci strzela takie gafy, to znaczy, że nie do końca jego metody są dobre i chyba nie do końca zna temat. Przykład od J.Juul'a. Opisuje sytuację, w której nastolatka prosi rodziców o kupno jeansów marki X, bo wszystkie dzieci w klasie je mają. Rodziców nie stać na takie drogie spodnie, więc mama proponuje córce kupno innych, tańszych. Córka na to, że dzieci w szkole będą się z niej śmiać itp. W końcu zaprasza koleżanki do domu, a jej mama pyta się koleżanek, czy to prawda, że jeansy marki X są modne. Potwierdzają. Tłumaczy więc, że ich nie stać na te spodnie i czy jak kupią córce innej marki, tańsze, to czy nie będą się z niej śmiać i czy będą ją wspierać. Dziewczynki odpowiadają, że tak. 
Na Boga! Dzieciaki są bezwzględne w takich sprawach! No przecież rodzice tą akcją narobili córce takiego obciachu, że teraz pewnie cała szkoła się będzie z niej nabijać i opowiadać, że jej rodziców 'nie stać na coś'. 

Mąż stwierdził, że od razu widać, że autorem książki nie jest Polak :)
Generalnie nie trafiłam na nic odkrywczego w tych książkach. Może po prostu nie dotarłam do właściwej strony? Cóż, wyszłam z założenia, że skoro na pierwszych kilkunastu kartkach nie przeczytałam nic co by mnie oświeciło jako matkę, to czytać dalej nie będę bo nie warto.
Sięgnęłam za to po pozycję, którą kupiliśmy sobie jak jeszcze byłam w ciąży. Taki 'poradnik' dla rodziców dzieci w wieku 0-6 lat. I wiecie co, nie znalazłam tam dosłownej odpowiedzi na swoje pytanie, bo i takiej historii z biciem nie było. Ale przeczytałam za to po raz kolejny coś, co zmieniło trochę moje podejście do dziecka i trochę mi rozjaśniło umysł :)
Na pewno nie raz miałyście wrażenie, że dziecko robi coś po prostu złośliwie. Sama wiele razy tak miałam. Mówię do Poli, że czegoś nie wolno, żeby nie dotykała, nie ruszała, a ona patrząc mi w oczy, rach ciach i robi to, czego miała nie robić. Wkłada palec do kubka z gorącą kawą, pomimo przestrogi, że się oparzy. Włazi na kanapę i skacze, pomimo zakazu. Itp. Itd.
I wiecie co?W książce przeczytałam, że dzieciaki w wieku 2 lat nie są złośliwe! Że dzieci po prostu są ciekawe naszej reakcji. Mogą nie rozumieć ostrzeżenia, że 'się oparzą'. Nie wiedzą, że jak pociągną za obrus, to z niego wszystko spadnie. Nie mają naszej wiedzy. Są za to strasznie ciekawe. Ciekawe tego co się stanie i ciekawe tego, jak zareagujemy. 
I wiecie, jak to przeczytałam, to jakoś nabrałam większej cierpliwości do Poli. Jakoś chyba lepiej ją zaczęłam rozumieć :) Do tego przeczytałam, aby spróbować się czasem postawić w sytuacji dziecka. Przykład: chcemy zabrać dziecko z placu zabaw do domu, aby coś zjeść/ bo czeka na nas stos do prasowania/ okna do umycia itp. Wkurzamy się, że dziecko nie chce iść. A wystarczy postawić się na jego miejscu. Kiedyś M. się złościł, bo Pola nie chciała wyjść z 'Kulkowa'. Pytam się go: "Czy jakbyś chciał iść na piwo z kumplami, a ja bym Ci powiedziała, że na piwo pójdziesz kiedy indziej, bo TERAZ trzeba w domu odkurzyć/ umyć gary, to jak byś się poczuł? " Mąż się uśmiechnął i nic nie powiedział. Często próbuję się postawić na miejscu małej. I tak sobie myślę, że fajnie jest być takim małym szkrabem :) Zero problemów, jedzonko ma podane, pupę umytą, jak się zmęczy to zawsze ją tata weźmie na barana albo może wskoczyć do wózka. Ech, same plusy :)
Ale są też momenty, kiedy pomimo tego, że stawiam się na jej miejscu, to i tak mam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Spieszymy się gdzieś, a Pola nie chce ubrać butów, bo woli skakać na kanapie (co jest jej ulubionym zajęciem ostatnio) albo jesteśmy na zakupach w Supermarkecie, a ta ucieka między regały i woła goń mnie, a ja w jednej ręce wózek na zakupy, w drugiej pomidory do zważenia, które rzucam, żeby złapać małą zanim wpadnie na czyjś wózek, zrzuci z półki słoiki z konserwowymi ogórkami, czy wpadnie na jakąś starszą panią, która zrobi nam awanturę..

Ech. Chciałabym być super mamą. Wiedzącą co zrobić w każdej trudnej sytuacji. Mającą nieskończone pokłady cierpliwości. Umiejącą poradzić sobie zawsze i wszędzie. Ale chyba nie ma takiej mamy, która nie miałaby gorszego dnia, znalazła się w sytuacji, w której nie wiedziałaby co zrobić, miała momentami wszystkiego dość i  chciała choć na jeden dzień uciec na księżyc... 
:)


       Polecam!