Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

czwartek, 18 lipca 2013

Wakacje!

O matko, jak mi się chce wakacji! Jak mi się chce odmienić tę codzienność! Pobudka, ubieranie, śniadanie, praca, popołudnia w domu lub okolicy w zależności od pogody. Ale ta codzienna rutyna: praca, dom, praca, dom  - z niewielkimi 'zmiennymi', bo uzależnionymi od pogody i jedynych, wolnych weekendów, które nie zawsze mogę zagospodarować tak jak chcę - potrzebuję ODMIANY! I żebym nie musiała codziennie, czy co 2 dni gotować, zmywać, ścierać okruchów ze stołu..

Ustalone zostało, że na początku sierpnia jedziemy na tydzień 'w Polskę". A na początku września - słoneczna, grecka wyspa. Czekamy tylko na fundusze, które jako zwrot podatku posłużą nam do sfinansowania urlopu. M. nie za bardzo chciał jechać 'w Polskę", pod las. Bo komary, bo co tam będziemy robić? Jak to co - odpoczywać, wdychać świeże powietrze, chodzić na spacery do lasu, chodzić na basen, grać na trawie w piłkę. RELAKS. Więc plan był taki, że pojedziemy same z Polą. Po co mam targać ze sobą marudę?.. Ale o dziwo pewnego pięknego dnia usłyszałam, że on też by z nami pod ten las pojechał. Git. Więc pojedziemy razem. Super, przynajmniej będzie szansa popływania w basenie (krytym), a nie tylko moczenia się i pilnowania zamotylkowanej w motylki Poli.

Mała też się wakacji nie może doczekać. Pytania w stylu: "A kiedy w końcu pojedziemy na wakacje?" zaczynają pojawiać się coraz częściej. A dziś z rana zostaliśmy zaskoczeni nowym: "A zabierzecie mnie na wakacje? Nie pojedziecie sami?" SAMI? Skąd, jak, dlaczego takie pytanie? Nie wiem skąd w tej małej kochanej główce takie pytanie powstało, bo nie było nawet cienia takiego pomysłu! Ja bez dziecka na wakacje w życiu bym nie pojechała, bo w końcu wakacje są też po to, żeby móc wreszcie całą rodziną spędzać całe dnie RAZEM. A nie tylko poranki i wieczory, jak to najczęściej bywa. W ciągu dnia rodzice w pracy, dzieci w żłobkach/ przedszkolach/ szkołach/.. Na wspólne leniuchowanie, zabawy, wygłupy, czy nawet kłótnie zostają tylko weekendy. 
Dla mnie dziecko jest równoprawnym członkiem rodziny i nie wyobrażam sobie spędzenia wakacji bez niego! To tak jakbym pojechała na wakacje bez męża! Kompletnie nie rozumiem  ludzi, którzy podobnie jak siostra M. zostawiają dziecko pod opieką dziadków i jadą na wakacje sami. Przepraszam, ale dziecku nie należą się wakacje? Nie należy mu się siedzenie na plaży i stawianie babek, moczenie nóg w morzu, zabawa w basenie, spanie w innym łóżku niż własne?? Czy tylko rodzice zasługują na tydzień lub dwa luksusu? W głowie mi się nie mieści jak można być takim egoistom w stosunku do dzieci. 

Ja i owszem, jeździłam w czasach szkolnych na obozy, czy kolonie sama, bez rodziców. Ale nigdy nie było to motywowane tym, że my z siostrą na obóz, a rodzice w tym czasie na rajskie plaże! Na kolonie jeździłyśmy, żeby nie spędzać całych wakacji w domu. Wracałyśmy, łapałyśmy oddech i potem ZAWSZE jechałyśmy gdzieś z rodzicami na tydzień lub dwa. 

O ile rozumiem potrzebę zresetowania się, odpoczynku od codziennych obowiązków i wyjazd na 'romantyczny weekend' tylko we dwoje z mężem, ale 'oddzielnych wakacji' nigdy nie pojmę. 

Ach, jeszcze 3 tygodnie do zielonej trawki.. Chyba zacznę skreślać dni do wyjazdu nad łóżkiem! 
:)

piątek, 12 lipca 2013

Ona i on. I dziecko. I drugie dziecko. I rozwód.

Tak sobie ostatnio słucham i czytam i myślę.. W naszym małżeństwie jest jak na rollercosterze. Raz lepiej, raz gorzej. Raz mąż mnie zaskakuje, bo wracam z pracy, a tu odkurzone, pies 'wysikany', brak bałaganu w kuchni, a M. siedzi z Polą w pokoju i budują wieże/ zagrodę/ domek z Duplo. Innym razem - wracam zmęczona, a tu z psem trzeba wyjść, w kuchni resztki ze śniadania nie sprzątnięte (a mąż poszedł do pracy na 16tą!, więc teoretycznie i praktycznie miał sporo czasu, żeby chociaż kuchnie ogarnąć). Do tego w przedpokoju piasek z butów, śmieci nie wyrzucone i ręce opadają. 

Jeszcze jakiś czas temu bardzo chciałam mieć drugie dziecko. Choć M. twierdził, że jemu jedno wystarczy. A jak upierałam się, że nie chcę aby Pola była jedynaczką. Że nie chcę mieć jednego dziecka, bo je rozpieszczę na maksa, bo moje pokłady miłości rodzicielskiej spokojnie starczą na co najmniej dwoje dzieci. To nic, że nasze zarobki w ostatnich 2 latach mocno się zmniejszyły. Ale zawsze dawaliśmy radę, to damy i teraz! No może zamiast wakacji na greckiej wyspie urlop spędzimy nad polskim morzem, nie kupię sobie nowych, porządnych kozaków, ani dobrego kremu pod oczy, ale będę mieć dwie istotki do kochania. Był moment, że nie trafiał do mnie żaden argument. Pola była i wciąż jest bezproblemowym dzieckiem. Sama odstawiła się od piersi, nigdy nie mieliśmy z nią problemów z jedzeniem, nie choruje (tfu tfu odpukać), odstawienie od smoczka też nie było problemem, tak samo jak rozstanie się z pampersami, nauka sikania na nocniku - no jednym słowem ZERO PROBLEMÓW. Jedyne co nas, a w zasadzie Polę spotkało to ubicie dwóch górnych jedynek :) I może dlatego moja chęć posiadania kolejnego potomka nie kojarzyła się z koszmarem nie przespanych nocy, płaczu, kolek itp? 

Pamiętam jak jakieś 3 lata temu słyszałam głosy moich koleżanek : "Jak chcesz mieć drugie dziecko, to decyduj się szybko, bo jak dziecko przestaje sikać w pampersa i jest w miarę samodzielne to człowiek się robi wygodny i nie chce mu się wracać do nieprzespanych nocy, karmienia piersią, pieluch itp"
Myślałam sobie wtedy, że to głupota. Że przecież w karmieniu piersią, czy przewijaniu dziecka nie ma nic strasznego i nie rozumiem jak można w jakimkolwiek sensie mówić tu o 'problemach do których nie chce się wracać z wygody".
Minęły 3 lata. Pola jest już w miarę samodzielna - nie trzeba stale nad nią stać i jej pilnować, żeby sobie czegoś nie zrobiła. Wystarczy dać jej kubek z piciem i sama się napije. Jak chce siku to woła:"Mamo, siku! Ale idę sama, nie idź ze mną!" I można by powiedzieć, że 'odzwyczailiśmy się' od nieprzespanych nocy, pieluch i butelek. I że jest nam wygodnie. I że nie chcemy drugiego dziecka z wygody i egoizmu. Bo w obecnej chwili nie zdecydowałabym się na drugiego bobasa. Ale wcale nie z wygody. Nie z lenistwa. No może trochę z egoizmu. 
Ale prawdziwy powód jest zupełnie inny. Ja po prostu momentami nie mam siły. Nie mam co prawda domu z ogródkiem, a mieszkanie 3 pokojowe. Które niestety, ale najczęściej sprzątam sama. Mąż ewentualnie odkurzy. Ale do ścierania kurzy, parapetów, mycia umywalek, kuchenki, okapu itp. jestem tylko ja, bo M. twierdzi 'Po co to myć?" No tak, jak pamiętacie z wcześniejszych opisów, w jego rodzinnym domu kurzu jest wszędzie sporo, więc dla niego warstwa białego pyłu na półce, czy kilkudniowy osad z pasty na umywalce to norma.. 
Gotowanie to też moja działka, choć ostatnimi czasy i mąż się w to włączył. Na zakupy z reguły jeździmy razem, choć zdarza się czasem że M. jedzie sam, a ja zostaje z Polą w domu. No właśnie - Pola.
Rano ubieram ją ja. Czasem M. zrobi jej/nam śniadanie, ale już od towarzyszenia jej i pilnowania, żeby je zjadła jestem ja. Jak wiadomo - rano czas leci wyjątkowo szybko i dla mnie liczy się każda minuta. Chcę umyć zęby, a tu Pola woła 'Mamo, kupa!" A jak robi kupkę, to trzeba ją trzymać za rączki :) I kolejne minuty uciekają.. Myję zęby, maluję jedno oko, a tu wpada Bączek z okrzykiem "Mamo, choć zobacz, za oknem jest śmieciarka! / Mamo, zrób mi pić! / Mamo, mój miś jest chory, choć zobacz jak pięknie przykryłam go kołderką!" itp itd. Nie chcę być matką, która na wszystko odpowiada dziecku 'Zaraz!", która nie ma dla niego czasu. Więc pędzę zobaczyć biednego misia w łóżeczku, robię wodę z sokiem malinowym ("Mamo, ale ja chciałam w różowym kubku, nie zielonym!"), potem już wiem, że jestem spóźniona, więc wkładam szybko buty nie patrząc, że do nich zupełnie nie pasuje mi torebka i kurtka, ale już nie mam czasu się przebrać, wypadam z domu i biegiem do pracy. 

Na zajęcia wożę małą ja, bo M. twierdzi, że jego te zajęcia nudzą. My jedziemy, a on w tym czasie oddaje się swojemu nałogowi, czyli siedzeniu przed komputerem lub tv, co doprowadza mnie momentami do szewskiej pasji! Uwierzcie mi, uzależnienie od Internetu w przypadku mojego męża jest mega wkurzające! Ledwo wstanie, włącza komórkę, jemy śniadanie - nos w telefonie, idzie do łazienki - z telefonem. Nie wiem, gdyby nagle Internet przestał istnieć to on by chyba zginął! Popołudniami M. często pracuje, więc to ja spędzam z Bączkiem więcej czasu, ja ją kąpię, kładę spać, czytam bajki na dobranoc.. A potem siedzę w kuchni do północy i gotuję obiad na drugi dzień, prasuję.. I padam na pysk! Kolejnego dnia to ja pierwsza wstaję, a i tak brakuje mi czasu i prawie codziennie jestem w pracy spóźniona. 
M. twierdzi, że pozwalam Poli wejść sobie na głowę, że jestem na każde jej zawołanie. Może i tak. Ale jak dziecko mnie prosi o picie, czy jedzenie to mu nie odmówię. Jak chce się ze mną bawić albo prosi o poczytanie bajeczki, to też nie odmówię. Lubię spędzać z Polą czas, bo jest bardzo pogodnym dzieckiem. A odkąd zaczęła mówić, co rusz ma jakąś trafną uwagę sytuacyjną wywołującą mój uśmiech lub nawet głośny śmiech :) Wolę z nią popołudniu porysować i porozmawiać, niż prasować, czy sprzątać, bo to może poczekać.. A Pola zaraz podrośnie i będzie wolała spędzać czas z koleżankami niż z rodzicami! .. 

Widzę też, że jeśli spędza dużo czasu ze mną, to potem ze mną chce się bawić, ze mną chce myć zęby ... A wystarczy pół dnia spędzonego z tatą, żeby wieczorem prosiła jego o przeczytanie bajki, a nie mnie. Ale póki co, M. ma taki a nie inny charakter pracy, że często nie ma go wieczorami. Nie ma możliwości pracowania tylko i wyłącznie na ranne zmiany, więc nie mamy co liczyć na wielką poprawę sytuacji. 
Znam ojców, którzy w sobotnie przedpołudnie biorą dzieci na basen albo do parku, żeby mama w tym czasie mogła w spokoju ugotować obiad, czy posprzątać. I jest to niejako norma. U nas niestety tak się nie da. Jeśli sama nie wypchnę go z Polą gdzieś z domu, to sam z siebie jej na spacer nie weźmie. 
Kiedyś, przy rozmowie o drugim dziecku sam stwierdził "Zobacz, narzekasz że nie spędzam z Polą zbyt dużo czasu. Ja się nie zmienię, taki jestem. Mogę z nią pobudować z klocków, coś poczytać, ale na dłuższą metę mnie to męczy i nudzi. Pomyśl co będzie, jak będziemy mieli dwoje dzieci. Ogarniesz dwójkę sama?"

No właśnie.. Pewnie bym ogarnęła, w końcu kobieta jak chce, to i góry przeniesie :) Ale jakim kosztem?... 
Pewnie byłabym wiecznie zmęczona, nie wyspana, rozgoryczona tym, że M. nie siedzi od rana do wieczora przy dzieciach, że nie mam babci, która na pół dnia weźmie jedno z dzieci albo i dwoje, żebym miała chwilę dla siebie.. I pewnie swoją frustrację wyładowywałabym na lewo i prawo. A dzieci jak wiadomo, wyczuwają takie nastroje i zaraz pewnie same wpadłyby w złość, gniew.. M. pewnie też by się dostało po uszach i gęsta atmosfera wisiałoby pewnie w powietrzu od rana do wieczora.. A potem tylko czekać, jak pewnego dnia M. wróci z pracy i powie, że poznał jakąś młodą blondynę, która nie wrzeszczy na niego od rana, że śmieci nie wyrzucił, że skarpetki brudne zostawił, że pieluch nie kupił, że dziecka nie przewinął.. Blondynę z modną fryzurą, pomalowanymi paznokciami, wcięciem w talii i uśmiechem na ustach. Czyli przeciwieństwo żony - zmęczonej, nie wymalowanej, ubranej w dres, z włosami tłustymi i spiętymi w koński ogon.. 
A tak pewnie mogłoby się zdarzyć...

I przypomniały mi się 2 historie. 
Pierwsza: zwyczajna para on i ona, oboje mieli dobre posady, dobrze zarabiali, lubili aktywnie spędzać czas, dużo imprezowali, często podróżowali. Przyszedł moment na dziecko. Urodził się zdrowy chłopiec. Wszystko pięknie. Dodam, że historię opisywał facet! Ale po porodzie coś się zmieniło- kobieta! Wiadomo, początkowa euforia z obecności nowego członka rodziny, karmienie, przewijanie, kąpanie itp. Ale minęło trochę czasu, facet zatęsknił za dawnym życiem i zorganizował w domu imprezkę. Niby wszystko ok, ale jego żona nie za bardzo potrafiła się wyluzować, non stop opowiadała o dziecku, znajomi wyszli przed północą, jak nigdy! Facet postanowił zorganizować krótki urlop dla nich. Dziecko chciał zostawić u dziadków, na co dziewczyna nie chciała się zgodzić. Wzięli ze sobą dziecko, ale z pomysłu na 'romantyczny urlop' nic nie wyszło, bo zamiast szaleć na imprezach do białego rana i uprawiać dziki seks na plaży, jak to bywało wcześniej - nic nie wyszło. Bo przecież dziecka nie zostawią samego w pokoju i nie pójdą szaleć na dyskotece, bo śpiąc razem z dzieckiem w łóżku dziewczyna nie chciała się kochać. Z punktu widzenia faceta, żona po porodzie przestała być żoną i ześwirowała na punkcie dziecka. A on chciał dalej żyć, tak jak żyli.

Ta historia wisiała kiedyś na Onecie jak byłam w ciąży. Pamiętam, jak po powrocie z pracy M. zaczął mi ją opowiadać, nie wiedząc, że ja też ją czytałam. I na koniec stwierdził, że ma nadzieję, że ja tak nie zeświruję po porodzie... :) Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo można kochać dziecko. Bo to się wie dopiero jak się je urodzi. Ktoś, kto nie ma dzieci nie jest w stanie sobie wyobrazić jak wielka może być miłość matczyna! 
Wtedy pomyślałam sobie, że ta dziewczyna rzeczywiście przesadza.. Ale dziś patrzę na tę historię zupełnie inaczej! Widzę w niej trochę siebie i M. My też przed urodzeniem się Poli dużo podróżowaliśmy, chodziliśmy na imprezy, do klubów.. Dziś nie mam w ogóle potrzeby imprezowania! Nie kręci mnie wypad do klubu, wypicie kilku drinków i gadanie o pierdołach. Wolę się wyspać :) Za to M. chętnie korzysta jeśli nadarza się okazja to wyjścia 'na miasto'. I widzę, że po prostu ma taką potrzebę - wyjść, zapomnieć na chwilę o tym, że jest głową rodziny, że ma jakieś obowiązki. Po prostu potrzebuje wyjść, spotkać się z kumplami, wypić piwko lub drinka, pogadać o przysłowiowej dupie marynie i wrócić na miękkich nogach. Mi z kolei najbardziej brakuje podróżowania. Wyjazdu na miesiąc gdzieś na koniec świata i zapomnienia o wszystkich tutejszych problemach. To był dla mnie zawsze największy relaks! Tam nikt do mnie nie dzwonił, bo rzadko brałam w ogóle telefon ze sobą. Nikt nic nie chciał, człowiek czuł się wolny! Chłonął inną kulturę, poznawał, a potem wracał, i doceniał to co ma. Ciepłą wodę w kranie, wygodne łóżko, poranną kawę.. 
Wiem, że kiedyś do tej mojej pasji wrócę..

I tak sobie myślę, że ten facet kompletnie nie był gotowy do bycia ojcem. Nie miał pojęcia co to oznacza. Jak zmieni się ich życie, gdy pojawi się w nim młody człowiek. I wiecie co? Myślę, że takich facetów jak on jest sporo! I takich dziewczyn jak jego żona również jest sporo. I stąd biorą się kłótnie, rozwody.. Bo dziecko jednak wiele zmienia i nie każdy jest gotowy na takie zmiany! 

Druga historia: Zwykła para, ona i on. Rodzi się dziecko, on wyjeżdża za granicę do lepszej pracy, a gdy już tam jako tako się 'urządza', ona dojeżdża do niego. Chwilę potem zachodzi w drugą ciążę. Bo ona chce, bo - tak jak i u nas - dziecko ładnie rośnie, jest zdrowe, bezproblemowe, nie płacze po nocach, nie ma kolek. Za granicą są jednak sami, nie ma babci, ani cioci do pomocy. Początkowo przy drugim dziecku mąż trochę pomaga. Ale zaraz wraca do pracy, bo przecież z czegoś trzeba żyć. Między dziećmi jest półtorej roku różnicy. Dziewczyna ma momenty załamania, bo przewija mniejsze dziecko, a tu starsze chce jeść, chce położyć mniejsze spać, a starsze zaczyna wrzeszczeć, bo się uderzyło itp itd. Z wytęsknieniem czeka na powrót męża z pracy, licząc że ją trochę odciąży i będzie mogła w końcu wziąść prysznic,  na co nie miała czasu od rana, ale mąż wpada do domu, od progu woła, że jest głodny i że musi zaraz wyjść, bo auto się zepsuło i musi jechać do mechanika... I tak jak pisałam kilkanaście linijek wyżej - u laski pojawia się frustracja, że jest z tym wszystkim sama, że mąż jej nie pomaga, zaczyna złościć się na wszystko i o wszystko, do tego najmłodsze dziecko zaczyna ząbkować, więc non stop płacze, mąż coraz później wraca z  pracy i ogólnie sytuacja jest ciężka.. 

I tak sobie myślę o tych dwóch historiach. I wydaje mi się, że w obydwóch jest ten sam problem - mężczyzna. Facet, który nie do końca potrafi odnaleźć się w nowej roli. W roli ojca. Który chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, ile pracy w ciągu całego dnia  wykonuje kobieta - żona, mama - w domu.  
I ja tak nie chcę. Nie chcę być zgryźliwa, zła na cały świat, wrzeszcząca, wiecznie niezadowolona z życia. A tego się boję przy drugim dziecku. Poza tym wiecie lub nie, a pewnie nie, że niestety ale 20 lat to ja skończyłam.. 15 lat temu :) I czasem sobie tak myślę, że dziecko to ja powinnam urodzić 10 lat temu, gdy miałam więcej cierpliwości niż dziś. Bo choć Pola jest grzecznym i wesołym dzieckiem, to ma też swoje gorsze dni. Gdy nic jej nie pasuje, gdy rzuca zabawkami, gdy mówi, że mnie nie lubi i że zaraz we mnie rzuci klockiem, że chce to, czy tamto, a jak jej nie pozwalamy, to kładzie się na podłodze i płacze. I nie można do niej wtedy nic powiedzieć, bo się złości i próbuje przekrzyczeć nas swoim wrzaskiem, tupie nogami i robi 'sceny'. Trzeba to wtedy przeczekać, choć czasem jest ciężko i najchętniej to bym w takich chwilach trzasnęła drzwiami i wyszła, a M. dałby upust swoim nerwom i sprzedał małej klapsa! (w końcu jest dzieckiem wychowanym na laniu paskiem po tyłku jako najlepszej metodzie wychowawczej). I w takich momentach myślę sobie, że dwójce dzieci nie dałabym rady! Że to nie na moje nerwy, że nie mam cierpliwości prosić się po 5 razy o ubranie butów albo posprzątanie pokoju. Nie chcę na dziecko krzyczeć, a tym bardziej dawać mu klapsów. A boję się, że przy dwójce łobuziaków nie byłoby lekko. Na razie przy Poli skutkuje kara pod tytułem stanie w kącie i 'rozmowa'. I mam nadzieje, że surowszych kar nie będziemy musieli stosować. 

Podsumowując, bo rozpisałam się jak chyba nigdy wcześniej. Póki co, rodzeństwa Pola mieć nie będzie. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle dla niej. Ale dla nas jako małżeństwa chyba dobrze. Może kiedyś się to zmieni.. Jeszcze troszkę czasu mam, nie za wiele co prawda, ale mam.. Ale nie chcę mieć drugiego dziecka za wszelką cenę, tylko i wyłącznie dlatego, żeby Pola nie była jedynaczką. Nie chowamy jej pod kloszem, ma kontakt z innymi dziećmi, idzie niedługo do przedszkola i umie zachować się 'w towarzystwie' - wie, że trzeba się dzielić i nie wolno się szarpać :) Jak ceną drugiego dziecka ma być rozpad małżeństwa, to ja tak nie chcę. Ale po cichu zazdroszczę wszystkim z Was, których mężowie wiedzą co to znaczy 'być ojcem', czerpią z tego radość, satysfakcję, wolą spędzić czas z dzieckiem na placu zabaw, niż przed tv i sami namawiają Was na kolejnego potomka :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

O problemach z chodzeniem słów kilka..

Człowiek wstaje rano, idzie do łazienki, robi sobie śniadanie, rozmawia.. To wszystko jest dla nas takie proste i oczywiste. Jak wiele z naszych codziennych czynności wymaga nauczenia się i opanowania, obserwuję od dawna patrząc na naszą córcię. Ale i mnie w końcu dopadło.. 
W sobotę rano wstałam z ogromnym bólem w stopie. Ani stanąć, ani nią ruszyć, nie mówiąc o chodzeniu.. W szpitalu powiedzieli, że skoro nie było urazu, to nie do nich, tylko do przychodni całodobowej. Tam, o dziwo, panie w rejestracji bardzo uprzejme, kolejka nie wielka, a w niej też same 'normalne' osoby. Nie ma przepychania się, komitetu kolejkowego, głośnych chichotów.. Każdy siedzi i grzecznie czeka na swoją kolej. Dokuśtykałam, a w zasadzie doskakałam na zdrowej nodze do gabinetu. Lekarka po krótkim wywiadzie chyba od razu wiedziała co mi jest, bo jak złapała za stopę pytając: "Czy boli?" to zobaczyłam wszystkie gwiazdki przed oczami i podskoczyłam do sufitu: "TAAAAAAK!" Zapalenie mięśnia, czy stawu śródstopyia Wiem, że śródstopia, ale czego dokładnie zapalenie to nie zapamiętałam, bo ból po badaniu świdrował mi nawet w uszach! Ketonal żel i leki przeciwzapalne plus odpoczynek - to mi zalecono.
Wróciłam do domu i na kanapę siup. Pola się śmieje: "Ale mamo śmiesznie chodzisz. Też tak chcę" i próbuje na jednej nodze skakać śmiejąc się cały czas, że to niby 'takie zabawne".. Ta, nie dla mnie. Dobrze, że zupę zrobiłam dzień wcześniej, bo w kuchni nie ustałabym zbyt długo.. Drugie danie zrobił M. przy moich wskazówkach. Chcę siku - hop hop, na zdrowej nodze do łazienki, potem z powrotem. Chce mi się pić - M. akurat w toalecie, zresztą jestem Zosią-Samosią, co nawet w chorobie wszystko sama będzie robić. Więc hop siup na prawej nodze do kuchni. Potem z powrotem na kanapę.. Widzę, że Pola zaczyna coś kombinować. Proponuję układanie puzzli w jej pokoju. Tak! No więc ona biegusiem do siebie, ja znowu kuśtykam. Hop hop. Siadam na dywanie. Stopa boli, muszę ją inaczej ułożyć. Teraz jest dobrze. Ale Pola chce inne puzzle, więc nie patrząc idzie po mojej nodze do szafki z puzzlami. Auć! 'Przepraszam mamusiu, nie chciałam!"  Zagryzam zęby, przecież nic się nie stało, a dziecko przeprosiło... Kurcze, zostawiłam picie na stoliku przed kanapą. Wracam do kuchni. Szybko myślę, co jeszcze mogę zabrać, żeby za chwilę znowu nie musieć skakać do kuchni. Aha, picie dla Poli i jabłko pokrojone na kawałki w miseczce. Robię jej wodę z sokiem malinowym do bidonu, bo z kubka mogłoby się wylać podczas mojego skakania. Jabłko do drugiej ręki i jakoś udaje mi się dotrzeć na dywan. 
Uff.. Możemy zacząć zawody kto szybciej ułoży swoje puzzle :)

Jejku. Wydawałoby się to takie proste. Chodzenie. Robimy to automatycznie i nawet nie zastanawiamy się jak postawić nogę. A potem trach, stawiamy ją inaczej niż zwykle i .. i musimy potem przez kilka dni kuśtykać na jednej.. 

Nie wyobrażam sobie nie mieć nóg lub nie móc chodzić. To musi być naprawdę okropne przeżycie. I tak sobie teraz myślę, że powinnam, powinniśmy strasznie mocno trzymać kciuki za dziewczynę, rehabilitantkę, na którą spadł z któregoś tam piętra chłopak-samobójca. I teraz ona, rehabilitantka wymaga pomocy. Jaki los czasem jest niesprawiedliwy.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Stół z powyłamywanymi nogami!

Dzięki dziewczyny za wszystkie komentarze pod ostatnim wpisem. Wiem, że po tak długim czasie znajomości z teściami nie powinnam się dziwić takiemu, czy innemu zachowaniu teściowej, ale jednak przy każdym jej wyskoku szlag chce mnie trafić. Bo gada głupoty, snuje opowieści przykładnej babci, a jak przychodzi do działania to cisza.. Okropnie mnie wkurza takie kłamliwe gadanie!

Więc zmieniamy temat czym prędzej :) 

Nie od dziś wiadomo, że język polski do łatwych nie należy. Mnóstwo odmian, końcówek, inaczej brzmiące czasowniki w czasie teraźniejszym i przeszłym.. Dla nas wszystko jest naturalne i łatwe. Ale nie dla dopiero uczących się naszej mowy dzieci. Pola codziennie tworzy nowe słowa, co wynika nie tyle z jej fantazji ile trudności językowej. 
"Mamo, SKOKNĘŁAM dziś taaak daleko!" - zamiast SKOCZYŁAM.
"POKŁADŁAM książki na półeczce. Ładnie?" - zamiast POUKŁADAŁAM.

Ech, tyle dziwolągów już powstało, szkoda że moja pamięć tego nie ogarnia. Już kiedyś postanowiłam sobie, że będę wszystko od razu zapisywać! Bo inaczej po godzinie już nie pamiętam jak to nasz Bączek przekręcił kolejne słowo. Dziś rano też coś przy ubieraniu wymyśliła, pamiętałam, powtarzałam w głowie, ale dojechałam do pracy, zajęłam się swoimi sprawami i bach - uleciało!

W zeszłym tygodniu byłyśmy ostatni raz w przedszkolu. Cały czas byłam przekonana, że od września Pola pójdzie do I grupy. W końcu dołączyła do dzieci w lutym, chodziła raz w tygodniu z maluchami, głównie dla utrzymania się na liście, poza tym dopiero skończyła 3 latka i wiekowo powinna iść do przedszkola od września. A tu pani dyrektor przy pożegnaniu mówi, że widzimy się w II grupie! Pytam "Jak to? Przecież mała, dopiero co 3 lata skończyła?" A pani mówi, że po co do 'Maluchów"? Po co się cofać, przeżywać we wrześniu płacz za mamą jak ona oswojona, zadomowiona, uśmiechnięta, do tego wygadana, bez pampersa, zaznajomiona z sedesem, je też ładnie ? .. Zaskoczyła nas tym BARDZO, ale potem w rozmowie z naszą nianią stwierdziłyśmy, że rzeczywiście tak będzie lepiej! Zna dzieci, zna panią (jedna pani 'idzie' cały czas ze swoją grupą 'w górę', a druga pani jest przypisana zawsze do danej grupy wiekowej, czyli jedna pani jest zawsze stała, druga się zmienia w zależności od grupy), radzi sobie dobrze, zarówno jeśli chodzi o zabawy z dziećmi, jak i o prace plastyczne (tu muszę pochwalić baaardzo swoją córcię, która rzeczywiście pięknie koloruje pilnując, żeby nie wyjść za linię! :), więc po co ma iść do grupy, gdzie pewnie nie wszystkie dzieci będą jeszcze mówić, sikać w łazience, a nie do majtek? A w jej aktualnej grupie jest 2 lub 3 dzieci w jej wieku, więc nie będzie na pewno najmłodsza! 
Tak więc od września idziemy do II grupy! :)

A ze śmieszności Polusiowych jeszcze przypomniało się zdarzenie z soboty :) Niedaleko nas był weekendowy Piknik Lotniczy. Mieszkamy na 6 piętrze i ładnie było widać z balkonu akrobacje pilotów. W pewnym momencie z samolotu zaczęli skakać spadochroniarze. Tłumaczę więc Poli kto to, co to spadochron i do czego służy itp. Po czym Pola biegnie do taty i woła: "Tato, tato! Za oknem są OCHRONIARZE!" :)