Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 30 sierpnia 2011

Brykadełka

W niedzielę przez przypadek znalazłam w sieci informacje o kawiarni, a zarazem bawialni dla dzieci, w której organizowane są zajęcia dla dzieci już od 1-szego miesiąca życia. Są tam też zajęcia dla kobiet w ciąży i mam po porodzie oraz wykłady z chustowania. Postanowiłam się przejść i zobaczyć jak to w ogóle wygląda, co tam się robi i czy jest fajnie. A przede wszystkim, czy Polisławę coś takiego zainteresuje? Ponieważ nasz Bączek ma dopiero (aż!:) 14 miesięcy więc do wyboru w zasadzie miałyśmy 2 rodzaje zajęć: Brykadełka - zajęcia rozwojowe dla dzieci od 10 do 18 miesiąca lub Misiowe Zajęcia - również ogólnorozwojowe dla dzieci od 1 do 2 lat, na które przychodzi się ze swoim ulubionym misiem. Wybór okazał się prosty - godzinowo tylko Brykadełka nam pasowały, więc zapisałyśmy się i wczoraj poszłyśmy zobaczyć jak to wygląda. W opisie zajęć podano, że prowadzi je psycholog rozwojowy, że są to różnego rodzaju zabawy z wykorzystaniem wszelakich rekwizytów typu: kasza, piórka, klocki, puszki, instrumenty, tunele, chusta animacyjna, bańki mydlane itp. A dzieci podczas spotkań rozwijają podstawowe umiejętności społeczne oraz dużą i małą motorykę.
A jak to wyglądało w praktyce?

W grupie oprócz nas było jeszcze 6 dzieci. Wszystkie już się znały, a dla nas wszystko było nowe. Na początku zajęć ogarnęła mnie głupawka i z trudem powstrzymywałam śmiech. Oglądałyście serial 'Usta Usta'? Był tam motyw jak Adam w pewnym momencie stracił pracę i to on przejął opiekę nad dzieckiem, kiedy Julia wróciła na swoje stanowisko. I pewnego dnia poszedł na zajęcia dla rodziców z małymi dziećmi :) Wszyscy siedzieli na krzesłach, trzymali dzieci na kolanach i śpiewali piosenki. Tutaj było podobnie z tym, że siedzieliśmy na podłodze, a dzieci chodziły po sali, niektóre tańczyły, a inne tak jak Bączek były w wielkim szoku co się dzieje? :) "Witaj Pola/ Kasia/ Jaś itp, witaj Pola! Jak się maaaasz?" itp. Ale potem już było coraz fajniej. Pani grała na gitarze i śpiewała, a dzieci dostały różnego rodzaju grzechotki i instrumenty do 'grania'. Oczywiście nijak się miało to ich granie do muzyczki pani Kasi, ale przecież nie o to tu chodziło. Potem były zabawy woreczkami pełnymi kaszy, które trzeba było położyć sobie lub mamie na głowie (ale niektóre dzieci rzucały je na podłogę i sobie po nich chodziły :), puszczanie i łapanie baniek (najweselej było wtedy, gdy bańka 'rozbiła' się komuś na głowie), przesypywanie bardzo dużych makaronów z misek do metalowych puszek (lub po prostu wysypywanie je na podłogę i 'miętolenie'), zabawa gumowymi piłeczkami itp. 45 minut bardzo szybko nam zleciało. Pola w ogóle nie była zainteresowana tym gdzie jest mama, przez cały czas miała minę mówiącą : "Ooooooooo, co to się dzieje?" Podchodziła do dzieci i oglądała ich buźki, obsypywała się makaronem, grzechotała grzechotką albo biegała w kółko, a na koniec usiadła sobie koło 'cudzej mamy' i radośnie ją poklepywała po kolanku :) Jednym słowem chyba jej się spodobało, a ja postanowiłam, że będziemy przychodzić na te zajęcia raz w tygodniu. Pola będzie miała kontakt z dziećmi, będzie mogła pobawić się trochę inaczej niż w domu i innymi zabawkami (obok sali do zajęć jest kawiarnia z kącikiem z zabawkami i 'czytelnia' dla dzieci), a ja podpatrzę w co możemy bawić się też w domu jak będzie brzydka pogoda. Poza tym to super przygotowanie przed przedszkolem - dziecko uczy się, że bawić się można nie tylko z mamą, ale i z grupą dzieci. Że pani 'wydaje' polecenia, że coś się robi wspólnie z innymi maluchami itp.

A jak Pola podrośnie to zapiszemy się na bardziej 'dorosłe' zajęcia :)



poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Od mamy do taty

Weekend minął, okres niestety jeszcze nie, ale jakoś moje hormony się chyba uspokoiły. Niestety całą sobotę musiałam być w pracy - siostra wyjechała, dziewczyna z recepcji była na urlopie, a do tego mieliśmy szkolenie, więc od rana do 17 musiałam przejąć rolę 'recepcjonistki'. W tym czasie Bączkiem miał zająć się tata, co wzbudziło w nim lekki stres.. Już kiedyś musiał całe weekendowe popołudnie zajmować się dzieckiem, bo ja musiałam pracować i na koniec dnia stwierdził, że to nie dla niego. Że jest wykończony, nie daje rady i w ogóle on się do tego nie nadaje!
No cóż. Bycie ojcem to nie tylko karmienie dziecka, przewijanie i kąpanie. Czasem trzeba się z nim pobawić, pójść na spacer i spedzić z nim więcej czasu sam na sam. I to 'sam na sam' właśnie M. przeraża! :)

Zaplanowałam mu więc dzień tak, żeby nie siedział z małą w domu, bo podejrzewam, że po godzinie miał by dość. Pojechali więc na spacer, na lody, w domu zjedli zupę, a potem pojechali do mojego taty na basen. Tam przynajmniej miałam pewność, że Pola będzie miała zajęcie, a i M. będzie miał pomoc w opiece nad dzieckiem.

I wszystko odbyło się zgodnie z planem i bezproblemowo, ale i tak M. na koniec dnia stwierdził, że jest wykończony :) Hm. A ja się cieszę. Bo u nas to było tak: mniej więcej do 3 miesiąca życia Polisławy M. mi pomagał przy niej bardzo. Potem nastąpił okres, kiedy chyba zaczął po prostu być zmęczony - choć nie wiem czym, bo to przecież ja w nocy wstawałam do małej i ją karmiłam, ja z nią siedziałam w domu, wychodziłam z nią na spacery itp itd. I chyba trochę zaczęło go to przerastać, do czego przyznał mi się nie dawno. Finał był taki, że coraz mniej mi przy dziecku pomagał, w weekendy jak trzeba było iść na spacer to 'pracował', więc wychodziłam z dzieckiem ja albo odsypiał późne powroty do domu, bo w między czasie zmienił pracę i często kończył np o 24.. Zdarzały się też takie sytuacje, kiedy ja chciałam zrobić obiad, opieka i zabawa z córcią zostawała więc w jego rękach, co wyglądało tak, że on siadał na krześle, myślał o niebieskich migdałach patrząc się w sufit, a Pola w tym czasie np. ćwiczyła chodzenie po klockach albo zabawkach co kończyło się upadkiem i guzem. I jak wpadałam do pokoju słysząc płacz dziecka to M. mówił:" Nie zauważyłem.." Albo siadał na krześle i zasypiał, podczas gdy mała robiła co chciała... Wkurzało mnie to niemiłosiernie i nie raz była z tego powodu awantura. A najbardziej w takich chwilach przerażała mnie opcja posiadania drugiego dziecka, które bardzo chcę mieć. Ale jak sobie poradę z dwójką dzieci, jak mąż ma takie a nie inne podejście do tematu?

Ale ale... Jakieś 2 miesiące temu zaczęła się ZMIANA :) Nie wiem co się stało, może to że M. ma wakacyjną przerwę w pracy i siedzi teraz w domu pracując przy kompie i Pola jak wraca ze spaceru do domu na obiad to zastaje w nim tatę! I od progu woła 'tataaaaaa' i leci do niego na całusa :) No i kurcze, zrobiła się z niej trochę 'córunia-tatunia' z czego się cieszę, ale i troszkę zazdrość mnie bierze. Bo do niedawna liczyła się tylko mama, a teraz już nie! :) Teraz są momenty kiedy liczy się tata - tata dostanie buziaka, książeczkę, a mama niech stoi i czeka w kolejce! :)

No cóż, i to jest chyba powód, żeby postarać się o drugie dziecko - może trafi się 'syneczek-mamusi'? :)
A tak na serio mówiąc, to na drugie dziecko jeszcze chyba poczekamy troszkę.. Tak, żeby Pola była już na tyle duża i ogarnięta, żeby umiała sama jeść, wołać, że chce siku, żebym nie musiała karmić jednocześnie dwójki dzieci, jednemu zakładać pampersa, a drugiemu buty, a wszystko to w tym samym czasie, mając tylko dwie ręce i jedną głowę. Kiedyś myślałam, że 2 lata to dobra różnica wieku między dziećmi, ale 3 lata to jest chyba bardziej realny okres :)


sobota, 27 sierpnia 2011

$%@#!&....wrrrr.......

Widzę, że tematem 'tronu' zainspirowałam niektóre mamy - cieszę się :)

A mnie jakiś podły nastrój ostatnio dopadł. Za oknem piękna pogoda, a ja mam zamiast uśmiechu podkówkę i płacz na końcu nosa. Zaczęło się kilka dni temu. Najpierw w nocy biegałam po kilka razy na siku. Potem zaczęła mnie pobolewać w ciągu dnia głowa. Hm. No cóż. Ostatnio takie objawy miałam w ciąży.. Do tego ten płacz na końcu nosa - jak nic, hormony! Nawet się ucieszyłam, choć szczerze mówiąc drugie dziecko chcielibyśmy mieć jak Pola skończy 3 lata. Ale 2 dni temu dostałam okres, więc moje podejrzenia mogę sobie schować głęboko..
Przestałam biegać w nocy co chwilę na siku, ale hormony dalej dają się we znaki, bo moje zmienne humory są naprawdę jak w ciąży. Do tego byle co mnie wkurza i momentami robię się naprawdę nieznośna, zwłaszcza w stosunku do M. Nie wiem co się ze mną dzieje. Oprócz Polisławy to nic mnie nie cieszy. Mąż za mną chodzi, łapie za tyłek i cycki, prawi komplementy, że ładnie wyglądam, że ugotowałam pyszną zupę, a ja mam ochotę się rozpłakać! Normalnie jakiś sajgon! Sama siebie nie poznaje! Nie wiem, ale do menopauzy jeszcze trochę mi brakuje, więc What the hell is going on?


czwartek, 25 sierpnia 2011

Entliczek Pentliczek Temat: Nocniczek!

Dziś będzie o TRONIE :)


Na forum babyboom, na którym od czasu do czasu się udzielam został ostatnio poruszony temat NOCNIKA. Czy już któraś z mam sadza swoje dziecko na tronie? Jeśli tak to na jakim? Takim zwykłym, czy może grającym albo z innymi bajerami?

No i cóż. Okazało się, że oprócz naszej Polisławy i jeszcze jednego dziecka żaden bejbik do nocniczka się nie załatwia (a wszystkie mamy dzieci z tego samego miesiąca)! Że dzieci uciekają przed nim, że nie potrafią wysiedzieć dłużej niż 3 sekundy, że traktują go jak zabawkę 'transportując' w nim zabawki albo używając go jako hełmu :)

No właśnie - i tu pojawia się od razu problem. Często jest tak, że rodzice przynoszą nocniczek do domu i aby 'zachęcić' dziecko do 'zabawy' sami wkładają go sobie na głowę i dopada ich głupawka :) A dziecko głupie nie jest i skoro tata włożył sobie to coś kolorowego na głowę to malec też chce tak się bawić! No i potem dzieci zupełnie nie rozumieją dlaczego mają na tej zabawce siadać z gołą pupą :) Gdzieś czytałam, że w takiej sytuacji należy po prostu kupić nowy nocnik i pod żadnym pozorem nie robić z nim nic dziwnego! Po prostu wstawić go do łazienki i wytłumaczyć malcowi do czego ten sprzęt będzie służył. Kropka.

No i od razu pojawiła się seria pytań: CO ZROBIĆ, ŻEBY TO ZMIENIĆ?

No cóż. Pamiętam jak zaczynaliśmy przygodę z nocnikiem. Polcia miała wtedy ok. 10 miesięcy. Przyszedł taki okres, kiedy za każdym razem po wyjściu z wanny robiła siku na ręcznik. Za radą Sabiny, mamy Poli postanowiliśmy spróbować zabawy z nocnikiem. Kupiliśmy taki najzwyklejszy, biały z naklejonym Kubusiem. Za pierwszym razem mała wysiedziała na nim nawet kilka minut. Ale bez efektu. Za drugim razem był płacz. Odczekaliśmy jakieś 10 dni i spróbowaliśmy ponownie. I jakoś zaskoczyło! Od tej pory sadzamy ją regularnie - rano, po spacerach, po dziennych drzemkach, przed kąpielą. Prawie zawsze rano robi do nocniczka kupkę, czasem jeszcze siku. W ciągu dnia różnie - czasem coś się trafi, a czasem Bączek posiedzi, poogląda bajeczkę i nic. Ale najważniejsze, że nocnik został zaakceptowany i się go mała nie boi. Czasem wrzuci do niego jakąś zabawkę albo włoży nogę, ale wtedy tłumaczymy jej do czego służy nocniczek, a do czego nie. No i czekamy na moment, kiedy córcia przyjdzie i da znać, że chce siku albo kupkę i korzystanie z boskiego tronu będzie świadome :)

A że wybór tak prozaicznej rzeczy jak nocnik może nie być prosty, bo na rynku jest wiele różnych 'wariantów to postanowiłam zrobić mały przegląd:


1. Fisher Price - cena ok.120zł (cena internetowa). Nocniczek:
  • śpiewa,
  • wydaje wesołe dźwięki po każdym 'sukcesie' jak to określa producent,
  • można 'spuścić' w nim na niby wodę - jest wtedy odpowiedni dźwięk,
  • ma spuszczaną deskę klozetową,
  • wyjmowany zbiorniczek,
  • i uchwyt na papier toaletowy.
Minusem jak dla mnie jest cena i fakt, ze zajmie trochę więcej miejsca w łazience niż standardowy nocniczek. Poza tym z tego co słyszałam od różnych osób, niektóre dzieci boją się gadających, czy śpiewających 'tronów'. Pytanie więc, jak na wesołe piosenki wydobywające się spod pupki zareaguje nasza pociecha? :)


2. Fisher Price - 'Żabka', cena ok. 65 zł (sklep internetowy)


  • posiada zabezpieczenie przed rozpryskiwaniem,
  • uchwyt do wygodnego przenoszenia,
  • wyjmowany zbiorniczek.
W sumie fajny, cena do przeżycia, ale czy ze względu na jego wygląd dziecko nie będzie traktowało go jak zabawki? A przecież nie o to nam chodzi..


3. Boon - cena w sklepie internetowym ok. 120zł

(Nie wiem czemu, ale nie chciało mi pomniejszyć tego zdjęcia?)

Ten model:
  • posiada schowki na mokre chusteczki i pampersy,
  • uchwyt na papier toaletowy,
  • jest bardzo stabilny dzięki szerokiej podstawie,
  • wytrzyma ciężar do 130 kg, zupełnie nie wiem po co? Przecież jak słoń będzie chciał usiąść na takim malutkim nocniczku, to nawet do niego nie trafi ;)

4. Najzwyklejszy model - cena o. 10 zł

  • tani,
  • nie zajmuje dużo miejsca w łazience,
  • bez bajerów, dzięki czemu dziecko nie potraktuje go jak kolejną zabawkę,
  • istnieje również wersja ZAPACHOWA tych modeli (cena ok.18zł)
  • wersja z melodyjką (cena ok. 18 zł)

A co Wy sądzicie o tych wszystkich wynalazkach? :)


wtorek, 23 sierpnia 2011

Akademia Zdrowego Rozwoju, czyli o namiocie Pampersa :)


W miniony weekend w naszym mieście zagościł Wielki Namiot Pampersa - czyli AKADEMIA ZDROWEGO ROZWOJU :) Oczywiście nie mogliśmy nie pójść! W końcu nie co dzień można zobaczyć nasz świat widziany oczami naszych małych pociech.

AZR odwiedziliśmy w sobotnie przedpołudnie i dobrze, bo nie było jeszcze dużo ludzi i nie było ścisku. Wchodziło się grupkami po kolei do każdego 'pomieszczenia'. Na dzień dobry ciekawym rodzicom zaserwowano wykład, którego nie udało mi się niestety wysłuchać nawet w 1/10 ponieważ Polisławy zupełnie i kompletnie nie interesowało siedzenie na miękkiej pufie przez dłużej niż pól sekundy. W związku z tym pani mówiła, rodzice słuchali, a ja z Polcią poznawałyśmy sąsiednie pomieszczenia :) No i również to, co po kolei było mówione w sypialni, czy kuchni także mnie ominęło. Polisława ani myślała podporządkować się jakimkolwiek zasadom, w tym zasadzie kolejności zwiedzania i wędrowała sobie tam, gdzie akurat miała ochotę :)

Zresztą jak zauważyłam, to co interesowało nas, nie zupełnie interesowało ją. I tak: ja z ochotą wskoczyłam na gigantyczne łóżko, za to Pola posadzona na nim od razu próbowała z niego zejść. Niestety jego wysokość nijak się miała do wysokości naszego sypialnianego łoża, w związku z tym nieodzowna okazała się pomoc mamy przy zejściu na podłogę. Gdy M. pilnował Bączka ja posłusznie pokonywałam na czworakach strome 3 stopnie w górę i w dół i muszę Wam powiedzieć, że to był prawdziwy HARTKOR! :) Do tej pory wydawało mi się, że wchodzenie i schodzenie po schodach to pikuś. Teraz już wiem - dla dzieci to prawdziwe wyzwanie! Podobnie jak wdrapanie się na krzesełko do karmienia :)
Za to mierzenie wieeelkich butów było już nie lada frajdą, a rysowanie dłuuuugaśnym ołówkiem bardzo spodobało się M. :)
W między czasie można było zobaczyć eksperyment: miłe 'pampersowe panie' pokazywały różnicę w chłonności wkładu pampersowego i pieluszki firmy konkurencyjnej oraz różnicę w odczynie ph chusteczek marki-organizatorki i marki konkurencyjnej. Jak można się domyśleć Pampers w obu tych doświadczeniach nie miał sobie równych :)
Takie samo doświadczenie miałam okazję oglądać w fabryce Pampersa, więc nie było to dla mnie nic nowego, ale faktem jest, że przy 'eksperymentalne stoły' wzbudzały sporą ciekawość rodziców.

Warto było przyjść, żeby przekonać się jak ciężkie życie mają nasze bobasy! Jak dla mnie to SCHODY zostają trudnością NUMBER 1! :) No i można było przy okazji porozmawiać sobie z panią pediatrą, która w naszym przypadku rozwiała wątpliwości w sprawie 'chodu Bączka'. Do dyspozycji były też specjalistki z innych dziedzin m.in. można było podpytać o sprawy związane ze snem maleństwa.

Tak więc jeśli będziecie mieć okazję, to szczerze Wam polecam Pampersowy Namiot.
Macie jeszcze szansę odwiedzić go tu:

  • 26-28 sierpnia WROCŁAW
  • 30-31 sierpnia POZNAŃ
  • 2-4 września SZCZECIN
  • 6-7 września GDAŃSK
  • 9-10 września BYDGOSZCZ
  • 11 września WARSZAWA
Na koniec obiecane fotki:

1. Tu Polisława próbuje wyciągnąć ze środka metalową kulkę. A dla dorosłych zabawa polegała na tym, aby nie patrząc włożyć rękę do środka i 'omówić' co się czuje. A natrafić można było na drewnianą łyżkę, pluszowe miśki, gumową wycieraczkę, dywan itp. Krótko mówiąc - poznawanie przedmiotów poprzez dotyk.

2. A tu ja w wielkich butach :)

3. W tym miejscu można było 'poczuć' jak to jest być prowadzonym przez tatę :) Dodatkową atrakcją/utrudnieniem było to, że to kółeczko pod moim nogami było niestabilne i się kiwało na wszystkie strony.

5. Polisława nie miała najmniejszych szans wdrapać się sama na to krzesełko. Zresztą my też nie mieliśmy ŻADNYCH SZANS! To jest naprawdę IMPOSIBLE! :)

5. I na koniec stanowisko doświadczalne - tutaj można było zobaczyć jak barwi się papierek lakmusowy na różnych chusteczkach nawilżających.


poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Jak to jest z chodzeniem part 2, z życia Polisławy i placu zabaw.

Wrócę jeszcze do tematu chodzenia. Może komuś się przydadzą informacje, które znalazłam na ten temat:
  • Dziecko zaczyna z reguły stawiać pierwsze kroki w okolicach drugiego roku życia.
  • Nie wszystkie dzieci opanowują umiejętność chodzenia już na początku drugiego roku życia. Opóźnienie rozwoju chodzenia zwykle powoduje niepokój rodziców. Pamiętać jednak należy, że duże, ciężkie dzieci zwykle później stawiają pierwsze kroki, niż dzieci drobne i szczupłe.
  • Niekiedy przyczyną tego opóźnienia są rodzinne predyspozycje lub czynniki emocjonalne.
  • Zdarza się, że dziecko traci poczucie bezpieczeństwa, gdy pierwsze próby chodzenia zakończą się upadkiem. W rezultacie, dziecko przez kilka tygodni może nie podejmować następnych prób samodzielnego chodzenia!
  • Niektóre dzieci dłużej niż inne żądają przy nauce chodzenia pomocy dorosłych. Prowadzone za palec lub na szelkach poruszają się o wiele swobodniej.
  • Nie powinno się zmuszać dziecka do samodzielnego chodzenia, jeśli samo nie wyraża a to ochoty!
  • Należy też unikać w okresie nauki chodzenia na śliskich podłogach i obuwia.
  • Pierwsze buty powinno się kupić dziecku, gdy zacznie już chodzić.
  • Nie warto oszczędzać na obuwiu dla dziecka - jego stópki są delikatne i muszą utrzymać cały ciężar ciała, warto aby były dobrej jakości i idealnie dobrane.
  • Buty powinny być sznurowane, mieć usztywnioną piętą i elastyczną podeszwę!
  • Pod żadnym pozorem nie powinno się kupować dziecku butów, które są kopiami obuwia dla dorosłych! Wykluczone są wąskie noski i podwyższone obcasy!
  • Do sklepu z obuwiem najlepiej wybrać się z dzieckiem. Patyczek czy obrys stopy z pewnością pomogą, ale nie zastąpią mierzenia. Maluch powinien w przymierzanych butach stanąć obiema nóżkami na podłodze. Badając długość, trzeba nacisnąć czubek buta kciukiem, jeśli mieści się on między palcami dziecka a końcem bucika, rozmiar będzie dobry. Dla pewności powinno się włożyć swój mały palec między piętę dziecka a cholewkę buta, musi się tam swobodnie zmieścić.
  • Wybór odpowiednich bucików ułatwi rodzicom znak "Zdrowej Stopy” nadawany butom, spełniającym ścisłe kryteria, przez Centralne Laboratorium Przemysłu Obuwniczego w porozumieniu z Instytutem Matki i Dziecka. Znak ten przedstawia uśmiechniętą stopę na żółtym tle i umieszczony jest na podeszwie buta.
A teraz cechy dobrego buta:

  • Cholewka - Ze skóry (nappa, softa, anilina) lub z tkanin z włókien naturalnych (bawełna, wełna, len).
  • Sztywny zapiętek lub wgłębienie w wewnętrznej części obuwia (tzw. łoże dla pięty) zapewniające właściwe ustawienie pięty i stopy.
  • Obcas - szeroki (sięgający 1/3 długości buta) i niski (do 1,5 cm wysokości dla dzieci do 3 lat, a dla starszych - obcas może mieć 3 cm wysokości).
  • Podeszwa - antypoślizgowa, najlepiej z miękkiej gumy, amortyzująca wstrząsy i nierówności twardego podłoża, nieutrudniająca naturalnych ruchów stopy przy chodzeniu.
  • Szeroki i usztywniony nosek - dziecko musi swobodnie poruszać palcami w górę i w dół i jednocześnie na tyle wysoki, by nie naciskał od góry na palce.
  • Szwy i twarde elementy nie mogą być wyczuwalne od środka.
  • Górny brzeg cholewki - zaokrąglony, sięgający za kostkę, by nie uciskać ścięgna Achillesa i nie urażać kostki.
(fragment: http://kobieta.dziennik.pl/dziecko/artykuly/205947,jak-wybrac-pierwsze-buciki.html)

Mam nadzieję, że te informację się niektórym z Was przydadzą :)

A teraz trochę na temat naszej Polisławy, która rozwija się w tempie błyskawicy. Pięknie pokazuje już paluszkiem w bajeczce zwierzątka, kwiatki, pszczółki i generalnie wszystko co pokazać można. Bardzo lubi bajki, ale tylko oglądać. Jak zaczynam jej coś czytać to się wkurza, łapie kartki i przewraca dalej. A co jeszcze robi z bajeczkami to najlepiej pokaże to zdjęcie :


Jak widać - okładki i kartki żyją swoim życiem :)

Ostatnio Polcia mnie totalnei zaskoczyła. Próbowaliśmy odzwyczaić ją od nocnego karmienia, ale nie udało się. Zastosowaliśmy metodę, o której kiedyś pisałam 3-5-7, ale koniec końców Bączek przez godzinę w nocy mękolił (o tragicznej godzinie 3-4), aż w końcu daliśmy jej flachę z kaszką. Wypiła, przekręciła się na bok i zasnęła w sekundzie. Stwierdziliśmy więc, że poczekamy aż sama się od nocnego jedzenia 'odstawi', tak jak zrobiła to z cycusiem.
W zeszłym tygodniu przez 2 noce z rzędu mała obudziła się w nocy tylko raz, koło 23, a potem spała do rana! Obyło się więc bez nocnej butli. Za to rano jak się ubierałam przyszła do mnie ze swoją książeczką, w której jest zdjęcie kanapki i pokazała mi ją paluszkiem. A że Polisława często coś przynosi pokazać, więc spojrzałam, powiedziałam: "To jest kanapka" i poszłam do kuchni nastawić wodę na herbatę. Bączek przydreptał za mną i dalej pokazuje mi kanapkę. Hm. Pomyślałam sobie, że o coś tu musi chodzić, bo raczej nie zdarzało jej się pokazywać tego samego pod rząd. I uświadomiłam sobie, że przecież Pola nie dostała w nocy swojej kaszki, więc pewnie jest głodna, pomimo tego, że była dopiero 7:30, a ona je śniadanko o 8. Mądra dziewczynka! - po mamusi ;)

A dziś nam córcia zrobiła niespodziankę - kupę do wanny :)) M. już dawno temu się śmiał, że mała parę razy sobie do wanny siknęła i jeszcze tylko kupy tam brakuje. No i proszę! Bawiła się w wannie, odwróciła się nagle do mnie pupcią kontemplując gołą zawartość półki przy wannie (z której wcześniej wszystko co się dało wylądowało w wannie), po czym nagle PLUM! coś do wody wpadło :)) Był więc szybki wyskok na nocniczek, gdzie Bączek dokończył dzieła. A małą kupkę siup do kibelka wyrzuciliśmy.

Na koniec wesoła opowieść z placu zabaw :)
Jesteśmy z Polą na zjeżdżalni. Obok tata z może 2 letnim chłopcem wspina się po drewnianym wiszącym pomoście. Podbiega do nich dziewczynka, na oko 8-9 lat.
Tata do niej: "Gdzie jest mama?"
Dziewczynka: "No przecież pojechała"
Tata "Osz kurde. Bo młody zrobił kupę"
Dziewczynka: "To go przewiń"
Tata: "Ja? Nie nie. To GRUBSZA sprawa. To MUSI mama."

Więc moje drogie, jakbyście nie widziały - mama jest od GRUBSZYCH spraw :))


PS. Wiem, że miało dziś być o Namiocie Pampersa - wybaczcie, ale napiszę o tym jutro.


sobota, 20 sierpnia 2011

Jak to jest z chodzeniem?

No właśnie. Pojawił się w naszym domu 'problem' z chodzeniem Polisławy. A w zasadzie to problem ten wymyśliła teściowa. W lipcu jak byliśmy na warsztatach pampersowych to w czasie kiedy ja zwiedzałam fabrykę, M. pojechał z małą do teściów. Pola wtedy chodziła od jakiś 2-3 tygodni. Teściowa, która naszą córcię widziała chyba pierwszy raz od Świąt Wielkanocnych stwierdziła, że nasz Bączek źle chodzi! A dokładniej - nie stawia kroczku od pięty tylko od razu całą stopę. I że koniecznie powinniśmy z tym iść do ortopedy! Jak mi M. to powiedział, to prawie wybuchnęłam śmiechem! Przecież Pola dopiero uczy się chodzić! Przecież dziecku do 2 lat kształtuje się stopa! Uznałam to za bzdurę i olałam. Ale 2 dni temu mąż rozmawiał z teściową i jak się dowiedziała, że JESZCZE nie byliśmy u lekarza to mu zrobiła awanturę i 'postraszyła' , że mu nogi z d.. powyrywa :)

No więc dla świętego spokoju postanowiliśmy odwiedzić jednak ortopedę. Przedtem jednak zapytałam się naszej niani, czy zauważyła, żeby Pola źle stawiała stopy. Zdziwiła się i powiedziała, że kilkoro dzieci już odchowała, w tym swoje, więc jako takie pojęcie ma i powtórzyła mi to samo, co ja wcześniej M. - że dziecku do 2 lat kształtuje się stopka i że nasz Bączek dopiero uczy się chodzić i ma prawo stawiać jeszcze stópki nie do końca tak jak to powinno wyglądać. Choć szczerze mówiąc, według niej Polisława chodzi prawidłowo.
Poza tym nikt ze znajomych do tej pory nie zwrócił nam uwagi na chodzenie Poli! Nawet pediatra, czy rehabilitantka na warsztatach Pampersa nic nie zauważyły!

Dziś odwiedziliśmy Namiot Pampersa - Akademię Zdrowego Rozwoju :) Była tam obecna pani pediatra, którą korzystając z okazji poprosiliśmy o 'ocenę' chodu Bączka. Uśmiechnęła się i powiedziała dokładnie to co ja - że Pola jest za mała, żeby móc powiedzieć, czy chodzi dobrze, czy źle! Że dopiero jej organizm przestawił się z opcji poziomej (raczkowanie) na pionową (chodzenie) i kręgosłup i całe ciało dopiero się uczą prawidłowej postawy! I że dopiero na bilansie 2latka jeśli lekarz zauważy coś nieprawidłowego to skieruje nas do ortopedy. Bo na tym etapie - 14 miesięcy, w tym niecałe 2 w pionie - to zdecydowanie za mało na takie wizyty!

No cóż, moim zdaniem teściowa po prostu chciała się wykazać zainteresowaniem wnuczką. A ponieważ jej wnuczek, synek siostry M. (z którą teściowa ma duuużo lepszy kontakt niż z M.) ma i alergię pokarmową i problemy skórne, to może stwierdziła, że Pola też powinna mieć jakąś 'wadę', czy 'ułomność'? Nie mamy z nią problemów zdrowotnych, je pięknie, rośnie zdrowo, pod noskiem coś tam sobie pomrukuje - 'mama', 'tata', 'baba' 'ja' itp, no więc chyba jedynie co to można by się doczepić do chodzenia!

Wkurzyło mnie to trochę, bo zamiast wyszukiwać 'problemów' tam gdzie ich nie ma, to przyjechałaby w odwiedziny do wnuczki na parę godzin, zobaczyłaby jak rośnie, jak się bawi, zrobiłaby jej parę zdjęć i - po prostu spędziłaby z nią trochę czasu! A tak to tylko dzwoni do M. i udaje obrażoną faktem, że jej nie przysyłamy zdjęć wnuczki! Albo tak jak teraz - stwarza wyimaginowe 'problemy'.

A tak jak wspomniałam - byliśmy dziś w Namiocie Pampersa! Ale notatkę z naszych zabaw i fotki wrzucę jutro, bo dziś już nie mam siły!

Miłego weekendu :)

piątek, 19 sierpnia 2011

Zakupowo

Ponieważ jesień się pomału zbliża to postanowiłam zaopatrzyć szafę Polisławy w nieco cieplejsze rzeczy. Nie rośnie nam już córcia w tak zastraszającym tempie jak w ciągu pierwszych 6 miesięcy i pomimo tego że niedługo skończy ich 14, to od dłuższego już czasu nosi na sobie ubranka w rozmiarze 80 cm, czasem 86. A trafiają się i takie na 74 cm, które nosi już prawie pół roku i wciąż są dobre :)

Na pierwszy ogień poszło allegro. Ale nie za wiele tam fajnych rzeczy znalazłam - interesowały mnie polarowe bluzy albo w ogóle bluzy jako takie. Stwierdziłam więc, że pójdę w ślady Agakry i uderzę do lumpeksu! Gdzieś wyczytałam, że niedaleko nas jest bardzo duży sklep, w którym mają całkiem spory wybór ubranek dla dzieci, w dobrym stanie, a często i nowe.
Pojechałam, a co. Wchodzę - ogromna hala, której połowa zawalona jest ciuchami rzuconymi ot tak, na podłogę. Nie ma jak się do nich dostać, bo tworzą gigantyczną kupę długości ze 20 metrów! Przeglądnąć można tylko to na początku - "gdzie tu sens?" pomyślałam, ale nie mój biznes. Przeglądnęłam kilka wieszaków, jakiś kosz, ale nic nie znalazłam. Nie po raz pierwszy przekonałam się, że ja po prostu nie umiem grzebać! Nawet jak są w normalnych sklepach przeceny i ubrania są rzucone na stoły, to ja w takiej kupie nic nie potrafię znaleźć! A mam koleżankę, która zawsze wygrzebie w takim stosie jakieś perełki i potem się tylko wkurzam, że ja tam nic z tych rzeczy nie dojrzałam.

No więc jeśli nie lumpeks, to jeszcze raz nos wsadziłam w allegro i tym razem znalazłam 2 fajne bluzy polarowe- jedna zielona rozpinana na zamek, a druga wkładana przez głowę w kolorowe paseczki, z kapturkiem.

A kilka dni temu na fali moich ciuchowych poszukiwań dostałam smsa ze SMYK'a o nowej promocji: rabat 25% na wszystkie buty i ubrania! No więc wczoraj po pracy ruszyłam do owego sklepu nie licząc na cuda, bo szczerze mówiąc do tej pory rzadko trafiałam tam na coś fajnego. Ale tym razem - wyszłam z prawie pełną siatą! A to za sprawą cudownej, fajowej, kolorowej kamizelki puchowej! Kosztowała po obniżce niewiele ponad 40zł:
















Znalazłam ją oczywiście na dziale chłopięcym, bo na dziewczęcym wszystko było w kolorze RÓŻOWYM!! Kamizelka mnie urzekła! Zresztą Polisławę też :)
Do tego, żeby nie było - skusiłam się na jedną koszulkę w kolorze pink i rajstopki dziewczęce, ale też mnie ujęły!

A na koniec wpadłam jeszcze do ZARY z myślą o sobie, ale nie znalazłam nic fajnego. Zajrzałam więc jeszcze na dział dziecięcy i tam wypatrzyłam spódniczkę po mocnej przecenie z 49zł na 9,90 i dokupiłam Polci. I tym sposobem jej garderoba poszerzyła się jeszcze o te rzeczy:


Czekam jeszcze tylko na zamówione przez allegro bluzy (obie po 9,90zl) i na pierwsze jesienne chłodki Polcia jest zaopatrzona! :)

Wybaczcie dzisiejsze moje chwalipięctwo, ale jestem tak zauroczona i zadowolona z zakupów, że musiałam się pochwalić :)

czwartek, 18 sierpnia 2011

Dlaczego faceci myślą inaczej niż kobiety?

Nie wiem dlaczego Bóg stworzył kobietę i mężczyznę tak różnych od siebie. Pomijając cechy fizyczne, to różnimy się całym mnóstwem innych rzeczy, które czasem w życiu są mega wkurzające! Ograniczę się tylko do kilku kwestii w temacie rodzicielstwa i wspólnego życia, bo inaczej nie skończyłabym wyliczanki do jutra! ;)

Mnie osobiście najbardziej wkurza to:
  • Dlaczego po urodzeniu dziecka faceci boją się wziąść je na ręce? Przecież nie połamią dziecka!
  • Dlaczego ich instynkt ojcowski nie uruchamia się tak szybko jak nasz macierzyński?
  • Dlaczego ich myślenie nie przestawia się tak szybko na to, że 'teraz jest nas w rodzinie troje, a nie dwoje'?
  • i co najważniejsze: Dlaczego do cholery faceci nie mają podzielności uwagi?
A skąd moje dywagacje na ten temat? Ano po wczorajszej, wieczornej akcji! Zajęłam się na chwilę swoimi sprawami, a z Bączkiem miał się bawić tata. Chwilę siedzieli w pokoju Polisławy, a potem przyszli do salonu, gdzie tata usiadł sobie na kanapie i włączył tv, a córcia postanowiła pobawić się swoim rowerkiem, który stał jednym kołem w przedpokoju, a dwoma tylnymi w salonie. Nie wiem co chciała zrobić, podejrzewam że chciała się wpakować do 'przyczepki' (rowerek ma z tyłu taki jakby koszyk, pojemnik, nie wiem jak to nazwać, w którym można wozić zabawki). A ta 'przyczepka' jest taką trochę wywrotką, bo można do niej coś załadować i potem łatwo wyładować przechylając ją. I Pola w pewnej chwili straciła równowagę, ja tylko usłyszałam huk, a potem płacz i od razu wystartowałam z krzesła jak oparzona, a M. siedział sobie spokojnie na kanapie mówiąc "Nic się nie stało!" No kurna mać, jak to się nic nie stało, jak dziecko aż się zanosiło płaczem? Biedna Polcia tak płakała, że nie mogłam jej uspokoić! Pierwsze co to patrzyłam, czy gdzieś jej guz nie rośnie na głowie. Ale na szczęście nie! M. ciągle powtarzał to swoje "Nic jej nie jest, jak się nie przewróci to się nie nauczy, a teraz już wie, że tak się nie robi." Jednak na moje pytanie a co takiego nie będzie już robić to nie umiał mi odpowiedzieć, bo nie widział co Pola robiła- zajęty był oglądaniem wiadomości w tv! WRRRRRRR! Myślałam, że go normalnie uduszę! Miał się zająć dzieckiem, a nie oglądać głupią telewizję!
I kiedy już prawie uwierzyłam, że naprawdę nic jej się nie stało, to zobaczyłam krew na policzku! Skąd? Jak? Co? Ząb?? Pola ciągle płakała i nie ułatwiała mi zlokalizowania źródła krwi, ale w końcu się udało i okazało się, że ma rozwaloną górną wargę od środka. Spuchła jej trochę, ale nie pozwoliła sobie jej nawet dotknąć, więc opcja z zimnym okładem odpadła. Bidulka, miała taką smutną minkę mówiącą: "Mamo, boli!" że prawie i ja się popłakałam. A do M. się nie odzywałam prawie do dziś rana! Na szczęście pomimo swojego nieszczęścia córcia była w stanie zjeść kromeczkę, więc pocieszałam się, że nie może być źle, bo inaczej nie mogłaby gryźć. Rano opuchnięta warga zniknęła, ale jak sobie ziewnęła to przylukałam, że od wewnątrz ma całą górną wargę fioletową! Tatuś oczywiście dalej twierdził, że do wesela się zagoi, a ja miałam ochotę go ponownie udusić!
Wiem, że Pola nie raz i nie dwa nabije sobie jeszcze siniaka, poleje się krew z rozbitego łokcia, czy kolana, ale jeśli mogę, to chciałabym jej to ograniczyć. Może jestem przewrażliwioną matką, ale jeśli mogę ochronić swoje dziecko przed upadkiem, chorobą, czy czymś złym, to będę je chronić! Nie zamierzam trzymać córci pod kloszem. Nie będę nad nią trzymać 24h/dobę ochronnego parasola. Ale do cholery, jeśli jestem z dzieckiem w domu, to pilnuję, żeby nie wzięło do ręki noża, ostrych nożyczek i żeby garne,k czy talerz z gorącą zupą nie znalazł się w jego zasięgu!

Dlaczego ja mogę myć gary, rozmawiać i jeszcze patrzeć co robi dziecko? Przewidywać, że jeśli mały człowiek stoi przy stoliku i łapie za obrus, to zaraz z niego zleci gazeta, kubek z herbatą i pilot do tv, a mój mąż po prostu siedzi i się patrzy co się będzie działo? Dlaczego kobiety mogą robić kilka rzeczy na raz, a faceci jak się skupiają to tylko na jednym?

Czasem tak mnie to wkurza, że mam ochotę złożyć reklamację na gatunek męski!! Bo jest wybrakowany!!

Wiem, że nie ma ideałów. Że sama też mam wady. Ale kurcze, czasem ten brak myślenia, a w zasadzie przewidywania u mojego męża doprowadza mnie do szewskiej pasji! Jest kochany, opiekuńczy, mamy podobne poczucie humoru i często sobie żartujemy z siebie, dzięki czemu jest wesoło, w sprawach technicznych jest bardzo zaradny (kiedyś nawet sam naprawił pralkę!), można na nim polegać w 100%, jak ktoś ze znajomych zadzwoni w środku nocy, że potrzebuje pomocy to wiem, że rzuci wszystko i pojedzie pomóc. Wspiera mnie kiedy tego potrzebuje, docenia mnie i chwali jak jest okazja, stara się mi pomagać, ale jest strasznie leniwy i na tym polu najczęściej wybuchają nasze kłótnie! A on wtedy mi mówi: 'Wiedziały gały co brały' i się śmieje, a ja czerwienieje ze złości po to, żeby za chwilę wypuścić parę z ust i też się śmiać, bo bardzo powoli dociera do mnie fakt, że wydzieram się na niego o to, że nie umył po sobie kubka i talerza po śniadaniu i więcej energii straciłam na te wrzaski, niż to jest tego warte.. A M. się śmieje, że od tej złości to mi tylko zmarszczki szybciej wyjdą, a przecież wystarczyło mu tylko powiedzieć, żeby zmył po sobie gary, a nie robić awantury ... I jak zwykle ma rację.. Niestety :)

środa, 17 sierpnia 2011

Fajnie jest być mamą!

Weekend... długi weekend... i po weekendzie .. :(

Na szczęście spędziliśmy go wyjątkowo aktywnie i poza domem, bo pogoda była wprost wymarzona, choć zapowiadali opady! Ale się pomylili - nie pierwszy zresztą raz :) Pola się wyszalała na zielonej trawce, bo byliśmy i u mojego taty na grillu, i u znajomych na ogrodowym kinderbalu, a w poniedziałek umówiliśmy się ze znajomymi w takiej kawiarni przystosowanej dla rodzin z dziećmi. Już kiedyś o niej pisałam, bo byliśmy tam już kilka razy. Jest tam bardzo kolorowo i pomysłowo, do tego mnóstwo zabawek, bajek, książeczek, tak że dzieciaki miały straszną radochę! W końcu mogły się pobawić czymś innym niż w domu :) Nasza Pola najlepiej bawiła się autami. Wszelakimi! :) A tak biegała i szalała, że zapomniała o swojej przedpołudniowej drzemce! Po zabawie przespacerowaliśmy się jeszcze nową kładką nad Wisłą, na której zakochane pary przypinają do barierek kłódki na znak miłości. Kłódkę się zamyka i kluczyk wrzuca do rzeki. Najbardziej nas rozbawiła taka wielka z napisem: "Damian i Marcin, (plus data)" :) Polę oczywiście intrygowały prawie wszystkie kłódki, a oprócz tego to oczywiście wielki zachwyt wzbudzały w niej łodzie i kaczki siedzące na brzegu. Jak o 13 wsiedliśmy do auta, to nasz Bączek był już tak zmęczony, że oczy same jej się zamykały. Do domu nie mieliśmy daleko i nie chcieliśmy żeby zasnęła w aucie, tylko już w domu, w swoim łóżeczku. M. kierował, ja siedziałam z Polą z tyłu, pokazywałam i opowiadałam jej bajeczkę, a Polcia tak patrzyła i patrzyła na książeczkę po czym klasycznie jak na youtubie - głowa jej sama opadła i oczy same się zamknęły :) Była tak nieprzytomna i zmęczona, że zupełnie się wyłączyła. Wyglądało to strasznie komicznie i nieźle się z niej uśmialiśmy :) No i jak nam Bączek zasnął, to spał ponad 2 godziny!

Niedługo Polcia skończy 14 miesięcy.. Z każdym dniem uczy się czegoś nowego, zdobywa nowe umiejętności, jest coraz sprawniejsza, sprytniejsza i coraz więcej rozumie. Umie ładnie pokazać w książeczce muchomora, pszczółkę, pieska i całe mnóstwo innych przedmiotów i zwierzątek. Coraz lepiej pokazuje o co jej chodzi, co chce, a czego nie. Każdego dnia patrzę na nią i tak sobie myślę, że cokolwiek by się nie działo, to ona jest dla mnie najważniejsza! Wystarczy jej uśmiech, żeby mi wrócił humor i uśmiech na twarzy. Choć jestem czasem zmęczona i na nic nie mam siły, to zawsze znajduje jakieś 'rezerwy' na zabawę z nią, gonienie się, chowanie, budowanie wież z klocków, czy robienie jeszcze większego bałaganu w pokoju niż już jest :)

Zawsze wiedziałam, że fajnie jest być mamą. Że fajnie jest mieć dzieci. Ale dopiero jak urodziła się Polcia mogłam tak naprawdę to poczuć! I w życiu bym się nie spodziewała, że aż takie pokłady miłości się we mnie znajdują i że tak bardzo moje myślenie się przestawi i sfokusuje na córcię. Na zaspokojenie jej potrzeb, na jej rozwój, jej zdrowie i jej radość :)

Fajnie jest być mamą! :)

niedziela, 14 sierpnia 2011

Kim będę jak dorosnę?

Patrząc na dotychczasowe zainteresowania Poli, podejrzewamy, że nasz Bączek zostanie:
a) kwiaciarką
b) śmieciarko-sprzątaczką
c) ornitologiem.

Na pewno nie będzie:
a) modelką - nie lubi pozować,
b) pływaczką - kąpanie się jest ok, ale pływanie już nie,
c) kucharką.

Ja nie pamiętam kim chciałam być jak byłam mała, ale moja siostra chciała sprzedawać bilety w kasie pkp :)

piątek, 12 sierpnia 2011

Pieluszkowe dywagacje


Dzięki dziewczyny za miłe słowa pod ostatnim postem.. Wiem, że nowotwór to w dzisiejszych czasach nic zaskakującego, jednak tak jak napisała Eko-Mama : dopiero jak dotknie nas osobiście lub kogoś z naszej najbliższej rodziny to dopiero dociera do nas fakt, że ta choroba istnieje i jest naprawdę groźna!

A tymczasem chciałam wrócić do tematu Pampersów, bo w ostatnim czasie przetestowaliśmy ich wszystkie rodzaje.

Do tej pory używaliśmy tylko tych najpopularniejszych - Active Baby:

Pola dostała w szpitalu po urodzeniu Huggiesy, ale od razu wyskoczyły jej na pupci czerwone plamy, więc na starcie zostały zdyskwalifikowane. I ograniczyliśmy się do korzystania z pieluch Pampersa.

Na Warsztatach Pampersowych dostaliśmy paczkę Premium Care. Nie wiem czemu, ale jakoś miałam zakodowane, że one są przeznaczone dla dzieci, które mają problemy z odparzeniami.

A tu okazało się, że są to po prostu pieluszki 'z górnej półki' - najmiększe i najcieńsze. I najdroższe :) Faktem jednak jest, że są cieniutkie i nawet jak dziecko się mocno posika, to nie robi mu się balon między nogami. Z tego też względu wzięliśmy je ze sobą wyjeżdżając na urlop i rzeczywiście sprawdziły się super. Pola często biegała w samej pieluszce i sukience i nawet wtedy, kiedy dużo piła (bo gorąco) i dużo sikała, to pampers nie zwisał jej do kolan. Ale już jak wróciliśmy do domu i zdarzyło nam się nie zmieniać jej pieluszki np. przez 2-3 godziny, bo np. jechaliśmy długo autem to po takim czasie ze 2 razy przytrafił nam się tzw. 'wylew z pieluchy' - w tym wypadku na fotelik samochodowy :/ Więc pomimo tego, że producent zapewnia iż Premium Care są tak samo chłonne jak Active Baby to wydaje mi się, że nie do końca tak jest...

Jakieś 2 tygodnie temu kupiliśmy po raz pierwszy Pampersy Active Girl, czyli te różowe pieluszki.


Nie najtańsze, ale skierowane specjalnie dla dziewczynek i wkładane jak normalne majtki, co było głównym powodem tego zakupu. Nasza Polisława bowiem bardzo polubiła ostatnio bieganie z gołą pupą po mieszkaniu, zwłaszcza po wstaniu z nocniczka :) Posiedzi na tronie, zrobi co ma zrobić lub nic nie zrobi, po czym wstaje i z łobuzerskim uśmiechem truchcikiem ucieka w najdalszy kąt mieszkania. Jest w tym trochę mojej winy, bo kiedyś zaczęłam się z nią bawić w 'uciekanie i gonienie się' i teraz mam.. muszę gonić Bączka, żeby jej coś na pupinę włożyć. A łatwe to nie jest, bo nawet jak ją złapię, to wyślizguje mi się z rąk niczym wąż protestując przy tym głośno i piskliwie. Tak więc jak tylko dowiedziałam się, że jest coś takiego jak 'pielucho-majtki' od razu postanowiłam to sprawdzić. Jednak i te pieluszki nam się nie sprawdziły. Mają one co prawda wkład chłonny umieszczony odpowiednio dla dziewczynek na środku, ale w tym jest właśnie szkopuł. Pola jak sobie czasem usiadła na podłodze bokiem, to siuśki 'wychodziły' jej z pampersa. Zdarzyło się to kilka razy i doszliśmy do wniosku, że to chyba wina ich konstrukcji.. Są dobre jak dziecko biega, chodzi - cały czas jest w prostej pozycji pionowej. Ale jak tak jak Polisława - usiądzie bokiem albo będzie spać na boku to siuśki lądują nie tu gdzie powinny.

Dlatego skorzystaliśmy wczoraj z promocji w TESCO i kupiliśmy dużą paczkę Pampersów Active Baby '4' w ilośći 162 szt. w cenie 109 zł. I przy nich zostaniemy! :)

A z życia naszej Polisławy:
tak jak pisałam, ma nową zabawę - uciekanie przed założeniem pieluchy. Poza tym ostatnio zapałała jakąś wyjątkową miłością do psa - całuje go, obejmuje, przytula, jak pies śpi, to podchodzi do niego i kładzie się obok. Uwielbia siadać w jej legowisku! :) A ostatnio wytargała swój IKEOWSKI przewijak, położyła go w przedpokoju i usilnie namawiała psa, żeby się na nim położył :))

Pisałam nie dawno o urządzaniu jej pokoju.. Pokój w zasadzie jest skończony, a ja wciąż nie pokazałam Wam efektu końcowego. Całego pokoju nie pokażę, ale to jego fragment :



Bałam się trochę o tapetę, czy tych wróżek nie będzie za dużo, czy nie będzie efektu przytłoczenia, ale według mnie wyszło super! :)




środa, 10 sierpnia 2011

Bo życie mamy tylko jedno....

Mam nadzieję, że dzisiejszy mój post Was zmotywuje do zadbania o siebie i o regularne robienie badań. Tych kobiecych...

Moja mama zmarła 8 lat temu na raka piersi. Wykryła sobie guzek, ale bała się iść do lekarza - zresztą ona całe życie unikała lekarzy i wszelkich badań. Taki typ. Jak w końcu siostra ją namówiła na wizytę, to lekarz jak ją zbadał to złapał się za głowę i chciał ją od razu zostawić w szpitalu i operować nawet na drugi dzień. Operować = usunąć pierś, tak duży był guz. Mama jednak nie zgodziła się i bardzo długo zwlekała. Twierdziła, że jest to dla niej trudna decyzja, bo ma zostać pozbawiona atrybutu kobiecości - ja osobiście do dziś dnia nie mogę zrozumieć jak mogła stawiać na jednej szali życie, a na drugiej 'posiadanie obu piersi'? Zwlekała z decyzją o operacji bardzo długo, próbowała leczyć się niekonwencjonalnie, chodziła nawet do bioenergoterapety... W końcu jednak po nagonce zwłaszcza ze strony taty poszła do szpitala. Po zabiegu przeszła kilka chemioterapii, niestety potem pojawiły się przerzuty do płuc....

Od momentu kiedy powiedziała nam, że znalazła sobie 'coś' w piersi do jej śmierci minęły 2 lata... Może gdyby zdecydowała się od razu na operację jeszcze by żyła? Albo żyłaby dłużej? Tego nie wie nikt, a czasu cofnąć nie można..
Faktem natomiast stało się to, że znalazłyśmy się z siostrą w grupie podwyższonego ryzyka i gdzieś tam w głowie mam zakodowane, że i ja mogę kiedyś zachorować na nowotwór..

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie siostra. Zapłakana powiedziała, że znalazła sobie jakieś zgrubienie w piersi i że była właśnie u lekarza, który zdiagnozował to jako 5 milimetrowy guzek, a co dokładnie to jest powie po dalszych badaniach. Ale na pewno jest to coś, co trzeba usunąć. Nie muszę chyba mówić, że i mnie w tym momencie łzy i strach stanęły w oczach.. Przed porodem regularnie co pół roku robiłam sobie usg piersi, raz w roku cytologię i wszystkie podstawowe badania. Po porodzie trochę to zaniedbałam, głównie z braku czasu. Na usg piersi wybierałam się od maja .... I dopiero w tym tygodniu odwiedziłam swoją panią doktor. Zbadała mnie od a do z, łącznie z usg dopochwowym. Po informacji o siostrze lekarka robiła mi usg piersi chyba przez pół godziny! No i znalazła mi 'coś', 5 mm w lewej piersi, na godzinie 11-12. Powiedziała, że nie wykazuje to żadnych znamion złośliwości, może być to jakieś zgrubienie, tłuszcz, może to też zniknąć przy kolejnym badaniu. Mam obserwować i gdybym wyczuła to pod palcami (na razie jest niewyczuwalne) to mam się zgłosić jak najszybciej. Gdyby nic się nie działo to kontrola za 6 miesięcy. Przy okazji zbadała mi też tarczycę i tu też znalazła 5 mm zgrubienie. Ale tym powiedziała, żeby się nie przejmować, bo w naszym zasmrodzonym mieście prawie każdy coś w tarczycy ma.. Gdyby mnie to jednak niepokoiło to mam się zgłosić do lekarza od tarczycy, wybaczcie, ale uciekła mi z głowy nazwa specjalisty.

Niektórzy tak jak moja mama mają uraz albo boją się lekarzy. Ja wręcz przeciwnie. Dla spokoju własnego sumienia i siebie samej chodzę do lekarzy tak często jak to jest konieczne. Są ludzie, którzy mówią: "Na coś trzeba umrzeć" i omijają służbę zdrowia szerokim łukiem. Ja jestem z tych, którzy wolą dmuchać na zimne. Wolę iść do lekarza, dowiedzieć się, że coś mi dolega i zacząć to jak najszybciej leczyć. Bo jeśli można swoje życie przedłużyć, to ja w to wchodzę!

Po śmierci mamy zdałam sobie sprawę, że życie nasze jest bardzo ulotne. Po co robić plany na 'za 2 lata' skoro dzisiejszy dzień może być naszym ostatnim? Czerpmy z życia ile się da, podejmujmy ryzykowne decyzje, cieszmy się z drobiazgów i nie przejmujmy się pierdołami. Bo życie mamy tylko jedno. Bo szkoda zdrowia i nerwów na drobiazgi. Jeśli dziś nie zaryzykujemy, to nigdy nie przekonamy się czy było warto. Po co dziś sobie odbierać przyjemność kosztem odkładania pieniędzy 'na przyszłość' skoro ta 'przyszłość' może nie nastąpić? Zawsze są ważniejsze wydatki niż np. wypad na weekend w góry - to właśnie nasz dylemat sprzed minionego weekendu. Ale jak to stwierdził M. - trudno, najwyżej jakiś domowy zakup przełożymy na wrzesień. A szansa na fajny wypad w góry może się prędko nie trafić. I pojechaliśmy. Odpoczęliśmy, tata i moja siostra pobawili się trochę z Polą dzięki czemu mieliśmy parę chwil dla siebie. I tego nam trzeba było! W domu wszystko jest na szybko, czas leci nie wiadomo kiedy, dzień mija za dniem - dopiero był maj, a tu już prawie koniec wakacji! Fajnie było móc posiedzieć razem na słońcu, pić pyszną kawkę, trzymać się za ręce i nie musieć skupiać swojej uwagi na dziecku, które w tym czasie biegało po trawie z dziadkiem :) Troszkę czuliśmy się jak nastolatkowie na randce :)

Wspomnienia z tego weekendu będą w naszych sercach na zawsze azdjęcia w albumie. A to co mieliśmy kupić do domu, może poczekać. Miłych wspomnień przedmioty na pewno nie zastąpią!

A moja siostra wyczekała się w szpitalu onkologicznym i dostała termin na konsultację na początek września i dopiero wtedy dowiemy się co dalej. Na razie powiedzieli, że kwalifikuje się pod 'chirurgię 1 dnia' i że na pewno będą jej to wycinać. A kiedy, co i jak - zobaczymy...

Najfajniejszy okres

Co jakiś czas zdarza mi się patrzeć na moją córcię i myśleć sobie: "TERAZ Pola jest taka fajna. To chyba najfajniejszy okres odkąd pojawiła się na świecie." :)

W pierwszych tygodniach jej życia myślałam sobie 'Jest taka malutka, słodziutka, taka kruszynka, mogłaby nie rosnąć'. Potem była 'najfajniejsza' jak nawiązywała już kontakt wzrokowy, machała rączkami i nóżkami.. Za jakiś czas umiała już samodzielnie siedzieć, stać, raczkować - w każdym z tych etapów wydawało mi się, że to właśnie TERAZ jest najfajniejszy czas...

Wczoraj rano jak przygotowywałam śniadanie Pola wparowała do kuchni, zatrzymała się nagle, wzrok miała skupiony jakby w myślach obliczała najbardziej skomplikowane działanie matematyczne, po czym zrobiła w tył zwrot i uciekła do korytarza. Zaciekawiona poszłam za nią. Okazało się, że Polcia potruchtała (bo już nie chodzi tylko truchta) do swojego pokoju, gdzie się zatrzymała, chwilkę postała i znowu w tył zwrot i do kuchni. I tak kilka razy. A ja tak stałam i patrzyłam na nią z myślą: "Ale z niej fajna panna wyrosła. TERAZ to jest chyba najfajniejsza!"

Ciekawa jestem ile jeszcze razy tak będę myśleć.... :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Jak robi baran? Beeeeee.... :)

Spontanicznie wybraliśmy się na cały weekend do Beskidu Sądeckiego! :) Moja siostra spędzała tam tydzień w takim ośrodku wypoczynkowym, do którego jeździłyśmy jeszcze z rodzicami sto lat temu. I mój tata stwierdził, że przyjedzie tam do niej i do wnuczka na weekend, o czym dowiedzieliśmy się w czwartek wieczorem i postanowiliśmy też się wyrwać z domu. Co prawda M. twierdził, że prognozy pogodowe są mało optymistyczne, ale tam przynajmniej jest basen i sala gimnastyczna. Więc nawet jak będzie lało to będzie co robić, a poza tym trochę świeżego powietrza nam nie zaszkodzi.
W piątek rano pojechałam szybko do pracy, załatwiłam najważniejsze sprawy i ok. 14 wyjechaliśmy w kierunku Nowego Sącza, a dokładnie Rytra.

Wbrew temu co mówiły prognozy i M. przez cały weekend była piękna pogoda! A w niedzielę to w ogóle słońce prażyło jak oszalałe! Moja siostra jeździ do tego hotelu co rok albo dwa, a ja tam nie byłam wieki! Okazało się, że od tego czasu ośrodek przeszedł gruntowny remont. W miejscu klubu nocnego z bilardem powstała bawialnia, kawiarnia zmieniła prawie zupełnie swoje oblicze, w ogrodzie posadzono mnóstwo kwiatów i krzaczków, które fantazyjnie przycięto, no i odnowiono pokoje.

Ale dla naszej Poli i tak liczyły się tylko 2 rzeczy:
boisko obok ośrodka i fontanna w małym basenie przy patio. Hm, no i w sumie jeszcze mały potoczek w małej dolince za ogrodem hotelowym, ale z powodów terenowych potoczek był dla niej nie osiągalny (strome zejście w dół, a na dole duże kamienie - nie na jej małe nóżki i momentami niepewne kroczki).

Boisko: przestrzeń, trawa, możliwość biegania w prawo, w lewo, w kółko - Pola nie po raz pierwszy pokazała, że otwartej przestrzeni się nie boi, wręcz przeciwnie. Biegała, piszczała z radości, goniła muchy, psa, uciekała przed mamą, jednym słowem radość na jej buźce była OGROMNA, a uśmiech jeszcze większy :)

Fontanna w mini-baseniku też wzbudzała u Polisławy okrzyki radości. Najchętniej wpadłaby do wody prosto pod fontannę, ale na szczęście rodzice czuwali :) A woda w baseniku chyba dawno nie była czyszczona, bo dno było czarne i brudne, a na powierzchni pływały różnego rodzaju stworzonka, które również wzbudzały zainteresowanie u naszego Bączka: zdechłe muchy, pszczółki, pajączki, komary, a oprócz tego trochę listków i patyczków.

Kiedyś przy holu był Klub Nocny z bilardem. Klub zlikwidowano, bilard przeniesiono na 2 piętro, a przy holu zrobiono dla dzieci bawialnię z basenem z kulkami, stolikami i krzesełkami w wersji mini, kilkoma pudłami zabawek, klocków, drewnianą kolejką z Ikei, pluszakami i dużymi, gumowymi piłkami do skakania. Na pierwszy ogień wrzuciliśmy Bączka do kulek. Euforii nie było, raczej konsternacja i zdziwienie. 'Spuściliśmy ją' z małej, gumowej zjeżdżalni. Tutaj też za pierwszym razem nie było spodziewanej reakcji. Dopiero za którymś z kolei razem Polisława się uśmiechnęła i domagała się 'jeszcze'. W kulkach nie czuła się pewnie, nie mogła iść, bo co chwilę się przewracała, raczkowanie też jej nie szło za dobrze, trzeba ją było asekurować i 'być obok' i dlatego chyba długo siedzieć tam nie chciała. Wolała 'odkrywać' nowe zabawki w pudach albo bawić się wielką, gumową piłką.

Ale i tak najfajniej było na boisku :) Pola szalała, jak się wywróciła to nie płakała, tylko pokazywała na brudne rączki i wołała: "Baaaaa!":) Na świeżym powietrzu spała jak suseł - w domu przedpołudniowa drzemka trwa u niej średnio 45 minut do godziny, a tam spała prawie 2! Jadła normalnie, co wzbudzało wielkie zdziwienie u mojej siostry, której synek jest małym niejadkiem. Jak zobaczyła, że Bączek na śniadanie wsuwa całą miskę kaszki i do tego kromeczkę z wędliną, i to wszystko bez żadnego nacisku z naszej strony w stylu:"Jedz! Otwieraj buzię!!" to nie mogła wyjść z podziwu. A my pękaliśmy z dumy! :) Raz na obiad zamówiłam dla nas pierożki z jagodami. Ale Pola się tylko skrzywiła, pierożka wypluła i paluchem pokazała na talerz cioci. Więc ciocia odkroiła kawałek swojego pieroga z mięsem i dała Bączkowi. I o dziwo małej zasmakowało! Jadła tak, że uszy się jej trzęsły, a my musieliśmy domówić jeszcze 1 porcję, żeby ciocia głodna nie była, bo Polcia jej zjadła pół porcji! :)

Udało nam się też spotkać małe stadko baranów. Takich całkiem dużych! Pola jak je zobaczyła to zrobiła TAAAAAKIE wielkie, zdziwione oczy i tak zabawnie wyglądała, że uśmialiśmy się z niej setnie. A jak nagle baran zrobił głośne: "Beeee" to już w ogóle pękaliśmy ze śmiechu, bo Pola była tak zaskoczona tym odgłosem, że zrobiła minę w stylu 'opadniętej do ziemi szczęki'. A potem w drodze powrotnej na pytanie :"Polciu, jak robi baran?" Bezbłędnie odpowiadała: "Beeee" , co wcześniej jej się nie udawało, pomimo tego, że ma mnóstwo bajeczek ze zwierzątkami i za każdym razem namiętnie pokazuje jej, a w zasadzie to naśladuję każde zwierzątko po kolei.

Jednym słowem weekend mieliśmy bardzo udany, rozwojowy, troszkę męczący, bo dużo spacerowaliśmy, ja też trochę popływałam w basenie, ale to taki pozytywny rodzaj zmęczenia. Słonko nam podładowało bateryjki i wróciliśmy zrelaksowani i uśmiechnięci. Pies się wybiegał, Pola się wyszalała - jednym słowem wszyscy zadowoleni :)

czwartek, 4 sierpnia 2011

Rozmiarowe dywagacje i pomysły na deszczowe dni

Przechodzimy od jakiegoś czasu kolejną fazę ząbkowania. Pokazały się już Bączkowi 2 lewe trójki plus dolna czwórka. A wczoraj M. zauważył, że wyrzyna się też lewa dolna piątka. Co jeszcze się kluje nie wiemy, bo nie za bardzo jesteśmy w stanie to sprawdzić - jak wkładam Poli palca do buzi, żeby wymacać ewentualne zębole to mała tak mnie gryzie, że masakra! Do tego doszło jeszcze gryzienie w nogi, ręce - co tylko się da! Mała podchodzi do mnie, łapie mnie za nogi jak np. myje naczynia i cap w udo. Albo jak ją trzymam na rękach to mnie cap w ramię. A że przednie zęby ma już całkiem spore to jak w porę nie zrobię uniku to mi zostaje ślad na skórze. Takiego to mamy w domu wampirka! :)

A tak poza tym to czas leci, dzień za dniem nawet nie wiadomo kiedy.. Szkoda mi tylko pogody, bo praktycznie do wczoraj było szaro i deszczowo. Parę razy zdarzyło się tak, że wróciłam z pracy, przebrałam się i chcieliśmy wyjść na spacer, a tu nagle trach - deszcz! A Pola w wózku jeździć już nie chce, bo skoro może sobie pochodzić, podotykać co chce i kiedy chce, to po co ma siedzieć w wózku, który ją ogranicza? :) No a chodzić z nią po deszczu to po pierwsze żadna rewelacja, a po drugie z jednych pełnych butów nam wyrosła - nie wiem kiedy, bo dopiero co się w nich topiła, a drugie ma za duże. Z kolei te co ma dobre to nie mają palców, bo zakładałam, że w wakacje będzie raczej biegać w sandałkach (i ma ich 2 pary), niż w kaloszach! Zwłaszcza, że zdarza jej się jeszcze stawiać nóżki nieporadnie i śmiejemy się z niej wtedy, że chodzi jak pijany zając i myślę, że w takich wysokich butach jak kalosze to jeszcze by sobie nie dała rady.. Sandałki ma w rozmiarze 20 i są na nią dobre, ale pełne buty w tym samym rozmiarze są na nią za duże. A w zasadzie za szerokie i noga jej w nich lata. Sandałki są na rzepki i może dla tego są dobre?
I taki właśnie mamy z Polą problem - bo jest 'wysoka' i 'chuda', ubranka w rozmiarze 80, 86 są na nią dobre na długość, ale często z pupki jej lecą... Z nogami podobnie - na długość buty są dobre, ale za szerokie, a jak dobrze opinają stópkę to z kolei są za krótkie..
I kup tu dziecku buty! :)

A poza tym, no cóż.. Pola biega, pędzi, goni - pokochała chodzenie! :) I teraz już wiem, co wszyscy mieli na myśli mówiąc: "Jak dziecko zacznie chodzić to dopiero będziecie mieć przekichane!" Teraz wózek w ogóle jest jej nie potrzebny. Ostatnio byliśmy w Galerii 'na spacerze', bo w weekend strasznie padało, a nie chcieliśmy siedzieć w domu. A w Galerii jest trochę więcej przestrzeni niż w naszym 3pokojowym gniazdku.. Pola najpierw szalała w korytarzach, ale potem zaczęła penetrację sklepów. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nagle nie zapragnęła zrobić porządku ze swetrami leżącymi na półkach próbując je zrzucić na podłogę... Potem była próba zrzucenia koszul z wieszaków, co nie było takie proste, w Sephorze było tyyyyyle kolorowych gadżetów że w pierwszej chwili nie wiedziała gdzie iść, a potem ruszyła ostro z natarciem do półek z kolorowymi żelami Sephory pod prysznic :) Oj, nie można jej było ani na pół sekundy spuścić z oczu.. Do tej pory jak widziałam rodziny z dziećmi w Galerii to myślałam sobie ' Co za rodzice, w niedzielę z dziećmi na zakupy przychodzą i pozwalają im tak biegać po pasażu? Co za beznadzieja!" A teraz sama uczestniczę w tej zabawie... I tak właśnie zmienia się punkt widzenia.. od punktu siedzenia :)

A tak na serio to zastanawiałam się, co w okropnie paskudny, deszczowy dzień ma do zaoferowania moje miasto na okoliczność spędzenia czasu z dzieckiem w wieku Poli? .. Muzea odpadają, bo jeszcze by Bączek w swoim szale biegania i dotykania wszystkiego zniszczyła jakieś arcydzieło.. Wystawa? Patrz: Muzeum.. Wszelkie 'Zadaszone Małpie Gaje/ Place zabaw' są skierowane do nieco starszych dzieci, które już umieją się wspinać, a przede wszystkim pewnie chodzić...

Może macie jakieś pomysły? :)