Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

niedziela, 30 października 2011

O wszystkim

Ach, leci dzień za dniem, czasu na wpisy brak, czasu na sen brak, a od tego zmęczenia i niewyspania wczorajszy dzień przeleciał mi przez palce w tempie błyskawicy - dopadł mnie tak potworny ból głowy, że 3 ibupromy i 2 kawy nie dały mu rady.. Drzemka w ciągu dnia nie pomogła, no po prostu jakaś masakra :/

Rano na hasło pobudki Poli z reguły ja wstaję. Nie ważne czy jest to 7, czy 6. Nie ważne, czy M. idzie do pracy na rano, czy na popołudnie. Czasem go trącam rano, żeby to on się zebrał i wziął Bączka z łóżeczka do łazienki na nocniczek, ale zanim on się podniesie z łóżka, to Pola zdążyłaby już nawet kupkę do pampersa w swoich pieleszach zrobić.. Więc to ja wyskakuję spod kołdry, biorę małą 'na siku', potem ubieram, robię jej poranną herbatkę, no i pół godziny zleciało, a M. jeszcze 4 liter spod kołdry nie podniósł. I to jest często powodem mojego wkurzenia, bo nie ważne kto z nas położył się wcześniej spać, kto spał dłużej a kto krócej, kto się rano spieszy do pracy, a kto nie - i tak poranna pobudka wypada na mnie! Ale nie o tym miało być..

Do 17 jestem w pracy, potem wracam do domu, bawię się z Polą albo jedziemy gdzieś na zakupy, a do niedawna jeszcze chodziłyśmy na rowerek. Teraz po 17 jest już prawie ciemno, więc spacerek i rowerek odpada, bo Pola jak pokazały ostatnie dni - boi się ciemności :) A zwłaszcza jazdy autem, gdy za oknem ciemno! Marudzi wtedy w aucie okrutnie, trzeba ją non stop zagadywać, śpiewać, a najlepiej to jak najszybciej znaleźć się w domu :)
A często jest też tak, że M. pracuje popołudniami, więc jesteśmy z Polcią zdane na siebie. I nie powiem, że jest mi z tym źle - uwielbiam z nią brykać w domu po dywanie, oglądać bajki i psocić. Ale potem kąpię ją, jemy kolację, mała idzie spać, a ja zabieram się za sprzątanie mieszkania, pranie, prasowanie, gotowanie obiadu na kolejny dzień.. A ostatnio doszło do tego siedzenie z nosem w laptopie i wyszukiwanie tego, co moglibyśmy sprzedawać w sklepie, który chcemy niedługo otworzyć. Koniec końców kładę się spać w okolicach północy, a już z przyzwyczajenia budzę się ok. 5 i idę sprawdzić, czy Bączek się nie rozkopał (a z reguły tak właśnie jest) i potem już do 6, czy 7 raczej drzemię niż śpię, więc prawdziwego snu nie mam za wiele.. Zmęczenie, zmęczenie i jeszcze raz zmęczenie daje mi się ostatnio mocno we znaki .. Kojarzenie, rejestrowanie zdarzeń idzie mi jakoś wolno. Wychodzę z domu i zastanawiam się, czy zamknęłam za sobą drzwi, szklankę zamiast do zlewu to włożyłam ostatnio do lodówki, robię sobie herbatę, idę do pokoju sprawdzić co robi Pola, po czym przypominam sobie, że miałam zrobić herbatę, wchodzę do kuchni i - przypominam sobie, że przecież już ją zrobiłam! Ach, ech, uch... masakra :/ Co się ze mną dzieje?

A nasza Polisława weszła w etap zainteresowania zawartością szafek i szuflad w kuchni i z oczu nie można jej spuścić. Mamy w szufladach hamulce, ale na niewiele się zdają. Zamontowaliśmy w niektórych szafkach takie zabezpieczenia przed otwieraniem drzwiczek, ale myślę że kwestią czasu jest kiedy Pola tą sprytną blokadę rozgryzie..

Doszliśmy też do etapu CZYTANIA BAJEK :) A w zasadzie: bajki! Polcia dostała od mojej siostry zestaw bajek po kuzynie. Wśród nich jest bajka o 'Żuczku' Jana Brzechwy. I jest to jedyna książeczka, którą jestem w stanie małej przeczytać. Przy każdej innej Pola tak szybko przewraca kartki, że czasem nawet jednego zdania nie jestem w stanie przeczytać do końca. A przy żuczku siedzi spokojnie na moich kolankach, puka w książeczkę tak jak puka żuczek do biedroneczki, a potem groźnie kiwa paluszkiem, gdy biedroneczka owego żuczka przegania! :)

Poza tym coraz lepiej się z Polisławą rozumiemy. Tzn. ona coraz więcej rozumie. Wie co trzeba zrobić kiedy mama mówi 'idziemy na siku', 'idziemy się ubrać/zjeść/poczytać bajkę..' Biegnie wtedy odpowiednio do łazienki, kuchni albo swojego pokoju. Pokazuje paluchem co chce, jak czegoś nie chce to przecząco kiwa główką i mówi 'nieeeee'.. A jak coś chce to się pięknie uśmiecha swoim czarodziejskim uśmiechem :) Czasem coś nabroi, napsoci, psa torturuje, a czasem przyjdzie da buziaka albo się przytuli i już mnie ma! :)

Ale muszę przyznać, że bardzo z niej grzeczne dziecko. I jest w tym niewątpliwie sporo zasługi naszej niani, która spędza z Polcią sporą część dnia i 'uczy ją życia'. Czyli chodzenia za rączkę, czy sprzątania po sobie jak się nabałagani. I muszę pochwalić naszą córcię, bo rzeczywiście jak wyrzuci wszystkie klocki na dywan albo gazety zrzuci ze stolika na podłogę to potem na hasło 'sprzątamy' mała wrzuca klocki do pudełka, gazety odkłada na miejsce (choć czasem nieudolnie i wszystkie zjeżdżają z powrotem na podłogę) , ale się stara i naprawdę cieszy mnie to bardzo. Nawet wtedy jak zamiast odkładać coś na miejsce Bączek daje mi to coś do ręki, żebym to ja odłożyła :) Ale liczy się fakt, że podnosi owe 'coś', a nie zostawia bałaganu...

A tak z innej beczki to czy wsłuchiwałyście się w słowa piosenek dla dzieci? :) Pola ma płytę z całym zestawem dziecięcych piosenek, czyli Fasolki, Pan Tik Tak, Majka Jeżowska, Pan Kleks.. Leciała ostatnio 'A ja wole moją mamę' Jeżowskiej .. No po prostu kupa śmiechu! Tekst tak naprawdę z kosmosu, ni to składu nie ma ni ładu.. Ale RYM jest! I chyba o to tu chodzi :))

Ach, pisać bym dziś mogła jeszcze pół dnia, tyle rzeczy mi chodzi po głowie, ale trzeba się pracą zająć :) Może coś wieczorem skrobnę jeszcze, bo jak tak z siebie wyrzucę różne myśli, problemy i wątpliwości to mi potem duuuużo lżej na sercu :))


środa, 26 października 2011

Bunt na pokładzie

No więc jak w temacie. Pola zaczyna się buntować... Próbuje gdzie jest granica, próbuje przeforsować swoję 'bo ja chcę' albo 'nie chcę'. A wszystko zaczyna się już od rana, kiedy to próbuję ją ubrać. Kiedyś był problem z założeniem pampersa, bo uciekała po całym mieszkaniu z uśmiechem na ustach, a jak już ją złapaliśmy to był wrzask, prężenie się i walka. Teraz pieluszkę założyć już Polisławie można bez krzyku, ale ubrać spodenki, czy bodziaka - istny cud. A jak chcemy wyjść gdzieś na zewnątrz i trzeba ubrać czapkę, kurtkę i buty - masakra! Wrzask, robienie scen, czyli kładzenie się na podłodze, ale wyginanie się do tyłu, co już ze 2 razy skończyło się tym, że Pola się uderzyła głową np. o podłogę. Nie jest to ani fajne, ani bezpieczne. Ani przyjemne. Czekamy co będzie następne... :/

A poza tym to dalej robi słodkie minki, jak chcę od niej buziaka to najczęściej kręci głową i mówi: "Neeeee..", a wczoraj na 'Brykadełkach' Polisława pobijała rekord w bieganiu od ściany do ściany - nie liczyłam ile razy przebiegła salę wzdłuż, ale było tego trochę :)

niedziela, 23 października 2011

Nadrabiam zaległości!

Kurcze, tak długo nic nie pisałam co u nas się dzieje, że nie wiem od czego zacząć :)
Może zacznę od najświeższej historii z dnia dzisiejszego? M. spędza cały dzień w pracy, więc siedzimy z Polą same. Wczoraj nasz Bączek zabrał psu miskę i chciał mi przynieść - nie wiem, czy po to, żeby mi pokazać że jest pusta, czy po to, żeby mi pokazać, że nic sobie nie robi z naszych notorycznych zakazów bawienia się miskami psa. W każdym bądź razie pies miał miski z IKEI, takie hm, chyba gliniane, emaliowane? Nie wiem z jakiego tworzywa, ale generalnie - tłukące się po zderzeniu się z podłogą. I jak się można domyśleć, Polisławie miska 'wypadła' z rąk i rozsypała się na milion drobnych kawałków. W związku z tym dziś pojechałyśmy kupić nową zastawę dla naszej suczki. Plastikową! :) Niestety nowe miski bardzo się Bączkowi spodobały. Wystarczyło spuszczenie jej na chwilę z oka, po to aby np. zrobić Poli picie - chlup, woda z miski została wylana! Wystarczyło, że schowałam się na chwilę w łazience na siku zostawiając córcię bawiącą się w jej pokoju - nie patrzyłam na nią dosłownie minutę! - chlup, miska pusta! No po prostu ona się przemieszcza z prędkością światła! :)

Za każdym razem mała była stawiana do kąta. Tam tłumaczyłam jej, że źle zrobiła, że miskami psa nie wolno się bawić, że teraz piesek nie będzie miał co pić itp. itd. I za każdym razem z trudem powstrzymywałam wybuch śmiechu, bo Pola tak cudowałą w kącie, że hej! :) Ja do niej wyskakuję z poważną miną i karcącą gadką, a ona szczerzy do mnie uśmiech pokazując mi wszystkie swoje ząbki i migdały! Do tego zalotnie kręci pupką albo ramionami, albo tak śmiesznie chowa rączki do tyłu i robi niby smutną minkę, ale oczka jej się śmieją. Albo komicznie przekręca główkę tak jak wtedy, gdy bawimy się w 'A ku ku!' i Pola chowa się za ścianą i wystawia co jakiś czas główkę, żeby pokazać 'Tu jestem!' A żeby tego było mało, to na koniec naszej 'rodzicielskiej rozmowy' jak poprosiłam Bączka, żeby teraz obiecała, że już tak nie zrobi, powiedziała 'przepraszam' i dała mamusi buziaka i przytuliła się, to wystawiła słodziutko usteczka do 'buziaczka' i rzuciła mi się na szyję, tak jakby wszystko co do niej mówiłam dotarło, wszystko zostało zrozumiane... No i tylko powstaje pytanie, dlaczego w takim razie historia z miską psa i wodą powtórzyła się dziś 3 razy?? A co do buziaków i przytulania się, to od paru dni Pola już nie chętnie nas całuję. Trzeba sobie zasłużyć :)) Zdarza się, że mówię do niej 'Daj buzi!', a ta mała spryciula kręci głową i mówi: "Nieeeee"... :)

Poszerzyłam ostatnio menu córci o pieczarki. Wiem, że grzyby można podawać dzieciom dopiero po ukończeniu 3ego roku życia, ale naszła nas z M. już dawno ochota na zupę pieczarkową. A nie chce mi się robić 2 zup, jednej dla nas, drugiej dla małej. Więc zasięgnęłam porady u naszej niani i postanowiłam zacząć od niewielkiej ilości pieczarek. No i zrobiłam strogonowa drobiowego z papryką i pieczarkami. Mała zjadła ze smakiem, nic jej nie było, więc raz na czas pieczarki będą u nas gościć w menu!

A jak jesteśmy przy jedzeniu, to nasz mały Bączek zaczął ostatnio pochłaniać coraz większe porcje jedzenia! Nie wiem, to chyba przez to, że zimno się zrobiło i jak każdy misio, i ten nasz malutki potrzebuje zebrać na zimę troszkę sadełka :) Do tej pory menu małej wyglądało tak:

* śniadanko - kaszka 200ml
* II śniadanko - kanapeczka, jajeczniczka, omlet, raz na czas parówka
* obiad: zupa albo mięsko z warzywami, ziemniakami lub ryżem lub makaronem
* podwieczorek: owoc, jogurt albo budyń
* kanapka, parówka albo kaszka

Teraz mała je obiad jak 'dorosły', czyli musi być zupa i II danie. No i zobaczymy jak ta zmiana wpłynie na jej wagę. Bo na razie to od wakacji mała waży tyle samo: 10kg z niewielkimi groszami.

Właśnie! Już wiem o czym miałam napisać! O 'Szafobranku' , na którym byliśmy wczoraj! Pisałam o tym wcześniej - trzeba było zapisać się na listę, przynieść 5 ubranek dla dzieci z Domu Dziecka, 10 ubranek do wspólnego kosza, z którego potem można było sobie tyle samo 'odebrać' + ubranka na wymianę. Wszystko miało być czyste i nadające się do ponownego użycia. Przyniosłam chyba ze 30 sztuk. Ilość 'nowych', przyniesionych do domu: zero! Laski poprzynosiły takie szmaty, sprane, rozciągnięte na wszystkie strony ciuszki, że po prostu wstyd! Znalazłam może 2, 3 sztuki ubranek, które gdyby były w innym rozmiarze to bym je mogła wziąść. A tak to wyszliśmy zniesmaczeni. Za to Pola była wniebowzięta i to był niewątpliwie wielki plus całej tej akcji. Dla dzieci był dmuchany zamek do skakania, dmuchany basen z kulkami i plastikową, małą zjeżdżalnią (akurat taką na dzieci w wieku Poli). Był kącik gdzie malowano dzieciom buźki, kącik malarski, gdzie maluchy dostały kredki, pisaki i coś tam sobie tworzyły pod okiem pani opiekunki, były balony, takie długie, z których pani robiła pieski, szable i serducha, były takie małe, plastikowe rowerki, samochody - no jednym słowem dla dzieci był mały raj! :) Jak weszliśmy i Pola zobaczyła to wszystko to stanęła jak wryta, NAPRAWDĘ! Wmurowało ją w podłogę hihi :) A potem jak już ogarnęła wzrokiem całą salę, to oczywiście poleciała do basenu z kulkami. I tak naprawdę to większość czasu spędziła w nim podbierając kulki, zjeżdźając, obserwując dzieciaki, co i ja robiłam i momentami byłam lekko zażenowana. Maluchów było sporo, w różnym wieku. Od takich leżących w wózkach po 5, 6 letnie. W całej tej ferajnie rzucał się w oczy jeden mały blondynek. Długie, kręcone włoski - no na pierwszy rzut oka: amorek :) Ale z amorka miał tylko włosy, bo tego dziecka było wszędzie pełno! Biegał, nie patrzył, czy kogoś trąca, depcze nogi, wyrywał autka spod pupy m.in. Poli, wpychał się na zjeżdżalnię, no po prostu istny diabeł. A rodzice? Tylko raz widziałam jak mama zwróciła mu uwagę, właśnie wtedy, gdy nasz Bączek wziął sobie czerwony motor do jeżdżenia i amorek podleciał wyrywając małej motor z rąk. Mama zwróciła mu wtedy uwagę i podała mu inny pojazd. Ja wiem, że dziecko powinno umieć walczyć o swoje, nie powinno być ciapą, ale bez przesady!
Ciekawe, czy w domu też pozwalają temu dziecku robić wszystko?

Wiecie, fajnie jest czasem móc znaleźć się w takim miejscu, bo człowiek wtedy widzi co nasze dzieci może spotkać później w przedszkolu, szkole.. Człowiek się całe życie uczy... :)

Dobra, na dziś to chyba tyle tak na szybko, bo oczy mi lecą.. W ostatnim tygodniu kładłam się prawie codziennie po północy, a wstaje przed 7. Do tego w nocy jeszcze zdarzają się Poli czasem pobudki - teraz głównie wtedy jak się rozkopie i jej się zimno zrobi. Więc ten sen mój raczej mocny nie jest. A że ja jestem z tych, co muszą spać przynajmniej 6, 7 godzin dziennie, żeby się zregenerować, to niestety po takim męczącym tygodniu moje bateryjki są już na wyczerpaniu... Ech, kiedy ja nadrobię te braki snu?..



środa, 19 października 2011

Good news! :))

Dawno nic nie pisałam, ale wyjątkowo nie mam na blogowanie ostatnio czasu. Założyliśmy dziś z M. firmę!! :)) Już od dawna chcieliśmy otworzyć jakiś wspólny biznes, ale nie mieliśmy tak do końca dobrego pomysłu. No i .... no i okazało się, że pomysł był TAK BLISKO! No pod nosem!
Jak tylko odpalimy swoją stronę to na pewno się pochwalę! Na razie czekamy jeszcze na NIP, musimy zorganizować sobie konto bankowe (a to nie jest takie proste, bo banków jest sporo, a my będziemy robić trochę przelewów zagranicznych i szukamy takiego, które będzie pod tym kontem najlepsze i najszybsze), wspomnianą stronę www, kasę fiskalną, no i jeszcze sporo innych papierkowo-początkowych spraw. W związku z tym siedzę ostatnio z głową w necie, szukam jeszcze pomysłów, podglądam konkurencję, no i tak mi schodzą wieczory! A w ciągu dnia nie lepiej. W pracy nie mam za bardzo czasu, a jak wracam do domu to spędzam czas z Polą, bo M. ostatnio pracuje głównie popołudniami i wieczorem. Jestem OKROPNIE podniecona tym wszystkim, czuję, że to w końcu będzie coś, co będzie mi sprawiało radochę, w czym się dobrze będę czuć i w czym się odnajdę. Już się odnajduję! :)) Pozostaje nam tylko trzymać kciuki, żeby wszystko wypaliło i dobrze się kręciło.

Przy okazji chciałam prosić o pomoc Eko-Mamę. Kochana, dostałam od Ciebie kiedyś zaproszenie na bloga. Weszłam wtedy na niego bez problemu. Natomiast przy ponownym wejściu wyświetlił się komunikat, że zaproszenie zostało już wykorzystane i lipa, blog się nie chce pokazać :/ Nie mam się jak inaczej z Tobą skontaktować, więc pomyślałam, że może tą drogą mi się uda? Czy mogę dostać od Ciebie kolejne zaproszenie i co mam zrobić, żebym potem mogła swobodnie wchodzić i Cię czytać?


piątek, 14 października 2011

Zajęcia poza szkolne

Odkąd pamiętam lubiłam wyszukiwać sobie wszelakie zajęcia poza szkolne. W podstawówce grałam w tenisa ziemnego, koszykówkę, miałam też okres uprawiania lekkiej atletyki. Był taki okres kiedy zupełnie nie miałam czasu dla siebie. Chodziłam do klasy sportowej (koszykówka) i 3 x w tygodniu mieliśmy treningi, do tego tyle samo tenisa plus 2 x lekkaatletyka, a w weekendy zawody albo mecze. Po pół roku odpuściłam bieganie, bo miałam dość. Potem odpadł tenis, w kosza grałam do liceum. Potem był angielski, a nawet Szkoła Pamięci :) Ja to mam chyba we krwi, bo moją mamę też 'nosiło'!
Jak jeszcze nie byłam w ciąży to wydawało mi się, że zajęcia dla niemowlaków to jakaś głupia moda! Że to odbieranie dzieciom 'dzieciństwa', robienie z nich na siłę małych mądralińskich, czy super sportowców i realizowanie niezrealizowanych marzeń rodziców. Teraz, kiedy sama mam dziecko myślę zupełnie inaczej! Ale jak to często bywa - punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia :)
Kolejny miesiąc chodzimy z Polą na 'Brykadełka' i widzę, że tak jak mała kiedyś chodziła swoimi ścieżkami (po całej sali), tak teraz słucha pani Kasi, angażuje się w zajęcia, a przede wszystkim uczy się 'życia w grupie'. Część zajęć przebiega zawsze tak samo - jest piosenka na powitanie i zabawa instrumentami muzycznymi. Druga część jest zawsze niespodzianką :) I muszę Wam powiedzieć, że potem w domu korzystam z pomysłów na zabawy jakie pani Kasia w tej części ma dla dzieci. Myślałam, żeby może od kolejnego miesiąca przepisać Bączka na coś innego, bo ta powtarzalność początku zajęć mnie zaczęła nudzić, ale skoro Pola ostatnio tak ładnie i aktywnie bierze w nich udział, to stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby.
Ale zaczęłam szperać w necie jak by tu oprócz 'Brykadełek' urozmaicić małej czas wolny i znalazłam 'Szafobranko' :) Jest to spotkanie dla mam (i dzieci), które chcą wymienić ubranka po swoim dziecku na nowe, a do tego pomóc jednemu z Domów Dziecka w naszym mieście. Trzeba przynieść przynajmniej 15 ciuszków, wypranych i nadających się do ponownego użycia oraz 1 rzecz z listy podanej przez Dom Dziecka. 10 ubranek trafia do wspólnej puli, z której potem można wybrać sobie 10 innych, 5 trafia do Domu Dziecka, a resztę układa się w wyznaczonym miejscu. Do ciuszków z tej ostatniej części należy doczepić karteczkę ze swoim imieniem i nazwiskiem i taką samą przyczepić sobie. Potem chodzimy po sali i oglądamy co przyniosły inne mamy. Jeśli coś nam się spodoba, to pokazujemy co my mamy i jeśli drugiej stronie spodoba się coś z naszej kolekcji to następuje zamiana. A jeśli nie, to dogadujemy się i albo stawiamy innej mamie kawę lub ciastko (coś z oferty kawiarnii) albo płacimy 5, 10 lub 15 zł. Powiem szczerze, że pomysł bardzo mi się podoba :)

Wszystko to odbywa się w przyszłą sobotę i trwa od 10 do 18. Można przyjść z dzieckiem, ponieważ z Centrum Zabaw Dziecięcych będą panie, które zorganizują dzieciom zabawy i opiekę.

Bardzo fajny pomysł! :) Zapisałam nas już na listę, ponieważ ilość miejsc jest ograniczona i już zaczęłam przygotowywać rzeczy do 'oddania'. Pójdziemy, zobaczymy i jak zwykle podzielimy się wrażeniami! :)

środa, 12 października 2011

Też tak macie?

Pola jest zafascynowana ptaszkami, psami, autobusami, tramwajami i motorami. Jak gdzieś idziemy i dojrzy któryś z tych obiektów to wpada w szał radości, pokazuje paluszkiem, uśmiecha się od ucha do ucha i swoim uniwersalnym i ulubionym słowem: "Baaaaaa!" oznajmia, że coś zauważyła. Czasem zdarza się, że to ja pierwsza zobaczę tramwaj, czy autobus i wtedy to ja pokazuję go paluchem i mówię do Bączka:"Zobacz, ptaszek/pies/itp."

No i tak mi to weszło w nawyk, że teraz jak idę z psem na spacer albo sama gdzieś się przemieszczam pieszo to otwieram buzię, żeby poinformować, że oto nadjeżdża TRAMWAJ! albo leci PTASZEK! I tak samo szybko jak ją otwieram, tak samo szybko ją zamykam łapiąc się na tym, że przecież nie idę z Polą!! :)) Ciekawa jestem kiedy mi się wymknie taki okrzyk podczas spaceru z kimś .. Już widzę tę zdziwioną minę owego ktosia i wzrok mówiący: "Yyy, no i ...?"...

Też tak macie? :)

poniedziałek, 10 października 2011

Z życia Polisławy

Dawno w sumie nie pisałam o wyczynach naszej małej dziewczynki, a uzbierało się tego trochę :)

Mamy w dużym pokoju stolik, klasycznie ustawiony między kanapą, a telewizorem. Pola namiętnie ściąga z niego obrusik, rzuca nim o podłogę i biegnie do kuchni po ściereczkę zawieszoną na uchwycie od piekarnika. Po czym próbuje ją rozłożyć na stoliku, co różnie jej wychodzi. Konkluzja z tego jest taka, że lepsza kolorowa ściereczka niż biała szmatka na stole ;)
A nasz pies oczywiście tylko na to czeka - od razu podbiega w okolice stolika i kładzie się jak długi na moim obrusie! :)

Pod wspomnianym stolikiem leżą kolorowe gazety. Jednym z ulubionych Poli zajęć jest zrzucenie ich na dywan i porozwalanie ich po całym pokoju. Część gazet została pozbawiona okładek albo kartek. Ale jest jedna, którą Polisława nad wyraz często ogląda i bardzo lubi. Tą gazetą jest CKM! :) Naszemu Bączkowi najbardziej podoba się w niej blond piękność na rozkładówce, która leży nago, bokiem, nogą zakrywa swoje wdzięki między nogami, a ręką cycuszki. Ale tak czy siak leży GOŁA! I szczerzy się w pięknym uśmiechu :) Polisława potrafi przywlec gazetę do mnie do kuchni i swoim uniwersalnym słowem: "Baaaaa!" pokazuje mi blondynę. M. twierdzi, że to nic złego, że przecież tam oprócz brzucha i nóg nic nie widać, a Poli najwyraźniej podoba się kolor blond, ot cała sprawa! :)

Kolejna zajawka Bączka to wyrzucanie swoich ubranek z szuflad. Na środek pokoju! A potem upychanie ich z powrotem, tyle że według własnego pomysłu. Wygląda to tak:

Często towarzyszą Poli przy tym okrzyki: "Baaaa!' co jak pisałam wcześniej jest słowem uniwersalnym i w tym przypadku może oznaczać, że na koszulce jest kotek, zajączek, kwiatuszek albo że spodenki mają guziczek :)

Również w wannie Polisława znalazła sobie nowe zajęcie. Staje na końcu wanny, jedną ręką łapie się brzegu, drugą mojej ręki, pupkę 'przykleja' do wanny i zjeżdża do wody :) A ile się przy tym nachlapie! No i jaką ma frajdę! :)

No i nie wiem po kim nasze dziecko jest takie sprytne i cwane. Zdarza jej się nabroić. Wtedy tłumaczymy jej co zrobiła źle i zdarza się, że podnosimy na nią głos. Ale w granicach normy, tzn. nie drzemy się tak, żeby sąsiedzi słyszeli. A Pola wtedy tak patrzy na nas oczkami zmokniętego kotka ze Shreka po czym podbiega, nadstawia buźkę do całowania i taaaaak się mocno przytula, że po prostu nie sposób się na nią gniewać :)

Zresztą tak samo robi jak jej myje zęby wieczorem i jest już zmęczona i nie chce jej się myć ani buzi ani zębów. Trzymam ją z reguły wtedy na rękach, a ona tak się do mnie tuli i mówi to swoje słodkie:" Oooooo", że normalnie mięknie mi serce w pół sekundy. A umyć się jej nie da, bo przykleja się policzkiem do mojego ramienia :) Taka to sprytna z niej bestia!

Aż strach pomyśleć co będzie jak podrośnie. Chyba będzie nas robić na szaro i owijać sobie wokół palca równo! :))

sobota, 8 października 2011

Sprawy rodzinne ciąg dalszy

Hm. Ciągle oswajam się z myślą, że będę mieć rodzeństwo. I chyba jakoś pomału się z tym godzę. Mój tata od dawna spotyka się ze swoją kobitką i szczerze mówiąc kilka razy rozmawialiśmy z M. na temat 'co by było gdyby im się zaciążyło', ale to były raczej takie gadki, żeby sobie pogadać, bo nie wierzyliśmy w to. A tu proszę! :)

Tak naprawdę to nie mam pojęcia jak to będzie. Jak tata zacznie do mnie dzwonić i radzić się w temacie kaszek i pampersów... Hm. Nie jestem w stanie sobie tego wszystkiego wyobrazić, ale myślę że w miarę upływu czasu jakoś mi się to w głowie ułoży. Ciągle rozmawiamy o tym z M., bo oboje jesteśmy lekko skołowani i zszokowani. I doszłam do wniosku, że ciężko mi z tym chyba dlatego, że po prostu jestem w takim wieku i na takim etapie życia, że wyszłam już z życia w rodzinie w sensie : ja, rodzeństwo i rodzice i przeszłam do etapu: ja, mój mąż i moje dziecko. A tu nagle pojawić się ma nowe rodzeństwo, czyli że niby powinnam zrobić krok w tył? Mam nadzieje, że rozumiecie o co mi chodzi. A z M. doszliśmy do wniosku, że mój tata robi to dla swojej kobitki. Żeby kiedyś nie została sama. Żeby przez fakt, że związała się ze starszym mężczyzną nie ominęła jej przyjemność posiadania własnych dzieci. Dodam dla wyjaśnienia, że to nie jest związek w stylu - starszy facet z kasą i młoda laska, która na tą kasę leci. Poznali się w zasadzie w pracy, tzn. pracują w tej samej branży, ale w różnych firmach. Mój tata jak pisałam wcześniej był wdowcem, a jego kobitka, nazwijmy ją K. była po rozwodzie. Nie znam historii, ale tata mi kiedyś coś wspominał, że wyszła z mieszkania w tym w czym była, zostawiła wszystko za sobą, nowe mieszkanie, swoje rzeczy i po prostu wyszła. Nie pytałam dlaczego, a tata nie ciągnął wątku. Mogę się tylko domyślać, że facet ją bił? a może po prostu się przestali dogadywać i po kolejnej kłótni wyszła z domu, wróciła do rodziców i złożyła pozew o rozwód? A może było jeszcze inaczej? Nie wiem i szczerze mówiąc, nie muszę wiedzieć, bo to nie moja sprawa. Dla mnie najważniejsze jest to, że tata jest szczęśliwy. A jak ma być jeszcze szczęśliwszy posiadając kolejne, czwarte dziecko, to niech i tak będzie.

Oswajam się z myślą o posiadaniu rodzeństwa od 2 dni i chyba każdego dnia jest lepiej. Więc do maja powinnam skakać z radości ... :)

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze pod poprzednią notką, dodałyście mi otuchy :*

PS A nasza Pola posiadła nową umiejętność - stanie na palcach! :)

piątek, 7 października 2011

Rodzeństwo..

Hm. Wczoraj się dowiedziałam, że .... będę mieć rodzeństwo.... Przeżyłam mały szok! Jak wiecie moja mama nie żyje. Od 8 lat. Zmarła w wieku 51 lat, tata miał wtedy 49. Tata od 5 lat spotyka się z dużo młodszą od siebie kobitką. Jest szczęśliwy, uśmiechnięty, ma fajną babeczkę. Tego roku w ferie się jej oświadczył. Nie raz rozmawialiśmy z M. na temat tego, czy będą mieć dzieci. Ja twierdziłam, że chyba nie, bo mój tata przy moim bracie (który jest ode mnie młodszy o 13 lat) często mówił jak młody coś przeskrobał :"No i co ja mam z nim zrobić? No przecież w dupę mu już nie dam, powiem mu co o tym myślę i tyle. Choć mi to się już nawet gadać nie chce". Ewidentnie dawał do zrozumienia, że on już dzieci odchował i mu to wystarczy. A ma nas trójkę, bo jeszcze jest siostra 2 lata ode mnie starsza.. Jego kobitka też nie wykazywała jakiś chęci do bycia matką. Nie rozczula się na widok Poli, czy innego dziecka (w przeciwieństwie do mojej siostry), nigdy jakoś tego tematu nie poruszała, a jak był poruszony to raczej w dyskusji nie brała udziału. Jej rodzice owszem, często mówili, że chcieliby mieć wnuki, ale ona ucinała te gadki bardzo szybko... Wiecie, czasem widać po lasce, że ma instynkt macierzyński, a czasem wręcz przeciwnie. I wydawało mi się, że w tym przypadku mamy do czynienia z tą drugą opcją..

A tu wczoraj tata wpadł do nas ze swoją narzeczoną na zaległe urodziny M. i oznajmili, że rodzina się nam powiększy w maju.... Czyli Pola będzie miała wujka/ciocię młodszego od siebie, a ja będę mieć rodzeństwo młodsze od mojej córki. Brzmi to zabawnie, ale ja wcale się tak nie czuje!
Cieszę się, że tata jest szczęśliwy, że układa sobie życie. Bo pierwsze 2 lata po śmierci mamy chodził cały czas smutny, bez chęci do życia, taki przygaszony, że naprawdę momentami bałam się, że wpadnie w depresje i jeszcze sobie coś zrobi. Mówił, że wraca do pustego domu, nie ma w nim z kim pogadać, bo my z siostrą mieszkałyśmy już osobno, a brat wychodził z kolegami na rower, czy gdzie ich tam nogi poniosły.. Teraz co weekend to gdzieś sobie jeżdżą za miasto, wychodzą do kina, na piwko ze znajomymi - tata naprawdę odżył i odmłodniał :) Tyle, że jego kobitka jest od niego o 20 lat młodsza, trochę starsza od mojej siostry i do tego w ciąży! Sama nie wiem co czuję i co myślę. Jakoś zupełnie nie czuję tego, że to będzie moje rodzeństwo.. Chyba bardziej traktuje to jako 'dziecko kogoś znajomego'. Dziwnie mi.

Wybaczcie za tego posta, ale musiałam gdzieś się wygadać..

środa, 5 października 2011

O brykaniu słów kilka..

Przez cały wrzesień, w każdy wtorek jeździłam z Polą na 'Brykadełka' - zajęcia dla dzieci od 10 do 18 miesiąca. Chodzimy tam głównie dlatego, że mała ma tam kontakt z innymi dziećmi i uczy się 'życia w grupie'. I mam nadzieję, że dzięki temu jak skończy 3 latka i pójdzie do przedszkola to będzie jej łatwiej :)

Co robimy na Brykadełkach? Pani Kasia gra na gitarze i śpiewa piosenki, a my - mamy, razem z nią :) Na początku strasznie mnie to śmieszyło, ale teraz już jest ok. Śpiewamy każdemu dziecku na powitanie, a potem o Muzykantach - wtedy każdy (dziecko i mama) biorą sobie z koszyczka jakiś instrument np. grzechotkę albo dzwoneczki i przy odpowiedniej zwrotce wydajemy dźwięki. Tzn. my, mamy tak robimy, bo dzieci oczywiście dzwonią i grzechoczą kiedy im się podoba :) Potem jest czas na zabawę z chustą. Pani Kasia ma taką specjalną, uszytą z kolorowych trójkątów, mającą z 5 metrów średnicy. Pomysł jest taki: dzieci stoją na chuście, a mamy łapią ją po bokach i nią 'falują'. Niestety w praktyce wygląda to tak, że na chuście stoi 1, czasem dwoje dzieci. Bo reszta chodzi sobie po sali, zagląda pani Kasi do pudełka z instrumentami, próbuje dosięgnąć innych skarbów leżących na parapecie, a Pola nie jest tu wyjątkiem. Ją najbardziej interesuje lampa, tajemnicze skrzyneczki i pudełeczka z parapetu, drzwi albo torby innych mam :) Potem przychodzi czas na ciekawsze zabawy - dzieci dostają 2 rodzaje przedmiotów np. coś lekkiego i ciężkiego albo miękkiego i twardego. Zawsze są dobierane na zasadzie przeciwieństw. Dzieci czasem sobie przesypują te przedmioty z pudełek do miseczek, czasem po prostu biorą kilka np. kamyczków do rączki i biegają z tym po całej sali, zanoszą mamie, rzucają tym po sali - no co dziecko to inny pomysł :) Są też zabawy z dużą piłką, czasem maluchy łapią bańki mydlane, piórka, liście.. Na każdych zajęciach jest coś innego.

Byłyśmy już na 5 zajęciach. I na ostatnich - nasza córcia była prawdziwą gwiazdą, a do tego jak nigdy słuchała pani Kasi prawie przy każdym zadaniu! Byłam naprawdę w szoku! :) Najpierw przy piosence na powitanie ładnie biła brawo przy wyśpiewywaniu imion każdego dziecka. W między czasie stanęła sobie na środeczku i wywijała tyłeczkiem do muzyki, tuptała nóżkami albo kręciła się w kółeczko - no pełen popis umiejętności tanecznych :) Przy piosence o muzykantach grzechotała dokładnie wtedy, kiedy trzeba było to robić. A jak pani Kasia kładła palec na ustach i mówiła "A teraz ciiiii...." to Pola zamierała. Potem - po raz pierwszy stanęła na chuście, próbowała po niej chodzić jak chusta falowała, dała się nawet w nią zakryć i zrobiła 'A ku ku!' :)
Do zabawy dzieci dostały leciutkie, kolorowe piórka, w które pani Kasia razem z nami, mamami dmuchała, kładła dzieciom na głowie, na rączkach. Potem do zabawy wkroczyły kamyczki. Polcia sobie je wkładała do miseczki, potem swoje wrzucała Zuzi i podkradała nowe Kamilce :) A jak pani prowadząca oznajmiła koniec zabawy i poprosiła, aby jej oddać wszystkie kamyczki, to nasz Bączek zabrał to co miał i wrzucił pani Kasi do jej pudełeczka! Normalnie byłam w wielkim szoku jak Polcia się zachowywała! Do tej pory raczej chodziła swoimi ścieżkami po całej sali, a teraz była w centrum zajęć! Powiem krótko: nie wiele brakowało, żebym pękła niczym mydlana bańka z dumy hihi

A tak z innej beczki to parę dni temu zgubiłam Poli butelkę do picia! Poszłyśmy po mojej pracy na targ po owoce, wróciłyśmy do domu i okazało się, że nie mamy butelki! A miałam zaczepiony do wózka taki specjalny pojemnik na butelkę i musiał mi się odczepić gdzieś po drodze.. Mocowało się go na rzepie i ten rzep był już trochę wyrobiony, a wiadomo jak to jest na targu - ciasno między rzędami stolików, dużo ludzi.. W domu mamy 2 butelki: z Aventu -z tej mała dostawała kaszkę lub mleko w nocy, i drugą firmy Mam - ta miała spłaszczony smoczek z dwóch stron i z tej Pola zawsze piła. Na targ poszłam następnego dnia, ale oczywiście nikt nic nie znalazł. Jedna pani mi nawet powiedziała, że nie mam co szukać, bo jak ktoś znalazł to pewnie sobie wziął albo sprzedał... No cóż, trudno. Najważniejsze, że Pola dała się namówić na picie w nocy z butelki Aventu, która tak naprawdę stała od dłuższego czasu bezużyteczna. A w dzień - z braku laku córcia zaczęła pić z kubka treningowego Lovi :) Niekapek dalej nie uzyskał akceptacji, za to kubek 360 stopni i ten z Lovi są w użyciu. Czyli trochę nam się problem rozwiązał :))
Dokupiliśmy tylko taki pokrowiec na picie, podtrzymujące temperaturę płynu w butelce, bo przyda nam się to zwłaszcza teraz na jesień jak na zewnątrz będzie zimno i mała będzie szła na spacer.



poniedziałek, 3 października 2011

Dlaczego wyszłaś za maż za swojego męża?

M. miał wczoraj urodziny i przyjechali do nas na weekend znajomi. Są parą dłużej niż my, czyli ponad 10 lat, a małżeństwem od półtorej roku. D. biegała przez 2 lata za P. zanim on ja zauważył i zaczęli się spotykać :) D. jest ode mnie 5 lat młodsza, a P. rok. Pamiętam jak kilka lat temu rozmawiałyśmy z D. o facetach - ona miała wtedy jakieś 20, 22 lata i twierdziła, że 'faceta można zatrzymać przy sobie tylko seksem'. Na moje stwierdzenie, że 'Przecież seks to nie wszystko' powiedziała z kpiącą miną "Oj, życie nie znasz dziewczyno". Hm. Może i nie znam. Ale dla niej P. był pierwszym chłopakiem, a ja przed M. miałam ich paru. I dzięki tym związkom wyrobiłam sobie 'pogląd' jakiego faceta bym chciała, co mi w związku pasuje, a co nie. Nie jestem kobietą, która lubi w związku rządzić. Spotykałam się kiedyś z gościem, który sorry za określenie, ale szybko okazał się cipą nie mężczyzną. "Na co idziemy do kina?" - "Na co chcesz". "Idziemy w prawo, czy w lewo?" "Gdzie chcesz." Na początku było to może i fajne, ale po miesiącu miałam dość. Koleś bez własnego zdania, robiący wszystko to co JA chcę, bez inicjatywy, pantofel na 200%. Inny z kolei miał obsesje na punkcie seksu, a ja bym chciała czasem wyjść do kina, pogadać, a nie spędzać wspólnie czas tylko w łóżku.
Dla mnie podstawą związku jest partnerstwo. Wzajemny szacunek. Wspólne pasje. Możliwość rozmowy na każdy temat. Wzajemna fascynacja. Przyjaźń. Seks oczywiście też, ale nie to jest dla mnie priorytetem. Chcę mieć poczucie bezpieczeństwa i wiedzieć, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji.
I chyba mi się udało znaleźć takiego partnera. Choć czasem jest leniwy i wkurza mnie to niemiłosiernie, i jeśli się kłócimy to właśnie o to, ale poza tym M. spełnia chyba wszystkie moje oczekiwania względem męża :)

D. rozkładała nogi przed P. kiedy chciał, gdzie chciał, czyli zawsze i wszędzie. Był okres, kiedy o niczym innym nie opowiadała tylko o tym, gdzie i jak się bzykali. Gdyby nie fakt, że P. jest najlepszym przyjacielem mojego męża to w ogóle bym się z nimi nie spotykała, bo D. była po prostu nudna. Miałam wrażenie, że przez te opowieści chce pokazać, że już jest dorosła i że jest super ekstra laską, bo seksiła się w windzie, w kinie i o każdej porze dnia i nocy. Dla mnie wyznacznikiem dorosłości i 'fajności' są inne atrybuty.

Dużo wody w rzece upłynęło, lat parę zleciało i oto jak dziś wygląda związek D. i P. Moja koleżanka trochę przejrzała na oczy i już nie rozkłada nóg na zawołanie. Choć dalej uwielbia swojego męża, to jednak zaczęła mu się 'stawiać'. Już nie robi tylko tego co on chce, czasem się buntuje, bo chce zrobić coś innego i wtedy się strasznie kłócą. Lecą wyzwiska w stylu 'Ty ch../ ty suko/ dziwko itp." No zero szacunku do siebie! D. przed wyjściem wieczorem do pubu pyta się męża, którą sukienkę ma ubrać. Ten ledwo spojrzał na to co miała w ręce i mówi:"Nie pytaj się mnie, Twoja sprawa'. Ponieważ D. jest na diecie Dukana, więc w niedzielę rano nie zjadła z nami śniadania (bo nie je chleba, wędlin itp) i poszła do sklepu coś sobie kupić. Wraca i mówi do męża:"Kupiłam Ci płatki czekoladowe do mleka, te które lubisz i mleko". Na co P. burknął "Nie będę jadł teraz mleka!" No po prostu jak małe rozkapryszone dziecko! Przez cały weekend prawie ze sobą nie gadali, a jak już to sypali do siebie docinkami albo P. burczał na D. I to nie jest kwestia tego, że akurat mają ciche dni. Jak widzieliśmy się z nimi ostatnio było to samo!
Nawet mój mąż stwierdził, że P. zupełnie nie ma szacunku do D. i że zachowuje się tak, jakby chciał, żeby od niego odeszła. Odpycha ją, zraża do siebie, dokucza, odnosi się z pogardą. Czy tak powinno wyglądać małżeństwo?

Druga historia. Kolega ze starej pracy M. rozwodzi się z żoną. Mają ok. 2 i pół letniego synka. Laska wciąga w swoje gierki dziecko, żeby odegrać się na mężu. Nie odbiera go z przedszkola. Rzuca tekstami do małego w stylu:"Synku, korzystaj z tego, że tata chce Cię nakarmić, bo już niedługo nie będzie go z nami". Zostawia dziecko u sąsiadki, mówi że odbierze je o 17, po czym jedzie na zakupy i wraca o... 20!! A pamiętam jak z nią kiedyś gadałam i ona strasznie chciała się żenić. Koleś nie bardzo, a ta nic tylko gadała o ślubie! No i co? I klasyczna akcja: złapała faceta na dziecko.. Był szybki ślub, kupno mieszkania (TBS), dziecko. Do pracy wracać nie chciała, bo to przecież mąż ma ją utrzymywać! No i co? I dziecko nie pomogło im w budowaniu związku. W momencie kiedy zaszła w ciążę, koleś chciał ją zostawić. Ale dziecko zmieniło wszystko i teraz toczą ostre wojny ze sobą. Niech toczą, ale dlaczego kosztem dziecka?? I to matka się tak zachowuje!!

Ech. Szkoda gadać.

I wiecie co? Wiem, że czasem się wkurzam na mojego męża, że garnków po sobie nie umyje, że śmieci nie wyrzuci, że zamiast zająć się dzieckiem to się gapi w telewizor, że to czy tamto. Ale to wszystko to są pierdoły. Bo wiem, że mogę na niego zawsze liczyć. Że czuję się przy nim bezpiecznie. Że mogą z nim o wszystkim pogadać. Że nie obraża się jak przy nim mówię, że George Clooney jest boski! :) Że mnie nie wyśmiewa, nie mówi, że jestem gruba, nigdy do mnie nie powiedział nic brzydkiego, nie wyzywamy się, a kochamy. Czasem pokłócimy, ale dla zdrowia psychicznego podobno mała kłótnia nie jest zła. I wiecie co? Dobrze mi z moim mężem :) I tego samego Wam życzę!