Miałam pisać dziś o tym, jaką to wspaniałą pamięć mają dzieci. Jak to wystarczyło, abyśmy 2 razy odwiozły z Polą tatę do pracy, żeby kilka dni później potrafiła pokazać palcem, że 'tam, tatuś pjaca!". Że wystarczy raz do niej powiedzieć słówko, a ona od razu je zapamiętuje ze zrozumieniem i potem już wie, co znaczy 'na górze', 'pieprzyk', 'łokieć'.. Ale gotując przed chwilę ogórkową na jutro oglądałam przypadkiem program "Surowi rodzice". Nie przełączyłam kanału po 'Faktach', bo kąpałam małą i jak wróciłyśmy potem na kolację, to akurat zaczynał się program. I - wciągnęło mnie :) Pola zjadła kanapkę, położyłam ją spać, więc miałam chwilową przerwę w oglądaniu. Ale końcówka którą usłyszałam, była w tym wszystkim najważniejsza! Samo sedno relacji rodzice-dzieci i wyjaśnienie pojęcia 'WYCHOWANIE'! Szkoda, że mój mąż tego nie oglądał (jest w pracy) i mam wielką nadzieję, że oglądali to moi teściowie! Może da to im coś do myślenia, choć w sumie - wątpię. Teściowa wad swoich nie widzi, a same pozytywy. Ostatnio nawet pytali z teściem o kolejną wnuczkę.. Najchętniej to bym im wtedy powiedziała, że ja kolejne dziecko będę mieć, ale chyba z innym mężem! Bo oni swojego syna, czyli mojego męża wychowali tak, że on za dziećmi nie przepada, dla niego dziecko długo oznaczało tylko wydatki i 'coś', czego trzeba się jak najszybciej pozbyć, żeby mieć święty spokój. BARDZO dużo czasu zajęło mi wytłumaczenie mu, że dziecko to radość, rodzina, że dla dziecka się żyje! Że miłości rodzicielskiej nie można porównać do żadnej innej. Że chwile spędzone wspólnie z dzieckiem, czy to na robieniu babek w piaskownicy, czy to na karmieniu, wspólnym wygłupianiu się w łóżku, czy przytulaniu - nie da się niczym zastąpić! Te same rzeczy robione z partnerem to zupełnie co innego! Dlatego tak bardzo lubię spędzać czas z moją córcią, choć czasem jestem zmęczona albo nie wyspana, czasem mam dość, ale wystarczy że przyjdzie do mnie, złapie mnie za rękę i powie 'Mamusiu, choć! Popatrz! Bałałan" co w tłumaczeniu oznacza 'Mamusiu, chodź zobacz jaki zrobiłam w pokoju bałagan" :)
M. chyba dopiero niedawno odkrył, że z dzieckiem można naprawdę fajnie spędzać czas. Że jak złapie tymi swoimi małymi, słodkimi rączkami za szyję i da buziaka prosto w usta to człowiekowi raduje się serce :) Że jak samo po raz pierwszy wyjdzie po drabince na zjeżdżalnię to można pęknąć z dumy!
W programie 'Surowi rodzice' znalazło się dwoje nastolatków, dla których rodzice nie mieli czasu. Nie byli wzorem, ani autorytetem. Mamy robiły za nich w domu wszystko, niby coś wymagały, ale dzieciakom się nic nie chciało, były wulgaryzmy pod adresem mam, przepychanki, wagary.. W nowej rodzinie najpierw był też bunt, ale potem - jakoś udało się 'nowym rodzicom' dotrzeć do nich. 'Nowy ojciec' na samym początku powiedział bardzo ważne zdanie - że tą złą młodzież tworzymy my, dorośli. Że nie ma złych dzieci, są źli rodzice. W końcówce, którą oglądałam 'nowy tata' rozmawiał ze zbuntowanym chłopakiem na temat jego relacji z rodzicami. I co? I okazało się, że tata całymi dniami pracuje i nie ma dla syna czasu. A co robi w weekendy? Bo - jak to stwierdził 'surowy ojciec', przecież w weekendy można coś robić wspólnie. Chłopak na to odpowiedział, że w weekendy tata ogląda tv i 'robi inne rzeczy'. Czyli chłopak jest pozostawiony sam sobie. Nikt mu nie pokazuje, że w życiu można robić coś ciekawego. Że można mieć jakieś pasje, zainteresowania, że można uprawiać sport, malować, rysować, fotografować itp itd. Podobnie było ze zbuntowaną nastolatką. Jak przyjechała po nią mama i 'surowi rodzice' zapytali się, jakie ma Pani zainteresowania, to usłyszeli "Lubię oglądać wiadomości. A poza tym to nic." :)) No i co? I co można oczekiwać od dziecka, którego rodzice poza pracą nic ciekawego nie robią? Że z własnej woli zacznie sprzątać mieszkanie, będzie systematyczna, znajdzie sobie zajęcie, hobby, zacznie gotować rodzicom obiad i haftować obrusy? Jasne, są takie dzieci, które same odkrywają w sobie jakąś pasję, ale zawsze COŚ musi ich do tego zmotywować. Nikt kto nie widział wcześniej skrzypiec, nie zacznie nagle na nich grać, bo nawet nie wie, że takie coś istnieje! No tak, są koleżanki, znajomi itp. Ale jak ktoś mieszka w malutkiej miejscowości, gdzie ani kina, ani Domu Kultury, czy Klubu Sportowego nie ma, to ma trochę utrudniony start.. I od tego właśnie ma się rodziców! Są mądrzejsi, bardziej doświadczeni od dzieci i to ich zadaniem jest pokazanie maluchom świata!
Mój mąż długo lubił spędzać czas przed tv. Nie powiem, bo ja też czasem lubię sobie coś pooglądać. Ale bez przesady! Mogę obejrzeć wieczorem jakiś film, wiadomości, ale jak nie ma nic ciekawego to nie mam w zwyczaju skakać po kanałach przez 2 godziny w poszukiwaniu 'czegoś'. W domu zawsze jest coś do zrobienia - pranie do powieszenia, prasowanie, podlanie kwiatków itp itd, a jak już naprawdę nie mam co robić to biorę do ręki książkę, bo na nią zawsze mam czasu za mało! Długo trwało zanim M. sam stwierdził, że fajnie jest się gdzieś przejść, pojechać za miasto, pójść coś zobaczyć, a nie siedzieć z oczami wlepionymi w szklany ekran. Ale u niego to chyba rodzinne :) Teściowa też lubi posiedzieć przed tv, nie ważne czy jest coś ciekawego, czy nie. W domu u nich zawsze telewizor jest włączony i w 99% przypadków, kiedy ich odwiedzamy to co robi teściowa? Ogląda! :) Hm, więc może jest szansa, że akurat miała dziś wieczorem włączony TVN? :) Choć jak to M. stwierdził, starych drzew się nie przesadza i oni się już raczej nie zmienią. A poza tym, czasu się nie cofnie. Czasu, którego zamiast spędzić z dziećmi pokazując im świat woleli spędzić sami, wysyłając dzieci na kolonie z hasłem 'Wreszcie sobie od Was odpoczniemy", czasu, kiedy zamiast iść z dziećmi do kina, na zwykły spacer, czy na mecz siatkówki woleli spędzić przed tv pozostawiając dzieci samym sobie.. Niech się czymś zajmą i nie przeszkadzają!
Dlatego właśnie nie przepadam za teściami. Bo dla mnie wychowanie to odpowiedzialność, chęć pokazania dzieciom jak można fajnie i ciekawie żyć, że można coś w życiu robić, że na około jest tyle ciekawych miejsc i wydarzeń wartych zobaczenia. To dzielenie się własnym doświadczeniem, kochanie, przytulanie, zapewnianie poczucia bezpieczeństwa. A nie odpychanie i przestrzeganie zasady 'róbta co chceta", a najlepiej to nie róbta nic, samo się zrobi.. Naprawdę sporo przegadałam z moim mężem na ten temat i dzięki tym rozmowom bardzo się zmienił. Jak zamieszkaliśmy razem, to początki mieliśmy ciężkie :) On, nauczony że mama pogada, pokrzyczy, a i tak mu w pokoju sama odkurzy i posprząta, nie robił nic. Obiad miał podany, ciuchy wyprane i wyprasowane, miał je tylko włożyć do szafki, co i tak sprawiało mu problem. No i myślał, że dalej tak będzie :) O, naiwny! No więc było kilka ostrych starć, kilka łagodnych, mnóstwo rozmów na temat partnerstwa i tego, że ja jego mamuśką i służącą nie będę. No i jak sobie teraz przypomnę tamten okres (ponad 10 lat temu) to mam koło siebie zupełnie innego gościa! :) Owszem, czasem wychodzi z niego ten stary leń, który siedział w nim przez całe jego wcześniejsze życie. Ale na szczęście już rzadko i jak już naprawdę przesadza, to mu o tym mówię głośno, na co on zawsze mówi swoje, że 'Taki już jestem!", a ja na to, że "Nie, taki nie jesteś. Ale byłeś." i oboje wiemy wtedy o co chodzi...
Podsumowując, bo rozpisałam się znowu okropnie. Naprawdę nie wiem, po co ludzie, którym się nie chce wychowywać dzieci, robią sobie dzieci???