Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 29 maja 2012

A co, pochwalę się! :)

Pochwalę się wspaniałym i PRZEPYSZNYM prezentem jaki dostałam na Dzień Matki - pomysł (i pewnie 3/4 roboty) to dzieło naszej niani, o której już kiedyś pisałam, że trafiła nam się niesamowita opiekunka! :)



Pod bitą śmietaną były biszkopty namoczone w kawie - takie jak w Tiramisu. Normalnie niebo w gębie! :)
Jadłam to przez cały weekend! :)

sobota, 26 maja 2012

Słownictwo i Dzień Matki :)

Nasza córcia z każdym dniem poznaje i powtarza nowe słówka, z czego jesteśmy niezmiernie dumni :) A co za tym idzie, coraz częściej zaczynają się pojawiać się wesołe sytuacje i scenki jak chociażby ta sprzed 2 dni:
Bączek siedzi na nocniczku i robi kupkę. W pewnym momencie bierze misia, którzy leży obok, prawie go wsadza między swoimi nogami do nocniczka i poważnym głosem mówi: 
- Popats misiu, popats. Duzia KUPAAAA!" :) Dobrze, że nos się misiowi od tej kupy nie ubrudził ;)

A z okazji dzisiejszego święta, życzę Wam wszystkim dużo uśmiechu, radości ze wspólnego spędzania czasu z maluchami, czasu dla siebie i szczęścia :)

wtorek, 22 maja 2012

Prezentowe pomysły i strach przed snem

Nawiążę do wcześniejszego posta. Co Bączek lubi robić? Ano wszystko ją cieszy 'przez chwilę'. Była już fascynacja puzzlami (ale bez euforii), klocki Duplo mamy i jak na razie średnio za nimi przepada, rowerek ma, ale taki na 3 kółkach, który rośnie wraz z dzieckiem  (Smart Trike). Lalki nie za bardzo ją kręcą, prędzej autka i koparki :) Zjeżdżalnia, piaskownica, huśtawka - to jest teraz TO! Ale nie mieszkamy w domu, nie mamy ogródka, więc te 3 rzeczy odpadają! Pluszaki ma, raz z nimi śpi, raz nimi rzuca. Fascynacja kredkami i farbami minęła. Myślałam o hulajnodze, ale M. stwierdził, że na hulajnodze łatwo się wywrócić, a jak nasz Bączek ma szczęście do upadków, to nie ułatwiajmy jej tego jeszcze bardziej.. Tak naprawdę to małej pewnie wystarczyłaby łąka, piłka i już mamy zabawę. To jej zafundujemy z pewnością (no chyba, że pogoda nam popsuje plany), ale chcielibyśmy też jej coś sprezentować :) Myślałam o rowerku biegowym, ale hm, może ktoś ma lepszy pomysł? :)

A u nas od 2 dni odbywają się wieczorne sceny. Nie wiem co się stało, ale mała nie chce spać w swoim łóżeczku. Jest płacz, są spazmy, no cyrk! Biegnie do naszej sypialni i chce spać w naszym łóżku! Wczoraj 'przekupiłam' ją, siadłyśmy na kanapie, poczytałam jej bajkę i w końcu zasnęła na kanapie obok mnie. Dziś - M. stwierdził, że nie ma opcji, ma zasnąć w swoim łóżku. Jasne, żeby to jeszcze było takie proste! A tu mała ryczy, pręży się, rzuca zabawkami, nic tylko na rączki, 'Maaamusiaaaaa' i spazmy! Nie mam pojęcia co się stało i dlaczego nagle łóżeczko ją gryzie! Płakała i płakała, w końcu wyjęłam ją z łóżeczka, wzięłam na rączki, 'Mamusiu" i "Mamusiu". Jak się przykleiła do mnie to odkleić się nie chciała, cała spocona, bidulka, nie mam pojęcia co się dzieje! Myślałam, że może jak ją trochę poprzytulam to jej przejdzie, ale gdzie tam! W końcu położyłam ją na kanapie w dużym pokoju, przykryłam kołderką i w 2 minuty zasnęła. Być może jest tak jak mówi M., że jestem za miękka. Ale po całym dniu pracy naprawdę nie miałam siły i serca, aby słuchać przez 15 minut non stop płaczu dziecka. Płakała w łóżeczku, skakała w nim ze złości, a po jej ostatnich upadkach naprawdę się boję, żeby sobie czegoś poważnego nie zrobiła. W pokoju było ciemno, wystarczyłoby żeby źle w tych swoich podskokach wylądowała i walnęła szczęką o brzeg łóżeczka.. Sorry, więcej nieszczęść i połamanych zębów nam nie trzeba :/ Poza tym nie wiem co mielibyśmy zyskać dając dziecku się wypłakać w łóżku? Przecież o coś musi chodzić! Do tej pory nie było takich problemów z zasypianiem! Może coś jej się wcześniej śniło złego? Może się jakoś uderzyła o szczebelki? Przecież tak samo, z powietrza nagle by jej się to nie wzięło! M. twierdzi, że mała sprawdza gdzie jest granica. No jakoś ta teoria do mnie nie przemawia! Nie chodzi o to, że coś chce, a my jej nie chcemy tego dać i próbuje na nas coś ugrać. Chodzi o to, że na hasło 'łóżeczko' dziecko reaguje płaczem! Moja teoria jest taka, że trzeba to przeczekać, może za pare dni jej przejdzie? Mam taką nadzieję...

poniedziałek, 21 maja 2012

ADHD oraz co proponujecie na prezent dla 2latki?

Ja nie wiem, ale trafił nam się chyba jakiś bardzo ruchliwy egzemplarz dziecka. Pola jak idzie to jak taran - nie patrzy pod nogi, pędzi jak czołg! W związku z tym zdarza jej się potknąć o 'coś' co leży na jej drodze często. Na domiar złego, nasza córka nie chodzi - ona biega! No, bo przecież szkoda czasu na chodzenie :) Wszystko musi być szybko-szybko (to chyba po mamusi ;) Na pupie minuty nie usiedzi, wszędzie jej pełno, wszędzie zostawia ślady swojej obecności - zabawki, książeczki, kartki, kredki.. Sprzątamy po niej sporadycznie, generalnie woli robić to sama (na szczęście) i nawet nie lubi jak się jej w tym pomaga, co mnie baardzo cieszy :) Zwłaszcza jak widzę fragmenty 'Surowych rodziców', jak rodzice się żalą, że dzieci nic w domu nie robią. Jak od nich nie wymagali nic od małego, to czego się teraz spodziewają? ..
W każdym bądź razie weekend zakończyliśmy kolejnym upadkiem :/ Wczoraj poszliśmy na spacer nad Wisłę. Trzymałam Polcię prawie przez całą drogę za rękę, bo było sporo ludzi na alejkach, sporo rowerzystów. Ale w pewnym momencie ją puściłam, żeby dziewczyna poczuła trochę wolności i pobiegała po trawce, zerwała jakieś kwiatuszki.. Ledwo ją puściłam, zrobiła 2 kroki i bach, upadła na kolanka i na ręce. Dobrze, że jej ubrałam spodenki 3/4, bo kolanka zostały uratowane i tylko spodnie się pobrudziły. Za to jakoś pechowo wylądowała mała rączkami na trawie i rozcięła sobie leciutko lewą dłoń :/ Niby nic, ale wbił jej się jakiś brudek pod skórę i chyba ją to bolało, bo zaczęła sama się w to miejsce drapać i zrywać skórę. A na koniec dnia bawiła się koparką, uciekły jej rączki i upadła na buźkę. Myślałam, że dostanę zawału, bo patrzę, a tu krew się jej z buźki leje! Serce mi stanęło, bo pierwsze co mi przysżło do głowy to oczywiście ząbek. Na szczęście okazało się, że jedynki całe, a jedynie górną wargę sobie od środka rozcięła.. Ja nie wiem, ale ta nasza Polcia co chwilę się potyka, upada. Rozumiem, że nie unikniemy strupów i siniaków na kolanach i łokciach. Sama ich miałam sporo jak byłam mała. Ale dlaczego Pola jak upada to się jakoś nie asekuruje i leci na twarz??

Za to z dobrych wieści możemy się pochwalić piękną mową! :) Jeszcze miesiąc temu Pola ledwo wypowiadała 2-wyrazowe zdania. Teraz składa już kilka wyrazów 'do kupy', codziennie w jej słowniku pojawia się kilka nowych słów, coraz lepiej można sobie z nią porozmawiać i się dogadać :) Cieszy mnie też to, że dzięki temu, że Polcia staje się coraz bardziej kontaktowa, to M. więcej czasu z nią spędza.

A jak tam minął Wam weekend? :) U nas wycieczkowo i słonecznie. Mam nadzieję, że kolejny nie będzie gorszy! 

Btw: Mam pytanie do tych z Was, które mają dzieci w wieku 2 latka+. Co Wasze dzieci dostały w prezencie na II-gie urodziny? Polusiowe święto zbliża się wielkimi krokami i szczerze mówiąc nie mam pomysłu na prezent dla niej. Na pewno sprawimy jej większe łóżko. Myślałam też o hulajnodze, ale nie wiem czy to taki dobry prezent? A po drodze mamy też Dzień Dziecka! No i nie dość, że sami musimy coś dla małej wymyśleć, to jeszcze reszta rodziny już nas zarzuciła pytaniami co małej by sprawiło najwięcej radości? Hm, na pewno prywatna zjeżdżalnia i dmuchany zamek do skakania, tyle że nie wiem, gdzie byśmy to w naszym mieszkaniu pomieścili :) No i na pewno kotek lub piesek wywołałyby uśmiech na jej twarzy, ale psa już jednego mamy i szczerze mówiąc momentami ledwo żyje, więc kolejne zwierzę jest u nas raczej niemile widziane .. ;)

czwartek, 17 maja 2012

Mam brata! :)

10 dni po terminie, przy pomocy oksytocyny i vacum pojawił się na świecie mój brat :) Dziś, o 13:55 :) Waga 3,550, wzrost i ilość pkt Abgar nie znane - tata mówi, że nie słyszał, M. też nie wie - chyba oboje byli zbyt przejęci :) Mały jest taaaki maluśki, już zapomniałam jak to było jak Polcia się urodziła.. Po vacum został mu wielki siniak na głowie, ale podobno do 2 dni zejdzie. Wiem, że poród to nie bułka z masłem, ale trochę zdziwiło mnie podejście M., która stwierdziła, że odda małego na noc do pielęgniarek, bo jest zmęczona i chce się wyspać.. :/ Kurcze, ja też byłam zmęczona i nie wyspana, bo położyłam się o 22:30, a o północy zaczęły się już skurcze - finał taki, że spałam półtorej godziny. W szpitalu byliśmy o 3, mała urodziła się o 10:10, a potem emocje i adrenalina i chęć patrzenia na nią non stop była tak silna, że ani nie myślałam o zmęczeniu, ani o spaniu, czy jedzeniu.. Ale cóż, różne są matki, różnie kobiety reagują na poród, dziecko. 
Kurcze, myślałam, że to jej gadanie wcześniejsze o tym, że szybko wróci do pracy, dziecko odda na 5 dni swoim rodzicom i będzie je brała od nich tylko na weekend było takim głupim gadaniem i jak mały się urodzi, zobaczy go, przystawi go do piersi i 'poczuje się mamą' to zmieni zdanie. Nie wiem, może rzeczywiście jeszcze emocje u niej są silne, może potrzebuje czasu, aby 'wczuć się w rolę mamy', ale .. przyznam, że jestem troszkę rozczarowana :/ Myślałam, że jak przeżyje poród, w sensie nie fizycznym, tylko no wiecie, urodzi dziecko, przeżyje to bardziej metafizycznie, zobaczy małego człowieczka, który przez te kilka miesięcy siedział sobie pod jej serduszkiem to zmieni się jej myślenie.. Hm, no cóż, zobaczymy co pokażą najbliższe dni :)
W każdym bądź razie chciałam się pochwalić maluszkiem :) A Pola wujkiem, młodszym od siebie ;P

wtorek, 15 maja 2012

U dentysty

Wybieraliśmy się z małą już od dawna do dentysty. Tak kontrolnie i zapoznawczo. Wybieraliśmy się jak sójki za morze, czyli od chyba 3 miesięcy.. Teraz już nie było zmiłuj, wczoraj z rana zadzwoniłam i umówiłam nas na dziś, bo na wczoraj termin był tylko na 19, a to trochę za późno - bałam się, że po całym dniu Pola będzie zmęczona, rozdrażniona i nie chętna do współpracy. Dostałam od znajomej namiar na dentystykę specjalizującą się w 'dzieciach' :) Od wczoraj tłumaczyliśmy małej, że pojedziemy do 'cioci Agi', która chce zobaczyć jej ubity ząbek. Celowo nie używaliśmy określeń 'pani', ani tym bardziej 'pani doktor', słowa którego w zasadzie Pola nie zna, bo do lekarzy chodzimy tylko kontrolnie (na szczęście) - żeby się nie wystraszyła. Bo 'ciocia' brzmi lepiej. 'Ciocia' to ktoś kto nas odwiedza, jest miły, nie rzadko daje Poli prezenty. A 'pani' to jej się kojarzy z kimś obcym, kogo widzimy na ulicy, kogo może się bać. Tak sobie to wydedukowałam :) Potem tłumaczyliśmy, że ciocia ma taki specjalny pędzelek i pomaluje nim ząbek, żeby się już więcej nie łamał! Pola wszystkich tych opowieści słuchała w sumie bez emocji. Ale np. dziś z rana zakomunikowała, że 'Do cioci Agi. Zobaczyć ząbek. Pędzelek" co oczywiście było skrótową wersją wydarzeń na dzisiejsze popołudnie :) 

Do dentysty przyjechaliśmy chwilę przed czasem, żeby córcia się 'zaklimatyzowała'. W poczekalni czekały już pluszowe misie, małpki, lala, autka i książeczki. Fajne jest to, że zarówno poczekalnia jak i gabinet nie są pomalowane na surowy biały kolor, a ciepły pomarańcz. W ogóle jest kolorowo, mnóstwo zabawek i obrazków na ścianie (nie koniecznie przedstawiających budowę zęba, czy kolejne etapy próchnicy..). Jak przyszła nasza kolej, to pomimo tego, że mała już się w poczekalni zadomowiła na dobre, to do gabinetu weszła z lekka wystraszona.. Na fotelu siadłam najpierw ja, a potem z wielkimi oporami Pola. 'Zły początek' pomyślałam. A jak dentystyka zaczęła ubierać lateksowe rękawiczki, to Pola prawie mi z kolan uciekła! :/ Na szczęście jak się 'ciocia' odezwała, pokazała Poli kolorowe lusterko, małego krokodylka i zaczęła z nią rozmawiać, to córcia jakoś się uspokoiła. I muszę przyznać, że do końca była bardzo dzielna! Bez problemów otworzyła buzię, pokazała ząbki, dała sobie swoją ułamaną jedynkę zafluorować, a na koniec posadziła lalę na fotelu i robiła jej 'siuuuup' z podnóżka na podłogę :) 

Muszę przyznać, że trafiliśmy do naprawdę fajnej dentystki, która świetnie sobie radzi z dziećmi. Ciepła, miła, kontaktowa, uśmiechnięta. No naprawdę jestem bardzo zadowolona! Tym bardziej, że stwierdziła, że mała sobie tylko szkliwo ubiła, nic nie uszkodziła, a jedyny teraz problem polega na tym, że ten ząbek jest trochę ostry i trzeba go spiłować, żeby sobie wargi nie rozwaliła. Ale żeby nie było za dużo na raz, to zrobimy to za tydzień. Polcia dostała w nagrodę małego kotka Hello Kitty, naklejkę z kwiatuszkiem, na pożegnanie dała pani całuska i 'ukochała' ją, co może jedynie oznaczać, że 'ciocia' została zaakceptowana! A mi trochę kamień z serca spadł, że z ząbkiem nic złego nie powinno się dziać, żaden nerw nie uszkodzony. Choć jest ryzyko, że zczarnieje, ale będę mocno trzymać kciuki, żeby to się nie stało! Teraz mamy tylko przez tydzień uważać i nie jeść nic twardego - żadnych wafelków, skórki z chleba, jabłek, wszystko półpłynne lub bardzo miękkie, żeby zęba dodatkowo nie obciążać, bo leciutko się kiwa :/ No i mam nadzieję, że będzie dobrze! 

A tu nas szczerbulek- możecie się przy okazji przekonać, dlaczego mówią do niej per chłopczyku :)

 


niedziela, 13 maja 2012

Dmucham i chucham i co z tego? :(

Dmucham i chucham na moją córcię, żeby zło tego świata ją omijało. Jestem obok jak wychodzi po drabince i zjeżdża na zjeżdżalni. Jak skacze po łące pilnuję, żeby sobie przysłowiowej nóżki nie złamała. Jak się kąpię pilnuję, żeby nie zanurkowała i wody z wanny nie piła (a nie wiem czemu kranówa z mydłem jej wyjątkowo smakuje?). Co się dało z dolnych szafek i szuflad w kuchni pochowaliśmy do szafek pod sufitem. Noże i nożyczki znalazły nowe miejsce - jak najdalej od małych rączek. Czasem M. mnie strofuje, żebym pozwoliła małej coś zrobić samej, żebym jej dała więcej swobody, pozwoliła jej samej wspiąć się na placu zabaw na 'mini ściankę wspinaczkową dla dzieci', żebym jej tak ciągle za rączkę nie trzymała, że jak będę jej tak ciągle pomagała, to w życiu się sama tego czy owego nie nauczy.... 

Dmucham i chucham. I co z tego? Wczoraj wystarczył dosłownie ułamek sekundy. Myłam naczynia, obok mnie Pola zaparkowała swoim autem-jeździkiem. Ledwo buzię otworzyłam, żeby jej powiedzieć, żeby uważała i nawet rąk nie zdążyłam wyjąć spod strumienia wody, żeby je wytrzeć i małą złapać. Pola postanowiła stanąć na autku, złapała się oparcia, ciężar cały poszedł na 'tył auta', a to spowodowało, że autko ruszyło z miejsca do przodu, Pola spadła i szczęką uderzyła o oparcie pleców :/ Trwało to tyle, że zdążyłam otworzyć buzię i powiedzieć: "Uwaaaaa... " Na skończenie słowa : "..żaj" zabrakło czasu! Na szczęście na strachu się skończyło, niewielkie zaczerwienienie pojawiło się po prawej stronie pod szczęką i tyle. Dziś już prawie tego nie widać.

Dziś tyle szczęścia nie było :/ Poszłyśmy na spacer. Pola chciała, żebym ją wzięła na ręce, ale jest ciężka i powiedziałam jej, że jeszcze kawałek pójdzie sama, pogoni gołąbki, a potem ją wezmę. Co było małym kłamstwem, bo 'potem' miałyśmy już dojść do kawiarni przystosowanej dla dzieci, gdzie chciałam napić się kawki i małej zafundować zabawę z dzieciakami, których zawsze jest sporo w tym miejscu. Zanim dotarłyśmy do gołąbków, które mała chciała 'postraszyć', Pola postanowiła mi 'uciekać'. Czasem tak się bawimy, że ona biegnie i woła "Uciekam! Uciekam! Mamusia goni!"  , a ja ją gonię, doganiam, mała się śmieje i jest wesoło. Dziś wesoło nie było. Pola uciekła, ja ją złapałam, podniosłam do góry, dałam całuska i ledwo odstawiłam na ziemię, zaczęła znowu uciekać. Zrobiła 2 kroczki i bach! Zbladłam, bo jakoś tak dziwnie sobie rączkę podłożyła pod brzuch, że myślałam, że złamała nadgarstek! Mała w płacz,  pytam co ją boli, ręką widzę, że rusza, nic nie puchnie, ale na wardze jest malusieńka kropeczka krwi i brud. Czyli poleciała buzią na chodnik! Patrzę na zęby - uf, całe. Wytarłam usta, z brudu i czegoś białego. Pola przestała płakać. Już na rączkach zaniosłam ją do kawiarni. Siadamy, rozbieramy się, obok siedzi rodzinka z małą dziewczynką. Pola się do niej uśmiechnęła, a ja - zbladłam jak ściana! Ząb ubity!! I to drugi!! Pierwszą lewą górną jedynkę ubiła sobie troszeczkę (kancik od środka) jak jeszcze raczkowała. Ciałko poszło szybciej niż jej raczkujące nóżki i rączki i poleciała na buźkę. A teraz druga jedynka górna, też 'kancik od środka', ale większy niż wtedy! Ryknęłam w płacz, za telefon, dzwonie do M. i płaczę! No jak ta nasza królewna teraz wygląda? No przecież nie upadła jakoś mocno? No przecież byłam przy niej? Ja płaczę, a Pola się do mnie przytula i daje mi całuski "Mamusia płacze. Nie" Kochana moja córcia, jeszcze mnie pocieszała w tym nieszczęściu.. No i Pola ma teraz 'trójkącik' wybity na górze... :/ M. wyjechał na weekend, a ja wredna matka nie potrafię dziecka upilnować! Żebym jeszcze zostawiła je same sobie i nie wiem, telewizje oglądała, w nosie dłubała.. A ja przy każdym jej upadku byłam obok!!
M. mnie pocieszał, że to nie moja wina, że trudno, dobrze, że tylko taki mały kawałek a nie pół zęba sobie ubiła, że pójdziemy jutro do dentysty, żeby to zobaczył, że Pola jest bardzo ruchliwa i czasem ciężko ją upilnować, że siniak pod brodą się zagoi, a z ząbkiem - trudno, stało się. No tak stało się, ale ząb to nie siniak, o którym za chwilę się zapomni. Ząb, choć mleczny, będzie ubity przez kilka jeszcze lat, zanim wypadnie i na jego miejscu pojawi się nowy. Ale jedynki przecież wypadają w okolicy zerówki, a Pola ma dopiero 2 latka, niecałe!! Czyli jeszcze co najmniej 4 lata będzie chodziła taka 'szczerbata'! A co jak jej się od tego zrobi próchnica i taki czarny kikut z zęba jej zostanie?? 
Jestem podłamana :/ Okropna ze mnie matka  :/ Pola lubi chodzić, nie lubi jeździć w wózku, ale w wózku jest przynajmniej bezpieczna! I chyba od dziś na spacery będę ją brać w wózku, a jak nie to na rowerku! Bo za rękę nie da się z nią za długo iść, bo się wyrywa, chce 'siama' , zresztą nie ma co się dziwić.. Też bym nie chciała iść cały czas z kimś za rękę jak obok tyle ciekawych rzeczy - dmuchawce, kwiatki, kamyczki, patyk, który można rzucić psu.. A w wózku przynajmniej nic jej nie będzie grozić!

Ech. Ciągle myślę, że po co się uparłam żeby iść na tą kawę? To wszystko przez moje lenistwo - nie chciało mi się wczoraj iść do sklepu po rzeczy na dzisiejszą zupę, stwierdziłam że pojedziemy sobie do tej kawiarni dla dzieci, ja wypiję kawę, Polcia zje zupkę i wrócimy do domu! Mogłam iść inną drogą,  mogłam ją wziąść na ręce! Nie wiem czemu nie rzuciłam się, żeby ją jakoś złapać! Mam okropne wyrzuty sumienia i płakać mi się chce! Przecież szłyśmy normalnie, chodnikiem, po równej drodze! Przecież Pola nie upadła z wielką prędkością, w zasadzie to był upadek jak wiele innych! Ech, skąd ten pech??? 

Niech ten weekend się już skończy :/

sobota, 12 maja 2012

Bosko o tacierzyństwie!

Marcina Mellera uwielbiam od dawna. Za poczucie humoru, inteligencję i fajne spojrzenie na świat. A jak przeczytałam jego tekst o 'tacierzyństwie' to moja sympatia do niego wzbiła się pod sam sufit! :) Polecam!


Kolejny dowód na to, jak duży wpływ na nasze 'bycie rodzicem' ma to, jakich rodziców mieliśmy sami.

piątek, 11 maja 2012

Tadek Jadek

Zanim przejdę do dzisiejszego meritum, które znowu przypadkowo (bo temat ten miałam już poruszyć dawno temu, ale jakoś się odwlekało i wypadło w końcu na 'dziś') będzie się trochę pokrywało z ostatnim wpisem Hafiji, to najpierw wywiążę się z zadania jakie wyznaczyła mi Chabazie :) Czyli zabawy pt."5 rzeczy bez których nie wychodzisz z domu"

Zasady:
1) Wymieniamy osobę, która nas zaprosiła.
2) Wymieniamy 5 kosmetyków, bez których nie wychodzimy z domu.
3) Zapraszamy kolejne 5 blogerek do zabawy.

No to jedziemy:
1 - Chabazie :)
2 - Hm, tu mogę mieć problem, bo z domu staram się wyjść zaopatrzona w komórkę, portfel, kalendarz, klucze do domu i do auta i dokumenty. O kosmetykach najczęściej zapominam albo zostawiam je w innej torebce ;) Ale jak coś uda mi się spakować do torebki, to z reguły jest to : Błyszczyk, Puder w kompakcie, a jak idę z małą to obowiązkowo Mokre Chusteczki, Krem z Filtrem dla dzieci lub w zimie - Krem na niepogodę.
3 - Typuję: Hafiję, PoliMamę, Mamę Kini, Ekomamę i Zuczkową :) 

Wracając jeszcze do Waszych pytań pod ostatnim wpisem na temat niani. Uwierzycie lub nie, opiekunki nie mamy z polecenia. A z Internetu :) Była to pierwsza osoba jaka do nas przyszła na rozmowę. Po niej przyszły jeszcze 2 inne panie, ale rozmowa z nimi tylko mnie przekonała, że ta pierwsza to jest TA! Zaraz do niej zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na jeszcze jedną rozmowę, już 'finalną', a resztę 'kandydatek' odwołaliśmy. Sprawdziło się u nas to, co mówiła mi koleżanka: dobrą osobę po prostu się wyczuje! :)

A wracając do tematu głównego. Ani ja, ani M. nie jesteśmy wybredni jeśli chodzi o jedzenie. I nasz Bączek przejął po nas tę cechę - je prawie wszystko! Na śniadanie wcina kanapkę z wędliną, pastą jajeczną, białym, czy żółtym serem równie chętnie jak jajecznicę, omleta, tosta z masełkiem lub plasterkiem wędliny i sera, czy butlę z mlekiem. Żurek, czerwony barszcz, pomidorowa, zupa-krem zarówno z dyni, cebuli jak i zielonego groszku - pochłanianie są w ilościach każdych! Jeszcze nie trafiła się zupa, której mała by nie zjadła :) Z drugim daniem jest już nieco gorzej. Dobrze, jak jest mięso - jak go nie ma, jest gorzej :) Staram się urozmaicać małej (i nam) jadłospis, podawać raz ziemniaczki, raz ryż, czy kaszę. Ostatnio odkryłam kaszkę kuskus i Pola wciągała ją aż się kurzyło! Mięsko też staram się przyrządzać w różny sposób,choć jeśli chodzi o rodzaj to króluje u nas drób. Raz robię kotlety, innym razem mięsko w sosie.. Do obiadu zawsze mamy surówkę lub warzywa na parze, choć jak by się dało, to Bączek jadłby za każdym razem ogórka kiszonego :) Jak do tej pory to mała nie zasmakowała jedynie w buraczkach na ciepło - za którymi oboje z M. przepadamy, ryżu z jabłkami (który ja bardzo lubię), pierogach ruskich - za to z mięsem wcina aż miło patrzeć :) 

Cieszy mnie to niezmiernie, bo wiem, że przysłowiowy Tadek-Niejadek to naprawdę problem dla rodziców! Cieszy mnie również to, że Pola chętnie je owoce i warzywa, za to ciasta nie podchodzą jej w ogóle! Ze słodyczy je herbatniki, czasem dostanie kawałek wafelka, od niedawna je lody, kiedyś w markecie przy kasie odkryła "Jajko-niespodziankę".. No cóż, nieświadoma swojego odkrycia myślała że to zwykłe 'jajo'. Nie podejrzewała, że w środku kryje się takie coś jak 'czekolada', do tej pory smak jej znany jedynie z Kaszki Czekoladowej Bobovity :) No i niestety teraz jak jesteśmy na zakupach i przy kasie leżą jajka, to nie ma szans, żeby 1 nie wpadło nam do koszyka... :)



środa, 9 maja 2012

Najlepsza niania pod słońcem

Majowy długi weekend już dawno za nami, a ja jeszcze chciałam do niego wrócić :) Miałam napisać kilka słów po powrocie, ale temat 'złych dzieci" pojawił się znienacka i odsunął wszystko inne na bok! 

Na weekend majowy wybraliśmy się spontanicznie. Cel: mała wioska pod Wrocławiem. Las, gospodarstwa wiejskie, mała rzeczka i obok naszej agroturystyki na łące WIELKI DMUCHANY ZAMEK dla dzieci :) Poli nic więcej do szczęścia nie było potrzebne. Wystarczył jej ów zamek i łąka pełna dmuchawców! I nie wiem jak to się dzieje, ale tak jak napisała Hafija - dziecko po takim wyjeździe wraca jakieś inne. Nie wiadomo kiedy nauczyło się całego worka nowych słówek, zdobyło nowe umiejętności, jakieś takie 'dojrzalsze' przyjechało. A wyjechaliśmy przecież zaledwie na 3 dni! 

Do tej pory Bączek mówił na nas " Mami/ Tati". Po powrocie: "Mamusiu/ Tatusiu". Zdania do tej pory 2-zdaniowe stały się zdaniami 3-zdaniowymi. Buzia się jej nie zamyka. Komentuje wszystko co widzi naokoło - to akurat chyba efekt tego, że sami ją tego nauczyliśmy. Idąc z nią gdzieś na spacer, czy jadąc autem zawsze opowiadaliśmy jej to, co się dzieje naokoło. "Popatrz, pani idzie z pieskiem na spacer. Trzyma go na smyczy, żeby jej nie uciekł. O, zobacz, piesek się wita z drugim pieskiem, to pewnie jego kolega. Podobny do naszej Teri, prawda? Tylko trochę większy. Zobacz, jaka wielka ciężarówka pędzi. Ciekawe co ona wiezie? Może ziemniaczki?" itp itd. Teraz nasze opowieści przejęła córa i czasem zabawnie jej to wychodzi :) 

Na szczęście Polusiowa niania, zwana ciocią ma podobne podejście do dzieci w tym temacie. Też do małej ciągle mówi, opowiada, pokazuje. Bałam się trochę tego, na jaką opiekunkę trafimy. Że może trzeba będzie jej co chwilę zwracać na coś uwagę, że my robimy to tak i tak i żeby tego przestrzegała. Że nam rozpuści dziecko. Że trzeba jej będzie układać codziennie plan dnia. Że będzie 'obchodziła się' z dzieckiem po swojemu, nie bacząc na nasze uwagi i nasz sposób wychowywania córci. Ale moje obawy okazały się mocno na wyrost! Trafiła nam się wspaniała kobieta! Zastępuje Poli obie babcie, czyta jej bajki, buduje z nią babki z piasku, bardzo dużo z nią spaceruje, sama wymyśla gdzie by tu dziś pójść, żeby małej jakoś urozmaicić czas, jest otwarta na wszelkie nasze propozycje i uwagi, często to ona podpowiada nam co zrobić, jeśli mamy jakiś problem. Jej wnuczka, rok starsza od naszego Bączka stała się ulubioną koleżanką Poli :) Czasem córka i wnuczka naszej niani przychodzą do parku, w którym bawi się Pola, czasem opiekunka zaprasza Polę do siebie, żeby mogły z jej wnuczką poszaleć. Naprawdę nie mogliśmy znaleźć lepszej, cieplejszej osoby! Pola ją uwielbia, co jest ważne, a ja wiem, że jak wyjdę do pracy, to córka będzie pod dobrą opieką! Nie potrzebuję żadnej tajnej kamery w domu, schowanej w lampie, misiu, czy za książkami. Nie potrzebny nam podsłuch, czy niezapowiedziane najazdy na dom w godzinach pracy pod pretekstem 'Zapomniałam czegoś'. Wiem, że z domu nic nie zginie, że dziecko będzie przewinięte, nakarmione, zadowolone, a ja mogę pracować spokojnie i jedyne co mi pozostaje to tęsknota, żeby jak najszybciej skończyć, wrócić do domu, uścisnąć Bączka, dać słodkiego całusa i spędzić z nią resztę dnia :)

Dziś dostałam mmsa od opiekunki, a na nim uśmiechnięta Polusiowa buźka wymalowana w kotka! Kiedyś byliśmy z nią gdzieś, gdzie malowali dzieciom twarze, ale mała za żadne skarby nie chciała dać się pomalować. A dziś - proszę - uśmiech na twarzy od ucha do ucha :) M. stwierdził, że "Jak to? Dała się pomalować pierwszy raz bez nas?" No cóż, bywa.. Na szczęście jest wiele innych rzeczy, które przy nas robiła 'po raz pierwszy'. Pewnie jeszcze nie jedną umiejętność córcia zdobędzie podczas naszego siedzenia w pracy..


niedziela, 6 maja 2012

Źli rodzice złe dzieci

Miałam pisać dziś o tym, jaką to wspaniałą pamięć mają dzieci. Jak to wystarczyło, abyśmy 2 razy odwiozły z Polą tatę do pracy, żeby kilka dni później potrafiła pokazać palcem, że 'tam, tatuś pjaca!". Że wystarczy raz do niej powiedzieć słówko, a ona od razu je zapamiętuje ze zrozumieniem i potem już wie, co znaczy 'na górze', 'pieprzyk',  'łokieć'.. Ale gotując przed chwilę ogórkową na jutro oglądałam przypadkiem program "Surowi rodzice". Nie przełączyłam kanału po 'Faktach', bo kąpałam małą i jak wróciłyśmy potem na kolację, to akurat zaczynał się program. I - wciągnęło mnie :) Pola zjadła kanapkę, położyłam ją spać, więc miałam chwilową przerwę w oglądaniu. Ale końcówka którą usłyszałam, była w tym wszystkim najważniejsza! Samo sedno relacji rodzice-dzieci i wyjaśnienie pojęcia 'WYCHOWANIE'! Szkoda, że mój mąż tego nie oglądał (jest w pracy) i mam wielką nadzieję, że oglądali to moi teściowie! Może da to im coś do myślenia, choć w sumie - wątpię. Teściowa wad swoich nie widzi, a same pozytywy. Ostatnio nawet pytali z teściem o kolejną wnuczkę.. Najchętniej to bym im wtedy powiedziała, że ja kolejne dziecko będę mieć, ale chyba z innym mężem! Bo oni swojego syna, czyli mojego męża wychowali tak, że on za dziećmi nie przepada, dla niego dziecko długo oznaczało tylko wydatki i 'coś', czego trzeba się jak najszybciej pozbyć, żeby mieć święty spokój. BARDZO dużo czasu zajęło mi wytłumaczenie mu, że dziecko to radość, rodzina, że dla dziecka się żyje! Że miłości rodzicielskiej nie można porównać do żadnej innej. Że chwile spędzone wspólnie z dzieckiem, czy to na robieniu babek w piaskownicy, czy to na karmieniu, wspólnym wygłupianiu się w łóżku, czy przytulaniu - nie da się niczym zastąpić! Te same rzeczy robione z partnerem to zupełnie co innego! Dlatego tak bardzo lubię spędzać czas z moją córcią, choć czasem jestem zmęczona albo nie wyspana, czasem mam dość, ale wystarczy że przyjdzie do mnie, złapie mnie za rękę i powie 'Mamusiu, choć! Popatrz! Bałałan" co w tłumaczeniu oznacza 'Mamusiu, chodź zobacz jaki zrobiłam w pokoju bałagan" :) 

M. chyba dopiero niedawno odkrył, że z dzieckiem można naprawdę fajnie spędzać czas. Że jak złapie tymi swoimi małymi, słodkimi rączkami za szyję i da buziaka prosto w usta to człowiekowi raduje się serce :) Że jak samo po raz pierwszy wyjdzie po drabince na zjeżdżalnię to można pęknąć z dumy! 

W programie 'Surowi rodzice' znalazło się dwoje nastolatków, dla których rodzice nie mieli czasu. Nie byli wzorem, ani autorytetem. Mamy robiły za nich w domu wszystko, niby coś wymagały, ale dzieciakom się nic nie chciało, były wulgaryzmy pod adresem mam, przepychanki, wagary.. W nowej rodzinie najpierw był też bunt, ale potem - jakoś udało się 'nowym rodzicom' dotrzeć do nich. 'Nowy ojciec' na samym początku powiedział bardzo ważne zdanie - że tą złą młodzież tworzymy my, dorośli. Że nie ma złych dzieci, są źli rodzice. W końcówce, którą oglądałam 'nowy tata' rozmawiał ze zbuntowanym chłopakiem na temat jego relacji z rodzicami. I co? I okazało się, że tata całymi dniami pracuje i nie ma dla syna czasu. A co robi w weekendy? Bo - jak to stwierdził 'surowy ojciec', przecież w weekendy można coś robić wspólnie. Chłopak na to odpowiedział, że w weekendy tata ogląda tv i 'robi inne rzeczy'. Czyli chłopak jest pozostawiony sam sobie. Nikt mu nie pokazuje, że w życiu można robić coś ciekawego. Że można mieć jakieś pasje, zainteresowania, że można uprawiać sport, malować, rysować, fotografować itp itd. Podobnie było ze zbuntowaną nastolatką. Jak przyjechała po nią mama i 'surowi rodzice' zapytali się, jakie ma Pani zainteresowania, to usłyszeli "Lubię oglądać wiadomości. A poza tym to nic." :))  No i co? I co można oczekiwać od dziecka, którego rodzice poza pracą nic ciekawego nie robią? Że z własnej woli zacznie sprzątać mieszkanie, będzie systematyczna, znajdzie sobie zajęcie, hobby, zacznie gotować rodzicom obiad i haftować obrusy? Jasne, są takie dzieci, które same odkrywają w sobie jakąś pasję, ale zawsze COŚ musi ich do tego zmotywować. Nikt kto nie widział wcześniej skrzypiec, nie zacznie nagle na nich grać, bo nawet nie wie, że takie coś istnieje! No tak, są koleżanki, znajomi itp. Ale jak ktoś mieszka w malutkiej miejscowości, gdzie ani kina, ani Domu Kultury, czy Klubu Sportowego nie ma, to ma trochę utrudniony start.. I od tego właśnie ma się rodziców! Są mądrzejsi, bardziej doświadczeni od dzieci i to ich zadaniem jest pokazanie maluchom świata! 

Mój mąż długo lubił spędzać czas przed tv. Nie powiem, bo ja też czasem lubię sobie coś pooglądać. Ale bez przesady! Mogę obejrzeć wieczorem jakiś film, wiadomości, ale jak nie ma nic ciekawego to nie mam w zwyczaju skakać po kanałach przez 2 godziny w poszukiwaniu 'czegoś'. W domu zawsze jest coś do zrobienia - pranie do powieszenia, prasowanie, podlanie kwiatków itp itd, a jak już naprawdę nie mam co robić to biorę do ręki książkę, bo na nią zawsze mam czasu za mało! Długo trwało zanim M. sam stwierdził, że fajnie jest się gdzieś przejść, pojechać za miasto, pójść coś zobaczyć, a nie siedzieć z oczami wlepionymi w szklany ekran. Ale u niego to chyba rodzinne :) Teściowa też lubi posiedzieć przed tv, nie ważne czy jest coś ciekawego, czy nie. W domu u nich zawsze telewizor jest włączony i w 99% przypadków, kiedy ich odwiedzamy to co robi teściowa? Ogląda! :) Hm, więc może jest szansa, że akurat miała dziś wieczorem włączony TVN? :) Choć jak to M. stwierdził, starych drzew się nie przesadza i oni się już raczej nie zmienią. A poza tym, czasu się nie cofnie. Czasu, którego zamiast spędzić z dziećmi pokazując im świat woleli spędzić sami, wysyłając dzieci na kolonie z hasłem 'Wreszcie sobie od Was odpoczniemy", czasu, kiedy zamiast iść z dziećmi do kina, na zwykły spacer, czy na mecz siatkówki woleli spędzić przed tv pozostawiając dzieci samym sobie.. Niech się czymś zajmą i nie przeszkadzają! 
Dlatego właśnie nie przepadam za teściami. Bo dla mnie wychowanie to odpowiedzialność, chęć pokazania dzieciom jak można fajnie i ciekawie żyć, że można coś w życiu robić, że na około jest tyle ciekawych miejsc i wydarzeń wartych zobaczenia. To dzielenie się własnym doświadczeniem, kochanie, przytulanie, zapewnianie poczucia bezpieczeństwa. A nie odpychanie i przestrzeganie zasady 'róbta co chceta", a najlepiej to nie róbta nic, samo się zrobi.. Naprawdę sporo przegadałam z moim mężem na ten temat i dzięki tym rozmowom bardzo się zmienił. Jak zamieszkaliśmy razem, to początki mieliśmy ciężkie :) On, nauczony że mama pogada, pokrzyczy, a i tak mu w pokoju sama odkurzy i posprząta, nie robił nic. Obiad miał podany, ciuchy wyprane i wyprasowane, miał je tylko włożyć do szafki, co i tak sprawiało mu problem. No i myślał, że dalej tak będzie :) O, naiwny! No więc było kilka ostrych starć, kilka łagodnych, mnóstwo rozmów na temat partnerstwa i tego, że ja jego mamuśką i służącą nie będę. No i jak sobie teraz przypomnę tamten okres (ponad 10 lat temu) to mam koło siebie zupełnie innego gościa! :) Owszem, czasem wychodzi z niego ten stary leń, który siedział w nim przez całe jego wcześniejsze życie. Ale na szczęście już rzadko i jak już naprawdę przesadza, to mu o tym mówię głośno, na co on zawsze mówi swoje, że 'Taki już jestem!", a ja na to, że "Nie, taki nie jesteś. Ale byłeś." i oboje wiemy wtedy o co chodzi...

Podsumowując, bo rozpisałam się znowu okropnie. Naprawdę nie wiem, po co ludzie, którym się nie chce wychowywać dzieci, robią sobie dzieci???


czwartek, 3 maja 2012

Składamy zdania!

Do niedawna Pola porozumiewała się z nami za pomocą pojedynczych słów. A od paru dni składa już 2-wyrazowe zdania!! :) Nadal nie patrząc, czy mówi o sobie, mamie czy tacie mówi np. 'Tata usiadła' co wywołuje uśmiech na naszych ustach, ale liczy się fakt, że są to już ZDANIA :) Poza tym wkraczamy w mocno zabawny etap komentowania przez Bączka rzeczywistości. Najśmieszniejsze są jej okrzyki 'O NIEE!!' albo "OJOJ/ OJEJ!" po czym z reguły następuje stwierdzenie 'Pola oblała' (się piciem albo wylała picie na podłogę), 'Pola ziaziu' - jak nie trudno się domyśleć, coś sobie Bączek wcześniej uszkodził :)

A nam się udało wyrwać na 3 dni za miasto. Powdychaliśmy trochę innego powietrza niż nasze zanieczyszczone miejskie, napatrzyliśmy się na zieloną trawkę, Pola nazrywała kwiatuszków (głównie mleczy), podmuchała sobie w dmuchawce (jej nowe hobby!), pies się wybiegał i wszyscy wrócili zadowoleni. No, może z wyjątkiem Poli. Koło miejsca gdzie spaliśmy codziennie rano nadmuchiwano na łące wielki zamek dla dzieci. Można było skakać, zjeżdżać, szaleć! Popołudniu jak nie było już na nim dzieci, powietrze z niego wypuszczano co Bączek kwitował smutnym okrzykiem "Nie ma zamku!" I to hasło towarzyszy nam od 3 dni. Jak tylko oddalaliśmy się od zamku, Poli włączała się płyta i co kilka minut następowało odtworzenie magicznego hasła :) Zobaczymy jak długo będzie o zamku pamiętać...