Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 31 maja 2011

Wrrrr..

Dziwiłam się niedawno jak niektóre z Was pisały, że nie mogą zostawiać komentarzy pod postami pod którymi ja spokojnie mogłam pisać.. Teraz mnie to dopadło! Nie mogę komentować u Mamy-35, Darii - Margolkowej mamy i na kilku innych blogach.. Pod hasłem 'prześlij komentarz' mam po prostu "pustą przestrzeń", żadnego okienka na wpis, na podpis, NIC. Czy też tak macie? O co chodzi?

niedziela, 29 maja 2011

Mała przestroga i wczorajszy guz

Dziewczyny, pamiętajcie o podawaniu dziecku jajka! Jedna z dziewczyn na 'moim' forum babyboom napisała ostatnio, że zapominała o tym, że powinna podawać synkowi jajko codziennie i jak teraz robiła mu badanie krwi, to hemoglobina wyszła mu kiepska. Lekarka powiedziała, że to właśnie z powodu za małej ilości białka i żółtka w diecie! Ja jak nie daję Poli jajka na twardo do zupy, to robię jej jajeczniczkę albo omleta. Ostatnio zaczęłam jej też podawać kanapeczkę z pastą jajeczną (jajko ugotowane na twardo mieszam z jogurtem naturalnym i pokrojonym szczypiorkiem), Pola się tym zajada!

Staram się też przynajmniej raz w tygodniu podać jej rybę. Dostaje kanapkę z makrelą albo na obiad słoiczek z rybą Bobovity albo Gerbera, ale z Gerbera są małe pojemności, więc 1 słoiczek jej nie wystarcza.

A to wczorajszy nasz guz. Zdjęcie robiłam dziś popołudniu i uwierzcie mi, dziś jest już ok! Wczoraj miałam wrażenie, że Pola ma 2 głowy! Dziś już opuchlizna zeszła i został tylko siniak, ale jest wstrętny i mam nadzieję, że szybko znieknie! Na szczęście Pola zachowuje się normalnie, zapomniała pewnie już dawno o wczorajszym wypadku. Za to ja na pewno długo będę mieć przed oczami wielkiego balona na jej głowie...


edit: Tu co nieco na temat jajka w diecie dziecka:

sobota, 28 maja 2011

Kolejne dziecko?

W komentarzach do poprzedniego posta pojawił się temat kolejnej ciąży i rodzeństwa dla pierworodnego dziecka..

Ja zawsze chciałam mieć dwójkę dzieci. Sama mam dwoje rodzeństwa, siostrę niewiele starszą i dużo młodszego brata. Z siostrą zawsze jeździłyśmy razem na obozy, kolonie, razem chodziłyśmy na różne zajęcia.. Jak byłyśmy małe to się razem bawiłyśmy, poza tym raźniej było zostać w domu we dwójkę, jak rodzice gdzieś wieczorem wychodzili. Czasem się kłóciłyśmy, a czasem kryłyśmy się wzajemnie, pożyczałyśmy sobie ciuchy, pomagałyśmy sobie w nauce, no co tu dużo gadać - fajnie jest mieć rodzeństwo :) I jeśli myślałam kiedyś o swoich dzieciach to właśnie o dwójce i to najlepiej z 2letnią przerwą. Z M. rozmawialiśmy na temat dzieci przez 2 lata zanim się zdecydowaliśmy na powiększenie rodziny. Ja bardzo chciałam, ale M. nieee.. Twierdził, że on nie miał dobrego wzorca rodzica w domu, więc będzie fatalnym ojcem, a poza tym po co nam dzieci? Przecież to nic fajnego, bo jakby było inaczej, to jego ojciec byłby z nim jak był mały, a nie wyjechał za granicę na ładnych parę lat... ! Poza tym dzieci to tylko ciągną kasę i tyle! I z takich też powodów nie przepadam za rodzicami M., bo nie rozumiem takiego podejścia do dzieci jaki oni mu przekazali.
I naprawdę ciężko było mu wytłumaczyć, że dziecko to nie zło konieczne, a po prostu wspaniała istotka, która będzie cząstką nas dwoje! Która na pewno wniesie dużo radości do naszego życia, przewróci je też do góry nogami, sprawi że nasze priorytety się zmienią i życie nabierze zupełnie innego wymiaru! A jego serduszko zacznie bić innym rytmem! :)

Wszystkie moje koleżanki, które mają dzieci radzą mi 'zabrać się' za drugie dziecko jak najprędzej. Mówią, że tak jest najlepiej - wykarmić jedno, potem zaraz drugie i okres pieluch, karmienia i nie przespanych nocy przeżyć 'w jednym ciągu'. Bo jak dziecko już jest w miarę duże, wyrośnie z pieluch i jedzenia kaszek, picia z butelki, a człowiek zacznie się w końcu wysypiać normalnie, to już się nie chce do tego wracać.. Istota ludzka przecież wygodna jest :) Ja bym do tego dodała jeszcze taki argument, że jak między dziećmi jest nie duża różnica wieku to lepiej im się dogadać. Choć oczywiście nie ma tu reguły.

I mając to wszystko na względzie zapytałam się kiedyś M., kiedy zaczniemy myśleć o rodzeństwie dla Poli? A M. zdziwiony na to: "Jedno wystarczy!" No cóż, i dlatego napisałam w komentarzach do wcześniejszego posta, że to temat ciężki :) Pracuję nad M., znowu dużo rozmawiamy na ten temat, ale na chwilę obecną stwierdziliśmy, że dopóki się nie przeprowadzimy do większego mieszkania to niestety nie powiększymy rodziny. Mamy 3 pokoje: duży pokój z aneksem kuchennym, sypialnię i pokój w którym M. miał swoje muzyczne studio, a teraz będzie tam mieszkać Pola. M. musiał się wynieść do dużego pokoju i szczerze mówiąc nie wiem jak to będzie. Dopiero 2 dni temu przyszło mu takie specjalne, ogromne biurko na te jego sprzęty i komputer. Zajęło trochę miejsca, a wiedząc, że M. lubi 'nieład artystyczny' i na jego biurku zawsze było milion śmieci: stare rachunki, chusteczki, jakieś papiery, kubki, kartony po sokach, no sodoma i gomora! O ile ten syf był 'za drzwiami', to mnie to średnio interesowało. Ale jak teraz będą mieli do nas przyjść goście i żeby siąść na kanapie będą musieli pokonać tor przeszkód zrobiony przez M. to już mi się to mniej podoba. Poza tym jakoś tak dziwnie się czuję :) Do tej pory jak sobie wieczorem w kuchni coś gotowałam na drugi dzień albo siedziałam na kanapie z laptopem, to miałam spokój. Teraz 'obok' siedzi M., coś mu na monitorze mruga, on sobie pomrukuje pod nosem - nie wiem, czy to do mnie, czy do siebie, dobrze chociaż że ma słuchawki na uszach i muzykuje sobie 'po cichu'. Będę się musiała teraz przestawić i pilnować, bo M. nie wie, że piszę bloga, więc już nie będę mogła tak swobodnie zostawić laptopa na kanapie i np. iść siku. Ale pewnie parę dni i się przyzwyczaję :)

A przekazanie pokoju Poli ciągnie się jak flaki z olejem! Zaczęliśmy na początku kwietnia, mamy koniec maja, a córcia dalej śpi z nami! Ale już bliżej końca niż dalej. Jeszcze musimy przenieść resztę rzeczy do dużego pokoju i położyć w Poli pokoju tapetę.. No i jeszcze musimy zrobić sobie takie duże zdjęcia na drzwi od szafek w dużym pokoju - jak już to zrobimy, to cyknę fotkę i pokażę Wam o co mi chodzi. Ale do urodzin Poli powinniśmy zdążyć :)

A tak w temacie drugiego dziecka jeszcze, to ostatnio pomyślałam sobie, że w sumie drugie dziecko mogłoby spać z nami w pokoju na początku, a potem zamontowalibyśmy w Poli pokoju łóżko dwupiętrowe i już by się wszyscy pomieścili :) Ale póki co to i tak M. jeszcze nie za bardzo jest przekonany do drugiego dziecka, choć sam ma siostrę. Ale twierdzi, że na razie 'ma dość'. Tyle, że ja nie wiem czego? Bo nasz Bączek jest naprawdę grzecznym i super dzieckiem! Jest pogodna od urodzenia, nie miała kolek, nie była płaczkiem, potrafi sama się sobą zająć i coraz dłużej sama się bawi, nie ma alergii, jest wszystko jedząca, nie choruje. No naprawdę, takich dzieci to można mieć całą gromadkę! Tyle, że nie przesypia jeszcze nocy, ale które dziecko przesypia od urodzenia całe noce? Poza tym jak była mała to karmiłam ją piersią, więc nie było nocnych dyżurów i kursów do kuchni co 2 godziny w celu zrobienia butelki z mlekiem! M. sobie spał, a ja brałam małą do naszego łóżka, karmiłam, odstawiałam do łóżeczka i szłam spać dalej. Więc to ja mogę narzekać, że jestem niedospana od miesięcy, zmęczona rolą matki, dodatkowym prasowaniem (czego nie cierpię), gotowaniem i mniejsza ilością czasu dla siebie. Ale nie narzekam, bo dzięki córci jestem szczęśliwa i choć bywam zmęczona, to czuję się wspaniale będąc mamą :) Choć oczywiście jak każda mama, mam też gorsze chwile, kiedy to chciałabym na 1 dzień wrócić do swojego 'dawnego' życia i móc np. po pracy wrócić do domu i walnąć się na kanapę przed tv na 2 godziny, a potem jeszcze godzinę poleżeć w wannie i się zrelaksować.. Nie wiem, czasem zastanawiam się, jak to jest, że faceci tak dużo czasu potrzebują, żeby odnaleźć się w roli ojca? No nic, pracuję nad M., bo nie ukrywam, że chciałabym w ciągu maks 2 lat znowu być w ciąży.. Lata mi lecą, zegar biologiczny tyka i nie ma co czekać! :)

A z innej beczki, to zaliczyliśmy dziś pierwszego, poważnego guza! Myślałam, że dostanę zawału! Pola rano wstała, pobawiła się chwilę w naszym łóżku i ponownie zasnęła (co jej się zdarza bardzo rzadko). M. zasnął razem z nią, a ja poszłam pod prysznic. Wykąpałam się, umyłam głowę i już miałam wychodzić z łazienki, jak usłyszałam huk. Wyleciałam jak z procy, patrzę, a Pola spadła z łóżka! Po mojej stronie, na podłodze leżał mój telefon i zapikał mi sms. Mała musiała się obudzić i chciała po niego sięgnąć. I zjechała z łóżka na brzuszku, głową zatrzymując się na ścianie. Zanim rozbudzony M. zorientował się co się dzieje i z której strony łóżka jest Pola, to ja już ją miałam na trzęsących się rękach. Bączek oczywiście uderzył w ryk, ale chyba bardziej płakała, bo się przestraszyła! Obejrzałam ją i była cała. Krew się nigdzie nie lała, ząbki całe. Jak się uspokoiła, to poszłyśmy na nocniczek, bo miała pełnego pampersa. I dopiero jak na nim usiadła, to zobaczyłam, że z boku ma wielkiego, olbrzymiego, fioletowego guza!!!! Normalnie prawie zawału dostałam! Zaczęłam wołać M., poleciałam do kuchni po jajko i miseczkę, Pola jak usłyszała moje wrzaski to się przestraszyła i znowu zaczęła płakać! Teraz już będę mądrzejsza i następnym razem postaram się zachować w takiej chwili spokój, żeby jej nie przestraszyć, ale dziś to normalnie spanikowałam! Chcieliśmy jej przyłożyć watkę namoczoną w białku, żeby jej wyciągnęło trochę tej opuchlizny z guza, ale nie było to łatwe. Znowu trzeba ją było uspokajać, zagadywać 'A gdzie jest Terka?" "A gdzie poleciały sroczki?" (to zawsze u nas działa :) A skąd się wziął guz? Ano odbiła się Bączkowi noga od krzesła, które stoi koło łóżka pod ścianą! Gdyby za krzesłem było trochę miejsca, to pewnie Pola by w nie lekko uderzyła i krzesło by odjechało do tyłu, bo jest lekkie, ale że stało pod ścianą, to po prostu mała zjeżdżając z łóżka zatrzymała się nie tylko na ścianie i podłodze, ale i na nodze od wspomnianego krzesła. Siniak gigant! Moje wyrzuty sumienia - gigant! Moja siostra mi powiedziała, żebym się nie przejmowała jak nic strasznego się nie stało, bo to na pewno nie ostatni raz kiedy mała spadła z łóżka - jej synek zaliczył kilka takich upadków w dzieciństwie, ale szczerze mówiąc małe to pocieszenie! Wolałabym, aby był to pierwszy i OSTATNI taki wypadek!
Chciałam zrobić Poli zdjęcie z tym guzem, ale dziś mi się nie udało. Bo Pola jak zobaczy aparat to zanim go włączę i ustawię, to mała już jest 10 cm ode mnie i próbuje aparat przechwycić. A jak udało mi się podejść do niej znienacka, to jakoś tak się ustawiała, że guz był z drugiej strony albo tak padało na niego światło, że go nie było widać. Ale jak się uda to jutro Wam pokażę co Pola ma teraz na głowie....

Uff, ale się dziś rozpisałam! :)

wtorek, 24 maja 2011

Człowiek w potrzebie

Segregowałam ostatnio ubranka małej. Niektóre chce wystawić na allegro, a część odłożyłam do worka i postanowiłam komuś oddać. Sama dużo dostałam od innych dla Poli - od siostry wózek, od koleżanki zabawki, kojec i trochę ubranek, a nie mam komu teraz tego przekazać, bo w rodzinie nie ma mniejszych dzieci, a znajomi jeszcze nie zaciążyli albo mają dzieci już starsze od naszej córci. Wczoraj wieczorem zostawiłam ogłoszenie na gumtree, że oddam ubranka dla dziewczynki za darmo. Po 10 sekundach miałam pierwszy odzew. Mail przyszedł od jakiegoś chłopaka i umówiliśmy się od razu, że dziś wieczorem przyjedzie ubranka odebrać. Nie spodziewałam się, że w ciągu kilkunastu godzin od opublikowania ogłoszenia, moja skrzynka będzie pękać w szwach! Jak się zalogowałam w południe to miałam ok. 30 wiadomości! Niektóre krótkie w stylu 'Jestem zainteresowana, proszę o kontakt" po dłuższe, z opisem sytuacji rodzinnej, najczęściej takiej, gdzie albo oboje rodziców nie pracuje albo pracuje ojciec (już ojciec albo przyszły ojciec), a w domu są już inne dzieci. I tak sobie pomyślałam wtedy, że może źle zrobiłam oddając ubranka pierwszej osobie? Można powinnam dać sobie jakieś 2 dni, przeczytać wszystkie maile i wybrać z nich osobę, której według opisu - ubranka są najbardziej potrzebne? No cóż, będę mądrzejsza następnym razem..

W całej tej sytuacji zdałam sobie po raz kolejny sprawę z tego, jak fajne i dobre mamy życie - mamy mieszkanie, co prawda na kredyt, ale nasze, własne i w większości spłacone. Jasne, że chcielibyśmy mieć mały domek z ogródkiem, ale nasze M-3 nie jest takie złe. Mamy oboje pracę, nie musimy liczyć, czy starczy nam do 1szego, mamy samochód, który znacznie ułatwia życie, jesteśmy zdrowi i nasza córcia jest zdrowa. A są tacy, którzy nie mają pracy, nie mają własnego kąta, mają za to słabe zdrowie i kilka 'gęb' do wyżywienia...

Ubranka zostały przekazane dziś wieczorem. Miłe to uczucie móc komuś pomóc :)
Tak po prostu. Bezinteresownie. Mam nadzieję, że ubranka się przydadzą..

poniedziałek, 23 maja 2011

Dalej o zabawkach i o weekendowej wycieczce za miasto

Zbliża się Dzień Dziecka, a potem za chwilę Poli urodziny. Czyli okres zakupów zabawkowych. Nie dość, że sami musimy małej coś kupić - a to nie jest proste :), to jeszcze musimy zrobić listę prezentów dla rodziny.. Mamy kilka typów, może któraś z Was ma coś z tego i może polecić albo odradzić?

Smily - Stoliczek muzyczny : http://allegro.pl/smily-play-aktywny-stoliczek-muzyczny-stolik-pol-i1613045569.html

Edukacyjna kostka przedszkolaka : http://allegro.pl/listing.php/search?string=edukacyjna+kostka+przedszkolaka&category=93705&country=1

Zabawki do wody:

Tomy - Ośmiorniczki do wody

Zabawka do wody - rybak:


Oprócz tego chcemy jej kupić rowerek, ale jeszcze nie mamy typu :)

Kurcze, a wchodząc do sklepu z zabawkami - podobnie jak Żuczkowa - dostaliśmy oczopląsu! Tyle teraz tego jest, że nie wiadomo w którą stronę sklepu się gapić, czym się kierować i co wybrać! Więc postanowiliśmy sobie trochę ułatwić życie i poszperać przez allegro, tam jakoś 'łatwiej' się poruszać. Wystarczy wybrać kategorię i przegląda się po kolei, nie ma takiego natłoku z każdej strony - tu piszczy, tam gra, tam ktoś Cię trąca..

A my w weekend wybraliśmy się z na wycieczkę do Parku Miniatur niedaleko Wadowic. Chcieliśmy pojechać gdzieś za miasto, ale tak, żeby można było spokojnie wózkiem się przemieszczać. Co prawda Polcia jest jeszcze za mała na atrakcje 'parkowe', ale i tak było fajnie! Obok tego parku jest Mini Zoo, Dinopark i mini Wesołe Miasteczko. Jest też hotel i restauracja, w której zjedliśmy obiad i którą muszę pochwalić. Jak poprosiłam panią o kubek z wrzątkiem, żebym mogła podgrzać Poli słoiczek Gerbera, to pani wzięła go do kuchni, gdzie go podgrzano, a nam potem przyniosła plastikową miseczkę i plastikową łyżeczkę w dinozaura (a ja akurat nie miałam swojej, bo zostawiłam w drugiej torbie). Jeszcze nigdzie się z tym nie spotkałam! :) A jak poszłam do łazienki, to zastałam tam przewijak z ręczniczkiem :) No naprawdę są przygotowani i otwarci na 'rodziny z małym dzieckiem" na piątkę!
A naszej Polci najbardziej podobało się w Mini Zoo. Były konie, osły, świnki, sarenka, lamy, wielki struś, kurki, koguty, indyki, świnki morskie, gołębie, ale takie naprawdę ładne. Bączkowi oczywiście najbardziej podobały się konie, osły i wszelkie ptaszki. Niektóre zwierzątka można było karmić kupionymi przy kasie za 2 zł ziarenkami. Oj, jak miałam pokarmić osła to się tak bałam, żeby mi palcy nie zjadł, że jak M. zaczął się śmiać to i Pola zaczęła chichotać. Ale w końcu pokarmiłam i osły i było zabawnie :) Jak nam córcia podrośnie, to na pewno tam wrócimy, chociażby zobaczyć dinozaury i skorzystać z którejś karuzeli, a były niektóre naprawdę fajne! Były np. takie okrągłe jakby filiżanki, do których wsiadały chyba 4 osoby. Wyjeżdzało się po taśmie w górę, a potem taką rynną z wodą zjeżdzało się esem floresem, a 'filiżanka' się powoli kręciła wokół własnej osi. Fajnie ktoś sobie to wszystko obmyślił. Przy hotelu stało kilka samochodów z rejestracjami z całej Polski, więc ewidentnie ludzie przyjeżdżają tu na weekendy z rodzinami.
M. stety niestety wraca od jutra do swojej pracy, w której miał 2 miesiące przerwy, więc pewnie nie prędko będziemy mieli okazję znowu wyjechać na cały weekendowy dzień za miasto, bo on z reguły ma weekendy pracujące :/ Ale może się jakoś uda? Na razie z tego co widziałam dziś w wiadomościach, to najbliższa sobota ma być taka sobie, a w niedzielę ma padać!

Jak tylko zgram fotki z naszej weekendowej wycieczki to coś podrzucę!

Do następnego! :)

czwartek, 19 maja 2011

Zabawki

Dzisiaj będzie o czymś, o czym chyba jeszcze nie pisałam: ulubione zabawki Poli :) Generalnie wszelkie pluszaki i lalka, którą dostała pod choinkę leżą i kurz zbierają. Ani pluszowe przytulanki do snu, ani żadne misie Polencji nie interesują. Co innego klocki. I w ostatnim czasie : wszelkie pojazdy jeżdżące! A jak do tego jeszcze grają to już w ogóle jest wspaniale. Ostatnio nasz Bączek męczy kurkę:



Kurka ma sznureczek, ale nie myślcie sobie, że Pola używa go do ciągnięcia zwierzaka. Otóż Pola używa go do spuszczania kurki na ziemię z kojca albo do trzymania za sznurek i rzucania zwierzątkiem na prawo i lewo! Kurka była swojego czasu tak mocno eksploatowana, że zamiast śpiewać piała niemiłosiernie. M. najpierw powiedział, że nie zgadza się na wyleczenie kurki i sprezentowanie jej nowych baterii, bo melodyjki które 'wygrywa' śnią mu się już po nocach. No więc na pewien czas zabawkę schowaliśmy i Pola bawiła się innymi. Ale niedawno przywróciliśmy ją do łask, dodaliśmy jej nowej energii i teraz Szkrabek znowu zapałał do niej wielką miłością, choć czasem okazywanie uczuć w wersji Poli jest bolesne.. Dla kurki, parkietu, a ostatnio i dla Poli-głowy : chcąc rzucić zabawką za siebie, trafiła w czoło :))

Druga jej ostatnio ulubiona zabawka, która również służy do rzucania, a w zasadzie do zrzucania to Auto Farmera:


Farmer na swojej przyczepce wozi wiejską trzodę i jak się któreś zwierzątko naciśnie to wydaje odpowiedni dźwięk. Oprócz tego jak się naciśnie kierowcę to gra melodyjka "Stary kaczor farmę miałłł ija ija ooooo" :) A jak się naciśnie ten niby 'komin' z przodu to traktor jedzie do przodu. Ulubioną zabawą Bączka jest zrzucanie wszystkich zwierzątek z przyczepki lub wysyłanie farmera pod stół, do kąta albo gdzieś w daleki koniec pokoju. A potem jak już pojazd jest pusty to wciska 'komin', żeby autko jechało i się cieszy :)

Pola lubi też książeczki. Ale muszą być w nich zwierzątka albo dzieci. Nie wiem, może będzie z niej weterynarz? Albo może będzie pracować w zoo? Albo będzie panią przedszkolanką? :)
Z bajeczek najbardziej odpowiadają jej te z serii "Obrazki dla maluchów". Ma tych książeczek kilka, ale najbardziej spodobała jej się ta:



Pola tak często ją 'czytała' , że okładka jest w 2 kawałkach, a środek w kilku - w zasadzie każda strona albo 2 są teraz osobną 'bajką'.

Bączek ma za miesiąc urodziny i już teraz zastanawiamy się co jej kupić.. I co ewentualnie zasugerować rodzinie chcącej uszczęśliwić najmłodszego członka familii. Mamy na razie 2 pomysły : rowerek i edukacyjny stolik muzyczny (to oczywiście pomysł taty).
Może coś podpowiecie? :)

poniedziałek, 16 maja 2011

Bo życie ludzkie jest takie kruche..

Byłam dziś z siostrą na pogrzebie. Spotkałam tam znajomą, która powiedziała mi, że niedługo czeka nas kolejny pogrzeb.. Wczoraj w wypadku samochodowym zmarł brat naszej koleżanki. 2 lata wcześniej zmarł nagle jej ojciec. Nagle, podczas wyjazdu służbowego dostał zawału. Zanim przyjechała karetka było już za późno. Rodzina była w szoku.. Mama koleżanki długo dochodziła do siebie. I ledwo stanęła na nogi, trach! Kolejna tragedia. Syn. Brat. Mąż. Ojciec małego chłopczyka. Znałam go słabo, ale to nie ma w tym momencie znaczenia. Próbowałam przez chwilę postawić się na miejscu mojej koleżanki. Albo jej mamy. Albo jej szwagierki. Ale to jest ponad moje siły! Sama przeżyłam kilka lat temu śmierć mamy i wiem, jak człowiek może się wtedy czuć. Z tym, że u nas było inaczej, bo mama chorowała na nowotwór i zdawaliśmy sobie sprawę, że jej dni są policzone. Tutaj - ciach, w jednej minucie bliska osoba jest obok, a za 15 minut już jej nie ma... Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu jaki teraz ich dotknął. Po prostu nie potrafię!

Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nagle M. zabrakło obok mnie. Gdybym została sama, z małym dzieckiem. Z mieszkaniem pełnych wspomnień. Szafą pełną jego ubrań. Samochodem, którym jeździliśmy razem.... Jak wytłumaczyć małemu dziecku, że tatusia/mamusi już nie ma? To jest niewyobrażalna dla mnie tragedia. Na samą myśl o tym dostaje ciarek! Jak żyć dalej po takiej stracie? Czy takie życie może mieć jeszcze sens??

Nawet boję się do mojej koleżanki zadzwonić. Bo co jej powiem? Że mi przykro?? W takiej chwili żadne słowa nie będą odpowiednie! Co z tego, że komuś jest przykro skoro to nic nie zmieni? Nie zmniejszy bólu? .. Rodzina mojej koleżanki była specyficzna. Wszyscy byli ze sobą bardzo zżyci. I prywatnie i zawodowo, bo wszyscy pracowali w rodzinnej firmie. Nawet w wieku nastu, czy dwudziestu kilku lat moja koleżanka jeździła z rodzicami na wspólne wakacje, z tatą chodziła do kina, z mamą na zakupy. Z bratem mieszkali prawie w jednym domu. Naprawdę nie znam rodziny, która byłaby tak blisko ze sobą przez cały czas. Żeby dzieci rodzicom tak pomagały, a rodzice dla dzieci byli takim autorytetem i mieli u nich taki szacunek. Dlatego wiem, że w tej rodzinie to co się stało jest ogromną tragedią!

Cały dzień jestem dziś tym wstrząśnięta. Dlaczego życie jest takie ulotne i kruche? Człowiek nie zdąży zrealizować wszystkich swoich planów, marzeń jak przyjdzie na niego czas. I jaki mamy na to wpływ? Żaden! Zawsze w takich chwilach przypominam sobie, że powinniśmy żyć każdą chwilą. Cieszyć się życiem, dziękować Bogu, za to jesteśmy zdrowi, że udało nam się to czy tamto. A to że coś nie wyszło - trudno, uda się następnym razem! Człowiek zawsze chce więcej. Zarabiasz 2tys, fajniej by było zarabiać 2500. Masz mieszkanie 2 pokojowe? Znajomi mają większe i fajnie by było też takie mieć. Koleżanka ma fajny sweter - masz podobny, ale przydałby się taki jaki ona ma.. Takich przykładów można mnożyć i wymieniać bez końca. I nie chodzi mi o to, że to jest złe. Takie nasze życie. Chcemy więcej i więcej. Chcemy być chudsze, zgrabniejsze, ładniejsze. Pędzimy do przodu, gnani potrzebą robienia kariery i gromadzenia kasy. Czasem zatrzymamy się po drodze, westchniemy, albo uśmiechniemy się. Złapiemy oddech i pędzimy dalej. Nasi sąsiedzi, znajomi, rodzina - wszyscy tak żyją. Takie życie. Ale ważne w tym życiu jest to, aby takich chwil na czerpanie radości z drobnostek, na złapanie oddechu i chwilowe wyhamowanie było jak najwięcej!

Teraz mając córcię chyba częściej mi się to udaje. Wystarczy jej uśmiech, ptaszek za oknem na którego pokaże palcem, słonko za oknem, stokrotka na trawie - drobnostka.. Kiedyś po prostu wstawałam rano i działałam jak automat. Z psem na spacer, śniadanie, make up, szybko do auta i do pracy. W pracy telefony, dyskusje, podejmowanie decyzji, obiad z M. w lunchbarze (pracowaliśmy niedaleko siebie), powrót do domu, spacer z psem, sprzątanie, pranie, kolacja, nasz serial w tv, chwila przy kompie, potem spacer z psem i spać. I tak każdego dnia. Teraz staram się wyhamować. Wracam z pracy i zamiast sprzątać, wolę posiedzieć z córką. Posprzątać mogę później. A jak nie zdążę, trudno. Świat się nie zawali. Szkoda mi tych wspólnych chwil z nią na robienie wtedy czegoś innego. Nie wiem tak naprawdę ile mi ich zostało?....

Nieprzewidywalne i kruche jest nasze życie. Korzystajmy z niego ile tylko się da! I pamiętajcie, żeby nie wychodzić z domu jak się pokłócicie z mężem, chłopakiem, czy inną bliską Wam osobą. Bo co, jeśli już jej więcej nie zobaczycie? Nigdy nie wybaczycie sobie, że rozstaliście się w gniewie.. i nie macie już szansy na pogodzenie się..

:/

13ty piątek

Czy Wy też miałyście takie problemy ostatnio z bloggerem? Nie dało się nic komentować, niektóre opcje były niedostępne.. Ech, widać że zbliżał się "13ty piątek". U mnie ten 13ty się przeciągnął na cały łikend - w sobotę pojechałam z Polą i psem na spacer do parku. Mała zasnęła i spała jak aniołeczek przez ponad półtorej godziny. Ptaszki ćwierkały, słonko świeciło, sama bym się zdrzemnęła :) A tak to tylko siedziałam na ławeczce, pilnowałam Polci i buźkę do słońca wystawiłam. Bo blada jestem jak córka młynarza, a nogi to mam takie białe, że szok! Zawsze w wakacje się opalałam i karnację miałam może nie jakąś czarną, ale ciemniejszą niż jaśniejszą. A w zeszłe wakacje siedziałam głównie w domu, bo Polcia była malutka, na spacerki wychodziłam z nią rano o 9 jak jeszcze było znośnie na zewnątrz i potem ok. 18. A jak w ciągu dnia było ponad 30 stopni to siedziałyśmy w domu, bo z taką malutką kruszynką, która ledwo z brzuszka mamusinego wyskoczyła pod koniec czerwca nie dało się wyjść w południe na spacer! No i przez to, że się nie opalałam i na słońcu nie przebywałam, a głównie w cieniu - to teraz jestem blada jak ściana! Byłam parę razy na solarce, ale nie jestem jej zwolenniczką i te 'parę razy' było w dużych odstępach czasu, więc efektu nie widać.

No i odbiegłam od tematu.. No więc posiedziałyśmy w parku i jak wracałyśmy już na parking, to akurat koleś parkujący obok wyjeżdżał i zarysował nam auto! Chyba aniołek nade mną czuwał i w dobrym momencie kazał mi iść do domu, bo jakbym przyszła 2 minuty później to gościa by już nie było! Bo zbierał się do ucieczki jak dochodziłam do auta. Zostawiłam wózek na chodniku i wyleciałam na ulicę za nim! Oczywiście ściemniał, że wcale nie chciał uciec itp. tylko ciekawe czemu wyjechał z parkingu na ulicę? Na szczęście szkoda nie jest duża, mam zarysowane tylne prawe drzwi tak na dole, że nawet nie rzuca się w oczy, trochę tę część nadkola, która jest między drzwiami, a kołem, trochę oponę i felgę. Spisaliśmy oświadczenie i z jego ubezpieczenia będą to naprawiać. Zdenerwowałam się strasznie, ręce mi się roztrzęsły. Pola już nie spała i miałyśmy jechać do domu na obiad, a tu musiała w wózku siedzieć (dobrze, że akurat obok auta był kawałek cienia) z pół godziny zanim spisaliśmy oświadczenie, obejrzeliśmy szkodę itp. Na szczęście siedziała grzecznie i tylko skarpetki z nóg ściągała :)

Za to w niedzielę oparzyłam sobie 2 palce prawej ręki. Jakoś się zagapiłam i położyłam rękę na gorącej płycie, z której chwilę wcześniej zdjęłam garnek z zupą.. Ech.. Do tego od zeszłego tygodnia męczy mnie okropny katar. Mówię przez nos i smarkam co chwilę.. W piątek się tak fatalnie czułam, że nie poszłam do pracy i jak nigdy - po śniadaniu padłam do łóżka i spałam chyba z 5 godzin. Przebudziłam się na chwilę jak pani Małgosia wróciła z Polcią na obiad i dzwoniły do drzwi. Bardzo rzadko zdarza mi się spać w dzień, bo najzwyczajniej nie potrafię wtedy zasnąć. A tu spałam jak zabita! Chyba po prostu organizm musiał się trochę podładować.

Co Wasze dzieci robią w wannie? Bo nasza córcia już zaliczyła etap grzecznego siedzenia i bawienia się gumowymi zwierzakami, etap raczkowania po wannie, teraz głównie stoi i zrzuca wszystkie szampony, mydła, gąbki - jednym słowem wszystko co na wannie stoi. Zaczęliśmy to kłaść wyżej, tak żeby nie sięgnęła, to teraz sama nie wie co ma robić i trochę jej się nudzi. Macie jakieś zabawy 'wodne' do polecenia? :) Dałam jej ostatnio kubeczki plastikowe, żeby sobie wodę przelewała, ale jej to nie kręci. I kurcze nie mam pomysłu..


środa, 11 maja 2011

O przespanej nocy - w końcu! I jedzeniu według BLW

Drugą noc z rzędu Pola przespała do rana! Bez pobudek na jedzonko, czy nawet na przewinięcie! :) Tatuś obie te nocki przespał do rana, ja za to budziłam się kilka razy - chyba z przyzwyczajenia, i sprawdzałam w jakiej to pozie nasza córcia śpi i czy aby nie trzeba jej przykryć. A że ostatnio 'rzuca się' po łóżku, to zdarza się że jak do niej podchodzę to na poduszce ma nogi, a głowę tam gdzie zazwyczaj stópki. I oczywiście cała odkryta!

Po takiej 'bezkaszkowej' nocy, mała wcina na śniadanko kaszkę 150ml + kanapeczkę z wędliną lub białym serkiem. A po takiej porcji śniadanka, brzuszek ma taaaaaki duży! :) Je chętnie, nie trzeba przed nią skakać, ani małpy udawać. Jak już jest pełna, to po prostu przestaje otwierać buźkę i rączką odpycha kanapkę od siebie. Po prostu je tyle ile potrzebuje, a my nie wpychamy jej na siłę nic ponad to. Jeśli jemy obiad, a razem jadamy w domu tylko w weekendy, to Pola je z nami. Tzn. dostaje na talerzyk to, co może dostać, czyli np. makaron, pokrojony ziemniaczek, warzywa, jeśli jemy mięsko gotowane albo robione w piekarniku, to jej kroimy i też je dostaje. Częstuje się wtedy sama, choć szczerze mówiąc więcej tego jedzenia ląduje na podłodze (z czego oczywiście pies baaardzo się cieszy i nie przepuści niczemu i nikomu, nawet ziemniakowi). Wiem, że na razie to jest bardziej zabawa niż jedzenie i bardziej nauka wspólnego siedzenia przy stole, ale o to właśnie chodzi. Trochę to tak jak przy BLW, ale nie do końca. Wiem, że BLW stosuje Kaczuszka i jest z tego zadowolona. Ja podpytałam SuperNianię na facebook'u co o tej metodzie sądzi i odpisała mi, że średnio ją popiera. Niby pomysł dobry, ale nie do końca. Moja opinia jest podobna.

W wolnych chwilach podczytuje książkę "Bobas lubi wybór", która traktuje właśnie o BLW i nie do końca się ze wszystkim zgadzam. Przede wszystkim wg autorów rodzice, którzy nie stosują BLW muszą się gimnastykować i robić z siebie małpkę, żeby dziecko coś zjadło. Robią z łyżki samolocik, z buźki hangar itp. Mam wrażenie, że autorzy widzą tylko białe i czarne. Albo dziecko je wg BLW, co dla dziecka jest przyjemnością albo jedzenie dla niego i rodziców to koszmar. A przecież są dzieci takie jak nasza Pola, które chętnie jedzą kaszkę z łyżeczki, lubią zupki - których inaczej niż łyżeczką się nie poda i lubią też same siebie karmić, biorąc z talerzyka co chcą i kiedy chcą, czyli zgodnie z BLW. A zupka nie koniecznie musi być papką!

Cieszę się bardzo, że nasza córcia nie stwarza problemów przy jedzeniu. Że nie dostaje alergii po niektórych produktach, że tak chętnie poznaje różne smaki, że tak słodko mlaska jak jej coś smakuje i że równie chętnie jak sobie - tak i mamie lub tacie wkłada coś do buzi :) Cieszę się, że chętnie je owoce i warzywa, pije owocowe soczki, czy kompot z jabłek. Znam dzieci, które piją tylko wodę, a owoców nie zjedzą pod żadną postacią, no może w jogurcie. I mam nadzieję, że to się u nas nie zmieni! :)

poniedziałek, 9 maja 2011

Po weekendowe wieści

Niestety Pola nie wygrała zawodów, a to dlatego, że w nich nie wystartowała! :( Zawody się opóźniły, a jak przyszliśmy na targi, to pomyśleliśmy, że się spóźniliśmy i poszliśmy do namiotu wystawowego pooglądać co tam ciekawego.. A jak wyszliśmy to zawody akurat się rozpoczynały i już mieli komplet, a nawet nadmiar chętnych! Ale nic straconego - do wygrania były kredki (przynajmniej innych nagród nie widziałam), a na to Pola ma jeszcze czas :) Za to po zawodach dzieci mogły sobie raczkować dowoli po takim gumowym dywanie i nasza córcia zaliczyła pierwszy podryw! 'Doczepił się' do niej mały chłopczyk, taki mniej więcej w jej wieku i zaczął ją 'całować' po głowie :)) A jego mama na to: "Synku, zostaw chłopczyka!" No kurde, dlaczego brak różowego stroju ZAWSZE ma oznaczać płeć męską? Pola co prawda miała spodenki, a nie spódniczkę i granatowy polarek, ale miała czerwoną czapeczkę z Hello Kitty! Normalnie dyskryminacja! :)

Mieliśmy zrobić drugie podejście do zawodów i pojechać tam jeszcze w niedzielę, ale stwierdziliśmy, że sobie darujemy i zabraliśmy Polcię do Parku na chuśtawki. Niestety okazało się, że w tym do którego pojechaliśmy nie było takich z zabezpieczeniami dla małych dzieci, a nasz Bączek jest za mały, żeby sama siedziała i się trzymała łańcuchów. Żeby jednak jakoś jej to wynagrodzić, wsadziliśmy ją najpierw do takiej ciuchci, do której wrzuca się 1 zł i ona gra i 'się trzęsie'. Poli bardzo się to podobało :) Ale jak potem posadziliśmy ją w helikopterze (tu już stawka wynosiła 2 zł), który 'latał' góra-dół, to Szkrabek był w taaaakim szoku i miał taaaaką poważną minę, że hoho! Nieźle się z niej uśmialiśmy, bo ze swoimi pięknymi, wielkimi oczami i otwartą ze zdziwienia buźką wyglądała rozkosznie :)) To jednak nie był koniec atrakcji tego dnia. Ponieważ koleżanka oddała nam w zeszłym tygodniu część pieniędzy, pojechaliśmy do IKEI kupić resztę szafek do dużego pokoju. W IKEI Bączka posadziliśmy w sklepowym wózku. O matko, jaką miała frajdę!! Śmiała się do wszystkich naokoło chyba przez 20 minut :) A jak się nie śmiała to wydawała głośne dźwięki, wołała: "AAaaaaaa!", "Buuueeeee!" i podskakiwała na siedząco jakby siedziała na szpilkach :) I tak ją to bawiło, że i my mieliśmy z niej niezły ubaw :) Po zakupach M. poszedł odebrać szafki i zapakować je do auta, a my usiadłyśmy w restauracji i Polcia wsunęła całe Gerberowskie jabłuszko, które kupiłam jej w IKEI. Naprawdę, aż miło się robi zakupy z tak wesołym dzieckiem, które nie płacze, nie marudzi, tylko ciągle się śmieje albo w inny sposób demonstruje swoją radość. I tak się zastanawiam, czy aby nie powinnam się zacząć martwić, bo co jeśli to nie oznaka radości, a "zakupoholizmu"? :)

Na koniec chciałam Wam powiedzieć, że jest mi niezmiernie miło, że tak dużo z Was mnie czyta :) Zdałam sobie z tego sprawę dopiero teraz, jak przeniosłam się tu z onetu i nagle skrzynka zaczęła zapełniać się mailami z prośbą o podanie nowego adresu.

Na razie pisze mi się tu dobrze, mam tylko problem ze zmianą szablonu na inny, ale mam nadzieję, że w końcu jakoś do tego dojdę :)

sobota, 7 maja 2011

Pies i dziecko

Walczyłam od wczoraj i w końcu udało mi się umieścić na blogu suwaczek. Niestety nie umiem go 'wyśrodkować'. Próbowałam też zmienić sobie czcionkę w tytułach postów, ale nie znalazłam miejsca gdzie to się robi. Poza tym nie mogę zmienić szablonu, bo w Projektancie Szablonów wyskakuje mi ciągle informacja, że ta opcja jest niedostępna! Czy któraś z Was też miała ten problem?

Pogoda dziś taka sobie, ale chcemy się wybrać popołudniu na targi "Mother&Baby". Polę zgłosimy do zawodów w raczkowaniu! Trenowała dziś od rana, więc I miejsce murowane! :) Poza tym nasza córcia dostała nową ksywkę: pajączek - jak zasuwa na czworakach to tak właśnie wygląda :) Do tego często jak się już zmęczy froterowaniem podłogi, to rozkłada rączki i nóżki na boki i wygląda wtedy jak rozjechana żaba. Normalnie sto pociech z nią mamy :) A ile dźwięków się przy tym naprodukuje!
Z innych jej zdolności to w końcu zaczęła jakoś po ludzku traktować psa, a nie tylko klepać go gdzie popadnie i ciągnąć za ogon. Teraz jak pies śpi, to podchodzi po cichutku, czai się i nachyla nad psią mordką chcąc dać psu buziaka albo chociażby powąchać psi nosek.. Na szczęście jeszcze psa nie ugryzła w pysk, a że mnie już nie raz uraczyła swoimi ząbkami to myślę, że i na psa ma smaka. Ale pilnujemy jej, więc pies jeszcze jest cały :) Mamy za to ciągle ten sam problem jeśli o psa chodzi - sierść. Mieszkanie odkurzamy codziennie rano, na spacerze staram się przynajmniej raz dziennie psa wyczesać, ale nie wiele to daje :/ Psia sierść jest wszędzie, może nie ma jej jakoś strasznie dużo i gałganki z psiego futra nie walają się po kątach, ale po przejściu przez Polę całego mieszkania, na jej spodenkach, czy rajtuzkach zawsze jakieś białe psie włosy się znajdą. Jak jej smoczek wypadnie i spadnie na dywan to mur beton, że smoczek nie będzie nadawał się do użycia. Czego niestety nasze dziecko nie widzi i tylko szybki nasz refleks chroni ją przed wpakowaniem sobie do buźki psich włosów. Ale z drugiej strony, pies sprawia małej tyle radości! Jak rano wstanie i zobaczy psa stojącego w drzwiach sypialni (do sypialni pies nie wejdzie, bo ma zakaz, więc staje w drzwiach i obserwuje co się dzieje i czy wszyscy już wstali :), to na Polciowej buźce od razu pojawia się uśmiech od ucha do ucha :) Na hasło "Gdzie jest Teri?" Pola od razu rusza do czworakowania w kierunku psiego posłania, a jak tam psa nie ma, to robi zdziwioną minkę i biegnie pod stół .. Jak tam psa nie ma, to rozpoczyna zaglądanie do każdego pokoju. A jak na koniec znajdzie naszego brytana, to z chichotem do niego biegnie i bierze go jak ja to mówię 'na rogi'. Czyli schyla głowę i leci na psa taranem :))

Pies jest momentami przy niej naprawdę biedny, ale są też momenty, kiedy pies baardzo Polę lubi. Np. wtedy, kiedy nasza królewna siedzi w swoim krzesełku i sama coś je. A jeśli my jemy obiad, to bączkowi dajemy np. kawałek ziemniaczka, czy brokuła. My możemy wtedy zjeść w spokoju, a i mała zawsze coś przekąsi. Niestety samodzielne jedzenie ją szybko nudzi, albo może nie nudzi, ale jej dobre serce każe się podzielić z psem, który pięknie siedzi obok i błagalnymi oczami prosi o kawałeczek czegoś do zjedzenia. No więc Polcia wystawia rękę z czymkolwiek, pies zaczyna merdać ogonem, staje na tylnych łapkach, wącha, czy to 'coś' jest jadalne, po czym jak już już otwiera pysk, to Pola chowa rękę i zaczyna chichotać dumna ze swojego żartu :) Pies ze smutną miną siada na zadku, ale nie poddaje się. Czeka na kolejną okazję. I tak kilka razy - Pola wystawia rękę, pies podnosi się albo podskakuje, Pola chowa rękę, pies siada rozczarowany, a Pola się cieszy :) Aż za którymś razem Pola się zlituje i jedzenie wypuści z paluszków albo sprytny pies chwyci to coś, co córcia ma w ręce i delikatnie jej wyszarpie. Bo Pola siłę ma, psa się nie boi i tak łatwo łupu nie odda! Na szczęście nasz pies nie jest duży (rasa beagle należy wręcz do ras małych), jest suczką, która już miała potomstwo, więc wie czym pachnie macierzyństwo :) No i krótko mówiąc, nie należy do psów odważnych i agresywnych, żeby nie powiedzieć, że jest tchórzem. Takim malutkim ;) Więc nawet jak pies je i Pola w tempie jumbojeta zbliża się do psiej miski z jedzeniem, to pies nie warczy, tylko zwiększa tempo jedzenia :) Muszę przyznać, że całkiem zabawnie to wygląda hihi

No dobra, idę dalej sprzątać, póki mała śpi..

Do następnego!




piątek, 6 maja 2011

JESTEM! :)

Udało się przenieść wszystkie posty z onetu i oto JESTEM! :) hihi
Przyznaję, poszłam trochę na łatwiznę i posty z 1 miesiąca wsadziłam do 1 wpisu. Dzięki temu opcja 'kopiuj-wklej' poszła mi nawet szybko i już mogę pisać normalnie..

Na blogerze próbuję się jakoś ogarnąć. Chciałam zainstalować sobie tutaj suwaczek, ale nie mogę dojść do tego jak to zrobić? Mam adres suwaczka, ale gdzie go wsadzić? Próbowałam w to okienko 'dodaj gadżet' ale coś mi nie wychodzi. Pomóżcie!

A tak na szybko jeszcze napiszę co tam u nas, bo trochę się działo, a czas jakoś tak szybko leciał.. Przenosiny z onetu miałam w planie, ale jakoś nie spieszyło mi się do tego. Onet w tej kwestii przyszedł mi z pomocą (i motywacją), bo jak zobaczyłam całą listę głównie obraźliwych komentarzy pod moim wpisem o wychowaniu, to stwierdziłam, że pora zabrać zabawki i przenieść się do innej piaskownicy.. Nikt nie będzie w moim imieniu pisał, że lubię 'małe fiutki', o mnie że jestem durną blondzią itp itd. A zresztą teraz to już nie istotne. Do pisania mnie to nie zniechęciło, ale kosztowało mnie trochę czasu całe to zamieszanie i tyle.

No i odbiegłam od tematu co u nas.. Hm, od czego by tu zacząć?.. W weekend Polę dopadła gorączka 37,4. Stan między 37,2st a 38,2 st. utrzymywał się 3 dni, potem po 2 dniach pojawiła się okropna wysypka - czerwone kropki na całym brzuszku, boczkach, nad pupcią i kilka kropek na głowie i pod kolanami. W pierwszej chwili pomyślałam, że to może różyczka, bo na pewno nie ospa, bo ospę miałam i wiem jak wygląda. Ale potem zaświeciło się zielone światełko i doszłam do wniosku, że to pewnie 3-dniówka! Wysypka zniknęła równie szybko jak się pojawiła, co mnie tylko utwierdziło w diagnozie.

A z naszej Polci wychodzi mały łobuz - jeszcze dobrze jej ząbki nie wyszły, a już ma ubitą lewą jedynkę na górze! Nie wiem kiedy to zrobiła, są przynajmniej 2 teorie kiedy to się mogło stać.. Ale nie ważne kiedy, ważne, że ma ubity kawałek ząbka - i jak tu się teraz ma uśmiechnąć?? No od razu będzie widać, że to jakiś diabeł wcielony! :) Poza tym musieliśmy szybko wykombinować coś co zastąpi 'karnego jeżyka', którego nie mamy. Bo nasza córcia pomimo słów powtarzanych przynajmniej 15 razy dziennie "Nie wolno bawić się miską psa!" namiętnie do miski podchodzi i próbuje wylać psią wodę na podłogę albo chociaż zamoczyć w tej wodzie palce albo wrzucić do wody jakąś zabawkę. I to robi perfidnie! My do niej, że 'nie wolno', a ona patrzy nam się prosto w oczy i siup, klocek do miski. No cóż, jak już tak łobuzuje w wieku 10 miesięcy, to nie chce wiedzieć, co będzie potem :)

Poza tym to rośnie zdrowo, je za dwoje, na głowie dalej lekki meszek, na ustach wciąż uśmiech, no i raczkuje już w tempie bolida F1 :)

A co u Waszych maluszków? :)

MAJ STARE

3 MAJA
Wiosna w pełni! :) Cieplutko, słoneczko - super! Przed nami weekend majowy - ale jak to najczęściej z weekendami bywa - ma padać! Jak pogoda nie dopisze, to będziemy się kisić w domu.. Trudno. A jak będzie ładnie to mamy w planach wyjazd za miasto na cały dzień.

Co do mojego wcześniejszego postu na temat higieny i sprzątanie, to trochę mi pomogło wywnętrznienie się do Was, ale jeszcze ciągle mam w głowie obraz brudnego brodzika pod prysznicem i mega zakamienionego czajnika na wodę, w którym było tyle osadu, że wolałam robić Poli do picia herbatkę na wodzie mineralnej niż tej syfnej, z białym kożuchem na wierzchu!

Cała ta historia skłoniła mnie też do refleksji na temat wychowania. Bo dziecko chowane w domu, gdzie nikt nie dba o higienę i porządek, samo nie będzie o to dbało, no bo dla niego za przeproszeniem obsrana umywalka będzie normą. Tak samo śmieci wysypujące się ze śmietnika (teść stwierdził, że nie będzie biegał ze śmieciami w święta... no pewnie, lepiej niech same wyjdą i rozbiegną się po mieszkaniu...!), brudne skarpetki pod łóżkiem, stos naczyń w zlewie - to wszystko będzie traktowane jako coś normalnego. I tak właśnie było w przypadku M. Dla niego hasło 'sobotnie sprzątanie' było jakimś kosmosem i pedanctwem! A mi chodziło tylko o odkurzenie, zmycie kurzy i podłogi, umycie wanny, umywalki - po prostu o ogarnięcie tego, na co w tygodniu nie ma czasu. A wiadomo, że jak się mieszka, to się brudzi i kurzy na okrągło. Teraz, po kilku latach wspólnego mieszkania M. potrafi i czasem nawet sam chce odkurzyć, czy wynieść śmieci. Lubi nieład artystyczny, ale stwierdził, że rzeczywiście fajniej jest wykąpać się w czystej wannie, a nie takiej obkamienionej, czy z kożuchem kurzu na powierzchni. Ale żeby do tego dojrzał, musiało trochę czasu upłynąć..

Dla mnie sprzątanie było od dziecka czymś naturalnym. Od małego rodzice nas 'dopingowali' żebyśmy po sobie sprzątały, raz w tygodniu odkurzyły cały dom, pomagały mamie wieszać pranie, zmywać naczynia - jednym słowem, żeby każdy w domu coś robił, a nie tylko mama. Dopiero jak zamieszkałam z M. zobaczyłam, że życie w ładzie i porządku jednak nie jest aż takie oczywiste. Że ludzie mogą żyć inaczej i dla nich 'normalnością' będzie centymetrowa warstwa kurzu na półce.
Ale właśnie dzięki takim doświadczeniom w ostatnich latach coraz bardziej doceniam i podziwiam moich rodziców, że tak nas wychowali. Dopiero teraz widzę, jaką ciężką pracę w to włożyli. Że wyczulili nas nie tylko na czystość, ale i na drugą osobę, nauczyli nas szacunku do osób starszych, bezinteresownej pomocy, życzliwości dla innych, gościnności i wielu wielu innych wartości. Pamiętam jak byłam mała i tata nie chciał mi na coś pozwolić. Zbuntowałam się wtedy i powiedziałam mu, że jak będę mieć dzieci to im będę pozwalać na wszystko! Tata się wtedy tylko uśmiechnął i powiedział: "Ok, zobaczymy!" Dziś wiem, że zgoda na wszystko nie jest najlepszym sposobem na wychowanie dziecka. Trzeba ustalić pewne zasady, co można, czego nie wolno i trzeba być konsekwentnym. Wiem, że to nie jest łatwe. I wiem, że jestem dopiero na początku tej trudnej drogi jaką jest wychowanie. Boję się tego, czy dam radę, czy nie będę mięczakiem i czy za śliczne oczka i uśmiech mojej córci nie dam sobie wejść na głowę. Boję się, czy moje postępowanie zawsze będzie wzorem dla dziecka. A co jeśli zrobię coś niewłaściwego? Co jeśli nie nakieruję dziecka na odpowiednią drogę? Wątpliwości mam mnóstwo. I to każdego dnia. Ale chyba każda z nas, matek je ma. I to chyba dobrze, bo oznacza to, że przejmujemy się swoją rolą!

Byłam wczoraj świadkiem takiej sceny - przed sklepem stała matka z dziewczynką, na oko 3-letnią. Matka w jednej ręce trzymała reklamówkę z zakupami, w drugiej papierosa. Dziewczynka stanęła przed mama i woła:"Weź mnie na ręce!". Na co matka (wiek ok. 20 lat +/-) wrzasnęła zaciągając się papierosem: "No jeszcze czego! Porąbało Cię??"..
Wspaniała rozmowa matki z córką! Czy osoba, która tak się zwraca do małego dziecka przykłada jakąkolwiek wagę do wychowania tego małego człowieczka? Nie sądzę!!

KWIECIEŃ 2011

3 KWIETNIA
..chyba za wcześnie pochwaliłam się, że Pola nam nie choruje. W nocy ze środy na czwartek zaczęła kaszleć, w czwartek w ciągu dnia niby wszystko było ok. Ale kolejnej nocy znowu kaszlała i sapała tak,że słychać było że coś w nosku jej siedzi.. W piątek poszłyśmy do lekarki. Przepisała witaminę c w kropelkach, nurofen 5 ml 3xdziennie i syrop Elofen 3x 3 ml. Wczoraj (sobota) już było lepiej, dziś (niedziela) niby do południa też. Ale zupki już za bardzo jeść nie chciała, pić za bardzo też nie, bo chyba butelka z soczkiem zaczęła jej się źle kojarzyć - po zażyciu każdego leku dostawała butlę do popicia.. A już pod wieczór dostała nagle takiego ataku kaszlu, że myślałam, że płuca wypluje. Stwierdziliśmy z M., że tak kaszle, jakby coś jej się 'przykleiło' gdzieś głęboko i jakby chciała się tego pozbyć. Za którymś tam razem kaszel zakończył się zwymiotowaniem zupki :/ Potem jeszcze raz, a nasza bidulka do tego zaczęła strasznie płakać i marudzić.. Ech.. W końcu zasnęła. Ale nie na długo, bo co chwilę się przebudzała z płaczem. Nie pomagało przytulanie, smoczek, branie na ręce, kilka razy uspokoiła się sama, parę razy pomogła herbatka. Na rękach wyginała się jak struna, nie wiedziałam już jak jej pomóc i to jest najgorsze! Tak chciałam jej ulżyć, próbowałam wszystkich możliwych sposobów, nawet starego 'brania na tygryska'... Polcia płakała i płakała, po czym zasypiała tak nagle jak nagle się wcześniej budziła. Najczęściej trzymając mnie za rączkę lub chociaż za paluszek.. Nie kąpaliśmy jej, nie zdążyłam jej nawet przebrać w pidżamkę, bo zasnęła z godzinkę wcześniej niż zazwyczaj..


Tak się zastanawialiśmy z M. o co chodzi... Możliwe, że coś jej rzeczywiście 'stanęło' w gardle. Może ryż z zupki? Może kawałek chlebka, który dostała rano? A może poprostu raczkując sobie po mieszkaniu przykleił jej się włos psa do rączki, a mała sobie raczkuje raczkuje, potem siada i pakuje łapki do buzi. Staram się jej myć rączki jak najczęściej, odkąd zaczęła raczkować to odkurzam czasem i 2 razy dziennie, bo psu sierść teraz na wiosnę wypada sto razy mocniej niż w zimie. Szczotkuje psa codziennie rano na balkonie. Ale to wszystko niestety nie eliminuje psiej sierści w 100%, bo z psa się sypie i sypie :/ Pilnuje, żeby psie włosy nie znalazły się w jej buzi, nie przykleiły się do smoczka, ale może ten jeden raz nie dopilnowałam tego? :/ Ech, wyrzucam sobie, że nie patrzę na nią NON STOP, że odwracam się od niej, żeby np. zrobić sobie herbatę. Tak się biedna męczyła, że ta moja herbata, kanapka, czy zupa jest tego nie warta! Ech.. :/

Mam nadzieję, że jak już nam córcia zasnęła i śpi spokojnie od jakiejś godzinki, to już do rana będzie dobrze. I nie będzie już takich nagłych pobudek z płaczem, bo mi serce pęknie to raz i nie wiem, czy nie wybierzemy się na pogotowie jak znowu powtórzą się wymioty.. Z tego wszystkiego jutro do pracy pojadę tylko rano na godzinkę, dwie i wrócę do domu. Niania tez będzie, ale wolę być przy Polci. A jak będzie pani Małgosia to może coś mi podpowie? Albo po prostu pobawi się z małą, a ja przynajmniej będę mogła spokojnie posprzątać, a że będę obok córci to będę spokojna. A siostra wróciła z urlopu, to w firmie mnie zastąpi...

Ech, tak czytałam jakiś czas temu jak Żuczkowa pisała o chorowaniu Igorka i myślałam sobie 'bidulek.. dobrze, że nasza córcia zdrowa'.. I choć nie wylądowaliśmy w szpitalu jak Iguś z mamą, ale teraz wiem jak Żuczkowa się czuła.. Oj, kochana, obyśmy takich ciężkich dni miały jak najmniej...
Czego i Wam, wszystkim czytającym mnie mamom życzę :)
---

4 KWIETNIA
Dzięki dziewczyny za dobre słowo i trzymanie kciuków :) Chyba pomogło, bo noc minęła spokojnie, rano mała zjadła pięknie kaszkę, z noska prawie jej nie leci, a i kaszel jakoś się w nocy nie objawił.. Stan podgorączkowy też się nie pojawił (wcześniej mała miała nocami 37,2-37,4 st., a w dzień normalnie 36,6).

Dziś jeszcze nie wyjdziemy na spacer, ale jutro jak będzie tak ładnie to chociaż na chwilę małą przewietrzymy.
---

5 KWIETNIA
Ech. Wczoraj lepiej, dziś już gorzej.. :/ W nocy znowu mała zaczęła strasznie kaszleć, jakby płuca chciała wypluć. Aż ją łapał lekki bezdech. Rano pojechałyśmy do przychodni i tym razem lekarka stwierdziła, że coś jej się 'pojawia' w oskrzelach, więc dobrze będzie podać już teraz antybiotyk. Do tego dalej mamy brać syrop i jeszcze coś na osłonę. Całe szczęście, że przy tej chorobie Polcia nie jest marudna, tylko dalej goni psa, łapie go za ogon i piszczy z radości jak jej się to uda :) Apetyt jako taki ma - kaszkę rano pięknie zjada, z obiadkiem różnie. Za to deserek je, zwłaszcza jeśli jest to jogurt owocowy (rozsmakowała się w nich bardzo!).
Za to jeśli chodzi o wieczorne picie mleka to 2 dni po wizycie u pediatry, kiedy to lekarka powiedziała, żebyśmy odstawiły nocne jedzenie - Pola przestała pić mleko! Sama! Po prostu wypija 2 łyki z butelki, po czym wypluwa smoczek i koniec.Teraz na noc dostaje herbatkę, a potem jak się jeszcze wybudzi ok. 24, czasem ok. 3 to dostaje 100-120 kaszki i tyle z reguły wypija, więcej nie. I o ile kaszkę w nocy zje, to mleka już nie.

A z bardziej optymistycznych wieści to wyciągnęłam ostatnio z szafy jeansy, które sobie kupiłam jeszcze przed ciążą, takie ciut za małe, żeby mieć motywację do schudnięcia :) Były na mnie lekko ciasne w pasie i ubierałam je raz na czas, żeby sobie uświadomić, że ciasteczka i czekoladki to mój wróg! :) No więc wyciągnęłam je w zeszłym tygodniu, ubieram - i co? I są na mnie dobre!! Nawet mnie w pasie nie gniotły!! No to zaczęłam wyciągać inne ciuchy, nawet staniki 'sprzed ciąży' - i co? I wszystko dobre!! :) Ach, jak to dobrze móc w końcu korzystać z całej swojej garderoby, a nie tylko kilku ciuchów na zmianę... :) Ale, żeby nie było tak różowo to jednak mała oponka na moim brzuchu jest, nie zniknęła niestety. A na aerobik przestałam chodzić, bo trochę szkoda mi kasy w obecnej sytuacji, kiedy to w naszej firmie kiepsko się dzieje i musimy liczyć się z każdym, nawet malutkim wydatkiem. Oczywiście mogę ćwiczyć w domu, ale żebym jeszcze o tym pamiętała... byłoby dobrze.. No ale póki co to mam codzienną gimnastykę chodząc za Polcią po całym mieszkaniu, przenosząc ją np. z łóżeczka na podłogę, robiąc ćwiczenia schylając się po smoczek, czy zabawkę z córcią na rękach, więc nie jest źle..
---

6 KWIETNIA
Dziewczyny, wiem, że niektóre z Was przenosiły się z onetu na np. blogera.. Jak przenosiłyście wszystko to, co wcześniej napisałyście? Jest to możliwe z onetu? Myślę coraz częściej o przeniesieniu się na inny adres, tylko szkoda mi tego wszystkiego, co do tej pory wypociłam... W tej kwestii liczę na Waszą pomoc :)
---

9 KWIETNIA
Ten wpis zrobiłam w sobote, nie wiem czemu się nie pokazał. Zauważyłam to dopiero wczoraj, ale stwierdziłam że nie będę go kasować, choć opisywane dni się nie zgadzają, bo cała reszta jest aktualna :)

...

Do wtorku jeszcze siedzimy w domu. Byłyśmy wczoraj na kontroli i jak Pola wysiadła z auta, to rozglądała się taaaakimi wielkimi oczami, jakby pierwszy raz świat widziała hehe Chyba to siedzenie w domu ją już nieźle znudziło..

Jest już lepiej, bo katar się zmniejszył i nie ma tego okropnego kaszlu, ale jeszcze od czasu do czasu małej zdarzy się zakaszleć. Do wtorku mamy łykać antybiotyk i jak będzie ok, to w środę możemy wyjść na spacer. W końcu!

A ja za namową jednej z dziewczyna na forum bejbibum kupiłam sobie serum Eveline do biustu, które podobno 'podnosi biust' :) Dziewczyna twierdzi, że po 2 tygodniach stosowania zauważyła pierwsze zmiany na plus! No cóż, zobaczymy czy i u mnie zadziała.. Cena 13,99zl (Rossman) jest zachęcająca, ale z drugiej strony jak to stwierdził M. - 'Nie wierzę, żeby za 13,99zl można było zdziałać cuda ;)" hehe Cóż, niestety moje piersi po karmieniu trochę opadły, żeby nie powiedzieć brutalnie że obwisły. Może nie jakoś strasznie, ale trochę na pewno. Jak zapewnia producent: 'Serum wypełnia i powiększa biust, ujędrnia i podnosi oraz modeluje kształt' . No cóż, po okresie rozrostu do wielkości arbuzów, bycia przez 6 miesięcy mleczarnią na zawołanie, a potem drastycznego powrotu do wielkości pomarańczy, mój biust na pewno wymaga rekonwalescencji. I mam nadzieję, że ten owiany legendą mocy uzdrowicielskiej produkt mi w tym pomoże :)
W każdym bądź razie to 'cudo' wygląda tak, więc jakbyście potrzebowały wsparcia w temacie cycuszków to proszę:




Z tematów kulinarnych : wczoraj zrobiłyśmy z panią Małgosią na deser budyń dla Polci. Taki prawdziwy, 'dorosły', na normalnym mleku. Robiłam jej kiedyś na mleku modyfikowanym i nie podszedł jej. Zresztą nie dziwię się, bo jak dla mnie to mm jest okropne w smaku! A 'dorosły' budyń o smaku waniliowym nasz szkrabek wcinał aż się uszy trzęsły. Dostawała już wcześniej owoc z jogurtem naturalnym i nic jej nie było, na razie obserwuję czy po mleku krowim nic się nie pojawi, ale póki co to wszystko jest ok. Chciałam urozmaicić małej te deserki, bo na okrągło je jabłko, banan, ewentualnie jakieś owoce ze słoiczka, czyli najczęściej jest to jabłko - które jest prawie w każdym słoiczku - z brzoskwinią, winogronami, dziką różą, no albo daję jej gruszkę ze słoiczka. Wczoraj kupiłam jej na odmianę słoiczek po 9 m-cu owoców 'egzotycznych', gdzie w składzie jest mango i kiwi. A więc coś nowego.. Jeszcze go nie jadłyśmy, może w poniedziałek spróbujemy, bo z racji tego, że wczoraj była już nowość - budyń - to teraz robimy 2 dni przerwy od 'nowości'.

Miłego weekendu! Mnie czeka sprzątanie i pranie, więc będzie trochę męcząco, ale szczerze mówiąc to sprzątanie mnie relaksuje, więc nie narzekam :)
---

14 KWIETNIA
Jakieś 3 miesiące temu przenieśliśmy się z kąpielą z małej wanienki do normalnej wanny. Początkowo Pola sobie grzecznie siedziała i obgryzała gumowe zwierzątka jakie z nią się pluskały. Prym wiódł tu pomarańczowy krabik, którego zjadała codziennie. Na topie były też oczywiście kaczuszki - tu kolor nie grał roli. Był okres kiedy nie chciało jej się siedzieć w wannie - wolała leżeć. Oczywiście na plecach, więc mama musiała stać pochylona nad wanną i trzymać na ręce córcię. Wszystko to było fajne, ale na chwilę. Bo potem kręgosłup wymiękał. Na szczęście i leżenie szybko się małej znudziło. Po nim nastąpiła fascynacja raczkowaniem w wodzie. Przy tym nie obyło się bez próby nurkowania - mała raz włożyła prawie całą głowę pod wodę. Jak z przerażeniem ją wyciągnęłam nastawiona na to, że zaraz włączy się syrena alarmowa - to Pola zrobiła jedynie wielce zdziwioną minę i zabrała się za jedzenie piany, jakby nic się nie stało :) Bardzo jej się też podobało przeglądanie się w pokrętle, które zamyka/otwiera korek i umiejscowione jest u nas akurat na linii wzroku raczkującej Poli.
Ale i ten okres minął. Od jakiś 2 tygodni Pola ma w wannie nową zabawę. Łapie się łapkami brzegu wanny i wstaje. Stoi chwilę, po czym delikatnie siada z powrotem. Po czym znowu wstaje, chwilę postoi, pokiwa się na tych swoich malutkich nóżkach jak pijany zając, siada i tak w kółko.. Czasem siedząc weźmie do buzi małą kaczuszkę, wstanie, złapie się brzegu wanny jedną ręką, a drugą wyciąga sobie kaczuchę z buźki i wpycha mi do ust :) I bardzo jej się to podoba. Jak nie mam akurat ochoty na jedzenie kaczki, to Pola i tak mi ją wepchnie hehe A jak nie, to wyrzuca ją 'za burtę', czyli na podłogę, po czym wychyla się, żeby zobaczyć jak daleko kaczka poleciała i robi taaaakie wielkie zdziwione oczy jakby 'za burtą' zobaczyła nie wiadomo co hehe
Kiedyś kąpiel trwała 10 minut. Teraz trwa 20, a zdarzyło się i 40 minut. I przez cały ten czas Pola wstaje-siada-wstaje-siada. A czasem sobie przy tym śpiewa arie operowe składające się z bardzo skomplikowanego tekstu: "AAAAaaaaaAAAAAaaaaaaAAAAAaaaa......' A jaką ma przy tym radochę! Nie do uwierzenia, że tak mało może dać tyle radości :))
---

16 KWIETNIA
Nasza córcia zamieniła się ostatnio w piszczałkę. W różnych sytuacjach, w różnych momentach zaczyna okropnie piszczeć, tak że uszy puchną! Jej głośne : "AAAAAAAAAaaaaaaaaa...!!!!!" momentami powoduje, że aż mi włosy dęba stają. Czy Wasze dzieci też tak mają albo miały?
M. twierdzi, że mała tym piskiem próbuje zwrócić na siebie uwagę. Ale nie do końca zgadzam się z jego teorią. Bo np. kąpiemy się, mała w wannie robi te swoje przysiady, czyli trzymając się brzegu wanny wstaje-siada-wstaje-siada itp., ja siedzę obok wanny na podłodze i cały czas z nią rozmawiam, więc Pola nie powinna czuć się 'poza centrum zainteresowania'. I nagle mała rozpoczyna swój koncert : "AAaaaaaaa..!"

Poza tym bardzo podoba jej się wstawanie. Podchodzi do stolika przed telewizorem i trzymając się blatu wstaje. Stoi, chwieje się chwilę na swoich nóżkach po czym robi bęc na pupcię! Jednak równie fajnie jak przy stole wstaje jej się przy moich nogach. I to z reguły wtedy kiedy coś robię w kuchni - myję gary, smaruje chleb masłem, kroje coś - generalnie najczęściej wtedy, kiedy mam 2 ręce zajęte. Pola przyraczkowuje do mnie, wstaje wspierając się o moją nogę - jak mam na sobie spodnie dresowe (strój domowy najwygodniejszy i najpraktyczniejszy, na którym jak wyląduje Poli zupka/ herbatka/ czy przyklei się kawałek chrupka kukurydzianego to nie wielka będzie po tym szkoda) - to mała tak się wspina, że spodnie w końcu mi spadają z tyłka :) Wszystko byłoby fajnie, tylko że boję się, że w pewnym momencie nie złapie równowagi i poleci do tyłu. Jak wstaje przy stole to boję się, że uderzy o jego brzeg - a stół jest metalowy i ma szklany blat. Wiem, że jestem w tym 'baniu się' przewrażliwiona. Wiedziałam, że tak będzie bo ja w ogóle jestem raczej z tych 'ostrożnych'.
Przypomina mi się jak kiedyś mój kolega opowiadał mi, że jak urodził mu się pierwszy syn to chciał wszystkie wystające kąty ścian, meble, kaloryfer i krzesła obić gąbką, żeby dziecko się o coś nie uderzyło :)
Czy wszyscy rodzice przy pierwszym dziecku są tak nawiedzeni? :))

Wiadomo, że każdy stara się dbać o swoje dziecko jak najlepiej i każdy zrobił by dla dziecka wszystko, dbał o jego bezpieczeństwo lepiej niż o własne. Ale we wszystkim trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek. Tylko, że czasem to jest TAKIE trudne... Ech, życie.. nikt nie mówił, że będzie łatwe :)

Przed nami wyjazd do teściów na święta.. Jak zwykle mam trochę stresa i nerwa. I zastanawiam się, czy będzie ok, czy znowu z czymś wyskoczą.. Dawno tego tematu nie poruszałam, więc dla tych które nie wiedzą - moje relacje z teściami nie należą do najlepszych, choć odkąd zostali dziadkami (i to podwójnymi, bo w tym samym czasie siostra M. urodziła synka) to jest lepiej. Nigdy się do nas nie wtrącali, teraz też tego nie robią, ale w ich przypadku problem dotyczy raczej drugiej strony medalu, czyli niewielkiego, żeby nie powiedzieć braku zainteresowania naszym życiem z ich strony. To tak w wielkim skrócie.
Relacje M. z rodzicami i moje relacje z moim tatą, a dokąd mama żyła to i z nią - są zupełnie inne. I dlatego chyba ciężko mi dogadać się i zrozumieć teściów. Na szczęście widujemy się rzadko.
Boję się też samej drogi (jakieś 5 h autem), bo Pola ostatnio nie lubi podróżować. Śpiewa w aucie te swoje arie operowe tak głośno, że musimy z M. zatykać uszy :) Poza tym wierci się w foteliku, pręży i ogólnie mówiąc, chyba niezbyt jej się podoba jazda samochodem :/

Myślałam, że do świąt zdarzymy z remontem pokoju dla Poli, ale koleżanka dalej nie oddała nam kasy i nie mamy pieniędzy na zakup szafek! Wkurzam się na siebie, bo to ja namawiałam M., żeby jej pożyczyć kasę, tłumacząc, że przecież się znamy, mieszkamy blisko, że to odpowiedzialna laska. No i się przejechaliśmy... Najpierw się nie odzywała, potem zaczęła ściemniać, że odda do 10tego, jak termin minął i M. się jej 'przypomniał' smsem, to napisała, że sorry, ale ma jakiś problem i odda do końca tygodnia. I tak jest od 3 miesięcy. Albo milczy albo ściemnia, że zaraz odda i nie oddaje. Teraz miała oddać do 15ego kwietnia. Termin minął i dalej pieniędzy nie ma. Na szczęście M. spisał z nią umowę, więc mamy 'podkładkę', ż którą można iść do windykacji. Bo jeśli do poniedziałku (15ty był w piątek, więc poczekamy aż łikend minie, bo czasem banki przetrzymują kasę) i jak dalej na konto nic nie wpłynie to będziemy chcieli odzyskać pieniądze właśnie przez windykację. Bo czekamy już czwarty miesiąc i przez to mamy w domu mały pierdolnik, który mnie wkurza! Wszystkie rzeczy, książki, szpargały, które będą zdeponowane w szafkach, których jeszcze nie mamy leżą w przyszłym pokoju Poli na podłodze gdzie popadnie. Ani w tym pokoju nie da się za bardzo posprzątać, nie mówiąc o jego wytapetowaniu, czy wstawieniu tam łóżeczka małej! Wrrrr...
Jestem wkurzona na siebie i kurcze, przykro mi, że w taki sposób stracimy znajomych :/
---

21 KWIETNIA
Tym razem będzie o jedzeniu słów kilka.. Nasza latorośl dostała nową ksywkę od tatusia: "Grubasek' :) A to za sprawą dużego brzuszka, który Pola ma za sprawą dużego apetytu. Ja bym jej do grubasków jeszcze nie zaliczyła, ale mąż już tak (chyba nie chce być jedynym grubasem w naszym domu ;P
A ostatnio Polcia potrafi zjeść naprawdę sporo! I chętnie je wszystko, a już najchętniej to co mama i tata. Dzięki temu jej menu się stale poszerza i jak w lipcu wyjedziemy na wakacje, to jak tak dalej pójdzie - nie będziemy musieli zabierać walizki słoiczków. Oprócz kaszek, które córcia bardzo lubi - aktualnie zjada wszystkie, bez znaczenia, czy waniliowa, bananowa, czy wieloowocowa - zdarza jej się zjeść jeszcze pół kanapki z serkiem białym (takim zwykłym typu Bieluch, czasem dodaję jej do tego szczypiorek) lub wędlinką (na razie dostaje tylko drobiową). Po 2 nieudanych próbach z podaniem jajecznicy, trzecia zakończyła się pełnym sukcesem i głośnym mlaskaniem. Na obiad Pola dostaje już 2 dania: zupkę bez mięska i drugie danie: ziemniaczek lub ryż, mięsko i warzywko (do wyboru do koloru). Dzięki temu, że tak dużo je, to już lepiej przesypia nocki. Zdarza się, że budzi się tylko raz, a ostatnio spała w ciągu od północy do 5 z minutami. Przebudziła się na chwilę, 'porzucała się' po łóżku i poszła spać dalej. Obudziła się .... o 8:20!! Tak długo to jeszcze chyba nigdy nie spała :) Je też budyń lub kisiel. Bardzo smakują jej mandarynki, za to kiwi kategorycznie nie. Kalarepka i rzodkiewka są ok, a kiszony ogórek (oczywiście bez skórki) - mniam!

W niedzielę wyjeżdżamy do teściów na 2 dni. Jeszcze nawet się nie spakowaliśmy, a ja już jestem wkurzona! 2 dni temu odwiedził nas teść. Dawno temu mówił, że będzie miał coś do załatwienia w Krakowie nie-wiadomo-kiedy (służbowo) to nas przy okazji odwiedzi, żeby zobaczyć się z wnuczką. No i jak już o tym zapomnieliśmy, to przedwczoraj tuż przed 20tą jak kąpałam małą, wpada M. do łazienki i mówi, że jego ojciec wpadnie. Pytam się kiedy? Zaraz. Przyjechał akurat w momencie kiedy kładłam małą spać. Teść oczywiście stwierdził, że szkoda, że wnuczka już śpi, bo myślał że ją zobaczy - no kurna, było już dobrze po 20:30. Trudno wymagać od małego dziecka, żeby o tej porze było jeszcze na nogach! Poza tym jak tak bardzo chciał zobaczyć Polę to mógł przyjechać wcześniej, nie mówiąc już o tym, że mógł zadzwonić wcześniej, że ma w planach TEGO dnia nas odwiedzić. Przygotowałabym jakąś kolację i jakoś inaczej byśmy wieczór zorganizowali. Ale nie zadzwonił. Uznajmy, że zrobił nam niespodziankę. M. zrobił mu herbatę, pogadał z nim jak ja usypiałam małą, a ja jak przyszłam to zaczęłam sobie sprzątać w kuchni, zbierać pranie - bo tak naprawdę tylko wieczorami mam na to czas. Ale że mamy duży pokój z aneksem kuchennym, to mogłam w między czasie również z nimi pogadać. Teść posiedział jeszcze może z 15 minut i wyszedł. Mógł u nas spać, bo dopiero na drugi dzień miał jakieś służbowe spotkania, ale oczywiście NIE. A wtedy miałby świetną okazję do zobaczenia się z wnuczką, spędzenia z nami więcej czasu. No cóż, tak się nie stało i pewnie nie byłoby o czym gadać, gdyby nie dzisiejszy tekst teściowej do M., że 'nie nakarmił ojca' . Na co M. odpowiedział, że 'ojciec ma buzię, jak był głodny, to mógł powiedzieć'. Ja bym dodała jeszcze, że 'jakby się zapowiedział wcześniej, to bym coś przygotowała, a tak, to o 20 my jesteśmy już z reguły po kolacji i nie wiele się u nas o tej porze już zje. Bo pieczywo kupujemy sobie codziennie rano świeże w piekarni w ilości takiej, aby starczyło nam na śniadanie i kolację. Kolejnego dnia kupujemy świeże i w związku z tym nie mamy zapasów chleba w domu.' Jakby zadzwonił wcześniej, to nie byłoby problemu. Nie lubię takich niezapowiedzianych wizyt! O ile jeszcze wpada jakaś znajoma na szybką herbatę albo kawę, to nie ma sprawy. Ale jak ktoś wpada niezapowiedzianie w porze obiadu albo kolacji i jeszcze jest zdziwiony, że dla niego zabrakło jedzenia, to sorry! A w ogóle to co jak co, ale taki tekst w ustach teściowej to przesada! Sama nie jest wylewną gospodynią, jak do nich przyjeżdżamy to albo każe nam zrobić sobie samym kanapki, ewentualnie dostajemy zupę i to jest cały obiad! I to w sytuacji, kiedy od tygodnia wie, że przyjedziemy. W związku z tym zapytałam się męża, co do jedzenia będzie u nich na święta, bo nie wiem czy mam brać jakieś kanapki dla nas na drogę i wałówkę na 2 dni, czy może teściowa przygotuje świąteczny obiad. Najpierw M. powiedział, żebym nie przesadzała, bo są święta i jego mama na pewno przygotuje coś świątecznego, a obiad to już na pewno. Ale kilka godzin później już mówił coś innego: "Mama powiedziała, że będzie tylko żurek. Czyli jak chcemy zjeść coś ciepłego to musimy zjeść gdzieś po drodze....Więc nie mamy się co na obiad do teściów spieszyć, możemy dojechać na kolację" Wspaniale! W święta jeść obiad w przydrożnej knajpie - no lepiej świąt nie można sobie wyobrazić!.. :/ I taka kobita będzie mi wypominać, że teścia nie przyjęliśmy przy zastawionym stole! Nikt jej nie każe robić kaczki w sosie żurawinowym, czy nie wiadomo jakiej ekstrawagancji, ale coś na drugie danie wypadałoby zrobić jak się dzieci do domu zaprasza (ma być jeszcze siostra M. z chłopakiem i dzieckiem)..

No cóż, głęboki wdech, i jeszcze jeden głęboki wdech i tylko spokój mnie uratuje! :)


Jutro pewnie nie będę mieć czasu na blogowanie, w sobotę święcenie i świąteczny obiad u mojego taty (na którym będzie i zupa i drugie danie, a nawet deser! :) , a jak wrócimy wieczorem do domu to będziemy się pakować i czasu na komputer pewnie nie będzie. W związku z tym moje drogie, chciałam Wam życzyć:

Wesołych, Smacznych, Pachnących, Kolorowych, Słonecznych i Mokrych Świąt :) Buziaki dla Was, Waszych Rodzin i Wszystkich Blogowych Bobas
ów!


---

27 KWIETNIA
Wróciliśmy wczoraj szczęśliwie z Warszawy. Święta strasznie szybko zleciały.. Szkoda ..:/
W Wielką Sobotę byliśmy w mojej dawnej parafii (czyli u taty) święcić jajka. Nie jestem jakaś super religijna, ale w Boga wierzę. Do Kościoła nie chodzę regularnie, ale koszyczek zawsze święcę :) Raz tylko nie byłam u święceniu, rok temu - wyjechaliśmy wtedy w góry ze znajomymi i nie wzięliśmy koszyczka z domu.. Do taty przyjechała też moja siostra z mężem i synkiem i po święceniu poszliśmy wszyscy do taty i Moniki na obiad. Rano przed święceniem przygotowałam jeszcze w domu surówkę z surowego kalafiora i sałatkę z rukoli, sałaty lodowej, pomidorków cherry, ogórka, startej marchewki, ananasa i pestek słonecznika, a moja siostra miała przynieść ciasta. Na obiad był pyszny żurek i pieczony indyk. Pogoda była super - ponad 20 stopni! :) Obiad zjedliśmy na tarasie, w pełnym słoneczku, ach - i czego chcieć więcej? Pola zjadła swoją zupkę jarzynową z cukinią, którą jej przygotowałam dzień wcześniej, ale jak jedliśmy żurek, to musiałam jej dać spróbować, bo przecież tak się na nas wszystkich patrzyła jakby nas chciała zjeść :) Zupa jej tak smakowała, że nie nadążałam z manewrowaniem łyżką - aż jej się uszy trzęsły i nogami tylko wierzgała, żeby mnie popędzić hihi Jeszcze chyba nic jej tak nie smakowało :) Jak na nią patrzyłam to normalnie duma mnie rozpierała!

Pola miała też swoje pierwsze bliskie spotkanie z trawą i stokrotkami, które namiętnie pakowała do buzi :) Miała też okazję posiedzieć na drzewie (podtrzymywana przez ciocię Monikę), podotykać różne krzaczki, gałązki, no i poprzebywać trochę w otoczeniu sporej liczby osób.. Zachowywała się super pomimo tego, że co chwilę ktoś ją 'przechwytywał'. Dzięki temu my z M. mogliśmy spokojnie zjeść, pogadać, a nie tylko pilnować małej - nie często nam się taka pomoc trafia, więc tym bardziej to doceniliśmy.

W niedzielę rano spakowaliśmy manatki i wskoczyliśmy do auta. Polcia przespała 2 godziny, więc jechało nam się dobrze. Potem zrobiliśmy sobie pół godzinną przerwę w McDonaldzie po drodze - tam przynajmniej dostaliśmy krzesełko do karmienia dla małej i mogłam jej dać obiadek. Sama w Mc'u nie jadłam chyba lata! Nie jadam takiego sztucznego jedzenia, czasem jak mnie najdzie ochota to jem w KFC Twistera i to wszystko. Tutaj dałam się namówić na frytki i coś w stylu Twistera, ale do 'oryginału' wieeele mu brakowało. Za to na plus muszę zapisać bardzo miłą obsługę, która bez problemu przyniosła nam kubek z wrzątkiem, żebyśmy mogli podgrzać słoiczek i przewijak w łazience! :) O krzesełku do karmienia już wspomniałam.. Więc jak będziecie gdzieś w trasie i będziecie planować postój z dzieckiem, to polecam Mc'a. Boże, nie przypuszczałam, że przyjdzie taki dzień, kiedy polecę komuś skorzystanie z Fast Food'a! :)

W Warszawie u teściów było nawet całkiem znośnie. Nie było głupich tekstów, komentarzy, ani nieprzyjemnych sytuacji. Jedyne co to momentami teść mnie wkurzał, bo jego jedyne słowa wypowiadane do wnuczki to było: "Chodź do dziadka!" i to nie ważne, czy mała akurat się świetnie bawiła jakąś zabawką, czy jadła.. Jak siedziała u mnie na kolanach i wcinała kanapeczkę z serkiem i szczypiorkiem, a dziadek 3 razy w ciągu minuty powiedział swoje magiczne słowa to w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam mu, że Pola do niego pójdzie, ale najpierw musi zjeść! Na co dziadek: "No tak, tak, przecież nic nie mówię." Jak nie mówi, jak właśnie mówi i wyciąga do niej ręce?!

Jeśli chodzi o jedzenie, to rzeczywiście przez 2 dni jedliśmy żurek :) Drugiego dania nie było, ale dopchaliśmy się ciastem :) Nie jestem dobra w pieczeniu ciast, ale pomyślałam, że miło będzie coś do teściów zawieź.. Zrobiłam więc rano przed wyjazdem szybką sałatkę, M. upiekł chleb, a ja zrobiłam jeszcze ciasto marchewkowe - może mało świąteczne, ale jedyne które mi wychodzi. A że nasze (moje i M.) ulubione to już nie wspomnę :) Od teściowej nie usłyszałam żadnego komentarza - ani że fajnie, że coś przywieźliśmy, ani że nie potrzebnie, bo ona wszystko przygotowała. No cóż, nie oczekiwałam fanfar, ale miło by było gdybyśmy chociaż usłyszeli 'Dzięki'. Ale to wszystko to nic. Tak naprawdę to przez cały pobyt było całkiem miło, a pobyt został zepsuty przez jedną kwestię. I mogę się założyć, że nikt z Was by na to nie wpadł! Jak wieczorem po przyjeździe zaczęliśmy kąpać małą, to przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię do teściów jeździć i u nich nocować. Przez brud! Teściowie nie mają wanny, tylko prysznic z dość głębokim brodzikiem. M. nalał wody, ja w tym czasie rozebrałam małą. Wsadzam ją do wanny i nagle w oczach zapaliło mi się czerwone światło, a w gardle stanęła kolacja! Na powierzchni wody pływały małe 'koty' z kurzu! Bleee! Pytam się M., dlaczego nie umył brodzika? On na to, że opłukał. Rozglądam się dookoła - zewnętrzna część brodzika, ta za drzwiczkami cała usyfiona, zakurzona, taki jakby schodek w brodziku - to samo! Bleee! W tempie błyskawicznym wykąpałam małą z nadzieją, że nic jej nie wyrośnie na skórze po zetknięciu się z pływającymi kłakami kurzu w wodzie..

Następnego dnia na śniadanie przyjechała siostra M. z mężem i synkiem w wieku Poli. To było tak naprawdę ich pierwsze takie bardziej świadome spotkanie - widzieli się już kiedyś, ale mieli wtedy 4, 5 miesięcy. Teraz Pola próbowała nawiązać z kuzynem jakiś kontakt, klepała go po plecach, pokazywała mu swoją ulubioną bajeczkę, ale kuzyn niestety nie był zainteresowany nawiązaniem bliższej znajomości :)
Teściowa po śniadaniu posprzątała, a my zabraliśmy córcię i pojechaliśmy na cmentarz, żeby na grobie babci M. zapalić znicze. Wróciliśmy na obiad, który zjedliśmy w kuchni. Na stole - okruchy po porannym krojeniu chleba, których nikt nie posprzątał do tej pory. Na podłodze - różności! Pantofli nie dostałam, więc wszystko kleiło mi się do skarpetki! Fujjjj! Piekarnik i szafki, chyba nie były przecierane odkąd zostały zamontowane! Teściowie robili jakieś 3, 4 lata temu remont w kuchni m.in. dlatego, że mieli karaluchy! M. mi tłumaczył, że to dlatego, że mieszkają na parterze, obok zsypu i śmietnika. A ja twierdzę, że dlatego, że po prostu w ich kuchni jest syf! Na podłodze leżą małe bo małe, ale resztki jedzenia - okruchy z chleba, z krojenia wędlin, a jak to tak poleży sobie kilka dni, to przecież jest to najlepsze zaproszenie dla wszelkiego rodzaju robali! Niech tylko zrobi się ciepło.. Nie chce myśleć co tam się może dziać!! Ale żeby nie było, to teściowa zaraz po naszym przyjeździe powiedziała, że specjalnie sprzątała na przyjazd wnuków, żeby mogli swobodnie raczkować na podłodze! Może i sprzątała, ale chyba tylko duży pokój, bo łazienkę i kuchnię na pewno sobie odpuściła! A co najciekawsze, to w kuchni przy zlewie obok płynu do mycia naczyń stał jakiś płyn do czyszczenia kuchenek, coś w stylu Cif'a, a w łazience stało wiaderko z mopem, a w nim zestaw płynów do mycia podłogi, umywalek itp. Zupełnie nie rozumiem, jak kobieta może tak zapuścić dom! Jeśli nawet nie lubi sprzątać, to 2 święta w ciągu roku są chyba wystarczającym motywatorem, żeby się wziąść do roboty i raz na pół roku ogarnąć wszystkie swoje kąty! Ale jak widać, nie dla wszystkich... I skąd mój M. ma mieć w sobie jakieś wyczucie 'higieny', 'porządku' , czy jak to inaczej nazwać?
U mnie w domu zawsze był porządek. Tata miał świra na punkcie umywalki, a mama na punkcie zlewu i okruchów na stole :) Zwłaszcza, jak się pochorowała, to miała taki okres, w którym chyba chciała na nas odreagować złość na swoją chorobę. Wracała z pracy i jak tylko jakieś okruchy były na stole albo gdziekolwiek to robiła mi wielką awanturę, że ona wraca z pracy zmęczona, a ja nawet po sobie nie posprzątam i że jej nie ułatwiam życia.. Dlatego teraz to ja mam hopla na punkcie okruszków i ledwo pokroję chleb, to zaraz sprzątam po sobie :)
A tu trafiłam w totalnie inny świat! I totalnie nie potrafię tego świata zrozumieć!

Popołudniu poszliśmy na odmianę do znajomych, gdzie Polcia miała kolejną okazję wykazać się swoimi umiejętnościami zapoznawczymi, ale niestety również nic z tego nie było. Kolega mający rok i 2 miesiące nie był w ogóle rozmowny i chodził swoimi ścieżkami, za to koleżanka w wieku półtorej roku próbowała zdominować całe towarzystwo i wyrywała wszystkim zabawki i nie chciała się niczym dzielić :) Na szczęście był też mały piesek, który wszystkim dzieciom mył językiem uszka i cmokał je w buźki, więc było dużo pisku i zabawy :)
Fajnie, że córcia miała okazję pobyć trochę z innymi dziećmi, bo mamy z tym problem. Z naszych znajomych nikt nie ma małych dzieci :/ Albo mają już większe dzieciaki albo wcale. Dlatego też postanowiłam odświeżyć swoje znajomości z liceum, bo wiem, że niektóre z dziewczyn urodziły w podobnym momencie do mnie, więc mamy aktualnie trochę wspólnych tematów :)
Ale do tej pory szło mi to trochę opornie, poza tym była zima, więc miałyśmy ograniczone możliwości wyjścia na spacer, bo co chwilę któreś dziecko było chore.. Teraz jak się pomału robi ciepło, to mam nadzieję, że uda się częściej spotkać w jakieś sobotnie, czy niedzielne popołudnie w parku z dzieciakami..

Ech, potrułam dziś trochę i ponarzekałam, ale uwierzcie mi, ja, która relaksuje się przy sprzątaniu i lubię porządek, nie mogę zrozumieć jak KOBIETA/ MATKA/ ŻONA/ GOSPODYNI może tak zaniedbać dom??? No po prostu w głowie mi się to nie mieści!! A co najgorsze, wstyd mi o tym gadać z kimkolwiek!! No po prostu WSTYD!!

MARZEC 2011

2 MARCA
Rozszerzanie menu córci jest non stop na topie! Codziennie próbuję przygotować jej coś innego i traktuję to jak fajną zabawę :) Bazując na doświadczeniu naszej niani, postanowiłam nie kierować się w 100% wytycznymi książkowymi odnośnie kolejności wprowadzania pokarmów, tylko pomalutku dawać jej wąsko pojęte 'wszystko' :) 'Wąsko', bo takie rzeczy jak : chleb, cytrusy, grzyby, słodycze wszelkiej maści, orzechy itp. Pola dostanie w odpowiednim czasie. Czyli chleb po 10 miesiącu, cytrusy po ukończeniu roczku, słodycze jak najpóźniej :) Co do warzyw to postanowiłam co kilka dni dawać jej coś nowego. Mama-35 pewnie zaraz mi tu coś naskrobie w tej dziedzinie :) , ale stwierdziłam, że skoro istnieją różne teorie na temat kolejności podawania dziecku różnych produktów, to zdam się na własną intuicję. Będziemy z panią Małgosią obserwować, czy nie pojawia się u małej jakaś oznaka alergii i jeśli nie, to dany produkt na stałe już zagości w jej menu. I tak dziś na obiad była wg własnego przepisu:


ZUPA KALAFIOROWA

* 1/2 marchewki
* kawałeczek pietruszki, krążek powiedzmy długości 2 cm
* kawałeczek pora - krążek długości 1, 2 cm
* mały kawałek selera, wielkości pół moreli
* łyżka kaszy jaglanej
* 2 różyczki kalafiora
* można dodać listek koperku
* szczypta lubczyku
* łyżeczka oliwy z oliwek
* 25 gram mięska z kurczaka lub indyka (25 g to mniej więcej wielkość moreli)

Warzywa z mięskiem miksuję, dodaję kaszę i wodę i gotuję 20 minut w Thermomixie w temperaturze 100 stopni. Pod koniec gotowania dodaję łyżeczkę oliwy i jeszcze raz miksuję. 20 minut i zupka gotowa :) I w całości dziś została zjedzona! :)


A nasza córcia z każdym dniem coraz pewniej 'staje' na czworakach, kiwa się przód-tył, przód-tył, po czym najczęściej 'siada' na nóżkach i przechodzi do siadu :) Myślę, że jeszcze chwila i zacznie raczkować! A wtedy to dopiero będziemy mieli zabawę..


A nasze plany małego remontu chwilowo zawisły w powietrzu... Okazało się, że nie mogę ruszyć pieniędzy ze swojego funduszu w chwili obecnej. Najwcześniej mogę to zrobić za 2 lata - shit :/ Do tego koleżanka, której M. pożyczył 2 miesiące temu pieniądze, zwleka z ich oddaniem, więc na razie po prostu nie mamy na remoncik kasy... A wyliczyliśmy, że potrzebujemy na wszystko 6 tysięcy! Wkurzam się na siebie samą, bo to ja namówiłam M. żeby pożyczył koleżance kasę. Wydawało mi się, że koleżanka jest osobą rzetelną, odpowiedzialną i jak mówi, że odda pieniądze za miesiąc, to tak będzie.. Tymczasem minęło 2 i pół miesiąca, a koleżanka siedzi cicho, na smsy nie odpowiada.. 2 dni temu w końcu odezwała się i napisała, że do dziś odda kasę. Tymczasem M. logował się na konto, a tam wciąż nic się nie zmieniło.. I tak oto przekonaliśmy się o starej prawdzie, że pieniędzy, samochodu i żony się nie pożycza oraz, że często pożyczenie pieniędzy przyjacielowi oznacza stratę przyjaciela - kochajmy się jak bracia, ale liczmy się jak Żydzi... :/

Do tego wszystkiego u mnie w firmie wciąż trwa kiepski okres, więc nie ja na pewno nie będę mieć teraz więcej kasy.. Liczyłam, że wyciągnę coś z funduszu, ale to się nie uda. Gdyby koleżanka oddała M. kasę, to moglibyśmy zacząć działać.. A tak, to na razie zostajemy na etapie planów.. :/
Shit...:/
---

5 LUTEGO
Dostaliśmy do przetestowania wodę "Mama i ja" :) Do tej pory gotowałam małej zupki na wodzie z kranu, przefiltrowanej przez filtr Britta. Dziś dostała kaszkę i zupkę na wodzie mineralnej 'z butelki'. Herbatkę też jej robiłam cały dzień z tej wody. Polcia kaszkę zjadła z apetytem, zupkę też, choć dziś w ramach 'nowości' dostała w bonusie brukselkę (której ja osobiście nienawidzę). Ale Polcia w ogóle jest raczej bezproblemowym dzieckiem jeśli chodzi o jedzenie, więc nie wiem, czy poczuła różnicę :) Za to zrobiła dziś 2 kupki, a z tym bywało ostatnio różnie.. 2 dni temu dostała nawet na 'poprawę pracy jelit' jabłuszko z suszonymi śliwkami Gerbera. Pomogło! :)

Hm, pani Małgosia mówiła nam, że najbardziej czuć różnicę wody w kawie. Dziś akurat nie piłam, ale zobaczymy jutro. Pola mi nie powie, czy zupka na wodzie mineralnej smakowała jej lepiej, czy gorzej, więc sama sprawdzę..

A nasza córcia rozpoczyna pomału zwiedzanie mieszkania. Oczywiście na czworaczkach, a do tego w wersji na raka, czyli tyłem :) Na razie froteruje podłogę w salonie i kuchni (kuchnia jest połączona z salonem), ale pewnie kwestią dni jest wyzbieranie całego kurzu z płytek w przedpokoju i z pozostałej części mieszkania. I tu pojawia się mały problem. Nasza suczka - rasy beagle, choć ma krótką sierść, to strasznie ją gubi. I to nie tylko w okresie wiosenno-jesiennym, ale przez cały rok! Dlatego staram się odkurzać co 2 dni, bo jej włosy są wszędzie! I teraz obawiam się tego, że Poli spodnie po takiej czworakowej-wędrówce wyzbierają sierść psa z podłogi i potem będę mieć problem z ich wyczyszczeniem :/ Próbowałam już różnych sposobów: dawałam psu do jedzenia specjalne krople na wypadanie sierści, dawałam surowe jajko, oliwę z oliwek - i nic. Mój tata polecał mi metodę pt: regularne szczotkowanie psa, najlepiej 2 razy dziennie. Próbowałam, ale przyznaje - zabrakło mi systematyczności.. No i chyba będę musiała spróbować tego znowu, bo inaczej spodnie małej będą po 'domowym spacerze' nadawały się na śmietnik :/

Pola próbuje też wstawać, ale jak na razie to co najwyżej udaje jej się przejść do pozycji klęczącej. No i rośnie w tempie piorunującym! :) Już z niektórych ubranek w rozmiarze 74 wyrosła. A jeśli jesteśmy w temacie ubrań, to po tych kilkudziesięciu, czy może nawet stu kilkudziesięciu wdzianek wszelkiej maści, koloru i marki jakie miała Pola od urodzenia, stwierdzam, że dla dziecka najlepsze gatunkowo i odpowiednio rozmiarowo są ciuszki z H&M. No i mają naprawdę fajne wzornictwo w porównaniu do innych sklepów. Zara ma zaniżoną rozmiarówkę, niektóre rzeczy z MOTHERCARE mieliśmy ok, niektóre się rozciągnęły, bodziaki firmy GEORGE porozciągały się na boki, pajacyki EARLY DAYS szybko się sprały, a do tego gatunek bawełny był według mnie taki sobie - mechacił się już po pierwszym praniu. Pola miała też w swojej garderobie kilka używanych ubranek MARKS&SPENCER i muszę przyznać, że i wzornictwo i kolorystyka były bardzo fajne, a i gatunkowo całkiem ok. Szkoda, że u nas nie ma ich sklepu, pewnie byśmy się tam też zaopatrywały..


A póki co, to u nas zrobiło się trochę cieplej - w ostatnich dniach nawet pokazało się słonko i po piątkowym spacerze córcia wróciła z rumieńcami na policzkach. Pani Małgosia stwierdziła, że musimy zmienić krem z tego na 'zimowe i wietrzne dni' na krem z filtrem - a to już oznaka tego, że idzie WIOSNA - huraaa!! :) No i w końcu mała poszła na spacer w kurteczce i spodenkach, a nie w zimowym kombinezonie, który notabene jest już na nią ciasnawy. Kupiliśmy go we wrześniu, z nastawieniem, że pochodzi w nim maksymalnie do końca stycznia, a potem jak będzie dalej zimno, to kupimy nowy. Ale nawet udało się jeszcze luty w nim oblecieć, a teraz mam nadzieję, będzie już tylko cieplej! :) Bo co prawda kurtkę dla Poli mamy, w razie czego może się ubrać pod nią na cebulkę, ale spodni ocieplanych, takich zimowych to niestety nasza córcia nie posiada. Ma tylko 2 pary takich zwykłych spodni, materiałowych, ale z podszewką. Pod spód zakładamy jej jeszcze grube rajstopki, na nóżki ocieplane butki i dziecko do wyjścia gotowe. Mamy tylko problem na razie z czapką, bo w tej zimowej jest jej za gorąco. Ma taką fajną, cieńszą, w której chodziła jesienią i była na nią ciut za duża - teraz z kolei jest za mała. Ma też niebieską, z polarka, ale ta z kolei jest za duża! Pojechałyśmy dziś do H&M poszukać czegoś w jej rozmiarze, ale nic nie znalazłyśmy. A do tego jedna pani w sklepie powiedziała o Poli per 'chłopiec', a dokładniej to powiedziała do swojego synka tak: " Nie krzycz tak, zobacz jak grzecznie siedzi ten chłopczyk w wózku!" No cóż, nasza córcia bujną fryzurą nie grzeszy - coś tam jej rośnie, ale to taki meszek w zasadzie, więc generalnie jest małym łysolkiem. Do tego miała niebieski polarek (w spadku po synku koleżanki) i brązowe spodnie w krateczkę (ale kupiona na dziale dziewczęcym!), no więc chyba to połączenie łysej, albo prawie łysej główki z niebieskim (ale takim jasno niebieskim!) polarkiem spowodowało uruchomienie schematu: niebieski =chłopiec, różowy = dziewczynka.. Chyba zacznę Polę ubierać od stóp do głów w kolorze PINK!
:)
---

7 LUTEGO
Jak zwracacie się do swoich dzieci? :) Po imieniu, czy inaczej?

Ja oczywiście mówię do Poli po imieniu: Pola, Polcia... Ale w zależności od jej humoru, nastroju i 'wielkości' mówiłam i mówię do niej różnie. Jak była malutka to na topie było:

* Kruszynko i
* Maluszku.

Jak córcia podrosła i określenie 'Kruszynka' przestało być odpowiednie to pojawiły się kolejne:

* Robaczku,
* Żabko,
* Szkrabku.
* Córciu..

A teraz często mówię do niej per:

* Łobuziku vel
* Łobuzku :)

A jak jest niegrzeczna to rozmawiamy sobie jeszcze inaczej:

* Dziewczyno, tak się nie robi! albo
* Koleżaneczko, mamy za włosy się nie ciągnie, bo to boli! :)
---

9 MARCA
Testowanie wody "Mama i Ja" w zasadzie zakończyliśmy, bo woda się prawie skończyła :) Zgodnie z umową, chciałam ją ocenić i ogólnie rzecz biorąc - wyrazić swoje zdanie na jej temat.

Przede wszystkim to żałuję, że tej wody nie odkryłam wcześniej! W pobliskim sklepie, w którym zaopatrywałam się w wodę w lecie tej akurat nie było. Nie należę do fanów picia wody - wolę herbatę, sok, czy nawet ciepłe mleko :) Będąc w ciąży trochę się przestawiłam i wodę pić zaczęłam. Wiedziałam, że powinnam pić tę niskozmineralizowaną, ale trochę z lenistwa, trochę dla znaczków na butelce - wybierałam 'Aquarel'' bo wiedziałam, że TĘ mogę pić. Czasem brałam 'Żywca' , ale głównie piłam 'Aquarel'. Gdybym wiedziała, że jest taka woda jak 'Mama i Ja' i że ma pozytywną opinię Centrum Zdrowia Dziecka i że jest skierowana właśnie do kobiet w ciąży, karmiących i małych dzieci, to zamiast kupować 'Żywca' brałabym ją! 'Mama i Ja' jest niskozmineralizowana, więc spokojnie można ją stosować do przygotowania dla dziecka obiadku, czy mleka modyfikowanego. Poza tym woda czerpana jest z głębokości 170 m z ujścia przy Słowińskim Parku Narodowym, co gwarantuje jej czystość.

Pola nie za bardzo jest w stanie powiedzieć mi jak smakuje jej kaszka na tej wodzie i czy czuje różnicę :) Za to ja ją widziałam : jak przygotowywałam jej herbatkę na zwykłej wodzie, to często na górze pojawiał się biały nalot. Teraz, gdy herbatkę robiłam na wodzie mineralnej tego w ogóle nie było! Na kaszce, czy zupce nie było tego widać, ale na herbatce - bardzo!
Tak naprawdę to jak gotowałam małej wodę na cokolwiek - kaszkę, mleko, czy herbatkę, to najpierw ją przegotowywałam, a potem czekałam aż ostygnie. Teraz, mając wodę trochę się poedukowałam w Internecie i doczytałam, że wody mineralnej nie trzeba przegotowywać! Wystarczy ją np. podgrzać w mikrofali i na takiej lekko ciepłej wodzie można zrobić już mleko modyfikowane! Mikrofali nie mamy, więc teraz jak chce małej zrobić jedzonko, to wodę troszkę podgrzewam w czajniku i tyle. Nie muszę bawić się w studzenie wody i tracić na to czasu!

Krótko mówiąc, z testowania wody jestem bardzo zadowolona! Doczytałam w necie, że wodę 'Mama i Ja' można kupić w Tesco i w Realu, w mniejszych sklepach chyba w ogóle jej nie ma, a szkoda.. Ale na szczęście w Realu czasem robię większe zakupy, więc będzie okazja do zrobienia zapasów :)

A tymczasem idę sobie poleżeć w wannie, bo postanowiłam poświęcać samej sobie trochę czasu i bardziej o siebie zadbać... Bo jakoś zapomniałam o tym w ostatnich miesiącach.. :) I w związku z tym kupiłam sobie na grouponie pakiet 3 wizyt u kosmetyczki na peeling kawitacyjny, fajnie by było też odwiedzić solarkę, bo jestem blada jak ściana, ale na razie M. pracuje na popołudnie, co oznacza, że w domu jest o 22, a solarium obok nas akurat o tej porze zamykają :) Poza tym wiosna idzie, czapki z głów, kozaki do szafy, garderobę trzeba zamienić z długich spodni na krótkie spódnice, a do tego trzeba jakoś wyglądać! :)
---

12 MARCA
Parę dni temu obniżyliśmy małej łóżeczko. Zrobiliśmy to dopiero teraz, bo wcześniej mała nie próbowała ani wstawać, ani w łóżeczku sama nie siadała, więc nie było zagrożenia. Ale jak takowe się pojawiło, to łóżeczko zeszło do parteru. Trochę się obawiałam reakcji Poli - no bo teraz jak wstanie to nie będzie widziała nas w łóżku, w ogóle nie wiele będzie widziała :) Bałam się, że będzie się buntować, będzie wrzask i zgrzytanie zębów, ale na szczęście nic takiego nie stało. Pola tak jakby w ogóle nie zauważyła zmiany! :) Mam więc nadzieję, że jak ją przeniesiemy do 'jej' pokoju to też to tak łagodnie przejdzie...
A 2 dni temu budzi mnie rano gaworzenie córci. Otwieram oczy, wstaję, patrzę, a tu mała siedzi sobie elegancko w łóżeczku i krzyczy po swojemu, żeby rodzice wstali! :) W wyobraźni zobaczyłam co mogłoby się stać, gdyby łóżeczko nie było obniżone.. Wcześniej po łóżeczku głównie przemieszczała się ruchem gąsieniczki do tyłu albo 'wędrowała' nóżkami po szczebelkach, dopiero teraz wpadła na to, że w łóżku można też siedzieć :)

Poza tym mała dostała od mojej siostry autko :) Autko po jej synku, które zresztą mały dostał ode mnie i mojego taty kiedyś pod choinkę. 4-kołowy pojazd Poli jest jednocześnie zabawką i pchaczem i wygląda mniej więcej:

http://allegro.pl/jezdzik-pchacz-kiddieland-kubus-puchatek-disney-i1500746721.html


I muszę przyznać, że jest to ostatnio ulubiona zabawka córci :) Sadzam ją na dywanie, auto parkuje obok i patrzę co się będzie działo.. A dzieje się mniej więcej tak:
Pola próbuje 'doskakać' w pozycji siedzącej jak najbliżej do autka, najlepiej tak, żeby móc ugryźć kierownicę :) Wtedy kierownica wydaje dźwięki, czytaj: trąbi. Na to wszystko podchodzi do małej pies, w końcu rozbrzmiał jakiś dziwny dźwięk w pokoju i trzeba sprawdzić o co chodzi.. Z kolei jak tylko mała zobaczy, że pies idzie w jej stronę, to zaczyna podskakiwać na swojej pupci, machać rączkami i piszczeć z radości. A buzia jej się taaaaaak śmieje, że hej! :) Pies podchodzi, zaczyna wąchać autko i Polę, co u małej wywołuje jeszcze większą radość i jeszcze szybsze machanie rączkami. A ja sobie siedzę obok, obserwuje i też mam uśmiech od ucha do ucha, bo jak tu się nie śmiać na takie widoki! :)


A mała szkoli już psa jak tylko się da :) Siedzi sobie np. na kanapie i je chrupkę. Pies, który zawsze jest głodny (jak wszystkie beagle) siada obok na dywanie i czeka, licząc że może coś spadnie na podłogę... A Pola zjada tylko tyle chrupki, ile jej wystaje z rączki. Część, która jest w zamkniętej rączce przykleja jej się do dłoni, więc Pola wyciąga rękę w kierunku psa i ją otwiera. Chrupka jednak nie chce jej wypaść, bo jest przyklejona. Mała więc kilka razy rączkę otwiera, zamyka, otwiera, zamyka. Pies głupieje :) A jak w końcu odważy się zabrać chrupkę Poli z ręki, to mała się rozmyśla, zabiera łapkę i próbuje sama trafić sobie chrupką do buźki.. :) A pies może się tylko obejść smakiem.. hihi

I tak sobie myślę, że fajnie, że mamy psa :)
---

14 MARCA
Od wczoraj Pola ma nową zabawę. Siedzenie w wannie już jakiś czas temu jej się znudziło. Zaczęła podejmować próby łapania się za brzeg wanny i wstawania. Ale jeszcze sama nie staje i trzeba ją w wannie asekurować, żeby sobie nie zrobiła krzywdy. Ale próbuje i się nie zniechęca :) Łapie za brzeg wanny, 'staje' na klęczkach i - wyrzuca swoje gumowe zabawki z wanny na podłogę. Ale ma przy tym zabawę! A jak już żabka, czy kaczuszka wyląduje poza wanną, to mała robi taaaakie wielkie, zdziwione oczy i taaaaką słodką minkę :)

Poza tym Pola coraz odważniej próbuje raczkować. Do tej pory 'stawała' na czworaka i kiwała się przód tył. Od jakiś 3 dni próbuje przebierać rączkami do przodu, ale nóżki jeszcze są nieruchome. Aż do dziś! :) Wróciłam z pracy, siadłyśmy sobie na dywanie i jak piesek do nas podszedł, to mała z piskiem ruszyła w jego stronę i zrobiła 2 'kroczki' :) Niby nie wiele, ale radość moja w tym momencie - bezcenna! :)

A miniony weekend był u nas piękny! 17 stopni na plusie, do tego piękne słonko! Ach, och! Wczoraj prawie cały dzień spędziłyśmy z małą na spacerkach. Wracałyśmy do domu tylko na obiadek i kupę, a potem na podwieczorek :) Rano pojechałyśmy z psem do parku. Pola co prawda cały spacer przespała, ale pies się wybiegał, bo latał bez smyczy, ja sobie powdychałam trochę świeżego powietrza, podpatrzyłam wiewiórki. A popołudniu poszłyśmy znowu we trójkę pospacerować po naszym osiedlu. Mogłoby już być tak cieplutko...
Polcia cała szczęśliwa, bo mogła swobodniej machać rączkami, bo nie była już tak wyubierana na cebulkę. Zimowe butki zamieniłyśmy na adidaski, czapkę zimową na wiosenną, no i kocyk z wózka zniknął, więc mała mogła swobodnie machać swoimi nóżkami na wszystkie strony! :)

WIOSNO, ZOSTAŃ JUŻ Z NAMI!! :)
---

20 MARCA
.. ale nie uciekam na blogspota, nie nie :) W każdym bądź razie nie teraz. Zmiany dotyczą naszego mieszkania, które w końcu zaczynamy 'remontować', choć to za duże słowo. Będziemy przerabiać całą ścianę w dużym pokoju po to, żeby M. mógł się tam zainstalować ze swoimi muzycznymi sprzętami, a w zwolnionym przez tatę pokoju mogła zamieszkać nasza córcia :)
W związku z tym, że będzie trochę kucia, szlifowania i malowania, wyprowadzam się więc z małą na 2, 3 dni do taty. To wszystko zależy od tego jak będzie schła farba i jak wszystko będzie szło, a mam nadzieję, że będzie szło szybko i już jutro ściana będzie pomalowana. A pojutrze będzie schła i wietrzała, tak żebyśmy mogły w środę tu z Polą wrócić.

A dziś kolejne próby nocnikowania i prawie każda z nich zakończona sukcesem JEEEE!! :) Sadzałam małą po wstaniu rano, potem po obiadku, po popołudniowej drzemce i przed kąpaniem. Tylko po obiedzie się nie wysikała, a tak to za każdym razem było sik sik :) Jestem z niej TAAAAKA dumna! :)

Jakie kaszki dajecie dzieciom? My dawaliśmy od początku te z Bobovity. Ale ostatnio była w Realu promocja kaszek Nestle "2 w cenie 3" i się skusiłam :) No i stwierdziłam, że po pierwsze MAJĄ 'zamknięcie', wiecie, taki pasek do 'zasuwania' więc kaszka nie wietrzeje, a po drugie jakoś ładniej pachną i mam wrażenie, że lepiej smakują. Tak mniej 'chemicznie'. No i póki co przerzuciliśmy się na Nestle, choć z małym wyjątkiem - kaszki waniliowej, którą mała bardzo lubi, a tylko Bobovita ją ma.


A póki co to idę nas pakować na te 2, 3 dni pomieszkiwania u dziadka ..
Agrafka (20:44)
5 komentarzy

18 marca 2011
Ajć, pogoda do d.. w tym tygodniu. Wczoraj cały dzień lało i Pola po raz pierwszy nie wyszła na spacer! A wychodziła przez całą zimę, nawet na krótko.. Nic to, pocieszam się, że po weekendzie ma być ładniej :)

A u nas małe sukcesy! Pamiętacie jak pisałam kiedyś, że mała nam sika na ręcznik po wyjściu z wanny i jaki był wrzask jak próbowaliśmy ją posadzić na nocnik? No więc pragnę obwieścić wszem i wobec, że niechęć małej do nocnika minęła i wczoraj jak ją na próbę posadziłam przed kąpielą na nocnik, to nie minęła minuta jak Polcia zrobiła siku :) Hehe tak sobie pomyślałam, jaka to radość rodzica, że DZIECKO ZROBIŁO SIKU :)) A dziś rano jak mała wstała to wzięłam ją na nocniczek i co? I zrobiła kupkę!!! A jak ją zaczęłam chwalić i całować z radości to zachowywała się jakby się nic nie stało, a do tego miała taką minę jakby chciała powiedzieć: "Mama, ale o co ci chodzi? Przecież nic się nie stało?" :)) Moja siostra stwierdziła, że to FUKS. Fuks nie fuks, mała na nocniku się odnalazła! Siedziała grzecznie, rozglądała się wokół, wczoraj wieczorem dostała bajeczkę do zabawy, a dziś gazetę (więc prawie jak tata - miała posiedzenie na tronie z prasą w ręce hihi) i chyba całkiem dobrze jej się siedziało, bo nawet nie próbowała wstać. A jak jej pokazałam jaką kupkę zrobiła do nocnika to miała taką śmieszną i zdziwioną minkę, że sama zaczęłam się śmiać. Jeszcze przed wyjściem dziś do pracy posadziłam ją na nocnik - i zrobiła siku! A jak ją z nocnika podniosłam to już sama zaglądnęła sobie co tam w nocniczku jest! Ależ jestem z niej dumna i zadowolona :)) Niby prosta, fizjologiczna czynność każdego człowieka, a jak duma i radość na mojej twarzy - bezcenna! :)

A my jutro wynosimy się chyba na weekend do mojego taty z Polą. W domu będzie malowanko i małe przemeblowanie plus mini remoncik związany z przenosinami Poli do jej pokoju i wyprowadzki taty z tegoż pokoju do salonu.. Pewnie cały tydzień będziemy z tego tytułu mieli rozwalony, bo najpierw trzeba wszystkie książki, pierdółki i pierdoły z półek i szafek z salonu wynieść do Poli pokoju. Potem jak nam tam rozwalą półki z karton gipsu i pomalują ścianę, to musimy poskładać meble, potem pochować do nich to wszystko. Potem wynieść wszystko z pokoju małej do salonu, położyć tapetę, zmontować małej mebelki, poukładać jej rzeczy, a do tego każdy z nas pracuje, więc tak naprawdę będziemy mieli na to tylko wieczory.. Ale mam nadzieję, że efekt końcowy zadowoli wszystkich, a zwłaszcza M. i córcię :)

A Polcia rwie się do stawania i coraz śmielej próbuje raczkować.. Ale jeszcze trochę się boi i chyba nóżki ma jeszcze trochę słabe. Ale pomalutku, nie przyspieszamy nic, nie stawiamy jej, jak będzie gotowa to sama stanie :)

---

26 MARCA
Dziś na szybko, bo już późno.. :) Nasz mini remont miał trwać 1, góra 2 dni, a trwał 4.. Dopiero w czwartek wieczorem wróciłyśmy z córcią do domu. Piątek sprzątanie, bo pył z 'gładzenia' ściany pomimo foliowych zabezpieczeń wdarł się wszędzie! Dziś sobota - M. skręcał nowe szafki. Ale nie skończył. Chciał od razu zamontować na takich specjalnych panelach telewizor, ale okazało się, że przesuwając nam kontakt z telewizją UPC coś nam uszkodzili i nie tv nie działa :( Więc trochę mężowi czasu zabrało naprawianie tego dziadostwa. Fajnie było tak patrzeć, jak robi coś innego, coś 'dla domu' i że w końcu oderwał się od swojego kompa..
A wczoraj w końcu udało mi się wyrwać na wieczorne ploty z moją kumpelą z liceum, z którą nie widziałam się lata. Spotkałyśmy się jakiś czas temu w sklepie i obiecałyśmy sobie spotkanie, ale albo była chora albo jej dzieciaki chorowały i dopiero teraz pojawiła się sprzyjająca aura. Fajnie tak było w końcu pogadać z kimś innym niż mąż i laski w pracy.. No i w ogóle fajnie było się wygadać jak dawniej :) Poobgadywałyśmy trochę naszych mężów, ich stosunek do dzieci, ich pomoc przy dzieciach i doszłyśmy do wniosku, że jednak ojcowie to nie matki, cierpliwości im brak, intuicji i 'nie obawiania się, że zrobi się dziecku krzywdę'. I jakoś tak jak M. dziś cały dzień spędził na 'męskich robótkach', a do tego popołudniu jak mała nie chciała iść spać, a mi się oczy zamykały, to zaoferował się, że zrobi sobie przerwę i zajmie się małą, a ja mogę iść się zdrzemnąć! Chyba pierwszy raz wykazał się taką inicjatywą! Miło z jego strony :) I to wszystko jakoś tak spowodowało, że lepiej mi się na serduchu zrobiło i jakoś tak miło.. :)

Pomieszkując u taty, odwiedziłam z córcią w wózku stare miejsca.. Tata mieszka w sumie na obrzeżach miasta, w takiej spokojnej okolicy samych domków jednorodzinnych. Zapomniałam już, że tam jeszcze można spotkać prawdziwe kury! hehe Ale niestety ja chyba miałam z nich większą radochę niż Pola. Były też koguty, indyki, no i sporo gołębi, które wzbudziły największy zachwyt Poli. Jak będzie starsza, to się musimy koniecznie tam jeszcze wybrać na spacer! :))

A nasza Polcia w ostatnich dniach zrobiła OGROMNE postępy! Byliśmy w niedzielę, tydzień temu u taty na obiedzie. Pola próbowała raczkować, rączki przesuwała do przodu, ale z nogami jeszcze jej nie wychodziło. A w poniedziałek jak przyjechałyśmy do taty z naszymi tobołkami i posadziłam małą na chwilę na podłodze, to - zaczęła zasuwać! Najpierw pomalutku, a potem to już zwiedzała całą kuchnię! Dotarła nawet do szuflad i zrobiła dziadziowi w niej mały porządek :)) Poza tym w środę przy kąpieli nagle sama stanęła na swoich słodkich serdelkach! I teraz próbuje stawać wszędzie! Do tego rozgadała się na dobre - wydobywa z siebie olbrzymią ilość literek, sylab, dźwięków, gruchania, ostatnio nawet zaczęła 'gwizdać' hehe Usłyszała jak gwiżdżę na psa i próbuje i - nie wiem jak to możliwe, ale trochę je wychodzi :)) A wracając do naszego mini remonciku, to tak jak pisałam, M. na razie skręca meble. Musimy jeszcze poczekać na biurko, które sobie zamówił. Dopiero wtedy będziemy mogli z Poli pokoju wynieść WSZYSTKIE graty, położyć na ścianach tapetę i przenieść do niego córcię.. Mam nadzieję, że do świąt damy radę...

A tak z innej beczki: macie jakieś fajne pomysły na domowy deser dla dziecka, oprócz budyniu? :)
---

27 MARCA
.zapomniałam wczoraj wspomnieć o 2 innych, nowych umiejętnościach Poli! Pierwsza to nocnikowanie: mała super się załatwia na swoim białym, kubusiowo-puchatkowym sedesie. Sadzam ją codziennie rano i praktycznie od początku tygodnia codziennie Polcia robi rano kupkę! W ciągu dnia sadzam ją kilka razy - po spaniu, przy zmianie pieluszki, po spacerku itp. Praktycznie zawsze zrobi siusiu, a jak ją chwalę za każdym razem to robi minę jakby chciała powiedzieć "Phi, o co tyle rabanu, skoro nic wielkiego nie zrobiłam?" :)

Druga umiejętność to wałkowane od paru miesięcy 'Pa Pa!' Za każdym razem jak rano wychodzę lub M. wychodzi do pracy albo do sklepu albo gdziekolwiek - druga osoba albo pani Małgosia przychodzą do przedpokoju z Polą na rękach. Mała daje buziaka, mówimy jej gdzie mama lub tata idą i pokazujemy jak się robi ' Pa Pa!' .. Ta 'nauka' trwała praktycznie odkąd mała skończyła 5 miesięcy aż do momentu kiedy skończyła ich 9 :) Teraz mała macha wszystkim i wszędzie. Na spacerze mijanym ludziom, ptaszkom na niebie, autobusom, czasem samochodom :) A w domu nawet psu, który ucieka przed nią do innego pokoju, bo już pomału ma dość poklepywania przez córcię i łapania za ogon hihi

Naprawdę jestem w szoku ile nowych rzeczy córcia nauczyła się w ciągu zaledwie tygodnia! Przez całe swoje króciutkie życie rozwija się super, ale ostatni tydzień - to było naprawdę COŚ! Jestem z niej SUPER DUMNA! A do tego wszystkiego budzę się dziś rano, patrzę do łóżeczka małej, a ona STOI uśmiechnięta i patrzy na mnie! Sama wstała i stała sobie z miną, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie... No i dziś cały dzień próbuje wstawać - w kojcu, w wannie, łapiąc się moich nóg, spodni, czego się da! Ach, moja matczyna duma rozpiera mnie tak, że zaraz mi guziki z bluzki odpadną! :))
---

30 MARCA
Oglądałyście wczorajszy odcienk "Usta Usta" ? :)) Jeśli nie to KONIECZNIE obejrzyjcie na vod.onet.pl W zachowaniu Julii i Adama odnalazłam cząstkę siebie i M. hehe I myślę, że każda mama w postaci Julii znajdzie coś 'swojego'. Oczywiście obrazek małżeństwa w konfrontacji z urodzeniem się dziecka, zachowanie młodej mamy w stosunku do potomka i do swojego męża, który w tym momencie jest zepchnięty na drugi plan - to wszystko w serialu jest mocno przesadzone, ale jednak prawdziwe :) Adam, który myśli głównie o seksie z żoną i o tym, żeby się gdzieś z nią wybrać 'tylko we dwoje', Julia, która mówi że 'bez Leo nigdzie nie idę' - to właśnie ja i mój mąż w pierwszych miesiącach życia we trójkę .. Ale chyba na tym podobieństwa się kończą, bo nie sprawdzałam co sekundę elektrycznej niani - milczącej, więc może zepsutej? Zresztą nie mieliśmy jej i póki co nie mamy. Nie zabraniałam córci 'bujać' na rękach, nie wydzwaniałam za M. żeby 'natychmiast wracał ze spaceru'.. No i mała spała z nami tylko w wyjątkowych sytuacjach, czyli głównie nad ranem :)
Ale tak czy siak, uważam, że przedstawienie relacji młodych rodziców względem siebie i dziecka przedstawiono MISTRZOWSKO! :)

A z innej beczki - poszłam wczoraj z Polcią do pediatry. Kontrolnie na mierzenie, ważenie, sprawdzenie czy wszystko ok. Przy okazji chciałam podpytać, czy córcia nie pije za mało mleka, bo dostaje je tylko w nocy i po kąpieli wypija ok. 100-130ml, potem w nocy dostaje jeszcze raz mleko albo kaszkę i wypija wtedy +/- 150 ml. A lekarka powiedziała mi, żeby nie dawać dziecku mleka w nocy, bo ma już ząbki, które powinniśmy myć (myjemy), a mleko w nocy osiada na zębach i wpływa niekorzystnie na ich stan. W zamian za to, w ciągu dnia powinnam jej dawać jogurty i coś 'mlecznego'... Hm, z tego co wiem, dzieci powinny pić mleko do 3 roku życia, a córcia ma dopiero 9 miesięcy! Kaszki je co rano, więc jakąś tam porcję mleka dostaje, ale czy to nie za mało?...
Poza tym chciałam też, żeby pediatra zbadała małą, bo od 2 dni czasem jak się bawi, a zwłaszcza jak raczkuje to czasem 'łapie' taki głęboki oddech, jakby powietrza jej już brakowało i robi takie 'Yyyyyyyyyy..' Nie wiem jak to opisać... No, ale Pola została zbadana i pediatra stwierdziła, że serducho i płuca w porządku. A my się martwimy, bo wcześniej tak nie robiła.. Pani Małgosia twierdzi, że to taka 'oznaka' radości. Wcześniej z kolei mała 'sapała' - czyli szybciutko oddychała kilka razy.. Martwimy się i stwierdziliśmy, że jak to nie minie to przyszłym tygodniu pójdziemy do innego lekarza.

A nasz remoncik się niestety przeciąga.. Panowie fachmeni źle nam podłączyli puszkę z telewizją upc i mąż musiał to poprawiać. Czyli musiał skuć kawałek ściany, dostać się do puszki, poprawić w niej kable i dopiero zadziałało. 3 dni czekaliśmy na pana fachmena, żeby przyszedł i puszkę zagipsował. W końcu dotarł do nas dziś rano, zrobił co miał zrobić, ale teraz musimy poczekać aż to wyschnie (1 dzień), potem musi ten kawałek ściany pomalować (1 dzień), czyli może na likend będzie ok i M. będzie mógł złożyć resztę szafek i je ustawić przy ścianie. A jak już to zrobi, to przyjdzie moja kolej - będę mogła zabrać rzeczy z pokoju Poli, poukładać w szafkach, a wcześniej przejrzeć co z tego wszystkiego nadaje się do śmieci, a co do schowania. Jak już ja swoją 'działkę' zrobię, to M. sobie wtedy zamówi biurko, które ma podobno dojść w 3-4 dni. Jak dojdzie, to będzie mógł swój komputer i sprzęty muzyczne przenieść na ich nowe miejsce. A potem może 'na sucho' przeniesiemy z naszej sypialni Poli łóżko do nowego pokoju. 'Na sucho' - bo pokój trzeba będzie jeszcze wytapetować, a tapetę dostaniemy dopiero za 3 tygodnie! Wybraliśmy taką, której nie mają na składzie, tylko trzeba zamawiać, a czas oczekiwania to 3 tygodnie! Myślałam, że do 2 tygodni się uda, ale niestety. Tak więc, do świąt raczej nie zdążymy, ale do urodzin Poli w czerwcu na pewno :)

Pocieszam się tym, że i tak już bliżej końca niż dalej...
---