Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

niedziela, 27 listopada 2011

Matka Polka ciąg dalszy

Pociągnę temat dalej, bo wydaje mi się, że z racji zmęczenia i późnej pory pisania wcześniejszego posta nie napisałam wszystkiego co chciałam :)

Jak wiecie jestem mamą pracującą. Nie pracuję od do, bo prowadzę z siostrą firmę, a że kiepsko niestety nam ostatnio idzie z racji kryzysu i pojawiającej się jak grzyby po deszczu konkurencji, więc dlatego postanowiliśmy z M. uruchomić jakiś inny, swój interes, z którego mielibyśmy parę groszy. Interes jak wiecie uruchomiliśmy kilka dni temu. I tu jest pies pogrzebany! Tak naprawdę skupiłam się na organizacji naszego biznesu i przemyślałam w nim prawie wszystko oprócz tego, co jak to zwykle bywa - zaczęło wychodzić w praniu. Nie przewidziałam też tego, że będę siedzieć po nocach, minimum do północy i wyszukiwać w necie produkty, które by pasowały do koncepcji naszego sklepu i spodobały się klientom. Że po nocach będę siedzieć z nosem w laptopie, w między czasie pilnując, żeby obiad dla Poli przygotowywany na drugi dzień się nie przypalił.. I że to nocne siedzenie nie będzie kwestią zarwania 1, czy 2 nocy, ale kwestią siedzenia do późna dzień po dniu.. A do tego na ten sam okres przypadł gorący czas u M. w pracy i przez ostatni tydzień pracował prawie po 12 godzin dziennie..

No cóż, takie życie.. Mam tylko nadzieję, że będzie się to wszystko opłacało i że nasz mały sklep przyniesie nam takie zyski na jakie liczymy. Czyli że będzie na plusie, a nie na minusie :)

I wiecie co, tak sobie myślałam ostatnio o tym wszystkim pod kątem pracy i spędzania czasu z dzieckiem. Dzieckiem, które jest małe, szybko się rozwija i rośnie, które każdego dnia uczy się czegoś nowego, zdobywa nowe umiejętności, robi nowe minki, wymawia nowe słowa.. I pracy, która pochłania większą część dnia, którą niestety spędzamy z dala od dziecka.. I te nowe słowa i umiejętności naszego szkraba są wypowiadane nie przy nas, matkach, tylko przy babci, niani, cioci.. I tego mi najbardziej żal. Ale tak to życie jest skonstruowane, że niestety ktoś w rodzinie musi pracować i na przysłowiowy chleb zapracować..

Oglądałam kiedyś DDTVN. Pokazywali w nim Nataszę Urbańską, która z mężem była akurat gdzieś na końcu świata gdzie kręciła swój teledysk, czy robili jakąś sesję - nie pamiętam. W każdym bądź razie byli tam w celach zawodowych. I tak sobie wtedy pomyślałam - 'Ciekawe, z kim została ich córka?" :) Ciekawe z kim jest, kiedy oni oboje prowadzą Taniec z Gwiazdami, występują w teatrze, chodzą na te wszystkie ważne imprezy itp. itd. I stwierdziłam wtedy, że matki-gwiazdy to mają ciężkie życie. Z jednej strony mają pracę w nienormowanym trybie, ale z drugiej strony czasem ta praca pochłania go tyle, że chyba na dom i dzieci go nie starcza albo jest go niewiele...

Pogoń za karierą i pieniędzmi jest dziś tak powszechna, że aż mnie to czasem przeraża. I wkurza jednocześnie. Z jednej strony wiem, że nie nadawałabym się tylko do 'zajmowania się domem i dzieckiem' i nie pracowania. Moja mama od zawsze pracowała i wpoiła mi, że kobieta musi być niezależna. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. W mojej rodzinie po prostu tak było. I ja ten schemat gdzieś mam zakodowany w głowie i po prostu nie wyobrażam sobie, żebym nie pracowała. Więc z jednej strony żal mi całego dnia bez Poli, ale z drugiej strony wiem, że inaczej bym i tak na dłuższą metę nie dała rady. Musi się u mnie coś dziać :) Muszę coś robić, załatwiać, rozmawiać z ludźmi, nie lubię nudy i nie potrafiłabym tak jak mój mąż się lenić ;) Czasem jak siedzimy w weekendowy dzień w domu i Pola sobie drzemie po obiedzie, to M. siądzie przed tv i mówi, żebym sobie siadła obok niego i odpoczęła. Ale jak wiem, że mam pranie do powieszenia, coś do prasowania, kurz na półkach i kwiatki nie podlane to nie usiedzę. M. się czasem wkurza, że mam owsiki w d.. i przesadzam. Że jak raz na czas kurz poleży trochę dłużej na parapecie i sterta prasowania poczeka w kolejce to nic się nie stanie, świat się nie zawali. A ja powinnam usiąść na kanapie z herbatką i po prostu sobie odpocząć. Może i ma rację, i czasem udaje mu się mnie na tę chwilę relaksu namówić. Ale co ja poradzę na to, że lubię być w ruchu i nie lubię odkładać 'czegoś na jutro"? Zawsze wolałam to co na jutro, to zrobić już dziś, żeby jutro mieć wolne. Choć szczerze mówiąc to i tak z reguły 'jutro' znajdowałam sobie coś nowego do zrobienia i tak w kółko ..
:)

A wracając do wątku od którego odbiegłam to dobrze, że nie jestem gwiazdą :) I chociaż większość dnia spędzam w pracy, to jednak poranki i wieczory mogę spędzać z Polą. A ona jest teraz w tak fajnym okresie, że każda chwila z nią daje mi tyle radości, że naprawdę nie oddałabym tych chwil za żadne pieniądze! Polisława już tyle rozumie, potrafi pokazać, bo jeszcze nie powie, ale pokaże co chce, o co jej chodzi, jak coś bardzo chce, a wie że nie chętnie to dostanie to spryciula przyjdzie, da buziaka, przytuli się, a mi wtedy mięknie serce :) Pola jest naprawdę bardzo pogodnym dzieckiem. Jest przy tym bardzo grzeczna, kochana i spędzanie z nią czasu to prawdziwa przyjemność :) Dlatego też staram się tych wspólnych chwil spędzać z nią jak najwięcej i jak najlepiej. Bo czas tak szybko leci.. Ani się obejrzę, a ona już pójdzie do szkoły i nie będzie chciała chodzić za rękę i dawać buziaki publicznie! :)




piątek, 25 listopada 2011

Matka Polka oraz sukcesy i porażki

Zacznę może od drugiej tytułowej części, bo będzie krótsza :)

No więc nasza wspaniała córcia 2 dni temu wstała rano z suchym pampersem! Po całej nocy! Za to jak po przebudzeniu usiadła na nocniczku, to sikała i sikała i końca nie było widać :) Dojrzewa nam córcia jak nic. Choć szczerze mówiąc to słowo 'dojrzewać' brzmi tak dorośle.. A ja nie chce, żeby była dorosła! Niech będzie jak najdłużej słodkim bobaskiem :)

Za to dziś w nocy mieliśmy zupełnie inną historię. Kładłam się spać po północy i jak zwykle przed spaniem zaglądnęłam do małej do pokoju. A tam smród, że hej! Jak nic zrobiła kupkę do pampersa! Zdarzyło jej się to jakieś 2 miesiące temu, a wcześniej to ho ho tak dawno, że nie pamiętam kiedy! Obudziłam więc M. i szybko małą przewinęliśmy i śmierdzącą przeokrutnie kupę wystawiliśmy w woreczku na balkon, żebyśmy się przez resztę nocy nie zaczadzili w mieszkaniu. Po 5 rano obudził mnie potworny ból brzucha z rodzaju 'zatrucie'. Jak poszłam do łazienki, to myślałam, że z niej nie wyjdę. Oprócz biegunki, która mnie dopadła, to zrobiło mi się strasznie słabo, oblał mnie w sekundę zimny pot, za moment z kolei zrobiło mi się tak gorąco, że musiałam zdjąć pidżamę, a potem mi mroczki przed oczy wskoczyły, no jednym słowem jakaś masakra! Wszyscy w domu jedliśmy to samo. Mnie i Polisławę w nocy dopadła 'kupa', a M. - nic! Więc albo jakiś wirus albo zbieg okoliczności, ze i mała w nocy musiała się wypróżnić.. W każdym bądź razie dzisiejszy dzień był u mnie dniem pod znakiem 'suchara' :)

A wracając do tytułowej "Matki Polki".. Czytałam w (chyba) ostatnim numerze "Pani" artykuł o rodzinach wielodzietnych. Ale nie patologicznych, tylko normalnych rodzinach, tyle że z 5, czy 6 dzieci. Ponieważ artykuł był w babskiej gazecie, więc cały temat potraktowany był od strony 'matczynej'. Jak tak czytałam sobie o tym, że jedna z tych kobiet po urodzeniu kolejnego dziecka stwierdziła, że jednak lepiej będzie jak zrezygnuje z pracy, bo jednak nie jest w stanie połączyć wychowywania 3, czy 4 dzieci z pracą zawodową, o tym, że każdy dzień rozpoczyna bladym świtem, budzi wszystkich, robi śniadanie, ubiera, zawozi do szkoły, robi zakupy, obiad, pranie, sprzątanie, odrabia z dziećmi lekcje, zawozi je na zajęcia pozaszkolne i na koniec pada na pysk o północy to stwierdziłam, że nie wiem czy chcę mieć więcej dzieci. Nie wiem, czy bycie Matką Polką jest dla mnie. Ja tak chyba nie potrafię. Nie wiem, może myślę tak dlatego, że trochę inny obraz 'rodziny' miałam w głowie przed urodzeniem się Poli, a trochę inaczej wychodzi to w rzeczywistości. Przede wszystkim nie przypuszczałam, że M. w między czasie zmieni pracę i często będzie pracował popołudniami/wieczorami. Więc po pracy często zostaję z Polą w domu sama. Poza tym nie spodziewałam się, że M. nie za bardzo będzie potrafił 'zająć się' dzieckiem.. Ja jak siedzę z Polisławą w pokoju to zaraz sobie jakąś zabawę znajdziemy. Pomysły wpadają mi do głowy tak po prostu i dla mnie było to normalne i oczywiste. Biorę pudełko po butach, wkładam do niego klocki, misia i bajeczkę i bawimy się w 'szukanie skarbów'. Albo budujemy wieżę z klocków albo 'gramy w piłkę' albo bierzemy garnki i robimy z nich perkusję. A M. przychodzi do małej do pokoju i najczęściej po prostu siada obok i patrzy się co ona robi. I jak twierdzi nie potrafi tak jak ja, od razu wymyślić jakiejś zabawy.. No więc tak sobie myślę, czy dam radę zająć się dwójką dzieci, psem i jeszcze domem? I jeszcze pracą do tego?

Nie wiem, może tak mówię, bo jestem notorycznie nie wyspana od jakiegoś miesiąca i to wcale nie przez Polę. I ciężko mi się myśli ostatnio, więc przepraszam jeśli dzisiejszy post będzie chaotyczny i z błędami .. Mój dzień wygląda tak:
wstaję wtedy kiedy Bączek, czyli różnie, ale z reguły jest to ok. 6:30. Czasem mała prześpi całą noc, a co za tym idzie - mogę się wyspać. Czasem budzi się 3, 4 razy, więc z wyspaniem się nie najlepiej... Wstajemy, idziemy siku, ubieramy się, robię małej śniadanie. M. łaskawie wstaje i albo idzie z psem, a ja karmię małą, albo odwrotnie. Niania przychodzi do nas o 9, więc ja wtedy wskakuje do łazienki, robię makijaż, myję zęby, kończę się ubierać i na 10 jadę do pracy. Wracam ok. 17. I czy M. jest w domu, czy w pracy to i tak najczęściej ja się z małą bawię, oglądam książeczki, ja ją kąpię i kładę spać. Czasem proszę M., żeby to on posiedział z Polą w łazience, ale tak mało czasu w ciągu całego dnia z nią spędzam, że żal mi każdej minutki spędzonej popołudniami bez niej.. Dlatego staram się wycisnąć z tego wspólnie spędzonego czasu jak najwięcej.. Wiem, że to może ma też swoją złą stronę, bo mała się przyzwyczaja do mojej obecności w łazience, czy podczas zasypiania i kiedyś może być problem jeśli mnie w chwili kąpieli zabraknie. Dlatego jak M. jest w domu to czasem go proszę, żeby to on ją umył, a ja w między czasie np. jem kolację albo sprzątam w kuchni. Zanim położę Polę spać, robi się z reguły 20:30. Jeśli nie udało mi się wcześniej, to dopiero wtedy jem kolację, sprzątam w kuchni, wieszam pranie, prasuję, a od miesiąca - siedzę z nosem w Internecie i szukam produktów do naszego sklepu, piszę maile do producentów, robię zamówienia, sprawdzam pocztę i nie wiadomo kiedy wybija północ.. Brakuje mi czasu na książkę, na poleżenie i relaks w wannie, na pomalowanie paznokci, które proszą się o to od tygodnia, a przede wszystkim brakuje mi czasu na sen! Podziwiam te wszystkie matki opisywane w tym artykule, że są w stanie funkcjonować i to całkiem nieźle w tak dużej rodzinie i mając tyle na głowie. Choć może jest to jedynie kwestią dobrej organizacji dnia i współpracy w rodzinie? A może z tym się trzeba urodzić?

No cóż. Naprawdę podziwiam kobiety, które są w stanie ogarnąć 5 osobową, czy większą rodzinę i jeszcze mieć siły, aby o północy zasiąść do komputera i pisać książkę/ robić doktorat/ pracować.. Ja o północy z reguły nie nadaję się już do niczego - głowa mi nie myśli, oczy same się zamykają.. Nawet kawa nie pomaga, a red bull to na krótką chwilę.
"Ten typ" widocznie tak ma! :)

niedziela, 20 listopada 2011

Ciekawość świata

Weszliśmy na kolejny level poznawania świata przez Polisławę. Od zeszłoweekendowej wizyty znajomych, Pola bardzo polubiła siedzenie na nocniczku. Nie wiem, może z racji tego, że koleżanka jej zabierała wszystkie zabawki, które Bączek miał w ręce, to mała postanowiła chociaż nie oddać tak łatwo swojego tronu? :) No w każdym bądź razie aktualnie, aby mała dama zeszła z nocniczka musimy używać różnych podstępów.
Pola na nocniczku jest sadzana od ok. 10 miesiąca życia, czyli już prawie 6 miesięcy (kiedy to zleciało?) Do pewnego czasu załatwiała się na nim bezwiednie. Ale od jakiś 2 miesięcy siada, spuszcza głowę, robi tajemniczą minę, po czym podnosi głowę z uśmiechem co oznacza ni mniej ni więcej tylko 'SIKAM!" :) Każda 'akcja' zakończona sukcesem, wywołuje radość u dziecka, co wydaje mi się, wynika z tego, że to my okazywaliśmy radość i uśmiechaliśmy się wesoło od początku przygody Polisławy z nocniczkiem. Nigdy jej nie strofowaliśmy, że nic do niego nie zrobiła, a jedynie pytaliśmy się "Gdzie są siuśki?" No i teraz jak wstaje i nocniczek jest pusty, to rozkłada ręce, robi smutną minkę i próbuje powiedzieć 'Niee ma"..
Ale od paru dni mamy nową akcję - grzebanie w nocniku :) Wygląda to tak: mała siada na tronie, rozsuwa nogi i próbuje wcisnąć rączkę do środka. Pal licho, jak nocnik jest pusty. Ale jak jest już w nim kupka, to robi się niebezpiecznie :)

Nie da się ukryć, że nasz mały Bączek jest bardzo ciekawy świata. I że zaczyna ją interesować coraz więcej rzeczy z gatunku tych 'nie dla dzieci'. Jak np. kawa! Wystarczy, że usłyszy dźwięk ekspresu - od razu leci do kuchni. Jak robimy sobie kawę, to koniecznie musimy małej dać powąchać. Jak nieco ostygnie, koniecznie chce włożyć do kubka palec i spróbować co rodzice piją. I o dziwo, kawa bardzo jej smakuje :) Jak idziemy gdzieś do kawiarni, to obowiązkowo musi dostać piankę z kawy latte. Coś jemy - musi też spróbować.

Mały, ciekawy świata człowieczek. A jeszcze nie tak dawno po prostu leżała sobie w łóżeczku i nawet nie potrafiła się przekręcić z pleców na brzuszek.... Teraz biega, próbuje podskakiwać, próbuje rozmawiać, fantastycznie naśladuje odgłosy zwierząt (w tym wron i gołębi - to jej popisowy numer :) ogląda bajeczki, rozpoznaje w nich pieski, kotki, Piotrusia Pana, Żuczka, księżyc.... Ach, mogłabym tak jeszcze dłuuuugo wymieniać.. :)

Cieszę się, że tak dobrze się rozwija. Rośnie, mądrzeje .. i niech tylko w końcu włoski jej wyrosną, żeby w końcu ludzie na ulicy przestali mówić do niej per 'chłopczyku' :)

czwartek, 17 listopada 2011

Zapraszam! :)

Kochane, nasz sklep-wyspa już działa :) Ten internetowy jeszcze nie do końca - nie wprowadziliśmy jeszcze wszystkich produktów, ale staramy się codziennie coś dołożyć. Oboje z mężem pracujemy, więc czas na to mamy jedynie wieczorami jak mała pójdzie spać.. A w domu samo się wszystko nie zrobi - pranie się nie wypierze, obiad dla Poli na drugi dzień sam się nie zrobi, więc w ostatnich 2, 3 tygodniach nie kładliśmy się wcześniej niż o północy.. Ale nie o tym miałam pisać..
Link
W każdym bądź razie jakby Wam się coś spodobało, to proszę dajcie znać na maila. Tak jak obiecałam - będą rabaty blogowe :) Ale ponieważ na różnych produktach mamy różne marże, więc będą różne rabaty. Najwięcej zdjęć tego, co mamy w ofercie jest na naszym fan page'u na fb, na który Was zapraszam :)

(chętnym adres sklepu i adres fanpaga' fb podam na maila - M. nie wie, że prowadzę bloga i niech tak zostanie! :) A jak bym tu podała adres, to zaraz by mnie wyśledził...)

Możecie też przeglądnąć stronę firmy Skip Hop, Wubbanub, Diaper Dude, Mam Baby i Elodie Details. Co prawda nie mamy wszystkiego co oferują te firmy (z wyjątkiem Wubbanub), ale mamy na pewno sporo z ich ofert.

W razie czego piszcie na maila: ciazowy@gmail.com

:)


niedziela, 13 listopada 2011

Aniołek i Diabełek, czyli jak cudowne mamy dziecko

Najlepiej ocenia nam się nasze dzieci jeśli możemy je porównać do innych dzieci. Wtedy jak na dłoni widać, które jest sprawniejsze fizycznie, manualnie, więcej mówi, ładniej je itp itd.

Przyjechali do nas na długi weekend znajomi z nieco ponad 2letnia córką, nazwijmy ją Blondyneczką. Jest starsza od naszej Poli o 10 miesięcy. Wymusza wszystko wrzaskiem. Ale JAKIM! Prawie szyby w oknach pękały :) Wszystkie zabawki musiały być JEJ. Przywiozła sobie worek swoich książeczek i przytulanek, ale wystarczyło, że Pola widząc, że koleżanka czymś się bawi, szła po swoje bajki/ klocki/ autka - Blondyneczka zaraz podlatywała i wyrywała jej zabawkę. Pola na to robiła wielkie oczy i stawała na początku nieco zdziwiona, a po kilku takich akcjach podbiegała do mnie miaucząc, bo póki co poskarżyć się jeszcze nie umie. Nie liczyłam ile razy w ciągu dnia słychać było 'syrenę' włączaną z powodu złości na rodziców, otoczenie czy cokolwiek innego. No naprawdę istny mały diabełek!
Znajomi wyjechali, a my odetchnęliśmy. Co nie znaczy, że nie było fajnie, bo było. Weekend spędziliśmy naprawdę fajnie. W domu mało co siedzieliśmy. Odwiedziliśmy kolejną kawiarnię 'przyjazną dzieciom' , restaurację z całym piętrem zaadoptowanym na potrzeby małych klientów- mnóstwo zabawek, jeździków, bujaków, basen z kulkami, zjeżdżalnia, tor przeszkód - no jednym słowem wszystko, czego malutki człowieczek zapragnie do zabawy :) Pospacerowaliśmy, odwiedziliśmy wawelskiego smoka, pokarmiliśmy kaczki i łabędzie nad Wisłą - no jednym słowem nie nudziliśmy się i myślę, że dzieciaki też fajnie spędziły czas. Ale jednak wrzaski małego Diabełka, jej wymuszanie i wyrywanie Poli zabawek nie za bardzo nam się podobały. Choć przy okazji wyszło, że nasza Pola nie potrafi walczyć o swoje. Bo jak koleżanka jej wyrywała zabawkę z ręki, to Pola się nie 'broniła', ani nie próbowała zabawki 'nie oddać'. M. się nawet zaczął martwić, że z naszego Bączka jakiś mięczak wyrośnie! :) Hm, nie mam na razie pomysłu jak do tego podejść... Może poczytam coś na ten temat? A może miałyście lub macie podobny problem ze swoją pociechą i coś poradzicie?

Dziś (niedziela) znajomi wyjechali przed południem, a my pojechaliśmy kupić małej buty zimowe. Z 2 par nam już wyrosła, ale one i tak by się już nie nadawały, bo są za letnie jak na 0 stopni za oknem. Ma 1 takie cieplejsze, ale one są luźniejsze, bez rzepek i jak Pola mocniej nogą w wózku zamacha i się postara to but jej z nogi spada... W końcu kupiliśmy jej w Bartku takie już typowo zimowe. Mamy tylko problem, bo mała nie chce chodzić w rękawiczkach! Nie wiem, może jak się zrobi naprawdę zimno to w końcu przestanie je ściągać z rączek?

A z tematu 'akcje z teściami', to pojawił się kolejny rozdział.. W czwartek M. dzwoni do mnie w południe i mówi, że jego rodzice są w Krakowie i może nas odwiedzą. Mieli na długi weekend pojechać do Bukowiny na Baseny Termalne i mieli przejeżdżać przez Kraków w piątek.. A tu nagle okazuje się, że z piątku zrobił się czwartek. Pytam się więc M., czy w związku z tym mam wcześniej wrócić z pracy, coś kupić po drodze? Mąż na to, że nie, bo nie wiadomo, czy w ogóle nas odwiedzą. Mnie nie muszą w ogóle odwiedzać, ale wnuczkę by mogli.. Niestety nie doświadczyła Pola zaszczytu widzenia z dziadkami. Nie zadzwonili już więcej i nie przyjechali do nas. Choć mieszkamy w centrum i jadąc z Warszawy w kierunku Bukowiny prawie przejeżdżają obok naszego domu.. Widocznie ważniejsze było spotkanie ze znajomymi lub zakupy, bo to z reguły przyciąga teściową do naszego pięknego miasta..

Tym razem nawet M. to skomentował i widziałam, że jest mu przykro. No cóż, ja już tego komentować nie będę. Powiem tylko tyle, że jako mamie Poli jest mi przykro, że ma takich dziadków, którzy będąc w okolicy nawet nie wpadną ją zobaczyć.

A my we wtorek ruszamy już pełną parą z naszym pomysłem na biznes! :) Będziemy otwierać sklep-wyspę z akcesoriami dla dzieci w jednej z galerii handlowych. Wyszukaliśmy takie produkty, których nie można kupić w naszym mieście, a jedynie przez Internet. Wyszukaliśmy rzeczy ładne, nie najtańsze, ale za to dobre jakościowo i oryginalne. Nie dotarł do nas jeszcze cały towar, ma dojść na dniach. Równocześnie uruchamiamy też sklep on-line. Jak tylko go odpalimy (na razie wprowadzamy produkty) to pochwalę się adresem. Może coś Was zainteresuje? :)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Z życia Polisławy

Chwilę czasu mam, to ją wykorzystam na dokończenie tego, o czym ostatnio zapomniałam i na co już nie miałam siły. A mianowicie - co tam w naszym rodzinnym świecie ostatnio słychać. A dzieje się non stop :)

Pola ostatnio pokochała naszego psa miłością wielką, aż ja - mama jestem zazdrosna! Przykład: wychodzimy dziś przed południem z domu - ja do pracy nieco później niż zwykle, bo z racji przeziębienia mam lekką obsuwę i pani Małgosia z Polą na spacer. My ubrane, Pola jeszcze nie zupełnie. Niania założyła jej rajstopki i spodnie, po czym Bączek sprytnie wywinął się z jej rąk i uciekł do pieska dać mu buziaka, pomiziać go i poprzytulać się. Po ubraniu sweterka i założeniu apaszki pod szyję mała znowu uciekła zanim pani Małgosia zdążyła wziąźć Poli butki do ręki i znowu pobiegła do psa - przytulanie, całowanie, obściskiwanie. Już prawie wyszłyśmy z domu, pani Małgosia wyjechała wózkiem, ja chcę zamknąć drzwi, a tu STOP, Bączek napiera na drzwi, żeby je otworzyć, po czym wbiega szybciutko do mieszkania, leci do pieska i znowu go całuje, obściskuje co najmniej jakbyśmy wyjeżdżali na długie wakacje :) Mi niestety dostał się tylko 1 buziak i pomachanie łapką na pożegnanie... No cóż może za parę dni nastąpi zamiana? :)

Pola próbuje też psa podkarmiać. Czymkolwiek. Kiedykolwiek. A jak pies nie chce, to i tak prawie wsuwa mu owe 'cokolwiek' do pyska. A tym 'cokolwiek' może być: klocek, urwany kawałek gazety, listek przyniesiony ze spaceru, chusteczka do nosa, autko itp itd. Co innego jeśli Pola podsuwa psu kawałek bułki albo ogórka/ pomidora/ wędlinkę z kanapki/ itp/ itd - wtedy oboje są szczęśliwi :)

A ostatnio nasz Bączek znalazł sobie nową zabawę - sprawdzanie jak długa jest rolka papieru toaletowego. I dokąd sięga, jeśli się ją rozdzieli na połowę :) Tym sposobem, kolejny przedmiot musieliśmy usunąć z łazienki, bo istniało realne zagrożenie jego szybkiego zużycia.

Hitem od wczorajszego dnia jest także zabawa w "Sroczkę, która kaszkę ważyła" . Jeszcze do niedawna w ogóle ją to nie interesowało. Wczoraj jakoś tak mi się ten wierszyk przypomniał, złapałam Polę za łapkę i od tej pory - umarł w butach! Nic tylko trzeba robić Sroczkę, bo Pola podchodzi i stuka palcem wskazującym w środek drugiej łapki dając znać, że "Tu sroczka kaszkę ważyła - mama mów dalej" .

A w ogóle to stwierdziliśmy, że Pola chyba miała być chłopcem - ma 3 lalki, wszystkie leżą w kącie i Bączek zupełnie się nimi nie interesuje. Za to auta, piłka - w to jej graj! A ostatnio przyniosłam do domu jakiś katalog z zabawkami dla dzieci, głównie po to, żeby mała miała co targać, co oglądać (z nadzieją, że w końcu przestanie tak namiętnie przeglądać CKM'a) i żeby miała co studiować siedząc na tronie. No i co wzbudziło u Poli największą atrakcję? Nie klocki, lalki, domki dla lalek, nawet nie misie, a WARSZTAT :) I kierownica do zabawy!

Jedyna oznaka 'kobiecości' u Poli to zamiłowanie do ubranek :) Namiętnie wyrzuca ze swojej komody koszulki i bodziaki, zachwycając się obrazkami na nich. Kupiłam jej kiedyś przez przypadek będąc w TESCO 5-pak białych body z długim rękawkiem z kolorowym nadrukiem zwierzątek. Jak tylko się do nich dokopie, to przynosi nam pokazując kotka, czy myszkę. A jak ma je na sobie, to chodzi i tylko paluszkiem pokazuje na brzuszek, gdzie akurat owe zwierzątko jest. Ma też koszulkę z liskiem, zajączkiem, ptaszkami - wszystkie jej ulubione. Zwykłe gładkie lub w paseczki jej nie interesują. Więc teraz jak jej coś kupujemy do ubrania to pilnujemy, żeby było na nim 'coś' zwierzęcego albo chociaż kwiatuszki, słoneczko, dziecko. A dzieci nasz Bączek wprost uwielbia! Mamy taką książkę 'Mama, tata to my' i jest w niej dużo zdjęć dzieci (synków autorki w różnym wieku). Jest to jedna z ulubionych Poli książeczek. Siedzi, przewraca kartki, stuka paluszkiem w zdjęcia pokazując, że dzidziuś je, bawi się itp itd. Nic, tylko potrzeba jej rodzeństwa! :)

niedziela, 6 listopada 2011

Nadrabiam zaległości, czyli ponownie o wszystkim :)

No i znowu narobiło mi się zaległości w pisaniu.. Ale postaram się to jakoś nadrobić :) Pogoda za oknem cudna, a mnie dopadło przeziębienie :/ Tzn. najpierw przeziębił się M. - i jak to facet- zalegał na kanapie niczym umierający. Trochę go kaszlało, lekki katar, zero temperatury. No ale przecież jest ciężko CHORY :) Potem Polcia dostała kataru, ale praktycznie po 2 dniach jej przeszło... niestety na mnie. Walczę z katarem od środy i średnio mi to wychodzi. Zamiast lepiej, to jest coraz gorzej. Jak M. był chory, to każdego ranka to ja wstawałam do Poli, która jeszcze nie za bardzo przestawiła się czasowo po zmianie czasu i teraz wstaje po 5 rano (o zgrozo!), to ja wychodziłam z psem, chodziłam na zakupy itp. W drugą stronę to niestety nie działa - ja chora i ja do Poli muszę wstawać, bo M. śpi jak zabity... Dobrze chociaż, że z psem wychodzi. A jak mu zwróciłam na to uwagę, to stwierdził, że dlaczego go nie budzę, dlaczego go nie proszę żeby coś zrobił, że trzeba się małą zająć itp itd. No cóż, nie proszę go, bo to są dla mnie tak oczywiste sprawy, że wydaje mi się, że nie trzeba o nich mówić! Jak on był chory to nie pytałam się go czy ma siłę pobawić się z dzieckiem, bo oczywiste dla mnie było to, że jak tak leży na kanapie pod kocem, przykryty pod sam nos, to raczej skory do zabaw z dzieckiem nie jest.. A jak ja się źle czuję to niby co, mam jeszcze iść do niego i mu o tym powiedzieć, choć to widać gołym okiem i poprosić go, żeby przypilnował Poli grzebiącej w kuchennych szafkach, co według mnie rozumie się samo przez się? Ech, te chłopy są czasem tak mało domyślne i leniwe, że ręce mi opadają. Poza tym ja jestem typem 'zosi samosi', nie umiem się prosić o pomoc, wolę wszystko zrobić sama. Wiem, wiem, trochę może i sama przez to jestem sobie winna, ale ciężko mi to zmienić. Staram się i uczę prosić o wyręczenie mnie w różnych sprawach, ale to nie jest łatwe jak przez 30 lat człowiek tego nie robił..

A nasz Bączek stale poszerza swoje słownictwo i wydaje już coraz więcej nowych dźwięków. Ostatnio na tapecie jest 'Tete" czyli Teri - nasz pies, "Bu" - bułka, coś na kształt 'dziadzia' i 'ciocia' , 'to' , 'ta', 'nie' , no i oczywiście 'bu' i 'ba', które oznaczają wszytko, w zależności od sytuacji.

W zeszłym tygodniu po odwiedzeniu grobów pojechaliśmy do mojego taty na obiad. M. ponieważ był już wtedy chory to został w domu, żeby nie zarazić narzeczonej mojego taty. I o niej właśnie chciałam napisać.. Jak wiecie jest w ciąży. Moja siostra twierdzi, że ona bardzo chciała zostać mamą, M. twierdzi, że mój tata postanowił po raz kolejny (czwarty :) zostać ojcem właśnie dla niej, bo ją kocha itp itd, a ja mam mieszane odczucia. Nie zauważyłam przez te kilka lat odkąd mieszka z moim tatą, żeby jakoś szczególnie temat macierzyństwa i rodzicielstwa ją interesował. Wręcz go zbywała. Mój tata już nie raz mówił, że odchował mnie i siostrę, i już nie ma siły na moralizatorskie gadki do mojego brata, który ma lat 20 i zdarza mu się czasem nawalić. A tu nagle proszę, będzie musiał znowu zaczynać zabawę z ojcostwem od pieluch :)
Pierwsze moje zdziwienie u taty na obiedzie było wtedy, jak robiłam sobie kawę i zapytałam się jej, czy teraz to pija Inkę, czy może lekarz jej pozwolił pić normalną kawę. A ona na to, że czasem pije normalną kawę, ale woli wino - nie wiem, czy to miał być taki żart, czy nie. Ale zabrzmiało dziwnie w ustach kobiety, która jest w ciąży. Jak poszłam do łazienki to wracam, a ona trzyma Polę na rękach. Pola = 10,5 kg. Biorąc pod uwagę, że ma zagrożoną ciążę, bo już raz poroniła i że w ciąży nie powinno się dźwigać, to trochę chyba nie poważne zachowanei.. Jak jej zwróciłam uwagę, że Pola już trochę waży to się tylko uśmiechnęła i tyle.. I tak ma zachowywać się kobieta, która chce być matką? Która już raz poroniła? Sorry, ale ja tego nie kupuję!

Do tego doszły do mnie słuchy ostatnio, że dziewczyna, która kiedyś u nas pracowała urodziła w 6 miesiącu! W zeszłym roku poroniła - podobno miała dużo stresów i tak to się skończyło. Teraz lekarz zalecił jej leżenie, bo ciąża była zagrożona. A ta stwierdziła, że dobrze się czuje, więc pracować będzie, bo więcej zarobi pracując, niż siedząc w domu i dostając L-4. No i w połowie 6 miesiąca wróciła do domu i zaczęła rodzić.. Nie rozumiem zupełnie takich kobiet! Jak można być tak nieodpowiedzialną?! Ja nie miałam zagrożonej ciąży, czułam się cały czas świetnie, nie miałam żadnych dolegliwości, wymiotów, problemów, a pilnowałam się jak mogłam. Żeby przypadkiem nie zaszkodzić dziecku. I sobie. Nie piłam kawy, wina, unikałam miejsc zadymionych, spacerowałam, dbałam o to, żeby jeść zdrowo, chodziłam na fitness dla kobiet w ciąży. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jak kobieta mająca zagrożoną ciążę może sobie tak bimbać z zaleceń lekarza?...

A tak z innej beczki.. Pola sobie rośnie, coraz więcej rozumie, coraz więcej ją interesuje i dlatego też staram się jej wymyślać coraz to nowe zajęcia i zabawy.. I coraz więcej przypomina mi się z mojego dzieciństwa.. Wracam coraz częściej myślami do mojej mamy, do tego co ona wymyślała, żebyśmy się z siostrą nie nudziły. Robienie domowego makaronu, formowanie kopytek, szycie dla lalek ubranek, robienie dla nich szaliczków na drutach, robienie ludzików z modeliny i wypiekanie ich w piekarniku... Ech, szkoda że jej nie ma.. I że nie mogę jej powiedzieć tego, że dopiero teraz jak sama jestem mamą to widzę jak wiele nam poświęciła czasu, uwagi, ile dzięki temu mam fajnych wspomnień z dzieciństwa... I mam nadzieję, że kiedyś moja Polcia tak ciepło będzie myśleć o mnie...