Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 27 grudnia 2011

Poświąteczne refleksje, wspominki i komentarze.

Święta jak zwykle zleciały tak szybko, że ledwo się zaczęły, to już się skończyły. U Was też? :)

Czytałam wczoraj wpis o świętach na blogu EkoMamy i smutno mi się zrobiło. Przykro się człowiekowi robi jak czyta o tak 'wojskowym' i przymusowym podejściu do świąt jak to było w jej rodzinie. Zupełnie nie rozumiem takiego podejścia do życia jakie prezentują jej rodzice, tak samo jak nie rozumiem rodziców mojego męża.. Ale cóż, różnych lokatorów Bóg ma na Ziemi.. A ja trzymać kciuki będę, aby kolejne święta u EkoMamy były na odmianę spokojne, radosne, rodzinne i bez stresowe! EkoMamo - trzymam za to kciuki! :)

A nasze święta w tym roku były skromniutkie, bo tylko my z M., Bączek i mój brat. Pierwszy raz smażyłam karpia i zawsze wydawało mi się, że to trwa i trwa, bo mama jak smażyła w domu rybę na Wigilię to miałam wrażenie, że robi to cały dzień! Ale w domu u nas zawsze na Wigilię było przynajmniej 6 osób, tzn. my i babcia, a jak przyjeżdżał brat mamy z rodziną to było nas 10. Czasem jeszcze przyjeżdżał brat taty z rodziną i już się lista gości powiększała.. A nie ma co ukrywać, że to spora różnica - 4 (jak u nas), a 10 osób (jak wtedy) - i nieporównywalna ilość czasu potrzebna do przygotowania wszystkiego. W każdym bądź razie nie skromnie mówiąc, karp wyszedł mi przepyszny! Zastosowałam rade naszej niani i 'wrzuciłam' go na noc do mleka, aby się namoczył i aby nie było czuć od niego mułem, jak to często bywa.. Poza tym dzięki takiej mlecznej kąpieli karp nie był potem suchy i był naprawdę baardzo dobry :)

Był też oczywiście barszczyk z uszkami, kluski z makiem, a na deser sernik, który uwaga uwaga - przygotował M.! :) Potem były prezenty, wpadła na chwilę moja siostra z siostrzeńcem, a potem wskoczyliśmy do łóżek, bo na drugi dzień musieliśmy wstać o 6 rano. O 7:45 mieliśmy pociąg do Warszawy i wizytę u teściów.. Mój brat jechał z nami, bo nie chciałam żeby został sam w domu na święta, a moja siostra niestety nie wychyliła się z żadną propozycją w jego kierunku... Pola pierwszy raz jechała pociągiem i bardzo jej się podobało. Nam również - bo jazda z dzieckiem w aucie to dla nas 5 bitych godzin, z czego może połowę mała by przespała, a w drugiej połowie musiałabym się nieźle nagimnastykować, żeby ją czymś zająć, żeby się nie nudziła i nie marudziła. Bo my, starzy to przynajmniej się w aucie pokręcimy, usiądziemy na drugim pośladku, a brzdąc jedzie przypięty do fotelika non stop, bez szansy na jakąkolwiek zmianę pozycji, co nie ukrywajmy - nie jest szczytem wygody i marzeń. A w pociągu wiadomo - można pochodzić, odwiedzić Wars, posiedzieć chwilę u taty na kolanach, chwilę u mamy, chwilę samodzielnie - atrakcji znajdzie się co niemiara :)

Sama wizyta u teściów jakoś minęła. Bez achów i ochów, ale i bez zgrzytów. Tak jak się spodziewałam, pomimo tego, że przyjechaliśmy tak naprawdę w porze obiadowej, to do jedzenia dostaliśmy zestaw śniadaniowy :) Co tu dużo mówić - moja teściowa nie jest mistrzynią kucharzenia, z tego co zdążyłam się przekonać to repertuar dań ma niewielki (rosół, żurek, ziemniaki, schabowy, sałatka jarzynowa i bigos - to jedyne dania jakie w ciągu tych kilkudziesięciu wizyt u niej widziałam na stole). A poza tym i smakowo jej kuchnia mi średnio smakuje. Dla mnie to wszystko jest po prostu niedoprawione, niedopieszczone i tyle. Po prostu ugotowane, ale jak to mówi pani Gessler - bez serca :)

Tym razem na stół wjechała wspomniana wcześniej sałatka jarzynowa, wędliny, chleb i - po raz pierwszy barszcz czerwony i pierogi z kapustą. O ile pierogi były całkiem smaczne (kupione), to barszcz(robiony przez teściową) już zupełnie mi nie podszedł, bo był słodki i niedoprawiony. Ja wolę kwaśny, z odrobiną czosnku, pieprzu, taki konkretniejszy. Ale jak to się mówi - o gustach się nie dyskutuje. Coś tam zjadłam, ale się nie napchałam. Trochę barszczu wypiłam i szczerze mówiąc, w pewnym momencie miałam dylemat. No bo z jednej strony, wypadałoby pochwalić gospodynię i powiedzieć, że barszczyk/ sałatka i cała reszta jest pyszna i smaczna, a z drugiej strony - przecież to kłamstwo w moim przypadku, bo w ogóle mi to nie smakowało. No i tu mam do Was pytanie. Jak myślicie, co lepsze jest w takiej sytuacji - kłamstwo, sztuczne uśmiechy i chwalenie gospodyni, czy może lepiej przemilczeć temat? Mój brat jako dobrze wychowany chłopak, do tego będąc po raz pierwszy gościem u moich teściów jedząc sałatkę powiedział, że jest 'pyszna', ja za to przemilczałam temat i udawałam, że nie słyszę dyskusji na temat jedzenia bo bawię się z dziećmi (faktem jest, że się bawiłam). Być może jakbym była u kogoś innego, to bym skłamała i powiedziała, że jedzenie jest smaczne itp itd. Ale po tych różnych akcjach z teściową, siedzi gdzieś we mnie takie totalne nastawienie 'anty' do niej. Zapieram się i nie popuszczam w swoim uporze i tym 'anty' stosunku do niej jak nigdy wcześniej do nikogo. Jest jakiś bunt we mnie i tyle. M. już nie raz mi mówił, żebym odpuściła. Ale ja się uparłam i powiedziałam, że nie odpuszczę! Może kiedyś z czasem mi przejdzie, ale póki co to jestem na stanowcze 'NIE!'.

Zmieniając temat z jedzenia, ale zostając dalej w temacie teściowej to po raz enty zadziwiło mnie to samo, czyli brud! Kurcze, są święta, teściowa przecież wiedziała, że będzie mieć gości, że odwiedzą ją WNUKI (bo i siostra M. z synkiem przyszła), to się chyba w mieszkaniu sprząta, tak? Nie mówię tu o pucowaniu każdego kąta, choć przed świętami by się przydało (swoją drogą dobrze, że są święta bo przynajmniej człowieka to jakoś zmusza i mobilizuje właśnie do odgracenia tych zakamarków domu, do których się na co dzień nie zagląda), ale wypadałoby ogarnąć przynajmniej te pomieszczenia, do których goście zajrzą! Przykład: idziemy z Polą umyć ręce do łazienki. A tam umywalka ze śladami wyplutej pasty do zębów nas wita, a nad nią zachlapane lustro, nie myte chyba z tydzień... Chciałyśmy zrobić siusiu - nocnik znalazłyśmy pod umywalką, cały w kurzu i proszku do prania, przywalony wielkimi butlami płynów do płukania. No kurcze blade - przecież babcia wiedziała, że wnuki przyjdą, to można się chyba było domyślić, że nocnik może będzie potrzebny? Hellooooo? Przemyłam go mokrymi chusteczkami, posadziłam na nim Polcię, przykucnęłam obok niej i .. o zgrozo, prawie pawia puściłam! Teściowie nie mają wanny, a kabinę prysznicową z głębokim (prawie do kolan) brodzikiem. Kucnęłam akurat obok brodzika, którego brzeg zakurzony, zabrudzony, chyba wieki szmatki i cifa nie widział. Fuj, jak w czymś takim można w ogóle się myć? To już czystsze łazienki widziałam w Birmie, gdzie ludzie w małych wioskach ledwo wiążą koniec z końcem! Na drzwiach do łazienki na dole mają taką kratkę wentylacyjną. Drzwi są białe - kratka:czarna! Dotknęłam ją z ciekawości palcem, żeby zobaczyć, czy to brud, czy może już lakier odszedł i dlatego jest czarna? Brud został mi na palcu, a na kratce biały pasek, w miejscu w którym przejechałam palcem.. Blee... Kucałam tak obok Polci, która zamiast siku zaczęła robić kupkę i po prostu ręce mi opadły. Gdzie nie odwróciłam głowy tam kurz, rozsypany proszek do prania, no po prostu nie-apetycznie, nie-estetycznie, blee....

Do kuchni tym razem nie wchodziłam, pamiętając, że poprzednim razem wyszłam z niej z przylepionymi do skarpetek resztkami jedzenia... No po prostu to jakiś fenomen jak dla mnie!
I to jest właśnie jeden z powodów dla którego nie lubię do teściów jeździć. Świąt też nie lubię tam spędzać. Bo mi się święta kojarzą z wypastowaną podłogą i pysznościami na stole, a tam jest wręcz odwrotnie.

U nas na Wigilii nie było 12 potraw. Nie było nawet 10. Było tradycyjnie - barszczyk i karp. I kompot z suszonych śliwek. Mi te 3 dania wystarczą, żebym poczuła święta. A u teściów nie podaje się żadnej z tych rzeczy. Jest śledź, sałatka jarzynowa i bigos. Dobrze chociaż, że choinkę mają.. Dlatego też już dawno powiedziałam M., że na 1 dzień świąt do jego rodziców możemy jechać, ale na więcej to ja dziękuję. Poza tym brak mi takiej prawdziwej, fajnej, rodzinnej atmosfery przy stole. Tam jest często przekomarzenia się, pokazywanie kto w czym jest lepszy itp itd.

Po raz kolejny też zadziwiło mnie u rodziny M. podejście do dzieci. Jak usłyszałam jak jego siostra mówi do swojego synka: "Spadaj mi stąd!" to aż mnie wyprostowało na krześle! No jak tak można mówić do dziecka?? Że to niby miało być oznaką wyluzowania?? Cóż, ja tego nie kumam i nie kupuję! M. stwierdził, że jego mama wszystko robi tak jak siostra, a siostra robi tak jak mama kiedyś i krąg się zamyka. Oj, przykre to... I żal mi tego małego.. Ciekawe co zrobią jak on jeszcze trochę podrośnie i zacznie do nich tak mówić? Ciekawe, czy będą go upominać, że tak się nie mówi, czy uznają to za coś normalnego?..

A siostrzeniec M. jest naprawdę fajnym, grzecznym dzieckiem. Ładnie się z Polą bawili, dawali sobie buziaczki, co wyglądało taaak słodko.... :) Razem oglądali bombki na choince, pokazywali sobie światełka, po swojemu do siebie gadali.. Babcia tylko co chwilę wołała: "Patrzcie, patrzcie, jak się ładnie bawią!" Nie wiem czego się spodziewała, że będą się po głowie walić młotkiem?

Pola dostała dużo książeczek, prawie każda o zwierzątkach, z guzikami do naciskania - a pod każdym krył się inny dźwięk zwierzątka. Dostała też klocki, pisaki zmywalne, kredki, malowanki, mp3 playera dla dzieci :), od nas dmuchany fotel edukacyjny, trochę ciuszków (babcia jak zwykle uszczęśliwiła ją i nas ubrankami.. tym razem nawet nie najgorsze wybrała, tyle że z rozmiarem nie trafiła... Pola ma 87cm, a babcia jej kupiła na.. uwaga: 104 i 110 :)) Pomimo tego, że już milion razy jej mówiliśmy, żeby nam nie kupowała ubrań, bo delikatnie mówiąc, mamy zupełnie inny gust - to teściowa sprezentowała nam koszulki Reeboka pod choinką :) M. dostał szaro, czarną - w kolorach, w których W OGÓLE nie chodzi i nie lubi, ja dostałam różową :) - czyli w kolorze, za którym też nie przepadam, a mój brat dostał szaro-niebieską.. Poza tym my nie gustujemy w takich 'sportowo-markowych' ciuchach.. Ale oczywiście podziękowaliśmy i ciuchy wrzuciliśmy na dno szafy.. Będzie w czym sprzątać w razie czego! ;)

Święta, święta i po świętach... Ech, przydałby się jeszcze przynajmniej 1 wolny dzień.... :)

U nas w rodzinie te święta miały niestety również smutny akcent... W pierwszy dzień świąt zdechł nam pies, tzn. nie nasz, ale ten u taty.. Mała suczka rasy kundelek miała swoje lata (11, czy 12, nie mogliśmy się doliczyć). Była ostatnio trochę schorowana, przed świętami uciekła przez otwartą bramę garażową i potrącił ją samochód, o czym tatę poinformował taksówkarz, który przyszedł pewnego dnia i powiedział, że jechał dzień wcześniej autem w okolicy i przed nim koleś potrącił psa i pojechał dalej.. On się zatrzymał, ale pies uciekł. Rozpytywał więc po okolicy czyj to pies, żeby powiedzieć właścicielowi, no bo skoro pies uciekł, to łapy miał całe, ale może miał jakieś wewnętrzne obrażenia? Tata pojechał do swojego weterynarza, on nic nie stwierdził, ale nie zrobił usg. Diagnozę wydał tylko po ogólnych oględzinach i zaglądnięciu psu w oczy.. Wysłałam więc tatę do naszego weta, który zrobił psu usg i badanie krwi. Okazało się, że jednak ma jakieś wewnętrzne obrażenia, wyniki badań krwi były bardzo złe - wszystko poprzekraczane i to bardzo mocno, nerki w złym stanie, pies w ogóle nie pił i nie sikał przez kilka dni.. Tata postanowił więc zabrać ze sobą psa na święta w góry. Tam byli u 2 weterynarzy, którzy stwierdzili, że nerki nie pracują, jeden dał psu kroplówkę, drugi leki na odetkanie cewki moczowej, ale to wszystko niestety nie pomogło... Pies zmarł w drodze od weta do hotelu :/
Nie był to pies pieszczoch, nie spał z nikim w łóżku, nie wskakiwał na kolana, żeby go drapać za uchem. Ale była w domu lata, nie raz kładła się na plecach, żeby posmyrać ją po brzuszku albo podchodziła, trącała pyskiem czyjąś nogę i nadstawiała ucho do drapania :) Przywiązaliśmy się do niej, przyzwyczailiśmy się do jej piskliwego szczekania, no i tak jakoś smutno się w te święta zrobiło...
Tata powiedział, że nie zostawią jej tam w górach, tylko przywiozą ją do domu i zakopią w ogródku.. To już trzeci pies, którego tata będzie zakopywał w ogródku i trzeci, który przy nim odszedł na tamten świat... Jak z nim rozmawiałam przez telefon, to słyszałam, że ciężko mu i smutno na sercu... Ech.. Cóż.. Życie....

8 komentarzy:

  1. Przykro mi z powodu Psiaka Twojego Taty- smutno jak przyjaciel odchodzi...
    A co do jedzenia to moim zdaniem jesli jest sie u kogos raz i mamy pewnosc ze wiecej nie bedziemy tam jedli to mozna ugryzc sie w jezyk i nic nie mowic. ale jesli wiemy ze przyjdize nam tak czesciej jesc to raczej delikatnie nalezy powiedziec ze za czyms nie przepadamy. Ja sie w ten sposob nacielam u moich przyszlych tesciow. jak przyjezdzalam tam rzadko to glupio mi bylo mowic ze np marchewki do obiadu nie lubie. a teraz jak juz z nimi mieszkam to przez to co tydzien na niedzeiele jest marchewka do obiadu i do tesciowej nie dociera ze ja nie lubie i co tydzien jest powtarzany nasz dialog"-czemu nie jesz marchewki?- bo nie lubie- tak? nie wiedzialam... i tak co tydzien. takze dla wlasnego dobrfa lepiej niekiedy powiedizec :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie obraz sie Aniu, ale moze warto zglosic Twoja Tesciowa do programy "czysta chata"? :P
    Ciesze sie, ze swieta sie Wam udaly :) Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, dziękuję za wsparcie, i muszę powiedzieć, że odniosło skutek, bo święta się...udały :-)
    I też skromnie, bo w trzy osoby i bez szaleństw 12 potraw, bo właśnie moja matka ma na to takie ciśnienie, więc ja nie mam...

    Podziwiam Ciebie, że jednak jeździsz do teściowej, i co gorsze, jeszcze u niej coś jesz. Nie dałabym rady. Jestem z tych "obrzydliwych" jak to się mówi, jak widzę takie "warunki" to nie zmusi mnie żadna siła do zjedzenia. Nie mogę pojąć, jak można żyć w takim bałaganie. Też nie mam czasu, a szczególnie przy krzyczącym wiecznie dziecku, no ale bez przesady, z lenistwa sprzątam, żeby było przyjemnie się lenić. I też nie rozumiem, jak ludzie mogą kuchnię czy łazienkę doprowadzać do takiego stanu. A to właśnie kuchnia i łazienka powinny być pierwszej czystości i chociaż u mnie czasem i jest rozgardziasz, bo tu pranie się suszy, tu sterta do wyprasowania, tu zabawki rozrzucone, tu czasem okruszek, tam okruszek, ale w łazience i kuchni lśni. No nie mogę inaczej.
    I jednak nie umiałabym wspiąć się na wyżyny uprzejmości i pochwalić jedzenie, które mi nie smakuje, zwykle wtedy albo milczę, albo szukam innego tematu, bo nie dam rady po prostu. I wymyślam różne diety, żeby mi nikt nie kazał jeść.
    A barszcz lubię tak jak Ty, na kwaśno, i ostro, z czosnkiem i pieprzem. Na słodko to jednak raczej nieporozumienie.
    Strasznie mi przykro z powodu pieska. To zawsze jest strata tym bardziej, gdy pies ma już słuszny wiek i wtedy wszyscy już bardzo są zżyci z czworonogiem, także współczuję.

    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Misiakowa: A wiesz, ze to nie glupi pomysl? :))

    OdpowiedzUsuń
  5. O kurczę, teraz czuję się jak jakiś straszny brudaso-bałaganiarz, bo lustra myję w domu może z raz na miesiąc... ;-)
    Pozdrowienia, dzięki za kolejny ciekawy i szczery wpis.

    Marysia (leosiowa)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przykro mi z powodu pieska:( A Co do Świąt - szybko zleciały, też miałam niestety wizytę u teściowej, o czym skrobnę u mnie na blogu. Ta Twoja to też temat na oddzielnego posta:) Podziwiam Cię, że dałaś radę. poświąteczne buziaki

    OdpowiedzUsuń
  7. No to swieta pelne emocji. Z tym syfem to az mnie zatkalo, pomimo ze jestem balaganiara :) ale nie az taka syfiara! A co do tego jedzenia to dobrze ze przemilaczalas sprawe tez bym tak zrobila! Lepiej sie nie odzywac niz wychwlalac w niebiosa jedzenie ktore i tak jest ochydne:/ A do nas tesciowa przyszla w 2 dzien swiat, bo powiedzialam ze ja do niej nie jade wiec ruszyla swoje 4 litery i przyjechala,nie bylo nawet tak zle ale to tylko dlatego ze byla trzezwa! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. przykro mi z powodu pieska. Ściskam poświątecznie:* i życzę szczęśliwego Nowego 2012 roku:*

    OdpowiedzUsuń