Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

czwartek, 20 czerwca 2013

Życie..

Od Dnia Mamy mam dziwny nastrój.. Stałam kiedyś w sklepie i stanęłam przy półce, żeby po coś sięgnąć. Stała tam też dziewczyna, która rozmawiała przez telefon ze swoją mamą. Smutno mi się zrobiło, bo ja do swojej mamy nie mogę zadzwonić.. Nie mogę tak jak ona, poradzić się w temacie kulinarnym, czy kupić makaron rurki, czy kokardki, a może ryż? Nie mogę poradzić się w temacie ciuchowym, życiowym, rodzinnym, czy wychowawczym.. Widzę, jak moje koleżanki wrzucają na fb zdjęcia z mile spędzonego popołudnia u rodziców w ogrodzie. Mój tata ma ogród. Ale co z tego, jak nie możemy z niego korzystać? W zeszłym roku zadzwoniłam do niego, czy możemy w sobotę przyjechać z Polą i rozłożyć jej basenik dmuchany. Po chwili ciszy usłyszałam, że M. (narzeczona taty) posprzątała w domu, a poza tym ich nie będzie .. Czyli nie mamy po co przyjeżdżać, bo choć mam klucze do mojego rodzinnego domu, to jest w nim posprzątane, a my przecież jesteśmy świnki, które nagnoją tak, że potem tydzień trzeba będzie sprzątać. Nie ważne, że przyjechalibyśmy ze swoim jedzeniem i piciem, a w domu korzystalibyśmy tylko z łazienki - w końcu chcieliśmy przyjechać po to, żeby nie siedzieć w domu tylko na świeżym powietrzu, ale nic to. Gdyby mama żyła, na pewno było by inaczej.. Coraz częściej wkurza mnie taty narzeczona. Pomijam już jej podejście do ich syna - którego trochę spasła ładując mu (czasem na siłę) od małego mleko na każdy jego płacz, tak jakby dziecko płakało tylko z głodu. Pomijam fakt, że 4 miesięcznemu dziecku dawała słoiczki przeznaczone dla półrocznych dzieci, a jak nie miał jeszcze roku to wcinał karkówkę z grilla. Schemat żywienia w jego przypadku w ogóle nie był brany pod uwagę, nawet nie wiem, czy ona wie że takie coś istnieje? Ledwo nauczył się chodzić i jakie dostał buty? Crocsy, które przecież w ogóle nóżki nie trzymają! A przecież wszędzie piszą jak ważne dla maluszka są pierwsze buty! Dla niej to jest pierwsze dziecko. Ale Pola jest także naszym pierwszym dzieckiem. I tak jak M., wszystkiego musiałam o dziecku musiałam się nauczyć, dowiedzieć. W dodatku nie miałam obok mamy, która by mi podpowiedziała co zrobić jak dziecko ma kolkę, jak zwalczać u maluszka początki gorączki, jak przygotować pierwsze zupki.. Wszystkie informacje czerpałam z Internetu. I czasem jak widzę jakie ona błędy popełnia, to aż mi serce staje. Próbowałam o tym rozmawiać z tatą, ale on stwierdził, że M. świetnie sobie radzi jako mama, więc co ja mogę więcej? Jej się powiedzieć za bardzo nic nie da, bo strzela focha i po prostu wychodzi! 
Wkurzam się, bo czuję jakbym nie miała prawa do domu, w którym się wychowałam. Wiem, że to nie jest już mój dom. I nie chcę tam się wprowadzać. Chcę móc tylko raz na czas przyjechać do ogrodu, w którym spędziłam swoje dzieciństwo, pokazać go swojej córce, pograć z nią tam w piłkę, pozrywać stokrotki i zrobić z nich wianuszek na głowę, postawić tam dmuchany basen i się pochlapać wodą w upalny dzień, postawić namiot z księżniczkami, do którego można się schować przed komarami i muchami.. 

Smutno mi, że mamy nie ma obok mnie. Nie dawno minęło 10 lat, a ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Śni mi się czasem mama, tak jakby wciąż żyła. Tęsknię za nią. 

Widzę, że tacie jest dobrze z jego nową kobietą. Ale ona jest tak inna od mojej mamy, że czasem zastanawiam się, czym ujęła mojego tatę? Moja mama na pierwszym miejscu stawiała nas, dzieci. Potem była ona i tata. M. chyba jednak na pierwszym miejscu stawia siebie i swoje potrzeby, a potem dziecko. Pomijając różne sytuacje, to jaka matka oddałaby swoje dziecko pod opiekę swoich rodziców na 2 tygodnie, do innego miasta, z opcją 'widzenia się' z dzieckiem w niedzielę. To prawie jak na kolonii :) A na poważnie mówiąc, kiedy i jak dziecko ma nawiązać wieź z rodzicami jak głównie jest z dziadkami? Jak to mój mąż stwierdził, teraz jest im (M. i mojemu tacie) tak wygodnie. Bo w tygodniu pracują, potem w piątek wieczorem mogą jechać na zakupy, w sobotę mój tata często chodzi do pracy do południa, a jak nie to zawsze ma coś do zrobienia/ załatwienia. Więc często jest tak, że do małego jadą np. w sobotę wieczorem, śpią u teściów i w niedziele wieczorem wracają do domu, a mały tam zostaje na kolejny tydzień. Lub po tygodniu siedzenia u dziadków zabierają małego w sobotę do swojego domu, a w niedzielę już teściowie są u nich i siedzą u nich cały tydzień jak mój tata z M. pracują.
Moja mama nigdy by się na taki układ nie zgodziła. Jak byłyśmy małe to nie pracowała, organizowała nam czas w domu i poza domem, wyszukiwała nam i woziła nas na różne zajęcia. Dzięki temu próbowałyśmy sił w gimnastyce artystycznej, tenisie ziemnym, harcerstwie, zespole pieśni i tańca, tańcu towarzyskim.. Pamiętam jak uczyła nas robić brożki z modeliny, które potem wypiekałyśmy w piekarniku. Jak robiłyśmy faworki, szyłyśmy ubranka dla lalek... Potem, jak już byłyśmy starsze, wróciła do pracy i już nie poświęcała nam tyle czasu, bo i tego nie potrzebowałyśmy. Do szkoły chodziłyśmy pieszo, lekcje odrabiałyśmy same, po szkole grałyśmy w gumę przed domem.. Do tego rodzice nie byli potrzebni.. 

Teraz, mając Polę obok siebie, widzę że mama nauczyła mnie właśnie tego - ile siebie oddamy dzieciom, tyle potem dostaniemy od nich. I nie wiem czy to geny, czy wychowanie, ale ja też na pierwszym miejscu stawiam Polę. Jest w domu 1 jabłko - jak Pola chce, to z ust sobie odejmę i jej dam, albo pójdę do sklepu po drugie, choć mi się nie chce. 

I brakuje mi teraz tego 'oddania się dzieciom', chęci niesienia im pomocy. Bo pomimo swoich lat, czasem chciałabym się poczuć dzieckiem. Chciałabym, żeby mnie rodzice zaprosili do siebie na niedzielny obiad, na kawę i lody w sobotnie popołudnie, żeby wzięli do siebie Polę choć na jedną, weekendową noc, żebyśmy mogli z mężem iść wieczorem do kina, czy na imprezę bez limitu powrotu na 23, czy 24, żeby zwolnić opiekunkę do domu.. 
Chciałabym po prostu, żeby czasem ktoś mi pomógł, odciążył mnie od pewnych obowiązków. Z zazdrością wysłuchuję jak koleżanka opowiada, że nie gotuje w tygodniu, bo z mężem jedzą w pracy, a w tygodniu jej mama albo teściowa przynoszą obiad dla dzieci. Że na weekendy jedni albo drudzy dziadkowie zabierają dzieci do siebie, żeby ona miała czas 'dla siebie' - mogła iść do fryzjera, kosmetyczki, czy posprzątać spokojnie mieszkanie bez dzieci biegających między nogami i robiącymi bałagan tam, gdzie właśnie się posprzątało. 

Ech, życie..

3 komentarze:

  1. Kurcze jak czytam Twojego posta to tak jakbym prawie czytała swoją historię. Mój tata zmarł jak byłam małym dzieckiem. Teraz mieszkam z narzeczonym z jego rodzicami na drugim końcu Polski z dala od mojej Mamy. Nie mam jeszcze dzieci, ale wiem że jak je będę miała to nie będę mogła liczyć na pomoc teściowej. Bo już teraz nie raz się przekonałam, że nawet będąc chorą nie mogę liczyć na talerz zupy od teściowej i nie chodzi mi o to żęby gotowała specjalnie dla mnie, ale skoro wiem że gotuje dla siebie to nie jest ciężko dolać szklankę wody więcej... Mimo, że ja się starałam, nosiłam oboadki. Przez 1.5 roku ja gotowałam 6 dni w tyg teściowa 1 raz i to z fochem... boli jak cholera ale cóż... trzeba się do tego przyzwyczaić, choć jest ciężko

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś już u Ciebie pisałamm , że wolałabym żyć ze świadomością , że nie mam mamy niżeli z dnia na dzień z przyjaciólki zmieniła się w nastolatkę, która zakochała się w dużo młodszym teraz nic się dla niej nie liczy... O dzieci nie zapyta, o wnuczkę a jakby było mało gdzieś od obcych dowiaduję sie, że miała "straszne", bo musiała pracować żebyśmy mogli trenować... Płakać się chce. Dlatego sobie powiedziałam- nigdy swojemu dziecku czegoś takiego nie zgotuję, bo nie dość, że praktycznie matki nie mam to mam wrażenie, że siedzę na bombie, bo nie wiem czy się kiedyś odezwie łaskawie, czy nie:(
    Przytulam Cie mocno;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że jest ci ciężko, ale moim zdaniem świetnie sobie radzisz i jesteś super mamą, co trzeba docenić tym bardziej, że nie masz prawie żadnego wsparcia. A że jest Ci przykro, to doskonale rozumiem. Ściskam mocno i wysyłam wirtualne wsparcie:)

    OdpowiedzUsuń