Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

środa, 10 sierpnia 2011

Bo życie mamy tylko jedno....

Mam nadzieję, że dzisiejszy mój post Was zmotywuje do zadbania o siebie i o regularne robienie badań. Tych kobiecych...

Moja mama zmarła 8 lat temu na raka piersi. Wykryła sobie guzek, ale bała się iść do lekarza - zresztą ona całe życie unikała lekarzy i wszelkich badań. Taki typ. Jak w końcu siostra ją namówiła na wizytę, to lekarz jak ją zbadał to złapał się za głowę i chciał ją od razu zostawić w szpitalu i operować nawet na drugi dzień. Operować = usunąć pierś, tak duży był guz. Mama jednak nie zgodziła się i bardzo długo zwlekała. Twierdziła, że jest to dla niej trudna decyzja, bo ma zostać pozbawiona atrybutu kobiecości - ja osobiście do dziś dnia nie mogę zrozumieć jak mogła stawiać na jednej szali życie, a na drugiej 'posiadanie obu piersi'? Zwlekała z decyzją o operacji bardzo długo, próbowała leczyć się niekonwencjonalnie, chodziła nawet do bioenergoterapety... W końcu jednak po nagonce zwłaszcza ze strony taty poszła do szpitala. Po zabiegu przeszła kilka chemioterapii, niestety potem pojawiły się przerzuty do płuc....

Od momentu kiedy powiedziała nam, że znalazła sobie 'coś' w piersi do jej śmierci minęły 2 lata... Może gdyby zdecydowała się od razu na operację jeszcze by żyła? Albo żyłaby dłużej? Tego nie wie nikt, a czasu cofnąć nie można..
Faktem natomiast stało się to, że znalazłyśmy się z siostrą w grupie podwyższonego ryzyka i gdzieś tam w głowie mam zakodowane, że i ja mogę kiedyś zachorować na nowotwór..

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie siostra. Zapłakana powiedziała, że znalazła sobie jakieś zgrubienie w piersi i że była właśnie u lekarza, który zdiagnozował to jako 5 milimetrowy guzek, a co dokładnie to jest powie po dalszych badaniach. Ale na pewno jest to coś, co trzeba usunąć. Nie muszę chyba mówić, że i mnie w tym momencie łzy i strach stanęły w oczach.. Przed porodem regularnie co pół roku robiłam sobie usg piersi, raz w roku cytologię i wszystkie podstawowe badania. Po porodzie trochę to zaniedbałam, głównie z braku czasu. Na usg piersi wybierałam się od maja .... I dopiero w tym tygodniu odwiedziłam swoją panią doktor. Zbadała mnie od a do z, łącznie z usg dopochwowym. Po informacji o siostrze lekarka robiła mi usg piersi chyba przez pół godziny! No i znalazła mi 'coś', 5 mm w lewej piersi, na godzinie 11-12. Powiedziała, że nie wykazuje to żadnych znamion złośliwości, może być to jakieś zgrubienie, tłuszcz, może to też zniknąć przy kolejnym badaniu. Mam obserwować i gdybym wyczuła to pod palcami (na razie jest niewyczuwalne) to mam się zgłosić jak najszybciej. Gdyby nic się nie działo to kontrola za 6 miesięcy. Przy okazji zbadała mi też tarczycę i tu też znalazła 5 mm zgrubienie. Ale tym powiedziała, żeby się nie przejmować, bo w naszym zasmrodzonym mieście prawie każdy coś w tarczycy ma.. Gdyby mnie to jednak niepokoiło to mam się zgłosić do lekarza od tarczycy, wybaczcie, ale uciekła mi z głowy nazwa specjalisty.

Niektórzy tak jak moja mama mają uraz albo boją się lekarzy. Ja wręcz przeciwnie. Dla spokoju własnego sumienia i siebie samej chodzę do lekarzy tak często jak to jest konieczne. Są ludzie, którzy mówią: "Na coś trzeba umrzeć" i omijają służbę zdrowia szerokim łukiem. Ja jestem z tych, którzy wolą dmuchać na zimne. Wolę iść do lekarza, dowiedzieć się, że coś mi dolega i zacząć to jak najszybciej leczyć. Bo jeśli można swoje życie przedłużyć, to ja w to wchodzę!

Po śmierci mamy zdałam sobie sprawę, że życie nasze jest bardzo ulotne. Po co robić plany na 'za 2 lata' skoro dzisiejszy dzień może być naszym ostatnim? Czerpmy z życia ile się da, podejmujmy ryzykowne decyzje, cieszmy się z drobiazgów i nie przejmujmy się pierdołami. Bo życie mamy tylko jedno. Bo szkoda zdrowia i nerwów na drobiazgi. Jeśli dziś nie zaryzykujemy, to nigdy nie przekonamy się czy było warto. Po co dziś sobie odbierać przyjemność kosztem odkładania pieniędzy 'na przyszłość' skoro ta 'przyszłość' może nie nastąpić? Zawsze są ważniejsze wydatki niż np. wypad na weekend w góry - to właśnie nasz dylemat sprzed minionego weekendu. Ale jak to stwierdził M. - trudno, najwyżej jakiś domowy zakup przełożymy na wrzesień. A szansa na fajny wypad w góry może się prędko nie trafić. I pojechaliśmy. Odpoczęliśmy, tata i moja siostra pobawili się trochę z Polą dzięki czemu mieliśmy parę chwil dla siebie. I tego nam trzeba było! W domu wszystko jest na szybko, czas leci nie wiadomo kiedy, dzień mija za dniem - dopiero był maj, a tu już prawie koniec wakacji! Fajnie było móc posiedzieć razem na słońcu, pić pyszną kawkę, trzymać się za ręce i nie musieć skupiać swojej uwagi na dziecku, które w tym czasie biegało po trawie z dziadkiem :) Troszkę czuliśmy się jak nastolatkowie na randce :)

Wspomnienia z tego weekendu będą w naszych sercach na zawsze azdjęcia w albumie. A to co mieliśmy kupić do domu, może poczekać. Miłych wspomnień przedmioty na pewno nie zastąpią!

A moja siostra wyczekała się w szpitalu onkologicznym i dostała termin na konsultację na początek września i dopiero wtedy dowiemy się co dalej. Na razie powiedzieli, że kwalifikuje się pod 'chirurgię 1 dnia' i że na pewno będą jej to wycinać. A kiedy, co i jak - zobaczymy...

6 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze, że napisałaś tego posta. Niby wszyscy wiedzą, że trzeba się badac, a jest jak jest. Mama nadzieję, że z siostrą i z Tobą wszystko będzie w porządku. Trzymajcie się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, tak ostrzegawczo pisała już Lot Anioła w kontekście pieprzyków, które również mogą być sygnałem, że może dziać się coś niedobrego, a tych pieprzyków mam co nie miara.
    Bardzo współczuję Ci przeżytej tragedii. Zawsze się wydaje, że choroba nowotworowa to jest coś, co spotyka innych, ale prawda wygląda tak, że to jest prawdziwa epidemia i nie ma rodziny nie dotkniętej tragedią w wyniku spustoszeń jakie niesie nowotwór.
    Jednak nawet gdy człowiek chce o siebie zadbać to nie ma możliwości. Do lekarzy dostać się nie sposób. Kolejki ciągnące się w nieskończoność. Wysiadywanie w poczekalni też wymaga zdrowia, którego nie mamy.
    Parę lat temu bladym świtem mój facet zaczął mdleć, przelewał się przez ręce, wymiotował jak kot, nie wiedziałam co się dzieje, wezwałam pogotowie. Myślałam, że się czymś zatruł. Ratownicy go nieśli, nie był w stanie utryzmać się na nogach. A że karetka zatarasowała drogę wyjazdową na osiedlu, to jeszcze zaczęli ludzie ubliżać, że nie mogą wyjechać, bo im karetka zastawiła drogę. W szpitalu mój facet spędził pół dnia leczony na zatrucie którego nie było. Po połowie dnia przewieziony do szpitala dla nerwowych, bo stwierdzili że to jednak nie jest zatrucie. Tam kolejnych kilka godzin, a ja szalałam bo się bałam, czy to jakiś udar czy co, nie wiadomo do dziś co to było. Po tym seria badań, wystawanie w kolejkach, domaganie się tomografu. To była droga przez mękę. Pisząc to chcę powiedzieć, że nawet chęć profilaktyki, badań rozbija się o twardą ścianę systemu, bo jak mamy się badać, skoro nie można się dostać do lekarzy, skoro kolejki ciągną się w nieskończoność a wśród lekarzy całkowity brak dobrej woli. Mam złe doświadczenia z polską służbą zdrowia przez to właśnie wydarzenie, przez mój straszny poród, przez szczepienia rzecz jasna i mam świadomość tego, że w razie choroby to jestem zdana tylko na siebie. W mojej pracy jedna dziewczyna była chora na białaczkę, była akcja oddawania dla niej szpiku, ja wtedy byłam w ciąży. Ale mogłam się dowiedzieć jak to naprawdę jest z tym bankiem szpiku i jak niskie szanse ma osoba chora na przeszczep, to całkiem osłabia i wpędza w poczucie kompletnego osamotnienia w obliczu choroby.
    Twój post jest ostrzeżeniem by zadbać o siebie i uniknąć tragedii, ale jesteśmy bezradni wobec bezdusznej machiny której imię to NFZ.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, bardzo dziekuje Ci za te notke. Wiele dala mi do myslenia. Dbalam o siebie, robilam badania, ale nie tak czesto, jak powinnam. Bardzo mi przykro z powodu Twojej Mamy. Wierze, ze z Twoja Siostra wszystko bedzie w porzadku, a guzek okaze sie niegrozny. Ty tez uwazaj na siebie. Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Agrafko. Jesli Cię to pocieszy ;p to ja właśnie czekam na wyniki biopsji guzka, który znalazłam już jakieś 2 lata temu w swojej piersi. We wrześniu raczej na 90% będę miała operację jego wycięcia. Moja przyjaciółka miała wczoraj druga operację w ciągu miesiąca. To zmora naszych czasów i dotyka to coraz więcej kobiet. Ale najważniejsze to wykryć go szybko i działać. Wtedy jest sto procent na wyleczenie. Moja rada jest tylko taka żeby zrobić USG w trzech gabinetach bo w jednym mojej koleżance od 2003 roku nie wykrylki 5- centymetrowego guza! Tacy specjaliści.
    W każdym razie głowa do góry bo masz maleństwo a takie coś jest niegroźne jak w porę zareagujesz :)
    Buziaki:)
    Pozdarwiamy
    Katarina z Boryskiem
    www.pierwszaciaza.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Trafiłam do Ciebie przypadkiem.

    Trzymam kciuki i za Ciebie i za siostrę. Cóż ja mogę napisać, ja i moja rodzina mamy już dość takich chorób. Moja mama zmarła gdy byłam małą dziewczynką zmarła na serce i wylew ale wcześniej pokonała raka piersi. Mój tata właśnie jest w stanie paliatywnym, umiera na raka, raka który w porę wykryty jest w 100% wykrywalny. A teściowa lada dzień może stracić wzrok. Ja gdy mój synek miał roczek dowiedziałam się że jestem ciężko chora na serce jak mama i potrzebny jest przeszczep płuco-serca. Na szczęście okazało się że to wada wrodzona i operacja na otwartym sercu wystarczyła. Wcześniej gdy Filipek miał 3 miesiące w pachwinie znalazłam duży guzek wielkości piłki pingpongowej. Byłam pewna że to rak, okazało się że to wielki czyrak bo przy porodzie zarazili mnie gronkowcem.
    Przez ostatnie lata najadłam się tyle strachu, że teraz już mnie nic nie zaskoczy.
    Mi pomogło wsparcie męża i miłośc do dziecka. Bez nich nie dała bym rady i poddała się.
    Wspieraj teraz siostrę jak tylko możesz.

    Pozdrawiam
    http://witaaminkaa.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń