Suwaczek

Suwaczek z babyboom.pl

wtorek, 8 lipca 2014

Depresja dopadła mnie...

Moje pisanie o domaganiu się wakacji nie było tylko takim ględzeniem. Przyszedł w końcu taki dzień, kiedy naprawdę nie chciało mi się wstać z łóżka. Nic mi się nie chciało. Za oknem szaro, choć to połowa czerwca. Niecałe 20 stopni, choć powinno być co najmniej 30! I wtedy pomyślałam sobie, że chyba depresja mnie dopadła. Choć to nie jesień, ani wczesna wiosna, tylko lato, choć do wyjazdu bliżej niż dalej, to jednak wszystko to co się działo w ostatnich miesiącach zaczęło się na mnie odbijać. Codzienne wstawanie przed 7, jazda z małą do przedszkola, bieganie od jednej pracy do drugiej, po małą do przedszkola, a potem jeszcze popołudniowe wspólne zajęcia - rysowanie, granie, układanie puzzli itp. A potem jak już za oknem ciemno - prasowanie, sprzątanie, albo po prostu padanie do łóżka na przysłowiowy pysk. Do tego stres z lutego związany z nagłą chorobą męża i inne mniejsze zmartwienia po drodze, plus ciągły brak słońca i oto macie mnie, z przyklejonym sztucznym uśmiechem za dnia, udającą że 'dam radę! mam siły!", a tak naprawdę psychicznie i fizycznie wymęczoną. Do tego doszły jeszcze jakieś wyssane z palca, żeby nie powiedzieć z d... pretensje teściowej do mnie, i do dziecka, bo nie jest tak, jakby teściowa chciała! I to jeszcze powiedziane nie do mnie, w twarz, bo na to teściowej odwagi za brakło, tylko do męża, przez telefon, choć okazja do porozmawiania w cztery oczy była! 
Ale w końcu, W KOŃCU od paru dni widać na niebie SŁOŃCE! Jest ciepło, nie ma szarego nieba i jakoś tak mi lepiej. Choć mąż ostatnio w kość daje i nic nie robi tylko albo siedzi przed komputerem albo mecze ogląda. O ile mecze mogę zrozumieć, bo choć fanką futbolu nie jestem, to jednak dyspensę na wieczorne siedzenie przed tv mogę dać raz na 4 lata mężowi ;) to wielka miłość i uzależnienie od komputera tudzież od komórki i fejsa mnie czasami mocno wku$%^&*&@. Bo idziemy na spacer, a mąż przed nosem niesie telefon i zamiast porozmawiać, popatrzeć na kwiatki, czy drzewa przy drodze, na coś innego niż EKRAN czegokolwiek, to ten gapi się w ten telefon jakby miał tam drogę wyrysowaną! Nic tylko postawić przed nim na drodze psią kupę i patrzeć którą nogą w nią wejdzie! Siedzimy w kawiarni, czekamy na lody - ten wyciąga telefon i sprawdza facebook'a! A potem się dziwi, że córka nie chce, żeby ją odwoził do przedszkola, nie chce mu pokazać swojego rysunku, nie chce się z nim bawić - nie chce, bo ciągle spędza czas ze mną, rozmawia głównie ze mną i chyba to stało się dla niej normą, od której ustępstw nie przewiduje. A ja choć uwielbiam spędzać z nią czas, to czasem czuję się już mocno wykończona, zwłaszcza jak 5ty raz muszę tłumaczyć co w samolocie robi stewardesa, co to znaczy że jest duszno lub co robią korniki. A po chwili i tak zostaję zaatakowana kolejnym pytaniem, zadaniem, czy prośbą. A mąż do tego ma taką pracę, że głównie popołudniam/wieczorami w niej siedzi, nie mówiąc już o zajętych weekendach, więc tym bardziej wychowanie i opieka nad dzieckiem spada na mnie. I choć ostatnio Pola po raz kolejny zaczęła mnie dręczyć chęcią posiadanie siostrzyczki, i choć nie ukrywam, chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko, to patrząc realnie na naszą sytuację - to ja bym miała dziecko, nie my. Pewnie bym dała radę i tak dalej, ale jakim kosztem? Spaniem po 2 godziny dziennie, zupełnym odpuszczeniu jakichkolwiek dodatkowych zajęć dla Poli (a ma obiecany balet :), zero czasu dla siebie, no chyba że mąż zmieniłby pracę na 'normalną" i ktoś by mu wszczepił implant "ojcostwa", czyli instynkt tatusiowy - żeby sam z siebie chciał spędzać z dziećmi czas, a nie tylko wtedy kiedy ja tego nie mogę robić, albo gdy go o to poproszę. 
Nie wiem, u mnie w domu jakoś to przebiegało sprawnie. Mama nie musiała tacie mówić, żeby np w niedzielę wziął nas do parku, a ona w tym czasie ugotuje obiad. Jakoś dzielili się swoim wolnym czasem i 'nami" tak, że raz jechałyśmy na zakupy z tatą, a mama w tym czasie coś sobie robiła w domu, raz mama zawoziła nas na zajęcia i tata zostawał dłużej w pracy. Pewnie że się kłócili, że mama zarzucała tacie, że za długo przesiaduje w pracy, że do domu wraca późno, ale pamiętam też że tata w weekendy a to zabierał nas do kina, a to na lody, a to wszyscy jechaliśmy gdzieś za miasto na wycieczkę. I wydawało mi się to tak oczywiste, że choć z moim mężem znam się ponad 10 lat to jednak ciągle zaskakuje mnie to jego olewające podejście do tematu 'rodziny". Tak, wiem, u niego w domu było zupełnie inaczej i nie każdy facet jest tak prorodzinny, ale fajnie by było gdyby choć raz coś sam z siebie zrobił, żeby mnie odciążyć, pomóc. A tu jak czegoś nie pokażę palcem, nie powiem, nie poproszę to on na to nie wpadnie. No, może z wyjątkiem załadowania i opróżnienia zmywarki :)
A do tego doszły jeszcze ostatnio pretensje teściowej, która siedzi na emeryturze i chyba nudzi jej się bardzo. Do męża powiedziała, że na urodziny Poli przyjeżdża teraz po raz ostatni, bo "ona ma już tego dość". A czego? Tego, że nie mówię do niej "mamo". Szkoda, że jak miała okazję ze mną o tym porozmawiać, to robiła dobrą minę i zachowywała się normalnie, jakby nigdy nic, a dopiero na drugi dzień zadzwoniła do M. z pretensjami. Jak dla mnie to swoich "ale" ma więcej i chyba planuje ten temat poruszyć, gdy mój mąż przyjedzie do nich SAM, bo tak sobie zażyczyła. No to już mnie totalnie wkur#$%$*& - skoro ma do mnie jakieś pretensje to czemu mi o tym nie powie, tylko chce rozmawiać jedynie z M.? Jak mi się coś u kogoś nie podoba, to mam odwagę mu o tym powiedzieć i o tym z nim porozmawiać, a nie dyskutuje na ten temat z osobą trzecią! Ech, szkoda gadać. 
Zwłaszcza, że teściowa rzeczywiście przyjechała na urodziny Poli, jak zwykle siadła za stołem i ani razu nie podeszła do biegającej po placu zabaw wnuczki. Zachowywała się normalnie, jakby nigdy nic, więc tym bardziej nie rozumiem jej skarg do męża? Zresztą jej to ja chyba nigdy nie zrozumiem. Z innej gliny ulepiona i tyle. 
A wracając do urodzin naszej 4-latki to na szczęście pogoda się udała, bo imprezę zaplanowaliśmy w kawiarni z dużym placem zabaw i dmuchanym zamkiem. Dzieciaki ledwo miały czas zjeść tort, Polę ledwo zaciągnęłam do łazienki na siku, bo szkoda jej było czasu na tak przyziemne sprawy, jak dmuchany zamek stał obok! :) Tort w tym roku był z wizerunkiem kucyków Pony i jak nie trudno zgadnąć - czekoladowy. Smak i zdjęcie na torcie wybierała oczywiście Pola :)  Wśród prezentów hitem okazała się tablica z Ikei i pluszowy koń-jednorożec, którego dostała od swojej niani (która co prawda nianią już nie jest, ale kontakt ciągle utrzymujemy). I co najważniejsze - solenizantce impreza się baaaardzo podobała, co mnie bardzo cieszyło, bo całą organizacją musiałam się oczywiście zająć ja... 
Jejku, dlaczego ja nie jestem facetem? Mogłabym wtedy siedzieć prze tv, pić piwo, oglądać mecz i mieć wszystko w d$%pie!


2 komentarze:

  1. Jeja! Ja się powtórzą, ale mogę się pod tym podpisać! Z tym, że mój mąz nie jest uzależniony od fb tylko ciągle nawija z chińczykami przez telefon. I o ile jestem w stanie zrozumiec, że to jego praca, ale tego, że w trakcie niedzielnego obiadu "skośni" potrafią kilka razy dzwonić tego już nie mogę zrozumieć. Teściowa twoja to ma ten sam problem co moja, ja do niej tez nie mówię mamo i raczej nigdy tego sama z siebie nie powiem a ona podobno strasznie nad tym ubolewa, a mi po prostu nie może to słowo w jej kierunku przejśc przez gardło;/

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też ogarniam cały dom wiec też mam kryzysy zmęczenie wycieńczenie, odwożenie dzieci do przedszkola i żłobka, pojechanie do pracy, powrótdo domu szybki obiad czasami brak, pojechanie po dzieci i albo plac zabaw albo plaża lub spacer, Mąż jak nie w pracy to w mieście Ł bo dom robi, wow wczoraj w sobote rano przyjechał w niedziele wieczorem wyjechał płacz dzieci tęsknią za tatą no ale cóż czasami tak jest że taty się nie widzi za to na mamie zawsze polegać mogą bo zawse jest..

    OdpowiedzUsuń