Cóż, przyznaję, że choć pisać lubię, to jakoś wywnętrznianie się na blogu jakoś ostatnio mi nie idzie.. Nie wiem, czy to wina wieku, czy etapu w życiu, czy tego co się dookoła dzieje, grunt, że jakoś w wakacje dużo myślałam. O wszystkim :) O swoim życiu, o naszym, wspólnym życiu, o tym co się obok dzieje i czekałam na dobry moment, aż wszystko mi się w głowie ułoży i będę mogła to logicznie złożyć w całość i opisać. Ale ten moment chyba nie prędko nadejdzie, więc chyba pora przynajmniej część z moich przemyśleń wyciągnąć na światło dzienne.
Obserwowałam inne rodziny na wakacjach - i tu muszę przyznać, że fajnie było sobie popatrzeć na innych rodziców, którzy uśmiechnięci uczyli dzieci pływać w basenie, w przeciwieństwie do tych, którzy siedzieli przy obiedzie wpatrzeni tępo przed siebie lub w talerz, a dzieci obok - wpatrzone w tablet lub smartfona. Trochę smutny to był widok, na szczęście rzadki..
W między czasie leżąc sobie na leżaczku przy basenie i czytając polską prasę trafiłam na kilka artykułów z serii "Polak na wakacjach" i dziękowałam w duszy Bogu, że udało nam się wyjechać za granicę, do dobrego hotelu, gdzie buraków i chamstwa nie było, nikt nie rzucał przysłowiowym mięchem i nawet dzieciaki między sobą się nie biły o łopatkę na plaży (co było możliwe ponieważ niemieckich dzieci = rozwydrzonych bachorów było jak na lekarstwo). Jak czytałam te historyjki w stylu: polska rodzina nad Bałtykiem i hasła w relacji rodzice do dzieci: "Siedź, ku%^& na miejscu!/ Co robisz debilu?" itp. to aż ciarki miałam i scyzoryk mi się w kieszeni otwierał. Jak można tak mówić w obecności dziecka, nie mówiąc już o zwracaniu się tak do niego?? Nigdy tego chyba nie pojmę..
Muszę przyznać, że czekałam na ten urlop jak na zbawienie! Czekałam na słońce, leżenie plackiem na leżaku i moczenie nóg w basenie. Morze co prawda też mieliśmy pod nosem, ale byliśmy nad nim może 2 razy.. Przed wakacjami zapisaliśmy Bączka na kurs pływania i bardzo dużo jej to dało. Oswoiła się z wodą, przestała panikować, bo "Mamo! Woda w oczach!", nauczyła się pływać pod wodą i nie oddychać nosem, jednym słowem same plusy! Do tego bardzo jej się pływanie spodobało i właśnie zaczęłyśmy kolejny kurs! Więc na wakacjach było nurkowanie i pływanie w basenie, skoki do wody i mnóstwo radości. Z mężem "dzieliliśmy się czasem" - raz on pływał z Polą, a ja się relaksowałam na leżaku z książką, potem się zmienialiśmy, a zdarzało się i tak, że zaprowadzaliśmy małą do Klubu dla dzieci, gdzie panie animatorki (Polki) organizowały dzieciom w różnym wieku zabawy. To takie trochę mini-przedszkole, które Pola baaardzo lubiła. Dzieciaki w ramach zajęć budowały wspólnie zamki z piasku na plaży, grały w mini-golfa, rysowały, przygotowywały Mini Playback Show itp. Pamiętam, że gdy Pola miała rok i na wakacjach widziałam jak rodzice zaprowadzają dzieci na godzinę, czy dwie do takiego klubu, to dziwiłam się, bo przecież wakacje są po to, aby je spędzać wspólnie! Ale jak to często bywa - punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia :) Pola bardzo lubi wszelkie zajęcia z dziećmi, a że wyjechaliśmy sami, bez żadnych znajomych to z chęcią szła do Klubiku, gdzie mogła choć chwilę poprzebywać z kimś w jej wieku, a nie tylko ciągle z rodzicami. My z kolei mieliśmy wtedy chwile dla siebie - mogliśmy iść do baru po piwku, czy kawę, usiąść na moment w cieniu pod parasolem, porozmawiać, czy złapać się romantycznie za rękę i poczuć się jak kilka lat temu podczas miodowego miesiąca :)
W głowie miałam zakodowane, że wakacje to czas dla całej rodziny, że każdą wolną chwilę trzeba spędzić razem, bo przecież w ciągu roku widujemy się RAZEM tylko rano, czasem wieczorem o ile mąż akurat nie pracuje i w weekendy - o ile mąż wtedy nie musi iść do pracy. Ale teraz widzę, że wakacje to ma być relaks dla wszystkich! Że zarówno ja, jak i mąż, jak i Pola potrzebujemy chwili dla siebie. Że nie ma sensu ciągnąć dziecka nad morze, tylko i wyłącznie dlatego, że poświęciliśmy sporo czasu na szukanie hotelu z piaszczystą plażą, skoro większą frajdę ma z pluskania się w basenie, czy zjeżdżania ze zjeżdżalni. Że kij z dietą - są wakacje! :) I to właśnie było nasze wakacyjne hasło - gdy zastanawiałam się, czy wziąć sobie do popołudniowej kawy małe ciastko, gdy mąż zastanawiał się, czy do kolacji wziąć piwo czy wodę lub gdy Pola pytała czy może dziś wziąć 2 gałki lodów- mówiliśmy sobie: "Żono/ mężu - są wakacje!" i sami sobie dawaliśmy dyspensę na wszystko!
Finał tego był taki, że mąż wrócił 3 kg grubszy, ja na wadze nie stawałam, ale poczułam przyrost wagi wkładając jeansy, a Pola, która praktycznie mogła robić w ciągu tych 2 tygodni co chciała, po powrocie potrzebowała tygodnia, aby przypomnieć sobie zasady panujące w domu :)
Ale wakacje były dla wszystkich bardzo udane. Odpoczęliśmy, zrelaksowaliśmy się, Pola w końcu przestała bać się wody, naprawdę świetnie sobie w wodzie zaczęła radzić, zniknął jej lęk przed zawieraniem znajomości - sama podchodziła do dzieci, pytała o imię, o wspólną zabawę, chyba wydoroślała :)
Często też w ciągu wakacji pojawiało się pytanie :"Mamo, a kiedy będę mieć siostrzyczkę? Bardzo bym chciała..." Ja też bym chciała, tyle że mąż nie bardo.. Znajoma mi powiedziała - "Jak chcesz to w czym problem? Nie wiesz jak facetowi zrobić dziecko?" Hm, pewnie że wiem, tylko ja tak nie chce. Rozmawiałam ostatnio z kolegą, który właśnie spodziewa się drugiego syna i powiedział mi, że gdyby żona go tak zrobiła, to by się nieźle wkurzył. Wiem, że mój mąż też by się wkurzył. Wiem też, że przy jego trybie pracy nie wiele mógłby mi pomóc, a że nie chce drugiego dziecka, to być może pracowałby więcej, żeby go mniej w domu było? Może byśmy się więcej kłócili? Pewnie tak.. I długo i dużo o tym myślałam i stwierdziłam, że to chyba nie pora. Nasłuchałam się i naczytałam ostatnio o różnych związkach, między innymi o takich, gdzie dziecko miało być lekarstwem na kryzys w związku i przyczyniło się do jego rozpadu. Facet spakował się i wyszedł, a dziewczyna została z małym dzieckiem, mieszkaniem na kredyt i smutkiem w sercu. Nie chcę psuć swojego związku przez chęć posiadania drugiego dziecka. Kiedyś dla mojej córki istniałam tylko ja, mama. Taty mogłoby nie być. Ale widzę, że ostatnio tata jest dla niej bardzo ważny. Przed wyjściem do przedszkola musi mu dać całusa i uściskać go, inaczej jest wielki płacz i smutek. Gdy wracamy popołudniu do domu i męża nie ma, słyszę jak mówi do siebie pod nosem:" O, nie ma tatusia. Tęsknie za nim..." a przecież nie widziała go zaledwie kilka godzin! Mąż kiedyś nie chciał mieć dzieci, ale udało mi się jednak zmienić jego myślenie w tej kwestii. Początki nie powiem, były trudne, większość obowiązków spadła na mnie. On twierdził, że nie wie, że się boi, a może nie chciał karmić/ przewijać/ wychodzić na spacery itp. Długo trwało zanim "oswoił się" z byciem ojcem i teraz widzę z jaką miłością podchodzi do córki, choć czasem odzywa się w nim natura "srogiego rodzica", którą wyniósł z domu.
Nie chcę tego psuć. Wiem, że Pola chciałaby rodzeństwo, ja też bym chciała żeby nie była jedynaczką, ale może to nie nasz czas?
A na razie próbujemy zorganizować naszej małej popołudnia. Od roku były rozmowy o balecie, a że była za mała, to nigdzie jej przyjąć nie chcieli. Ale teraz, gdy ma już 4 lata możemy spróbować. Zobaczymy, czy jej się spodoba... :)